środa, 28 grudnia 2011

Wina i kary.

Pojawiły sie liczne wpisy na blogach opisujące męki przy stole świątecznym. Nie wyszłam na dwór. Objadłam się. Było zamieszanie. Spinałam się. Było za krótko. Za dużo ludzi. Za dużo jedzenia. Było źle, ciężko, frustrująco, męcząco, na siłę, za tłusto.
A teraz się trochę się powymandrzam, gdyż spędziłam święta zupełnie w zgodzie z sobą i nie doświadczyłam żadnej z wyżej wymienionych niedogodności. Może z wyjątkiem kaca w wigilię i małego kacyka w drugi dzień świąt. Mój przepis na udane święta: dużo wina, mało jedzenia za to dobrego, dużo filmów o choince i świętym mikołaju, spacery po starym mieście, spotkania z fajną częścią rodziny oraz ze znajomymi (może być na wino), bejeweled (o matko, teraz wszędzie widzę rządki), a przede wszystkim - nie oczekiwać za dużo.
Bo czy to nie jest tak, że święta planujemy od powrotu z wakacji? U kogo wigilia, kto zrobi makowiec, co kupić teściowi, ile wolnego dostanę w pracy, jak to ja sobie odpocznę, schudnę 3 kg do świąt, to będę mogła bezkarnie przytyć 5, zamówić prezenty na allegro miesiąc przed, uszka 3 tygodnie przed, jajka u baby 2 tygodnie, mak zmielić, siebie zmielić, wyskrobać, wyżyłować, wypatroszyć, przegonić, bo zaraz będę świętować. Tymczasem na świętowanie w święta brak czasu, bo jest tyle do zrobienia.
Ok, to teraz się dopiero powymandrzam, bo jakoś nie mogę dojść do sedna. Chodzi może o to, że się za dużo oczekuje od tych świąt? Wyspania, pojednania, prezentów, zachwytu, bliskości, uniesienia, atmosferty i tak dalej? Ostatnio tak myślę, że to wszystko przez te oczekiwania. Sama przyznaję się do popełnienia zarzucanego czynu, wysoki sądzie. Od wszystkiego się wiele oczekuje. Kiedyś mój facet miał być inteligenty i dobrze się całować, potem zachciało mi się, żeby nauczył się jeździć na nartach, potem zażądałam by był czuły i troskliwy, następnie by stał się męski i twardy, miał chcieć wynosić śmieci i chodzić ze mną na zakupy, miał chcieć mnie za żonę, potem jeszcze robić dzieci, a potem spędzać czas z dziećmi, no i ze mną, i dużo zarabiać, i mieć sporo wolnego czasu, i więcej metrów kwadratowych, i więcej ambicji, jeszcze więcej dzieci, więcej czasu, więcej metrów, więcej wakacji.... Przyznaję się do popełnienia zarzucanego czynu, wysoki sądzie i proszę o łagodny wymiar kary.
Skoro do świąt udało mi się podejść bez oczekiwań i uzyskać satysfakcję, to może jakoś zdołam przełożyć to myślenie na resztę życia? Tylko proszę o łagodny wymiar kary.

sobota, 24 grudnia 2011

Najlepszego

Kurcze. Tyle w te święta tradycji i konwenansów które nas wiążą. Czy pamiętacie jeszcze co jest ważne w te święta oprócz prezentów, 12 potraw, humanitarnie wypatroszonego karpia, ekologicznej choinki, której zdjęcie publikuje się na fejsie i taguje na nim wszystkich znajomych? Wiele z nas ma dzieci, którym pokazujemy te święta i które właśnie wtłaczamy w reguły życia społecznego. Nie, bo rózga, nie bo Mikołaj nie przyjdzie, nie bo babci będzie przykro, nie bo nie dostaniesz dokładki sernika.
To co dzieje się na mieście tak jakby nie pomaga w odnalezieniu sensu.
Mnie, wbrew pozorom, rozpad rodziny pomógł.
Pomógł uwolnić się od rodziny, czyli od pozorów.
Gdy mam szansę spędzić święta na swoich warunkach, wiele rzeczy robię inaczej. Na przykład wigilię wigilii spędzam z przyjaciółmi i ich hałaśliwymi dziećmi w stanie lekkiego upojenia winnego. W koszyk w supermarkecie wkładam zamiast ton ryb, mięsa i warzyw, cztery butelki wina i krakersy. Siedzimy przy choince i przy stole założonym rysunkami dzieci. Słuchamy Riverside i Bjork. Wyjadamy resztki wtorkowego hummusa. Nastroje mamy świąteczne. Niektórzy z nas są gotowi na zamknięcie roku, na podsumowania. Ja na pewno nie. Nie umiem i nie chcę podsumowywać, chcę trwać w procesie poza kalendarzem.
Na pewno rodzina wielodzietna i wielopokoleniowa ma swoje zalety. Takiej nie mam, więc się nie wypowiem. Wiem że w bardzo małych grupach przeżycie jest jakoś intensywniejsze, pełniejsze, dające szansę by na chwilę wyjść na papierosa i pomyśleć "cieszę się że w tym uczestniczę". Niech dzieci biegają w dresach, niech się wytarzają w igłach od choinki, niech się objedzą czekoladowymi mikołajami. To ich sposób na odczucie atmosfery.
No więc na wigilię będę mieć nie umyte okna i nie wypastowane podłogi. Nie będę mieć domowego ciasta, własnoręcznie udzierganych uszek ani kaszmirowego szalika dla stryjecznego dziadka. Będę mieć za to święty spokój i moich bliskich blisko, nawet jeśli nie w sensie fizycznym. Czego i Wam życzę, niżej podpisana.

niedziela, 18 grudnia 2011

Naprawdę idą

Przygotowania w pełnym rozpędzie. Choinka check. Bombki check. Lampki check. Gwiazda betlejemska check. Stroik check. Pomarańcze z goździkami check. Prezenty check i cheque. Pierniczki check. Obrus check. Sianko check.
Przeciwnie niż Frustratka cieszę się na te święta. Bo to będą moje pierwsze. Pierwsze które robię. Pierwsze bez gości. Myślę że pierwsze od lat naprawdę szczere w intencji, celu i przeznaczeniu. Bez przymusu, bez sadzenia, kadzenia, niezręcznej ciszy oraz karkołomnego lawirowania pomiędzy tematami, których nie wypada poruszać. Tylko po to by razem świętować.
Taką mam przynajmniej nadzieję, której mieć mi nie wolno.
Będzie tylko Dziecko i M. M w roli gdzieś pomiędzy gościem a domownikiem. M z kluczem do swojego mieszkania w kieszeni, z kluczem do mojego mieszkania w torbie.
Jak to wszystko zaplanować, ale nie robiąc planów? Jak realizować wizję, ale się do niej nie przywiązywać? Z improwizacji nigdy nie byłam dobra.
Love Actually obejrzane i obsmarkane. Jak tu nie wierzyć w magię świąt? Kogoś w święta trzeba kochać.
Paznokcie check. Herbatka z rumem check. Wierszyk na jasełka wykuty check. Opłatka kawałek uratowany check. Lista zakupów check. Lista potraw check.
W te święta mam się nie przywiązywać ani do tradycji ani do scenariuszy które mi się co chwila nieproszone piszą i projektują w płacie czołowym. Podać barszczyk z sushi oraz chili con śledzie. Szukać radości w chwili bieżącej a nie w majaku wyobraźni.



piątek, 16 grudnia 2011

Dlaczego piję rozpuszczalną

Kiedyś dawno temu wyrzuciłam wypasioną nokię do śmieci, a śmieci do zsypu. Potem przez kilka dni pan śmietnikowy dla mnie pracował, ale bez skutku.
Innym razem będąc na wakacjach wyrzuciłam wraz z gazetą powrotny bilet lotniczy. Dodam, że działo się to przed nastaniem epoki biletów elektronicznych.
Wyrzucam zdekompletowaną rzecz, np. słuchawki bez jednego dousznika (czy jak to tam się nazywa), a w parę dni później znajduję brakujący element.
Wyrzucam formularze przelewu, a potem mam problem z ustaleniem numeru konta. Systematycznie wyrzucam wszystkie rękodzieła i rysunki Dziecka, bez sentymentu.
Nie pamiętam o szczepieniach, urodzinach, rocznicach przebytych chorobach swoich ani Dziecka. Zatrzaskuję klucze do mieszkania w garażu, zostawiam lunch w samochodzie, ubrania do pralni wożę miesiącami w bagażniku. Gdy dzwoni do mnie koleżanka, to autentycznie się cieszę i jestem ciekawa co u niej słychać, ale za chiny nie pamiętam o czym rozmawiałyśmy ostatnio.
No ale żeby zgubić pojemnik na fusy od ekspresu do kawy to już przesada!

Porządki

Kto jeszcze wyrabia z czytaniem blogów? Ledwo jest czas żeby coś skrobnąć...

Idąc z duchem czasu, czyli 4 lata za naukowcami amerykańskimi, odkryłam flipboard na ajfonie.

Będę tam czytać blogi. Kto nie ma rssów to niestety się nie załapie.

Będę czytać w korkach i w windach, w kolejkach i podczas manikiuru. Nawet czasami, ale to bardzo rzadko, podczas zabawy z Dzieckiem. W jednej ręce hotwheels, w drugiej ajfon i ŚCIGAMY się!

Dziś zrobiłam porządek w readerze i mam zaledwie 130 blogów... uch.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Św. Mikołaj do mnie mejla napisał

.... a w mejlu był załącznik.
I tak oto mam nowy nagłówek, osobisty, bardzo prawdziwy, bardzo piękny i różówy!
Noszę przedszkolaka na plecach.
Noszę 34 nawet w drugi dzień świąt.
I zawsze, ale to absolutnie zawsze chodzę w szpilkach, nawet o 2 w nocy do łazienki na siusiu :)


Dziękuję, Kochana!!

niedziela, 4 grudnia 2011

Zwierzątka

Prowadzę wojnę z molami, takimi od kaszy, i przegrywam. Zaczęłam ekologicznie i humanitarnie, od posprzątania, octu i pieprzu. Zwierzątka poczuły sie dobrze i bezpiecznie i zaczęły się mnożyć na potęgę. No to zrezygnowałam z humanitarnie. Zaczęłam je ekologicznie wybijać, klap-klap i wrzucać do śmieci organicznych. Widocznie mole nie mają świadomości zbiorowej, bo te nie wyklaskane nadal się pięknie mnożyły. Unia marzy o takim przyroście naturalnym! Wobec ewidentnego braku sukcesów, mimo wyjątkowo wysprzatanych szafek kuchennych, wciąż znajdowałam białe robale w herbacie owocowej i orzechach. Nie pomogły klipsy na torebkach, zakręcane słoiki, puszki i szafki spryskane octem a następnie posypane pieprzem mielonym. Odwiesiłam dumę, honor i zasady na hak i kupiłam pułapkę Rajd nasaczoną dobrą przemysłową chemią owadobójczą dedykowaną molom. Pułapki są duże i lepkie i montuje sie je na wewnętrznej stronie drzwiczek. Z chwilą zawieszenia mole przestały się objawiać. Przez pierwszy tydzień do pułapek przyklejalam sie tylko ja włosami, gdy szukałam czegoś w moich krystalicznie czystych sloiczkach. Potem sie okazało, że mole miały akurat okres lęgowy. Teraz sytuacja jest taka, że częsc osobników się beztrosko mnoży w sloiczkach z kaszą i rodzynkami, inne odbywają loty zwiadowcze po mieszkaniu, a niektóre rzeczywiście sie przylepiły do pulapek i rozpaczliwie szamoczą skrzydelkami w chemicznych obozach zagłady.
I co ja mam zrobić? Pokochać? Wyprowadzić sie?

środa, 23 listopada 2011

Spod palmy pod choinkę

To był wyjazd pełen absurdów:
* widziałam sztuczne palmy w Egipcie
* oglądałam japońską bajkę po arabsku, a historię o indianach po niemiecku
* Egipcjanie mówili do mnie po rosyjsku, a Rosjanie po włosku
* Dziecko chodziło tylko w długim rękawie, w związku z czym przywiozłam pełną walizkę czystych koszulek, natomiast na miejscu zrobiłam 3 prania
* Dziecko odmówiło kontaktu osobistego z morzem
* Pomimo powyższych Dziecko pozyskało uczulenie na słońce
* Dziecko zaliczyło jednocześnie uczulenie na słońce i na mleko oraz czułą noc ze stadem komarów (20 ukąszeń na samym czole) w związku z czym nie należało do grupy najatrakcyjniejszych fizycznie plażowiczów :)
* wykonano na mnie makijaż oczu z całowaniem w usta
* zepsułam sejf hotelowy
* miałam ze sobą 7 specyfików na biegunkę w tym 1 na receptę, a potrzebny mi był środek o działaniu odwrotnym...
* moje imię powszechnie wymiawano Regata
* na całym wielkim arabskim suku nie stwierdzono ani jednego hot wheelsa!
No i standardowo, wypoczęłam, ale wróciłam zmęczona.

wtorek, 15 listopada 2011

23%%

Mam tylko 23% baterii więc nie mam czasu na dłuższe wywody, a w takiej zimnicy nie będę biegać w poszukiwaniu zasilacza. szczególnie że już straciłam 7% na nieudane próby zalogowania się do komputera po ciemku. Więc tak, jest ciemno, zimno i kończy się prąd w komputerze. Do tego mam trudności z trafianiem w niektóre klawisze po ciemku, takie z shift oraz w delete.
Jak widać z godziny oraz okoliczności przyrody w jakich powstaje niniejsza notka, mam urlop od tygodnia. Co oznacza, że już 3 razy byłam w pracy, budzę się o 6 lub wcześniej i mam straszny bałagan w domu i nic do jedzenia z wyjątkiem jaj. Byłam też na zabiegach dopieszczająco-upiększających 2 razy. To doświadczenie uczy, że nie należy spędzać urlopu w domu, ani w żadnym mieście w którym firma pracodawca ma oddział/filię/sklep/myjnię. Chyba że pracodawca ma spa, to mogłabym rozważyć ewentualnie. Jakbyście słyszały, że ktoś szuka testera spa, to dajcie znaka :)
Wizyty w salonach urody stanowiły pewne urozmaicenie tego pracowitego tygodnia. Oprócz popaplania, o czym było, uzyskałam wygładzenie, rozjaśnienie, ujędrnienie, wymuskanie i usłyszałam wiele miłych słów nt. mojej żuchwy (że taka widoczna).
Doświadczenie minionego tygodnia czyni mnie a jakże przygotowaną na kolejny etap wypoczynku, czyli wyjazd do kurortu w ciepłym kraju. Aha, lecimy z Dzieckiem dzisiaj.
Chociaż to nic pewnego, bo wczoraj przed snem Dziecko bardzo prosiło, abyśmy udali się do Egiptu taksówką ewentualnie autobusem, ale takim z kasownikiem. Więc być może będzie scena i zawrócą samolot na najbliższy przystanek ZTM.
Jeszcze muszę załatwić trzysta spraw i zakupów, nie zapomnieć zrobić kanapek na drogę, naładować baterii i bateryjek, zdecydować się na któreś sandałki oraz torbę plażową, może zjeść lunch z M i pozyskać dewizy w niezadużych nominałach. Wczoraj wieczorem mieli same setki w mojej części Warszawy.
No to pa, będę o Was myśleć ciepło, kochane!

czwartek, 10 listopada 2011

Postępy. ?.

Ostatnio nie piszę. Jestem zajęta. Uprawiam życie towarzyskie i rodzinne. Zaskakująco dużo życia towarzyskiego. No i słucham dużo książek. Oraz gadam z przypadkowo poznanymi ludźmi. Wiem że taka paplanina jest często bez sensu, a jednak mam satysfakcję, bo dzięki takiemu paplaniu z manikiurzystką czy taksówkarzem poznaję masę ciekawych ludzkich historii i jakoś tak czuję się mniej samotna.
Poznaję swoich przyjaciół, których zaniedbałam z przyczyn niezależnych i zależnych też.
Uwielbiam historię kobiet, które dotarły do kresu jakiegoś etapu swojego życia. Kobiet, które mimo że nie widziały przed sobą nic, nie uważały nawet przez moment, że są nad przepaścią, tylko na zakręcie, rozstaju. I które podejmowały dalszą drogę z ciekawością silniejszą niż strach.
Słucham książek o miłości i piosenek dla zakochanych i smakuję słowa.
Zaskakuję sama siebie postępami, jakie robię. Coraz rzadziej mam czarne momenty i trwają coraz krócej. Myślę o przyszłości tyle samo co wspominam przeszłość, ale jednak głównie żyję teraz. Umiejętnie odcinam się od wieści ze świata, do tego stopnia, że gdy na fejsie ogłoszono żałobę po Hance, zaczęłam rozpytywać czy Prezydent Warszawy dołączyła do grona aniołków. Wypieram cenę ropy i kursy walut. Zmniejszam systematycznie poziom oczekiwań wobec ludzi i życia. Jest coraz łatwiej.
Bo w sumie chodzi tylko o to, żeby dogadywać się z samą sobą. Lubić siebie nawet gdy złamię dane sobie słowo, nie zrobię brzuszków, zapalę papierosa, wypiję kieliszek wina za dużo. Nawet wtedy gdy stoję sama w tłumie kobiet owiniętych w ramionach swoich mężczyzn.

czwartek, 20 października 2011

O słowie na "D"

Dużo się dziś wydarzyło. Byłam w nowym carfurze, piłam dobre wino, Dziecko latało na miotle, a potem samo zasnęło w swoim "dorosłym" łóżku, M nastawił u nas gościnnie zmywarkę, dokonałam przełomu w pracy na taśmie i może nawet się wyrobię z robotą.
Ale największe wrażenie zrobił na mnie ten oto obrazek co się pojawił na fejsie:

Zaraz, zaraz, heloł. Depresja to jest dla matek co straciły dzieci, dla ludzi borykających się ze śmiertelną chorobą, dla młodzieży chowanej w patologicznych rodzinach, dla tych co przeżyli katastrofy i traumy, co stracili pracę tuż przed wejściem w wiek emerytalny, no ewentualnie dla tych ze złamanym sercem. Raczej nie wydaje mi się stosowne, aby depresję powodowały takie sprawy jak: założenie rodziny, związanie się z jednym partnerem, wzięcie kredytu, podpisanie umowy o pracę na czas nieokreślony, rosnąca cena paliwa, zgubienie korkociągu, nawet jeśli wydarzą się wszystkie naraz. Choć ofkors psycholog każdemu da prawo do depresji, w końcu z tego żyje. Jakby tak ludzie masowo przestali cierpieć na depresję, to terapeuci by zaczęli....
Jakoś mnie to wkurza, że gdzie się nie obejrzę, to depresja. Bo jesień, bo nie grzeją, bo nie mogę zajść w ciążę, bo zaszłam w ciążę, bo nie mam z kim zajść w ciążę, bo syf na brodzie, bo okna brudne, bo marzenia mi się nie spełniły, bo nie mam marzeń, bo przytyłam.
A może by tak od innej strony:
ZANIM OGŁOSISZ ŻE MASZ DEPRESJĘ I ZACZNIESZ PSUĆ NASTRÓJ LUDZIOM DOOKOŁA, TO POMYŚL, MOŻE JESTEŚ NIEWDZIĘCZNYM i NIECZUŁYM DUPKIEM, KTÓRY NIE POTRAFI DOCENIĆ DOBRA, PIĘKNA I MIŁOŚCI, KTÓRE MU SIĘ TRAFIŁY. (w mojej głowie mówię to po angielsku i brzmi to dużo lepiej!)
Może jestem nieczuła, może jestem nawet zimną suką, ale namiłybóg, co się stało z ludźmi, że tak łatwo przestają brać za siebie odpowiedzialność ?

wtorek, 18 października 2011

O wojnie i zupie

Jesteśmy z Dzieckiem na L4.
Mam bałagan w kuchni po śniadaniu. Bałagan w telewizyjnym po remoncie. Bałagan w sypialni po porannej bitwie na poduszki.
Mam milionpińset rzeczy pracowych do zrobienia w międzyczasie.
Mam do ugotowania pińć litra zupy. Bo jak wczoraj ugotowałam trzy, to dla mnie zabrakło. (i tu pytanie socjo-gastronomiczne, czy jak nagotujecie gar zupy, którą rodzina wymiecie w ciągu dnia nie zostawiając Wam ani kropelki, to robicie się wściekłe, że nikt o was nie myśli? a może raczej rozpiera Was duma, że wymiatacie w kuchni i bez żalu posilacie się chlebem z masłem? bo ja mam uczucia ambiwalentne)
Więc pomyślałam, że popiszę na blogu, skoro i tak zawalę wszystko inne z powodu niedoczasu.

Dziecko do mnie:
- Jesteś potworem! Zabrałaś mi życia! Wsadzę cię do mocnej pułapki! Pokroję cię na kawałki. Wepchnę cię do głębokiego portalu i zamknę!
A teraz idę poskakać, bo mi się życia kończą.
Tak wygląda bitwa na poduszki w dobie gier wideo.

wtorek, 27 września 2011

Bukiecik

Lubię wyszukiwać w moim życiu ciągi zdarzeń, które składają się na pozytywną całość.
Pomaga mi to dostrzec, że male, malutkie sprawy też mają znaczenie.
Kiedy się dzieją to ich nie zauważam, rejestruję siedemnastym strumieniem świadomego myślenia.
Ale potem do mnie wracają, a ja układam sobie z nich kolaż.
Na dzisiejszy poranek mam taki bukiecik:
- to naprawdę piękna jesień
- odkryłam jakiś czas temu, jak słuchać audiobooków na ajfonie i dzięki temu znowu "czytam"!!! bo już było kiepsko ze mną...
- wciągnęłam się w fotografię komórkową i mam fajne hobby
- mam bloga i Was!
- uczestniczę w grupie rozwojowej i dzięki temu poznaję ciekawe osoby i ich historię
- wygrałam 2 konkursy w tym jeden fotograficzny
- dostałam niespodziewany zwrot podatku z 2007 ;-)
- mam świetną nową koleżankę (Sąsiadkę)
- obcując z Sąsiadką i jej dzieciakami nie sposób nie docenić, że mam tylko jedno Dziecko ;)
i najlepsze na koniec:
- dziś zaczynam RRRRREMONT w pokoju Dziecka!
bo już z 2 miesiące nie miałam w mieszkaniu białego pyłu, mrrrauuu.

niedziela, 18 września 2011

Dziecko wie

To niesamowite jak szybko Dziecko przystosowuje się do nowych sytuacji.
- Będzie dziś tata?
- Nie, w środę.
- A kupimy dziś hotwheelsa?
Temat taty skończony. Bez żalu, wyparcia, gniewu.
To niesamowite. Tymczasem ja obijam się po kole żalu jak pijany chomik. Nigdy nie wiem, w którym miejscu tego koła znajdę się po przebudzeniu, a w którym po obiedzie. Szczęśliwie, jakoś częściej ląduję na planecie akceptacja, gniew czy targowanie się, niż na tej paskudzie na DE. Chyba najlepsze przede mną, co?
Zazwyczaj nie wiem, jak odpowiadać na pytanie, jak się mam. Czy tak jak miałam się wczoraj, czy tak jak mam się dzisiaj?
Koło miało się toczyć kołem, ewentualnie spiralą. A tymczasem turga się w podskokach jak koło chaosu spuszczone z Kilimandżaro.
I nic na to nie pomaga, ani margharita, ani kozaczki, ani joga, ani przytulanki z Dzieckiem, ani rozdarcie się na Dziecko, ani weekend bez Dziecka, ani NVC.
Skupiam się na razie na obronie przed zgorzknieniem.
- Będzie dziś M?
- Nie wiadomo.
- Aha, a może by tak nie zgorzknieć?

środa, 14 września 2011

Nocą

- Mamoooo!
- Mamo, mamo!!
Najpierw na baczność stają oczy. Potem uszy. Potem odrywam się od ciepłej poduszki i błyskawicznie przyjmuję pozycję startową. Nasłuchuję.
Jednak cisza. Tylko lodówka szumi, a ulicą przeleciał jakiś wariat na śmigaczu.
Skoro już nie śpię, to wstaję na nocny obchód.
Sprawdzam czy drzwi zamknięte, czy światło w łazience zgaszone, czy Dziecko przykryte, a potem wracam do łóżka.
I już zasypiając spokojnie myślę sobie, jak to wspaniale się wysypiać. Jak to cudownie, że mam za sobą nocne karmienia i przewijania. Że już nie oglądam nocnej telewizji bujając Dziecko do snu i odliczając w duchu te kilka godzin, które mi zostały do właściwej pobudki.
Że nocą jest cicho i ciemno.
Spokojnie i pusto.

Więc półprzymkniętym okiem rzucam na statystyki na Instagramie.
I zadowolona zasypiam z uczuciem, że rzeczy jednak zmieniają się na lepsze.

poniedziałek, 12 września 2011

Jestem skarbem

Z Dzieckiem na spacerze. Mija nas ktoś.
- Mamo, ta pani jak mnie zobaczyła jak sobie tak ładnie jadę na rowerku w mojej czapeczce z daszkiem to się do mnie uśmiechnęła. Ona mnie polubiła. Bo ludzie lubią takich chłopczyków na rowerkach w czapeczce z daszkiem i się do nich uśmiechają. Bo każdy by chciał mieć takiego chłopczyka-synka-skarba. Ale nie wszyscy mogą takiego skarba mieć. Niektórym urodziły się inne dzieci i nazwali je innymi imionami i teraz nie mają.
Nic dodać nic ująć. Mój skarb.

To się nazywa mieć poczucie własnej wartości.
Znaczy słodziakowatości.

środa, 7 września 2011

Czasem bywa i tak

Wściekłam się. Naprawdę się wściekłam. A jak ktoś jest naprawdę wściekły to wybucha.
Podobno to zdrowo. Lepiej wybuchnąć niż stłumić. Jak z kichnięciem.
No i wybuchłam.
Bo Dziecko nie chciało wyjść z wanny. Potem nie chciało myć zębów. Potem nie chciało myć uszu. Potem nie chciało nałożyć majtek. Potem spodni. Potem zjeść śniadania.
Chciało grać w MarioKart. Tylko to chciało. A dodam, że był ranek, a rano się robi co trzeba i wychodzi.
Tymczasem Dziecko niedomyte i nieubrane zakradło się do kuchni i wyjadało cukier z cukiernicy.
No i się wściekłam i wybuchłam.
Nakrzyczałam na Dziecko. Zagroziłam kątem i gorszym wścieknięciem. I krzyczałam.

Wściekłam się na tą papkę, w którą obróciło się moje życie, na samotność, na brak butów na zimę, na za krótkie wakacje, na to że zjadłam za dużo słodyczy (i czipsów), na M, który zajmuje się sobą i tylko sobą, bo teraz ma już do tego prawo.
I przeraziłam się osoby, którą mogę się stać.

Przypomniała mi się mama tego biednego Szymonka. (Nie obejrzałam nigdy tego nagrania... ale wiem o co chodzi.) Oczywiście moja wściekłość była cywilizowana w porównaniu z jej wściekłością, ale przeraziłam się pewnego podobieństwa sytuacji.

Popłakaliśmy sobie z Dzieckiem. Poprzytulaliśmy się i poprzepraszaliśmy. Dziecko zjadło śniadanie, ale nie umyło zębów. Ubrało się, ale nie pograło w MarioKart.
Przepraszam, którędy do normalności? Bo ja się zgubiłam...

środa, 31 sierpnia 2011

Meduza

Nie za często to robię, ale czasem zadaję sobie pytanie, jakim zwierzęciem bym chciała być. Na przykład żyrafą, albo delfinem, albo susłem, gazelą, kotem drapieżnym.... Ale wczoraj dotarło do mnie, że akurat najbardziej by mi odpowiadało życie meduzy.
Po pierwsze pluska się w ciepłym morzu. All inclusive.
Po drugie jej nie widać, więc jej wszystko jedno jak wygląda.
Po trzecie, nie może więc nie musi podejmować żadnych decyzji.
Po czwarte, to ją buja i pewnie ma taki miły zawrocik głowy jak po pierwszym piwku na pusty brzuch.
Po piąte, nikt jej nie chce zjeść (chodzi o to że żaden komar).
Po szóste jej życie toczy się samo, a jej jest to obojętne.
Po siódme, nie ma pralki w której trzeba by wymienić pompę.
Po ósme, nie śpieszy się nigdy i nigdzie.
Po dziewiąte, nie musi podstępem zaganiać dzieci do kąpieli.
Po dziesiąte, zakładam że jest zazwyczaj wyspana. A jak nie jest to śpi.
Po jedenaste, nigdy nie myśli sobie "ale ze mnie kretynka".

W jaki sposób w ciele ludzkim można zaspokoić potrzebę galaretowatości?

wtorek, 30 sierpnia 2011

Odpuścić

Niedawno nauczyłam się odpuszczać.
Nie mylić z popuszczać.
Nie mylić z wybaczać.
To jeszcze przede mną.
Nauczyłam się odpuszczać sobie.
Muszę wyjść do pracy. Muszę się spakować. Muszę zabrać mleczko sojowe. Muszę ubrać Dziecko i odstawić do przedszkola. Muszę przebrać Dziecko, bo znów ma mokre majty. Muszę zabrać dla Dziecka 17 zestawów ubrań na zmianę. Muszę zanieść mocz do analizy. Muszę zabrać Dziecko do lekarza. Muszę zrobić pranie. Muszę coś zrobić ze skiśniętym praniem z wczoraj. Muszę wezwać kogoś do pralki. Muszę wyczyścić filtr w pralce. Muszę uprać 3 zestawy pościeli. Muszę iść, muszę zrobić, muszę pamiętać, muszę wziąć, muszę, muszę, muszę i już się duszę. A muszę przecież zaraz wyjść do pracy bo się spóźnię.
I wtedy pojawia się ... jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. Hola, hola! Winowajcom mam odpuszczać, a sobie nie mogę?
Telefon do pracy to odpuszczenie wychodzenia, pakowania, poganiania.
To odpuszczenie przedszkola, a więc mleczka, 17 zestawów, dalszego pakowania.
Telefon do pracy to dzień na analizę moczu i lekarza, bo first things first.
Telefon do pracy to spokój w głowie, spokój na powierzchni którego pojawia się kolejna myśl.
Telefon do serwisu pralek. Zrobione, odhaczone. Przyjadą.
Oraz kolejna myśli... telefon do sąsiadki, czy mogę u niej zrobić pranie. Albo 7 prań?
I już pół godziny po "muszę, muszę, muszę" siedzę u Sąsiadki w kuchni, piję kawę, Dziecko w majtkach samych bawi się zabawkami jej dziecka, za oknem piękny dzień, który po wizycie u lekarza mam do mojej i Dziecka dyspozycji.... Uff.

Odpuściłam.

A dobra sąsiadka jest lepsza niż kiepski mąż! :-)

wtorek, 23 sierpnia 2011

Jeden z tych dni

Dziecko w przedszkolu po dłuższej przerwie. Ja po pierwszy raz z Dzieckiem w codziennej rutynie po dłuższej przerwie. Upał, duszno.
Dziecko rozebrało się do rosołu i prowadzi kopalnię odkrywkową wśród swoich zabawek, co oznacza, że już z 60m2 mam pokryte pluszakami, torami, samochodzikami, kuleczkami, kocykami itd. a poszukiwania coraz to zmieniającego się obiektu, nie mają końca.
Czekając na znajomą rodzinkę aż się przygotują do wspólnego spaceru, wpadłam w zupełnie niepotrzebny szał gotowania zupełnie niepotrzebnych dań. Gdyż ponieważ Dziecko i tak chce tylko mleczko z płateczkami, ewentualnie jogurcik z trójkącikiem.
Dzwoni domofon. Lawirując pomiędzy hałdami zabawek próbuje ustalić, kto dzwoni. Ale nie słyszę bo: wentylator w kuchni wyje, pralka huczy, Dziecko piszczy (jest akurat koteczkiem). Kątem oka dostrzegam, że komoda w przedpokoju, chyba jedyny cenny mebel w całym mieszkaniu, została świeżo przyozdobiona naklejkami z motywem Tomka i Przyjaciół.
Gość z dołu dokrzykuje w końcu o co mu chodzi, ale otwieranie domofonem nie działa, znowu! co oznacza, że muszę zjechać windą i otworzyć panu dostawcy osobiście (czyli własną moją osobą dotknąć klamki). Dziecko gołe, więc nie pojedzie. Dziecko się cieszy perspektywą zostania samemu w domu, wykonuje radosne salto na kanapie, strącając z poręczy miseczkę mleczka sojowego. Wychodząc słyszę "ja to posprzątam, już bieżę* ściereczkę!".
Ok. Wracam z tymi pakunkami od pana dostawcy i widzę, że Dziecko niewielką stosunkowo kałużę mleczka zdołało suchą gąbką (moją) rozsmarować na lepszej części podłogi.
Ale przecież jestem joginem, kwiatem lotosu, cząstką wszechświata. Nawet nie muszę oddychać głębiej, po prostu to po mnie spływa....
Sadzam Dziecko przed tivi z obiadkiem, a potem metodycznie: myję podłogę, usuwam Tomka z komody, wyłączam wentylator z kuchni, i tak dalej i tak dalej i tak dalej.
W końcu idziemy na ten spacer połączonych rodzin rozbitych. Dwoje tamtych dzieci wszczyna kłótnie co 2,5 minuty, awantury o soczek/pączka/paluszka co 7,14 minuty, rozbiega się w przeciwnych kierunkach, nie zwalnia przed ulicą. Moje Dziecko natomiast wyszalało się widocznie w domu, bo "trzyma się nogi" i "przybiega na wołanie" jak owczarek niemiecki po szkoleniu w policji i próbuje zagonić tamto stadko do kupy jak owczarek podhalański.
Jestem wdzięczna że moje Dziecko to moje Dziecko. I że byłam na tej jodze ;-)

*bieżę - logiczna wg Dziecka forma czasownika brać dla 1os. lp.

niedziela, 21 sierpnia 2011

Wakacje wg Dziecka

- Mamo, czy jak ten koteczek był bardzo malutki to mieszkał w twoim brzuchu?
- Mamo, nie ruszaj się, to jest mój domek, a ty jesteś moim akwarium.
- Nie będę chodził na jogę, bo się tam bardzo męczę.
- Nie będziemy chodzić na zumbę, bo tam jest bardzo głośno.
- Idziemy do gór, ale jestem malutkim dzidziusiem, nieś mnie na rączkach.
- Jestem jeszcze za mały żeby pokonać Lord Vadera*, ale jakby mi się przyśnił to bym go bez problemu przewalił na podłogę.
- Mam wielki miecz i zrobiłem olbrzymią dziurę w Lord Vaderze.
- Pokonałem cały las Lord Vaderów.
- Mamo, to jest wyciąg czy ciąg dalszy?
- Co to za automacik tak wam cały czas gada i mówi gdzie skręcać? Mogę ja naciskać guziczki?
- Małe niebieskie ptaszki to są dzidziusie tego czerwonego wielkiego ptaka. One się robią dużo, ale rozwalają mało.
- Zobacz jaka piękna przytulanka/samochodzik/ciupażka/bakugan/myszka! Bardzo mi potrzebna taka nowa przytulanka/samochodzik/ciupażka/bakugan/myszka.... jak sobie stąd pójdę to ona będzie do mnie bardzo tęsknić.
- Mamo, może kupimy jeszcze jednego ostatniego loda?
- Chciałbym mieć takiego dzidziusia jak ma Dawid. Może Dawid nam pożyczy? Jak dzidziuś urośnie to mu oddamy.


*odmiana oryginalna wg Dziecka

sobota, 20 sierpnia 2011

Wychodzę z klozetu

Już czas. Stanąć w prawdzie. Bo mi źle bez blogaska, a przecież kłamać tu nie będę (nie licząc sytuacji gdy forma literacka to narzuca).
Jakby to powiedzieć?
Może ogólnikowo? Przechodzę kryzys w małżeństwie.
Albo dyplomatycznie? Drogi nam się rozeszły.
Lub językiem prawniczym? Nastąpił zanik pożycia.
lub socjologicznym? Rozpad podstawowej komórki społecznej.
językiem pani psycholog? Nasz związek był idealnie dysfunkcyjny/patologicznie funkcjonalny. (nie pamiętam dokładnie, ale jedno z tych dwóch)
a może językiem ja? Olewał mnie tak długo aż się wkurwiłam.
A może językiem żyrafy? Nie zaspokajaliśmy swojej potrzeby bliskości. (ani żadnych innych)
A może językiem faktu? M mieszka u kolegi.
lub po prostu, tak jak to było: Wypieprzyłam go z domu, a on odetchnął z ulgą i poszedł.
To tyle na razie.

niedziela, 31 lipca 2011

Teraz to już z górki

W ogóle to nic takiego.
Dziecko wybyło na podtuczanie, zabrane z okrzykami, jakie chude, blade, sińce pod oczami. Matka wariatka kiełbaski nie daje tylko kaszę z trawą. Tylko od czego sama tak dobrze wygląda? chyba od tego winka sączonego na balkonie z sąsiadką.
A skoro Dziecko wybyte, to ja smakuję nową jakość życia i spędzam niedzielę w łóżku, słuchając Zakopower (no co), guglując za książkami na kindla, jedząc czipsy (a no właśnie, to od tego te wałeczki), słuchając deszczu, czytając blogi. Trochę pisząc. Trochę drzemiąc. Starając się nie martwić.
Bo ja się ostatnio dużo martwię. W końcu przeżywam trzy kryzysy na raz. A może i cztery biorąc pod uwagę drugą falę.
Tak sobie myślę, że lepiej że to Dziecko wyjechane to może nie zgorzknieje ode mnie. Może się uchroni od robienia za dużych planów, spodziewania się nie-wiadomo-czego od życia, przeświadczenia że szczęście się należy. A potem duuuuups. Nie należy się.
Tak to ostatnio widzę. Że sobie naobiecywałam. Książek się naczytałam, czerwony pasek mi dali w ósmej klasie i mi się uroiło, że mnie czeka życie jak w Madrycie. Czego dotknę, to złoto. Co wymyślę, to się ziści. Tak sobie do łba nawbijałam, że mi się aż w tym łbie zakręciło i nagle w pełnym spinie wpadłam do wiaderka ze śmierdzącą wodą. Taką co w niej ściery płukali i skrobali ryby.
Bo w końcu jak na to spojrzeć z boku, to ja odtwarzam scenariusz podstawowy.
Studia-praca-ślub-kredyt-dziecko-remont-autoanaliza-samozadowolenie-zmarszczki-raty-remont-święta-dobrobyt-depresja-siwe włosy-itd. I ta gorzka gula w gardle, co się pojawia gdzieś w pomiędzy zmarszczki a raty.

czwartek, 28 lipca 2011

żeby mi nie uciekło, bo fajne

MODLITWA ŚW. TOMASZA


Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, ze muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek.

Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale Ty, Panie, wiesz, ze chciałbym zachować do końca paru przyjaciół.

Wyzwól mój umysł od niekończącego brnięcia w szczegóły i daj mi skrzydeł, bym w lot przechodził do rzeczy.

Użycz mi chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić. Zachowaj mnie dla ludzi, choć z niektórymi z nich doprawdy trudno wytrzymać.

czwartek, 21 lipca 2011

Pogodynka

Najbardziej lubię jak nadciąga burza. Nie chodzi mi o duszne i lepkie godziny, ale o te minuty gdy już wiadomo, że na pewno przyjdzie.
Światło staje się inne, jakby złote, ciepłe, a kontury wyraźniejsze. Jedna strona nieba grafitowa. Z mojego balkonu widać, jak przesuwa się ściana wody i warszawski skyline powoli niknie za zasłoną. Błyskawice, wiatr, pierwsze ciepłe krople. Przychodzi burza. Wściekła i smutna jednocześnie.
Wcale mi nie przeszkadza burzowe lato. Wcale.

poniedziałek, 18 lipca 2011

And who do you think you are
Running around leaving scars
Collecting your jar of hearts
And tearing love apart
You're gonna catch a cold
From the ice inside your soul.

piątek, 8 lipca 2011

PZU?

Ciąg dalszy nastąpił.

Żałuję siebie. Utulam siebie. Współczuję sobie. Nalewam sobie wino. Podsuwam sobie poduszkę. Podaję sobie chusteczkę. Włączam sobie mroczną muzykę. Patrzę sobie w ciemne niebo. Obejmuję siebie ramionami. Cierpię ze sobą. Pozwalam sobie na brak nadziei. Modlę się za siebie. Myślę o sobie. Nie poganiam siebie. Akceptuję swoją rozpacz. Nie daję sobie złudnych obietnic. Uczę siebie cierpliwości. Boję się o siebie. Troszczę się o swoje uczucia. Dbam o swój dobrostan. Nie jestem z siebie fałszywie dumna. Pozwalam sobie na słabość. Jeszcze raz siebie żałuję, utulam, współczuję, nalewam, podaję.

Zgodnie z podręcznikiem. Koło żalu się toczy.

poniedziałek, 4 lipca 2011

Ktoś musi

Jestem dla siebie dobra. Nalewam sobie lampkę wina. Nie ganię się za nie robienie brzuszków ani za leniuchowanie. Pokazuję sobie filmy. Słucham siebie. Kawkę sobie robię. Gotuję sobie dobre i zdrowe jedzonko. Pozwalam sobie na grzeszki i nawet na grzechy. Przytulam się. Rozmawiam ze sobą. Oglądam sobie ładne niebo, ładny deszcz, ładne kwiatki, ładną ulicę i ładne samochody. Daję sobie ładne rzeczy i ładnie je ustawiam. Spotykam się z życzliwymi ludźmi. Spełniam swoje zachcianki. Pobłażam sobie. Podsuwam sobie mięciutkie poduszki. Czeszę się. Mówię sobie miłe rzeczy. Włączam sobie ładną muzykę.
Pewna staruszka powiedziała mi, że nikt mnie nie będzie kochał tak jak matka i pies.
Nie miała racji.

środa, 29 czerwca 2011

Na stos

Wszystkie doznajemy krzywd wyrządzanych przez mężczyzn.
Pan od remontu znika za horyzontem z naszymi drzwiami lewymi pełnymi.
Pan od zmywarki nie przychodzi na umówione spotkanie, a woda stoi.
Partner robi coś okropnego i w zasadzie słowo partner staje się pustym tytułem.
Jesteśmy delikatne i skłonne do podrażnień w każdym wieku. Każdą z nas boli.
Lobby męskie twierdzi, że wymagamy za dużo. Że mamy zaakceptować łowiecką naturę zdobywcy u naszych mężczyzn, podsycać ją, karmić, bawić się w kotka i myszkę. Jeśli nie opanujemy tej sztuki i Król Lew będzie miał za łatwo, a nie daj boże za trudno, no to same sobie jesteśmy winne. Tylko kiedy jest za łatwo, a kiedy za trudno?
A poza tym dlaczego to my mamy zrozumieć naturę łowców i zbieraczek?
Dlaczego to my mamy akceptować świat jaki jest, poznawać, badać i uczyć się tylko po to by jeszcze bardziej akceptować. Zmieniać siebie, by akceptować ich. No dlaczego?
Czy mózg mężczyzny jest jakiś inny? Dlaczego oni mają prawo po prostu być i brać, żądać i dostawać, ryczeć i wzbudzać trwogę?
Nie wiem, co prawda, co twierdzi lobby feministyczne, bo się nigdy nie interesowałam. Może ktoś podpowie?

Ale dobra dobra, to już wiemy, że jest nam ciężko i nic dobrego od nich nie uzyskamy. Ale, ale nie jesteśmy same. To znaczy jesteśmy same, ale dużo nas!
Odkrywam właśnie od pewnego czasu i pławię się w mocy jaka płynie od innych kobiet. Skoro są tak chętne by dawać dawać dawać facetom, to dlaczego inna kobieta nie mogłaby trochę uszczknąć? Powiem szczerze, nie było mi łatwo się na to otworzyć. Kobiecie, która od zawsze żyje w przeświadczeniu, że wszystko umie i wszystko jej się uda i ze wszystkim da sobie radę SAMA.
Ale odkąd zaczęłam i poczułam, że odkrycie mojej słabości tylko mnie wzmacnia, z coraz większą odwagą mówię i nie ukrywam. Mówię, że jestem smutna, mówię że nie rozumiem, mówię że się boję, mówię że nie wiem, mówię że chcę się uczyć, mówię że chcę słuchać. Różne kręgi kobiet dają mi różne moce. Wiedzę, wiarę, siłę, cierpliwość.

Jak bym była facetem i do tego żyła w celibacie, to wiedząc o kobietach to co wiem teraz, od razu założyłabym inkwizycję i wszystkie spaliła za czarownictwo :)

Dziękuję Wam, moje wiedźmy!

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Niewidzialna

Czytam super bloga. Jest tak super, że zazdroszczę. Normalnie czego nie przeczytam, to mam wrażenie, że to ja powinnam była napisać, bo przecież tak myślę i jeszcze tak fajnie napisane. O tu. Ciiiii.

Tymczasem to gówniane lato mnie przeziębiło. Crocsy okazały się zbyt przewiewne na panujące warunki zewnętrzne. Dopadło mnie i kicham i smarkam i wszystko mnie boli. Moje zatoki to pola roponośne. Jacyś inwestorzy się może znajdą?
A w ogóle to co to za lato? Winter is coming!
Openera przetańczę w kożuchu.

Poza tym to trochę się ostatnio czuję ostatnia. I niewidzialna.
Można mnie olać. Można mnie próbować wykiwać. Można mi nie odpisywać na maile. Można nie odbierać ode mnie telefonu (to Pan Gips Ścianka - znowu na gigancie). Można się spóźnić. Można zapomnieć. Wepchać się w kolejkę. Zająć miejsce na parkingu... To mi można.
Czy to jest tak, że im większą mam świadomość czego mi trzeba, tym mniejsza się robię?
M mówi, że jestem za mało upierdliwa. No to upierdliwa it is.

sobota, 18 czerwca 2011

Remont 2011

Być może wspominałam, że mam remont?
No to mam. Dziecko rośnie i czas, żeby poszło na swoje. Przygotowuję pokój dla nastolatka. Znaczy przygotowania są w fazie przygotowania miejsca na rzeczy, które obecnie znajdują się w miejscu, na którym w przyszłości będzie pokój Dziecka.
Miejsce na rzeczy jest przygotowywane od dwóch tygodni i jak to śpiewał artysta końca nie widać. Więc akurat za parę lat jak Dziecko zacznie rozwijać zainteresowania płcią przeciwną to się mniej więcej skończy. Dlatego przewidująco planuję pokój dla nastolatka.
Ale, ale. Pan Gips Ścianka zdołał zagipsować gładzią pierwsze pozytywne wrażenie, które osiągnął dzięki pojazdowi typu ogórek oraz ogólnej elokwencji.
Pan Gips Ścianka spóźnia się regularnie i notorycznie znika. Umowa ustna w której zobowiązuje się do pojawienia się/zadzwonienia o konkretnej godzinie oznacza tylko tyle, że w wyznaczonej godzinie Pan Gips Ścianka będzie nieosiągalny pod żadnym kanałem komunikacyjnym. Natomiast później pojawi się jak gdyby nigdy nic i cośtam zrobi.
Garderoba wykluwa się zatem niespiesznie.
I hmmm, wcale mi to nie przeszkadza. Jest czas, aby spokojnie wybrać klamkę, wymierzyć rozstaw półeczek, zmienić koncepcję co do opaski drzwiowej, zaplanować kolejnych 17 etapów prac remontowych (w bliżej nieokreślonej przyszłości remont rozpełznie się na 3 inne pomieszczenia!).
Planowanie kolejnych zmian po raz pierwszy jest frajdą i aż chce mi się to wszystko robić.
Bez mojej Siostry to by nie było możliwe!

czwartek, 9 czerwca 2011

Nowy Jork w Warszawie

Kto nigdy nie był w NYC ten może popróbować bez wyjeżdżania z naszego słodkiego grajdołka. Wystarczy przejść się na Powiśle pod most Poniatowskiego. Jest tam takie miejsce gdzie wyziewy z Chińczyka (przypalony sos sojowy i kisiel z kota) mieszają się ze smrodkiem obsikanego a następnie nagrzanego słońcem asfaltu. Wszystko oczywiście w oparach spalin. Do tego nad głową rytmicznie łomoczą tramwaje, które od biedy mogą robić za metro. Jest brudno i tłoczno, choć nie kolorowo.
Więc należy zamknąć oczy, wziąć głęboki oddech i voila!
W wersji premium polecam uprzednie zakupienie kawy w papierowym kubku na pobliskim Orlenie, bo do Starbucksa daleko. W drugą łapę bierzemy ajfona i już jesteśmy.
No można też oczywiście skorzystać z oferty platynowej i wybrać się pod wspomniany most w klapkach od M.Blahnika oraz topie z Chanel i torebką L.Vuiton. Ajfon obowiązkowo w etui z cyrkonią.
To taka moja oferta podróżnicza dla osób z bujną wyobraźnią.

środa, 8 czerwca 2011

Górki i dołki

Są takie dni, kiedy rosną mi słupki popularności.
Normalnie, włosy same się układają, buty na obcasie nie obcierają, biodra lekko się kołyszą, a w radio lecą tylko takie kawałki, które umiem śpiewać, albo ewentualnie się szybko uczę. Na przykład, że wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni.
Samo się wszystko składa do kupy i nawet nie muszę sobie specjalnie dawać rady, bo nie ma z czym.
No i właśnie takie dni lubię.
A jak się czasem obejrzę za ramię przypominając sobie z jakiego ciemnego lasu właśnie wylazłam, to mnie przechodzą ciarki. Jak długo będzie świecić słońce?
Brrr.
Pan Gips-Ścianka i jego wyceny w excelu i projekty w corelu mnie kręcą i napawają optymizmem, i choć przeczuwam że z terminowością będzie różnie, to jakoś się cieszę na ten remoncik. W rękach pani Ludy moje mieszkanko jest bezpieczne i wiem, że w 4 godzinki odpicuje je na błysk po każdym gruzowisku.

Jadę na Openera! Z Dzieckiem! Może nawet z M? Chociaż coś wspominał, że nie chce ze mną, bo mu się marzy spanie w namiocie z kolegą, zapach niemytej męskiej pachy o 4.50 rano i na wpół przetrawionego wczorajszego piwa unoszony przez zatokową bryzę znad tojtojów. Ja w to nie wchodzę.
Kto jedzie?
Jakieś doświadczenia z dziećmi na festiwalu?

wtorek, 7 czerwca 2011

Luuuuuz

Zagęszczenie ludności na metr kwadratowy osiągnęło w ubiegłym tygodniu punkt szczytowy, a następnie zaczęło gwałtownie spadać.
Chodzi o moje M4 ofkors.
Niektórzy pojechali robić inny remont. Niektórzy pojechali się lansować w wielkim świecie za oceanem. Niektórzy pojechali na wakacje.
W środku nocy:
- Mamo, dziś idziemy do przedszkola czy jedziemy na wakacje?
- Jedziesz na wakacje.
- To czemu jeszcze nie jedziemy?
- Bo musimy się wyspać.
- Aha, dobra.
W końcu się wyspaliśmy i Dziecko pojechało.
A ja zostałam w ścisłym gronie najwytrwalszych remontowiczów. A jak dobrze pójdzie, to już w sobotę dołączy do nas pan fachowiec od gips-kartonu.
Tymczasem wpadłam w euforię z powodu nadmiaru wolności przeplataną lękiem że nie zdołam na maksa i na fulla wykorzystać niespodziewanego luzu w życiu.

Plan jest taki, aby w najbliższych dniach wieść życie bezdzietnego singla i dzielić mieszkanie z piękną kobietą. W ten sposób spełniam mój mokry sen o równości i partnerstwie w związku. Jeśli mi się spodoba to w kolejnym życiu idę na całość i od razu się tak urządzam.
Szczególnie, że Dziecko mi dziś z rana powiedziało, że zmarnowałam mu życie.

piątek, 3 czerwca 2011

Czysta truskawkowa moc

Siłę dają mi kobiety, truskawki i margharita truskawkowa.
I ogólnie wczoraj to usłyszałam tyle komplementów, że ech. I aż je sobie zapiszę, żeby pamiętać.
"że oczy, że rzęsy, że usta"
"że wychudła i dziewczęca"
"że zajebista laska"
Dzięki, dziś mi jak pączuszkowi w maśle i jak następnym razem trafię do tego ciemnego dołka, to sobie poczytam. I przypomnę. I odzyskam moc.

No, a tymczasem Dziecko... obeszło Dzień Dziecka z przytupem i z poprawinami. Było na konikach, kucykach i bryczkach. Zostało wymalowane w spidermana i spało w tym makijażu. Ale ja to rozumiem, też otrzymałam wczoraj tak cudny makijaż, że aż w nim spałam. Jak nie przymierzając jakaś Alexis czy Estralita z serialu.

Czy to koniec dołka? czy moc jest już ze mną?

piątek, 27 maja 2011

W zaklętym kręgu

Straciłam wenę, czas się przyznać.
Czasem mi się jeszcze jakaś notka w głowie ułoży, ale zanim ogarnę się i otworzę komputer, to już jej nie ma. Utykam na fejsie, czyimś blogu, galerii, sklepie i notka się ulatnia.
Kiedyś jak się ulotniła, to potem wracała, a teraz nie wraca.
Myślę sobie że to mnie szara rzeczywistość stłamsiła.
No bo ja tu szukam wyzwań, nakładam różowe rękawice żeby się z życiem radośnie boksować, a to życie mnie zachodzi od tyłu i wali brudną szmatą po głowie.

Czasem posypie płatkami róży...

Ale to chyba tylko po to żeby uśpić moją czujność i znowu walnąć, tak sobie myślę...

Posiedzę sobie jeszcze w tym ciemnym kątku i pochlipię. Bo sobie zdałam sprawę, że w mój cykl roczny juz chyba na stałe wpisał się remont. Gruz, pył i przekleństwa - niewątpliwie wiosna już w pełni. Względny porządek, cisza i luzik popołudniowy – ani chybi lato ma się ku końcowi.
I tak to jest. Są plany remontowe na co najmniej 3 cykle. A potem się pewnie coś posypie i trzeba będzie odnawiać, więc jestem spokojna. Coś tam będzie do wyrównania, wyskrobania, skucia.
Dziś śniły mi się granatowe ściany.
Oraz barek, taki z alkoholami.

niedziela, 15 maja 2011

Niesmak

Nie pisałam.
To znaczy napisałam jedną notkę, ale się okazało po zastanowieniu, że to nieprawda.
Potem napisałam drugą notkę, ale stała się nieaktualna.
Potem wymyśliłam trzecią notkę, ale blogger się wyłączył. Zapomniałam o czym była. Na pewno była genialna, ale zapomniałam.
Potem się zorientowałam, że trwa bardzo trudny tydzień, który miał się skończyć w piątek 13-go, ale skończył się dziś o 2 rano dopiero. No może o 5.30. Jakoś takoś.

W tym kiepskim ogólnie życiowo i niestety nieżyciowo tygodniu udało mi się nie zgubić komórki, choć było blisko i niesmak pozostał.
Obudziłam się jednego dnia o 5.55 z myślą, że muszę natentychmiast zlokalizować mojego ajfona gdyż za 5 minut zadzwoni budzik i obudzi domowników oraz gości. Przez pięć minut przeszukałam torebkę, marynarkę, spodnie, łazienkę i kuchnię. Budzik nie zadzwonił, co w połączeniu z brakiem urządzenia w zasięgu mojego radaru wywołało panikę. Pobiegłam obudzić M.
- Ej, myślisz że to możliwe, że ja wczoraj w tej knajpie zostawiłam ajfona na stoliku?
- No możliwe. W sumie już od roku nie postradałaś żadnej komórki.
Tu wpadłam w rozpacz, smutek, niechęć do samej siebie.
Przeanalizowaliśmy następnie osoby obecne w knajpie w czasie gdy ją opuszczaliśmy, wytypowaliśmy podejrzanych i ustaliliśmy osoby godne zaufania.
M wydobył spod łóżka ajpada i przekazał mi godziny otwarcia lokalu oraz numer telefonu.
Następnie wpadł na moment na allegro i zapoznał mnie z aktualnymi cenami ajfonów trójek.
Następnie mnie pocieszył, że aktualizację mam zaledwie sprzed 3 miesięcy więc spoko.
W wyniku tych zabiegów pogodziłam się ze stratą.
W tym momencie wybiła 6.30 i z fałdów kołdry odezwał się mój budzik.

I tyle.

Niesmak pozostał.

piątek, 6 maja 2011

Czepiam się

Wzięłam ostatnio nasze przedszkole pod lupę.
Jak pani opiekunka mówi, że jeden chłopiec dał jej dziś w kość, to se myślę, luz, przedszkolanka też człowiek, komu dzieci w kość nie dają?
A potem sobie o tym gadam z Dzieckiem.
- Maciuś był dziś bardzo niegrzeczny.
- Ach tak. Co robił?
- Biegał, krzyczał i wyrywał się. (biedny chłopiec)
- A kto go łapał?
- Pani.
- Dlaczego go łapała?
- Bo chciała go postawić do kąta.
- A za co?
- No bo był niegrzeczny.
- Czyli co zrobił?
- No właśnie nie wiem.

Rodziców też wzięłam, a co.
Jeden chłopiec nie może na placu zabaw bawić się na jeździkach. Mama zabroniła, bo zdziera sobie od tego buty. No kurcze, niech w zdartych chodzi!
A drugi chłopiec który bardzo nie lubi masła siedzi przy podwieczorku przy pustym talerzu. I płacze, że jest głodny. Z masłem nie zje, a mama mu dziś zapomniała przynieść bułeczki bez masła.

Może by tak wyszarpnąć jeszcze parę stówek i parę kilometrów dalej wozić Dziecko do Montessori?

środa, 4 maja 2011

Majówka

Śmy pojechali.
Dziecko wiadomo, brudzi jedne spodnie na dzień. Więc cztery pary. Plus rezerwa, bo błoto, deszcz, wypadki i tak dalej. Ma spodni 6 par. Jedne jeszcze kupujemy po drodze, ale to dlatego że ładne, a nie potrzebne. Te sześć par to po powrocie wszystkie od razu do pralki.
Ja wiadomo. Jestem dziewczynką. Więc dwie pary spodni. Plus jedne takie ładniejsze jakby co. Plus spódniczka. Chodzę w tych samych cały wyjazd.
M wiadomo. Facet i twardziel. Deszcz się go nie ima. Zimno nie straszne. Stroić się nie będzie. Ma jedną parę. I tenisówki. W góry. Luzik.
Co nie znaczy że jego bagaż najmniejszy, bo przecież 300 km bieżących kabli, ładowarek, zasilaczy, 12 przelotek i 4 urządzenia elektroniczne trochę miejsca zajmują.

Zdarzyła mi się na tej majówce taka historia, która się każdej mamie przytrafia. Czyli że w stylu trzymam 2 siateczki w rękach, torebkę, soczek, kurteczkę, chorągiewkę (bo dzień flagi był), obrazek z kameleonem i zieloną kredkę. I wtedy Dziecko woła siusiu, ale takim głosem że wiadomo że już. I mam co prawda 6 par zapasowych spodni, ale przecież nie przy sobie tylko w hotelu! No typowe, więc ja nie o tym, co się potem stało, czyli jak to omiotłam dzikim wzrokiem salę, odnalazłam M, który akurat trzymał w ręce ajfona, wtryniłam mu swój dobytek, porwałam Dziecko i wpadłam do pierwszej toalety z brzegu. No i właśnie o tym chciałam, bo to była akurat męska i ja akurat pierwszy raz byłam w męskiej, nie złożyło się jakoś do tej pory. I tam dowiedziałam się na czym polega wyższość kobiet. Po prostu tak obsikanej toalety wraz z podłogą i ścianami to żem w życiu nie widziała i zobaczyć nie chcę.

środa, 27 kwietnia 2011

Wychowawczo

Nadejszła ta chwila gdy Dziecko odmawia wychodzenia z przedszkola.
Jeszcze pięć minutek, bo muszę skończyć ważną pracę. Jestem teraz bardzo zajęty.
Stoję więc ja sobie przed salą, pykam pasjansa na ajfonie i widzę oraz słyszę jak inne mamy odbierają inne dzieci. Na ten przykład zasłyszałam następujący dialog:
- Cześć Filipku! - i do pani - Jak tam dzisiaj Filip? (Filip stoi jako dowód rzeczowy nr 1, pozbawiony głosu)
- Trochę starł się z Karolem na karate. - odpowiada pani.
- Co ja słyszę Filip? - dowód rzeczowy nr jeden zostaje postawiony w charakterze świadka. I tłumacza. - Byłeś niegrzeczny. - Pada stwierdzenie, a świadek-tłumacz został właśnie oskarżonym. Tylko o co? - No jak to było? - o, pojawia się szansa, by Filip podał swoją wersję wydarzeń.
Ale Filip tylko spuszcza głowę i mówi:
- Byłem niegrzeczny. - Aha, czyli nauczył się już mówić językiem mamy i wie co to znaczy niegrzeczny, w przeciwieństwie do mnie, no ale ja tam tylko sobie gram w solitera.
- Byłeś niegrzeczny? - mama jest wyraźnie usatysfakcjonowana, bo właśnie usłyszała pełną relację przebiegu wypadków podczas zajęć karate. - A co ja ci mówiłam? Umawialiśmy się, że będziesz grzeczny. Będziesz grzeczny?
- Tak.
Sprawa załatwiona. Nie ma to jak precyzja, konkret i otwarta rozmowa z dzieckiem.
Analogicznie ja zamiast klikać durne karty przez 15 minut, powinnam była powiedzieć
- Jakie 5 minut? i nie jesteś wcale zajęty tylko niegrzeczny! Do domu bo grzeczne dzieci słuchają mamy!

piątek, 15 kwietnia 2011

Potrzeba odpowiedzi

Kiedy urodziło się Dziecko uznałam, że potrzebuję się dokształcić w zakresie komunikacji z osobą nie mówiącą i nie rozumiejącą podstawowych pojęć i uczuć. W trakcie edukacji okazało się, że ja sama nie rozumiem... no może nie pojęć, ale na pewno większości uczuć. Czytałam więc dalej. Rozwój mózgu w życiu płodowym, związek z matką, historia ludzkości w genach i takie tam siły tradycji oraz szkody płynące z medykalizacji macierzyństwa, dzieciństwa i tak dalej. W międzyczasie wyszło mi, że medycyna szkodzi na wszystko w zasadzie i uwierzyłam w wyższość znachora nad lekarzem, księdzem i matką razem wziętymi.
Wracając do tej komunikacji, to okazało się po drodze, że nie umiem się komunikować nie tylko z Dzieckiem, ale także z M oraz resztą świata i że w sumie nie chodzi o komunikację tylko o bycie razem i wyrozumiałość dla uczuć. Jak już opanowałam długą listę słów nazywających uczucia (wespół z Dzieckiem, które teraz bywa na mnie "złe, wściekłe, rozczarowane, smutne...") to nagle dotarłam do punktu w którym uczucia to pikuś, a w rzeczywistości chodzi o potrzeby...
Rzeczywiście Szrek miał rację, świat jest jak cebula, co zdejmę i pojmę jedną warstwę, to docieram do następnej...
Na początku sobie myślałam, jakie potrzeby może mieć takie Dziecko? Jeść, spać, zobaczyć coś nowego, poprzytulać się, poruszać. I tyle.
Z czasem i kolejnymi warstwami, obok pokaźnej listy uczuć, pojawiła się długa cętkowana i kręta lista potrzeb, z takimi pozycjami jak na przykład potrzeba całości, celowości, przygody, śmiechu, intymności, wspólnoty... często się wykluczającymi, żeby nie było za łatwo.
I w zasadzie zaczęłam się już godzić z faktem, że moje Dziecko ma skomplikowaną instrukcję obsługi napisaną niejako w języku mi nieznanym i z wieloma wykresami, kiedy nagle wszystko znowu się rypnęło, gdy w jednej książce wyczytałam, że Dziecko to potem, bo najpierw moje potrzeby.
No i jestem teraz na egzystencjalnym początku długiej drogi do odkrycia jakie są moje potrzeby?
A jednocześnie już wiem o tej cebuli, więc mam świadomość że po nauce rozpoznawania i nazywania moich potrzeb będzie kolejna błyszcząca słodko-śmierdząca pełna witaminy C warstwa.

Snob

Po pierwsze śnił mi się Gregory House. Był czarujący, siedział przy biurku w szpitalu na przeciwko mnie i uczył się roli do następnego odcinka :)
Potem zadzwonił telefon, a ten dureń odebrał! Ktoś zadał mu pytanie, a ten zaczął wertować swoje papiery i szeptać do mnie "w tym odcinku nic o tym nie ma, nie jestem prawdziwym lekarzem".
A ja mu na to "ale jesteś aktorem, improwizuj".
Aktorem nie był chyba takim znowu dobrym, bo się przestał odzywać do gościa w telefonie, tylko robił miny. Może po prostu lepiej mu wychodzi mimika niż improwizacja. Na końcu się rozłączył.

Po drugie wzięłam Dziecko na wycieczkę autobusem. Nie wiem jak to wygląda dla Was, że moje Dziecko w swoim trzyletnim życiu jeszcze nie miało okazji jechać komunikacją miejską. Pociągiem tak, ale autobusem nie. Ja się do tej pory nad tym nie zastanawiałam.
Wiedziałam, że będą to dla niego duże emocje. Ale nie spodziewałam się że dostarczymy przy okazji rozrywki współpasażerom.
Najpierw Dziecko nie chciało wejść, bo autobus hałasuje. Zostało wniesione i usadzone na fotelu. I się zaczęło: "Co ten głos mówi? jaka ulica okularna? czemu autobus się zatrzymał? czemu drzwi się otworzyły skoro nikt nie wysiadł (Dziecko uwielbia słowo skoro), dla tego pana zabrakło miejsca i musi stać, czemu autobus tak syczy, czemu ta pani już wysiada?, ta pani pisze na telefonie, o nasza Warszawa, (i na koniec patrząc na młode emo) ta... ten... ta osoba też wysiada na naszym przystanku.". Ogólnie rzecz ujmując, było ewidentne że wiozę debiutanta, co zostało przyjęte półuśmieszkami i żachnięciami. W sumie co się dziwić, jak ktoś spędza dziennie trzy godziny w syczącym i sapiącym autobusie, to na widok kogoś autentycznie tym zafascynowanego, nie trudno się nie uśmiechnąć. I nie pomyśleć "Snob!".

sobota, 9 kwietnia 2011

Lek na całe zło

Wieje. Nawet jak leżę pod dwiema kołdrami to nadal mi zawiewa. Chodzę w dwóch sweterkach i mi zimno. W nocy dach dudnił i aż mi się zdawało, że już lecimy. Nawet bym chciała żeby mnie porwało razem z tym dachem. I łóżkiem. I dwiema kołderkami, ofkors.
Nie da się Dziecka wygonić za drzwi w taką pogodę. Słowo.
Dziecko szuka sobie więc zabaw kreatywnych, co kończy się masakrą jaglano-sojową. Małe i duże żółte kuleczki, niektóre pomalowane farbą na czerwono, inne usmarowane klejem. Miejsce zdarzeń: kanapa, pod schodami, pod stołem, centralnie, wszędzie.
M włącza się w sprzątanie. Ani chybi czegoś chce.
Zgubiłam tablicę rejestracyjną i nie wiem co dalej. Znaczy wiem, co radzi googiel, ale to wszystko wygląda nieciekawie w sensie terminowym. Jak nic czeka mnie tydzień z ZTMem albo tydzień podwyższonej adrenaliny na widok każdego biało-niebieskiego samochodu.
No nie wiem.
Głowa mnie od tego wszystkiego rozbolała. Tak centralnie, tuż nad brwiami w tak zwanym trzecim oku. Trzecie oko nie może na to wszystko patrzeć.
A Dziecko się naoglądało bajek i teraz każdy mój problem chce rozwiązać prowadząc mnie do Mysiskładaka i wołając Hej Cosiek.
M wziął Dziecko do rur. Ani chybi czegoś chce.
To ja idę odkurzyć trzeci raz pod kanapą i jakąś zupkę trzasnę na rozgrzewkę.

piątek, 8 kwietnia 2011

Zagubiony w czasie

Dziecko stara się wyczaić o co biega z trybem przypuszczającym, który występuje przecież w różnych czasach.
W efekcie w zasadzie na końcu każdego zdania mówi "bym", np. "gdybym miał parasol, to nie napadało by na mnie bym".
Gdy dodać do tego wrodzone zamiłowanie Dziecka do zdań wielokrotnie podrzędnie złożonych, to czasem miewam poważne trudności w zrozumieniu kontekstu czasowego. To samo mniej więcej musiała przeżywać moja nauczycielka angielskiego, gdy ćwiczyłam conditionale.
Dziś Dziecko samo zaplątało się pośród czasowników, przyrostków i partykuł i w końcu wybrzmiało "jak byłem mały to byłem mógł tam wejść" oraz zapytało "kiedy ze mną będziesz była?".
To straszne. Nie śmieszne. Bym chciałabym by móc wytłumaczyłabyć mu jak by to miałby używać, gdybym tylko byłabym wiedziała. Bym.
Biedni ci polscy ekspaci.

czwartek, 7 kwietnia 2011

Robić czy pisać

Blog czy mycie lodówki? Lodówka capi tygodniową rybą, co się w niej rozmrażała. Więc lodówka. A przy okazji, to jest kolejny argument, żeby ryb nie kupować, nie jeść, nie smażyć a najlepiej nie wnosić w ogóle za próg. Nienienie, z wody ich nie wyciągać wcale. Bo capią i zacapiają wszystko dookoła.
Ok. lodówka potraktowana octem i sodą.
Blog czy zbieranie hotwheelsów? Jak myłam lodówkę to musiałam sobie drogę po kuchni torować miotłą pośród dobytku mojego Dziecka, więc jednak hotwheelsy. Szuflą od śniegu je nagarniam na taczkę, taczką zwożę do wywrotki, a wywrotka je transportuje do punktu zbornego. 400 ton ryczącego złomu.
/A co chcesz dostać na urodziny Dziecko? Wszystkie zabawki, których jeszcze nie mam! /
Ok, pojazdy zezłomowane należycie.
Blog czy parę telefonów do znajomych i przyjaciół? Tu się nawet nie będę rozpisywać, bo wiadomo.
Blog czy może tet-a-tet z depilatorem? Wiosna, 22 stopnie w cieniu, pantofelki, płaszczyki, kolorowe chustki, zwiewne spódniczki. Cholera. Depilator jednak.
No dobra, uff. W końcu jestem.
To likierek czy herbatka? Ja niestety herbatka. Jutro wstaję przed kurami, a Dziecko mi zapadło w drzemkę popołudniowo-wieczorną i trwa w niej od 3 godzin, więc szykują się nocne balety.
Idę eksmitować bachora z kanapy, może się zdążę ciutkę przymulić z tivi na dobranoc.

środa, 6 kwietnia 2011

Lista

Nie mam czasu pisać.
Lista rzeczy do zrobienia się wydłuża, zwija, zawija, opada na podłogę, oplątuje mi się wokół kostek i paraliżuje ruchy.
W kilku miejscach na tej liście pojawia się "przejrzeć listę", "ustawić priorytety na liście" i tym podobne.
Dziecko mam na ostrych prochach od dwóch tygodni. Co za tym idzie gotuje się u nas podwójnie i mamy wzmożoną konsumpcję. Zapycham lodówkę na okrągło tak z 16 siat na tydzień.
Ale ale co gorsza lub lepsza Dziecko od tych prochów ma ogólne samopoczucie na +15 i daje czadu. Hamak na schodach, trampolina na kanapie, biegi sprintem i przełajowe, fontanny dla hotwheelsów, eksperymenty kulinarne, maratony filmowe, kopanie klocków, rzuty resorkami, konstruowanie autobusów z mebli, śpiewanie, bajki, granie... trochę nie wyrabiamy, szczególnie że zawsze przynajmniej jeden z trzech dyżurujących opiekunów Dziecka choruje, a przecież nie dostaje ostrych prochów. Apogeum było w piątek - trzy zestawy zwłok dorosłych i jedno Dziecko z hiperaktywnością farmakologiczną.

wtorek, 29 marca 2011

Jak nic się nie dzieje, to trzeba się cieszyć, bo może zacząć się dziać.
Typowo, najpierw katarek, potem kaszelek, a nagle w nocy, buch! Ja chcę do dużego łóżka. Biorę do dużego łóżka, a Dziecko parzy. Całe parzy, nawet stopami. Ile tych celsjuszy było, pozostanie tajemnicą, gdyż Dziecko na hasło termometr wpadło w histerię, mamo, błagam cię nie rób mi tego. A jak wiadomo mierzenie temperatury jest niezwykle bolesne i w zasadzie tylko fachowcom II stopnia się to udaje bez uszkodzenia witalnego organu ciała pacjenta. No to dałam Dziecku spokój, również z tego względu, że liczyłam na szybkie ponowne zaśnięcie.
Nic z tego. Dziecko miało majaki gorączkowe i mówiło, ja jadę, a on woła You win! (tak, tak, językami mówiło). Głaszcz mnie, ale ty nie tata, nie lubię jak mnie głaszczecie naraz. Jedną ręką mnie głaszcz! Co to jest? Poduszka. Ale jak na nią nie patrzę to zmienia się w potwora. Co to za metka co mnie drapie? A na koniec. To teraz idziemy spać, bo musimy rano wstawać do przedszkola.
Poranek zaczął się od sesji telefonicznej z numerem Przychodnia dom i Przychodnia kom. Nie załatwiłam niczego, bo się nie połączyłam ani razu przez pół godziny.
A teraz szare komórki pracują aż się dymi, żeby ułożyć łamigłówkę - ja w pracy dziś i jutro, M spotkanie dziś o 15 i jutru o 12.30. Chyba się nie obejdzie bez wsparcia zewnętrznego...

poniedziałek, 28 marca 2011

WC Królik

Nie to że nic się nie dzieje... no nie.
Dużo się dzieje tuż obok, ale przecież nie będę pisać o kimś innym. To plotkarstwo.
W moim życiu dziś był trudny poniedziałek, aż nie chce się gadać.
Może za jakiś czas.
Choć ogólnie do przodu. Choć jednak lista spraw niezałatwionych rośnie.
I codziennie dochodzą nowe.
Na przykład ta lampka w ekspresie cały czas mruga.

W międzyczasie Dziecko się wyprowadziło z naszego łóżka na własne życzenie, co przyjmuję z uczuciami ambiwalentymi. Oraz zostało fachowo zdiagnozowane jako ekstrawartyk, typ poznawczy i myślący. Też mi odkrycie.
No i typ poznawczo-myślący (przeciwieństwo to obserwująco-czujący) odebrał od M wstępne przeszkolenie z obsługi konsoli przenośnej. W związku z tym pod nieobecność M zajmuję się wyciąganiem maleńkich kosteczek z grami spod kanapy oraz stylusa z kakao. Oraz gram w grę polegającą na pękaniu bąbelków na folii i umieszczeniu króliczka w toalecie.

poniedziałek, 21 marca 2011

Kiedy mały jest wielki

Dziecko w zabawie ujawnia swój geniusz:
Przy grze w wyścigi:
- Kupmy coś dla tego samochodu.
- Nie mamy tyle pieniędzy.
- To kupmy trochę pieniędzy.

Przy zabawie w policjanta który wlepia mandat.
- Bierzesz 4 pieniążki, wkładasz do takiej maszyny w ścianie, i wyciągasz 5 pieniążków.

Na spacerze:
- Powiedziałem do ciebie "proszę potrzymaj mój samochód". Jak ja mówię "proszę", to ty masz powiedzieć "dziękuję".

W aptece:
- Poproszę lizaka podłogowego.
- Jaki to jest podłogowy?
- Taki zrobiony z podłogi.

Na wieść o urodzeniu się małego dziecka:
- Jest bardzo malutki?
- Tak.
- To musimy go zabrać na ferie, żeby urósł.

Podczas prac domowych:
- Kiedy ja będę taki duży, żeby chodzić na szkolenia?

A to wszystko jednego dnia. Było tego więcej, ale moja pamięć jest zawodna...

piątek, 18 marca 2011

Po bardzo długim tygodniu

No i zgubiło mi notkę... a szło to mniej więcej tak.
Zaskakują mnie pytania typu, mamo do czego służą cycki? Na szybko podaję trzy podstawowe zastosowania, ale od tamtej pory to już ciągle układam w głowie listę i następnym razem pójdzie mi lepiej.
Dziwią mnie wieści, że ludzie co mnie w sposób zadeklarowany nie lubią, odwiedzają mojego blogaska regularnie i jeszcze mają na jego temat zdanie. No doprawdy, toż to pffff.
I zupełnie jest dziwnie z tą Siostrą. No jakby nigdy nie wyjeżdżała, taka normalna. Trochę jeszcze zalatuje masłem orzechowym, ale jest zupełnie taka sama :) Tylko na Skypie się wcześniej pojawia.
W kwestiach organizacji rodziny, to M miał dziś zawieźć ekspres do kawy do serwisu, pozbawiając mnie środka lokomocji, ale ponieważ spędziłam we wczorajszej piździawie godzinę na placu zabaw bez okrycia głowy i w pantofelkach, to dziś mnie łamie i pobieram auto, korzystając z ogólnego rozespania.
Idę budzić Dziecko, choć nie wiem, jak to się uda. Dziecko ma pierwszą grę wideo (hotwheels, ofkors) i pójście spać przed 22 jest dość trudne do wypracowania w drodze komunikacji bez przemocy.

poniedziałek, 7 marca 2011

Parkowanie

Po 10 czy 11 dniach gęstej atmosferki M zaczął zmieniać swoje zachowanie. Objawiało się to głównie kompulsywnym praniem oraz przysiadaniem się do mnie na kanapie bez ajfona/ajpada w rękach.
Być może nawet doszlibyśmy do etapu, kiedy coś powie, ale wziął się drań na sposób. Jako że dzielimy nie tylko troski dnia powszedniego ale także zdarzające się nieszczęśliwe wypadki, wykorzystał podstępnie fakt, że ktoś zaparkował sobie auto na prawych tylnych drzwiach naszego peżocika. I w ten to sposób musieliśmy porozmawiać. Co wyglądało tak, że M o 6.15 w niedzielę oświadczył iż ubiegłej nocy miało miejsce fatalne zdarzenie, po czym wrócił do spania na 4 godziny. Obejrzałam straty i nie sposób ich zignorować, chociaż M się to jakoś udaje....
Miałam wykonać telefon do przedstawicieli służb mundurowych, ale przecież nie znam szczegółów....
Więc w ten piękny słoneczny poranek poniedziałkowy (a propos, tyle dni słonecznych w marcu to jakaś anomalia, no nie? czuję się rozpieszczona promieniami..., zaczynam używać filtra 50tki) wybieram się do pracy środkiem komunikacji zbiorowej, a M pozostaje na placu boju z Dzieckiem, mlekiem sojowym w słoiku oraz dziurą w samochodzie i perspektywą wizyty na komisariacie Włochy. Dziecko raczej będzie go wspierać duchowo. Dziś obudziło się o 6.10 i pyta, czemu nie śpię. Za mały jest, żeby mu mówić, że taka brutalna rzeczywistość matki, więc zaproponowałam coby wrócił do spania, no chyba że bardzo chce już wstawać. Spojrzał na Maurycego i podjął bardzo dorosłą decyzję. Śpi.
A takie miałam plany związane z tą gęstą atmosferką w domu, na przykład wybierałam się na manifę fęministyczną. A co, przyda się jakieś zrównanie zarobków, dłuższe macierzyńskie, wychowawcze i weekendy, a także wolne z okazji miesiączki i zespołu przed. Ale wiał wiatr i zbierało się na śnieg, więc nie poszłam i teraz muszę pracować na równi z facetami za mniejsze pieniądze. Takie życie.

środa, 2 marca 2011

Gwarancja wygasła

Zepsuł się ekspres do kawy. Tak samo jak M. Niby działa i kawę wydaje, ale świeci się lampka kontrolna, wg instrukcji "niezwłocznie skontaktować się z punktem serwisowym". Dzwonię więc do nich i mówię, że niby jest, ale się do mnie nie odzywa, nie dzwoni, nie pisze, no ciche dni mamy. A oni na to że to normalne chyba po tylu latach eksploatacji. Ale żeby aż tyle tych cichych dni?
No tak. Nikt nie obiecywał że będzie szałowo w końcu. Proponują nowszy model, ale gwarancji na dłuższe przebiegi nie dają.
Rozważę, sprawdzę zdolność kredytową.
Ale zamówienia jeszcze nie składam. A nuż się ten mój opamięta?
Bo wszystko od niego zależy teraz. Ja już wykonałam komplet czynności serwisowych będących po stronie użytkownika. Dodatkowo przetarłam mikrofibrą i przedstawiłam listę oczekiwań. Jest krótka, choć ambitna. Chcę aromatycznego espresso a nie plujki z baru dworcowego. Czasem chcę latte na sojowym. Ale przede wszystkim chcę, żeby był dyspozycyjny i niezawodny w granicach przewidzianych przez producenta. Nie koniecznie aż tak jak pisali w ulotce, wystarczy tak normalnie. Żeby można było na nim polegać.

sobota, 26 lutego 2011

O taki sobie dzień

Wyszliśmy z Dzieckiem z domu naprawdę wcześnie jak na sobotę. Z wściekłości na M oczywiście. Fakt że jest niedostatecznym mężem oraz dysfunkcyjnym rodzicem nie robi już na mnie większego wrażenia, ale kiedy zawodzi jako przyjaciel, to no cóż, nie pozostaje nic innego jak zabrać Dziecko i trzasnąć drzwiami. Co właśnie uczyniłam dziś o 10.12 z rana po tak sobie przespanej nocy.
Dziecko jak to dziecko, wyczuwa klimat. Po prostu bosko zrekompensowało mi braki na polu pożycia rodzinnego i zapewniło cudowny dzień, pełen uśmiechu, komunikacji i spokoju. Chyba był to pierwszy dzień bez NIE odkąd Dziecko nauczyło się mówić. A przepraszam, w kąpieli było NIE w związku z myciem włosów, ale to szczegół.
Do tej pory znałam tylko z opowieści dzieci, które umieją spać w każdych warunkach i nic ich nie obudzi. Sądziłam że mój egzemplarz nie ma tego genu czy cóś, w każdym razie, że mnie ominęło takie błogosławieństwo. Tymczasem Dziecko przegonione przez trzy sklepy (ale nie Lidla!) zasnęło w samochodzie na pięć minut przed dotarciem na umówiony lunch. Nie obudziło się niesione przez parking oraz całą Arkadię, a także przez półtorej godziny lunchu w restauracji. Przespało wtulone we mnie i swoją kurtkę....
Słodko...

środa, 23 lutego 2011

Po po po

Jeśli będę rozpakowywać jedną walizkę dziennie i robić jedno pranie dziennie to w ten sposób mogę "żyć wakacjami" do marca. A w marcu Siostra i wiosna, to może jakoś przetrwam.
Ale szok, minus dwanaście....
Weszłam w fazę wyparcia.
Robię co trzeba, ale jakby mnie to nie dotyczyło.
Odwlekam moment pójścia na zakupy, czuję że Lidl będzie gwoździem do trumny klimatu równikowego, który nadal panuje w mojej duszy.
Po domu chodzę w crocsach, żeby było wakacyjniej. Zresztą crocsy dają radę i po śniegu, skarpetki nie dają, ale to wina skarpetek. Crocsy rządzą.
Z wakacji oprócz crocsów przywiozłam jedno opalone ucho, wałeczek na brzuszku od kluseczków z mleczkiem sojowym, strupki na paluszkach, kilka koralowców i muszelek, 43289 ciuszków oblanych olejem, co mi wybuchł w walizce.

W domu bałagan, góry prania na różnych etapach gotowości wsadzenia do szafy, trochę walizek z resztkami bagażu, takimi co nie wiadomo nigdy co zrobić, no bo do czego mi teraz balsam do opalania 50 UVA/UVB? Do tego jakieś masy zabawek się nagromadziły i chyba otworzę sklep z akcesoriami Zygzakowymi. Mam z Zygzakiem absolutunie wszystko, komu komu?
Bo hotwheelsy, bakugany i stacyjkowo rządzi.

Dzięki wakacjom wyrobiłam czytelniczą normę statystycznego Polaka na ten rok i wszystko co będę czytać od teraz idzie na konto podniesienia średniej krajowej. A aktualnie czytam Lazy Ways to Make A Living i choć jestem dopiero w połowie to już wiem, że znalazłam sposób dla siebie. Najstarszy i najskuteczniejszy sposób świata - bogatego męża. Więc jestem otwarta na propozycje, proszę załączać Pit 37 w dwóch egzemplarzach.
Oczywiście stoi to w lekkiej sprzeczności z nadal prowadzonymi przeze mnie poszukiwaniami żony.... dobrej żony... To może by tak bogatą żonę?

wtorek, 22 lutego 2011

Tak to sie robi

To teraz o tym, jak bylo. I nadal jeszcze jest przez jeden dzien.
Suuuuuper bylo. I jeszcze bedzie przez ten dzien.
Zapomnialam soczewek i dezodorantu, takie tam drobiazgi zupelnie rzadko mi potrzebne.
Wszystkie buty mnie obtarly po kolei, sprawdzone w zeszlym roku sandalki, clarksy oraz kupione tutaj hush pupies. Mam bable na wszystkich palcach oraz na stopach od gory, od dolu i od piety. Ostatecznie na pchlim targu nabylam crocsy w kolorze krokusa czyli krokus crocs, za 4 tutejsze dolary i od tej pory zadne przebiegi mi nie grozne choc do sukienki prezentuja sie raczej slabo.
Po za tym tu nie ma przestepstw. Osiagneli to w sposob prosty acz zupelnie niezgodny z zasadami AP i NVC - czyli przez surowe kary, na czele z kara smierci, poprzez bicie kijem (np. za huliganstwo) oraz wysokie grzywny za wszystko, a takze mocno wysrubowane ceny alkoholu. Czlowiek sie dlugo zastanawia czy napic sie piwa czy moze lepiej kupic sobie i rodzinie obiad.
No wiec jest czysto i bezpiecznie. Acha i jeszcze nie wycina sie tu zieleni, wiec jak przybywa ludzi to sie musza jakos zciesnic, poprzytulac i zagniezdzic na tej samej powierzchni, ewentualnie dobudowujac sie do gory, nigdy w bok. Tak to przecietny blok ma z 30 pieter i wszyscy happy - zwierzatka i ludzie.
No i jeszcze nie ma korkow. Na to tez jest sposob prosty - metro, metro, metro + autobusy i to wszystko prawie za gratis, a zeby miec samochod to buli sie jakies gigantyczne oplaty za licencje na posiadanie, uzywanie i korzystanie, a miasto utrzymuje ilosc wydanych licencji na stalym poziomie. Co za tym idzie, powietrze jest czyste. Tak to sie robi w Azji.
Uwieeeeelbiam byc w takim cieplutkim i czysciutkim miejscu, gdzie skarpetki nie sa potrzebne nawet w zimie, wiec moze jak bede duza to tu przyjade i zostane filipinska niania albo treserem surykatek w nocnym zoo.

poniedziałek, 14 lutego 2011

W drodze

Jak przerwac tak niezreczna cisze?
Wypadalo by od przepraszam, ale przeciez jestesmy tu dla przyjemnosci, mam nadzieje....
Wiec moze od wyjasnienia ze chwilowo pisze z maczka, wiec polskich znakow nie bedzie.
Jestem ostatnio w drodze. Wpadam na moment na chatę zrobić imprezkę lub gdy odwiedza mnie Dziecko. Tak to żyję na walizach.
Ale w sumie nie będę narzekać. Takie życie jakie marzenia noworoczne. Trzeba było sobie wymarzyć nudne życie według dobowego zegara biologicznego, to bym miała porządek w mieszkaniu oraz w strefach czasowych.
A tak sobie zażyczyłam szeroki krąg znajomych i podróże. Trzeba uważać co się pisze.
Cóż poza tym. Eksperymentowałam, czy po wściekłych mam kaca. I mam.
Ale wracajac do podrozy, to owszem owszem narzekac nie moge, mam cokolwiek egzotycznie i rozmaicie. W piatek spada na mnie pol metra sniegu gdzies przy kole podbiegunowym, a w dwa dni pozniej obcieram pietki w sandalkach i zastanawiam sie ktory kostium kapielowy lepiej lezy.
Jest naprawde cudownie.
Nigdy jeszcze nie bylam tak daleko i egzotycznie. I tak czysto. I tak drogo za lampke wina. 12 zl za jogurt w supermakecie!!! porypalo ich, naprawde!
Ale ale nie dajmy sie przytloczyc codziennosci. Mieszkam na 27 pietrze z widokiem na ocean i cale city. Pod stopami klub gdzie wali cala azja, nad glowa jakies lasery, a M mi co chwile powtarza ze jestem na wakacjach i mam nie oszczedzac (siebie ani jego)! Musze przyznac, ze M jest najlepszym towarzyszem wakacyjnym jakiego sobie mozna wyobrazic - nigdzie sie nie spieszymy, nic nie musimy, jedziemy metrem, albo taksowka jak mnie bola nozki, rozgladamy sie, kierujemy gdzie jest ladnie, a nie gdzie Pascal kaze, ogladamy, nie wstydzimy sie pokazywac w miejscach uber turystycznych, ale jak nas nachodzi ochota to jemy u Chinczyka z plastikowych talerzy. Potem kawa w tutejszym Coffee heaven (lodowa latte na sojowym, hmmm). Jak nas zmeczy klimat rownikowy i wielokulturowosc, to idziemy do centrum handlowego, a tam klima, zara i italian designers zupelnie jak w domu.
Otacza nas spoleczenstwo konsumpcyjne i jakos wcale nas to nie razi. Choc swiatynia tysiaca buddow z autentycznym zebem tego jedynego zrobila dzis na mnie wrazenie.
A teraz musze isc sie wyspac bo jutro czeka na mnie jakis tropik z dzungla i ciepla woda w oceanie. Pa!

wtorek, 1 lutego 2011

Kaczka dziwaczka

Spotykać się z kimś za rzadko nie jest fajnie. Na początku tak tego trochę sztywno i ogólnie trudno się rozkręcić. Ale też super jest się spotkać z kimś kogo się dawno nie widziało, no nie? Więc w sumie szklanka jest w połowie pełna.
Ale o czym to ja chciałam... że no jak się tak spotkać i nadrabiać te zaległości w życiorysach wzajemnie, to człowiek ma okazję stanąć z boku i na siebie popatrzeć i posłuchać. I taki człowiek może na ten przykład dojść do wniosku, że zupełnie odjechał. Wsiadł w pociąg i odjechał. A ten jego rozmówca pomachał ręką i poszedł do domu nic nie rozumiejąc.
Ale może to tylko fobia? Może to jest zupełnie normalne, że zawartość mojej szafki łazienkowej i lodówki niewiele się różnią? Bo ja naprawdę lubię te dziwne rzeczy i mnie to cieszy i uzupełnia, ale jak tak siebie posłuchałam to to wszystko brzmi jak lekkie kukunamuniu i bez wysiłku bym mogła teraz nawet wywalić na swój własny temat prześmiewczego paszkwila.
Człowiek tak ze sobą przebywa na co dzień i nawet się lubi, a tu nie wiadomo kiedy staje się dziwakiem.
Tylko ciekawe, czy każdy?

piątek, 28 stycznia 2011

Pan w mym domu

Dziś podczas wieczornej zabawy karnawałowej przy wtórze klasycznego disco polo okazało się, że w naszym domu mieszka tajemniczy osobnik. Nazywa się Pan i od razu dodam, że widzi go tylko Dziecko. Pan siedzi na plastikowym pojeździe Dziecka i głównie zajmuje się obserwowaniem, co robimy. Co pewien czas Panu nie podobają się nasze zabawy, wtedy każe nam przestać. Dziecko się na Pana złości i stawia go do kąta, gdzie Pan zaczyna płakać. W procesie pocieszania Pana mój udział jest niezbędny. Muszę go głaskać a czasem nawet przytulić.
No. To ciekawe, czy Pan będzie z nami spał. I co lubi na śniadanie. Pewnie wkrótce się dowiem.

czwartek, 27 stycznia 2011

Babskie sprawy

Jak uczą doświadczenia ostatniego PMSa, dobrze opieprzony mąż to lepszy mąż. Kiedyś testowałam głównie, jak działają łzy (i miałam pewne sukcesy), potem przeszłam do wybuchów złości i agresji(zupełne pudło, tylko pogłębia frustrację), a ostatnio stosuję pełne wściekłości milczenie. I jak na razie działa! M nagle odzyskał 10 palców (które wcześniej uchodziły za sprzedane Medialnemu Diabłu wraz z duszą) i ubrał Dziecko, rozebrał Dziecko, zrobił i podał obiad, a potem jeszcze po tym sprzątnął. I na sam koniec poodgrywał scenki w naszym domowym Stacyjkowie. No, to rozumiem.
Zgoła inaczej sprawa przedstawia się w moich relacjach z Dzieckiem, niby też chłop, ale może za mały? Bo żadne z wyżej wymienionych postępowań nie przynosi skutku, a przy łzach dodatkowo czuję się jak oszust.
Z Dzieckiem tylko po dobroci.
Tylko jak tu po dobroci, gdy hormony mi szaleją i muszę się wywrzeszczeć??

środa, 19 stycznia 2011

Czary mary

Od dwóch dni siedzę na www.katarzatokowy.pl, www.suchykaszelwnocy.pl oraz www.inhalowaniedzieci.pl.
No bo moja bezsenność przeplata się z atakami kaszlu Dziecka w efekcie czego śpię jeszcze mniej i mnie się to ani nie opłaca ani nie podoba.
No więc wyczytałam, skonsultowałam i dziś zastosowałam pełne kombo:
- inhalacja prosto z gara z: tymianku, lipy, soli kuchennej, ziół prowansalskich (bo majeranek mi wyszedł)
- zupa pomidorowa z czosnkiem i imbirem
- do wanny 10 kropli olejku sosnowego
- do gardła syrop z babki lancetowatej
- mleczko (soja ofkors) z miodkiem
- oklepywanie spirytusem pleców
- nacieranie spirytusem stóp + gruba skarpeta
- wywietrzenie sypialni a następnie okadzenie jej wywarem z gara jak wyżej
- czyszczenie nosa fridą
- krople do nosa na wszelki wypadek
- maść majerankowa (którą po 10 minutach starłam przerażona, bo z tego zaczadzenia sosną i majerankiem wzięłam ją za glut zielony!!!)
Tak obrobione Dziecko poszło spać i od godziny ani kaszlnie, ale wiadomo nie chwal nocy przed wschodem słońca.
Jak nie zadziała przez 3 noce, to uderzam w www.homeopatiabezrecepty.pl
Ale musi zadziałać bo chałupa mi wali zielskiem jak domek na kurzej łapce i myślę sobie że może to moje Dziecko tak śpi bo ten spirytus i te kadzidła je tak zmuliły?
Dla towarzystwa i ja sobię golnę jakieś chateau. Dobranoc.

niedziela, 16 stycznia 2011

My bonnie is over the ocean

Ledwo zdążyłam poupychać w szafach tshirty M zdobiące zazwyczaj wszystkie oparcia i poręcze w domu, wygrzebać spod kanap zrolowane skarpety, ledwo ostatnie jego gatki wyschły na suszarce, a ja już naiwnie zapomniałam, kto tak właściwie zrujnował mi życie i zaczęłam tęsknić. Za tęsknotą idzie idealizacja, więc oczywiście M wydaje mi się obecnie mądry, przystojny i zabawny.
Nie zupełnie tak cały czas tęsknię, bo na chwilkę porzuciłam nudne 36,6 st C i oddałam się w objęcia grypska, które mnie ścięło z nóg. Będąc słomianą wdową z Dziecięciem postanowiłam, że chwilowo nie dam rady i że trzeba mi wsparcia z matecznika. Dlatego też tak jak stałam z jedną nogą wydepilowaną tylko od strony wewnętrznej wrzuciłam w walizę dwa swetry i trzy kilogramy hotwheelsów i udałam się Polską Koleją Państwową na łono rodziny, na którym to łonie przespałam cięgiem 17 godzin lekuchno odurzona jakimś med-bełtem typu tabcin.
Nie to żebym była obecnie zdrowa, bo mam kaszelek, ale to się nie da porównać z ubiegłym czwartkiem i piątkiem, kiedy to i w pociągu i w łóżku kiwało mnie jednakowo, czyli jak w helikoptrze.
No, ale już jestem w domu i mogę wrócić do tego tęsknienia. Krochmalę koronkowe majtki i prasuję pończochy fantazjując na temat prezentów z podróży M :)
Dziecko też tęskni. W pociągu kokietowało jakiegoś pana z synkiem i nawet się spytało "a jaki pan ma samochód?". Dobrze kombinuje, bestia!

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Kto tu rządzi

Dziecko o 3.17 poprosiło o przeniesienie do dużego łóżka. Potem o picie, o mleko, o hot wheelsa co zmienia kolor, o zamienienie się miejscami, o przewrócenie poduszki na drugą stronę, o bajkę, zapytało czy zombi wrzucone do ognia się spalą, a potem o przeniesienie do małego łóżka. I już o 4.43 spaliśmy błogo. O 5 zadzwonił budzik.
Muszę pomówić z M o bajkach odpowiednich dla dwuipółlatków.
A Dziecko troszkę przeziębione przez co wybacza się mu więcej niż zazwyczaj. Czyli tym razem nie musiało klęczeć na grochu za zakłócenie snu matce :)
--
To było wczoraj. Dziś dusiłam w zarodku grypsko, więc dzień spędziłam w domu z Dzieckiem. I zdążyłam zatęsknić za pracą. Jutro sobie odpocznę. Dziecko jest w fazie "ja rządzę tym światem" więc wszystko musi mieć pod kontrolą. Nie wolno mi wyjść z pokoju, w którym się bawimy. Bo płacz, histeria, łzy jak grochy. Nie wolno mi jechać pociągiem do tyłu. Nie wolno puścić pociągu zjeżdżającego z wiaduktu. (potem obejrzeliśmy Stacyjkowo i tam pociągi jeździły do tyłu i od teraz mnie też wolno jeździć moim pociągiem wstecz. Oto jak rodzą się autorytety. Wiola ze Stacyjkowa! pfff)
Zabawa w chowanego wygląda tak, że jak ja szukam, to Dziecko ze swojej kryjówki wykrzykuje mi polecenia, gdzie mam szukać. A jak się chowam, to oczywiście dostaję szczegółową instrukcję, gdzie mam się schować.
Plus kontynuujemy temat nie lubię, nie chcę oraz samo nie. Na przemiennie skośnokrzyżowo.
A jednak dzień ogólnie zaliczyć należy do udanych. Oprócz tego, że udała mi się zupa, to M wylądował bezpiecznie na drugiej półkuli, a Dziecko opanowało hurtem trzy zwrotki wierszyka na dzień babci oraz aniele boży wersja rozszerzona.

czwartek, 6 stycznia 2011

Temat rzeka

Dawno nie było o spaniu. A spanie jest ważne, kto nie śpi ten wie. Kto ma dzieci ten wie. No więc o spaniu.
Dziś Dziecko zasnęło rekordowo wcześnie o 20.54.
Poskakało mi po łóżku, złożyło zamówienie na hotwheelsa z rakietą, którego karnie odnalazłam pod lodówką, wysłuchało bajki, nie wiem czy ze zrozumieniem, bo padały pytania "a jak nazywało się słoneczko?", wysłało mnie na drugą turę poszukiwań, tym razem po kota Maurycego, którego również odnalazłam ku wielkiemu mojemu zaskoczeniu.
Na hasło "Gasimy światło" Dziecko zamiast zwyczajowego "jeeeeszczeeeee nieeeeee" odrzekło "ale ja chcę do swojego łóżka". I tu mnie dech zaparło i na moment straciłam zimną krew i zamiast play it cool zapytałam "na pewno?". Mój moment słabości nie został dostrzeżony i Dziecko bez wahania powtórzyło swoje życzenie. W popłochu wytrzepałam pościel z małego łóżeczka nie używaną od przed świąt co najmniej.
Dziecko się wymościło, poświeciło sobie biedronką (dzięki Siostro!), parę razy ziewnęło przeciągle mówiąc "ale ja nie chcę spać, mamo". Po czym zasnęło.
A ja mogę napić się własnej roboty nalewki ze świecznika, com go dostała pod choinkę, ale nie odważę się użyć w charakterze innym niż kieliszka.

wtorek, 4 stycznia 2011

Nie dzień

Dziecko powiedziało do mnie "nie" 1483 milionów razy dzisiaj. To obala teorię, że dzieci mówią rodzicom "nie" tyle razy ile "nie" usłyszą. To się nie zgadza. Nie nie nie. I jeszcze mam nadwyżkę na najbliższych parę lat świetlnych. A może to jest tak, że rodzice słyszą od dzieci "nie" tyle razy ile sami powiedzieli tych "nie" jako dzieci?
Aha i jeszcze "ja nie chcę".
Nie chcę wstawać, nie chcę myć ząbków, nie chcę się ubierać, nie chcę śniadania, nie chcę do przedszkola, nie chcę zupy, nie chcę na spacer, nie chcę zapinać pasów.

Ten dzień był walką.
W jednym narożniku Dziecko, waga delikatnie mówiąc lekka, ma jednak tą przewagę, że konsekwentnie powtarza ciosy, kiedy już przeciwnik sądzi, że nie da się po raz kolejny wykonać tego samego manewru, Dziecko celuje po raz setny w piszczel.
W drugim narożniku Matka, ma przewagę w masie, ale wbrew przewidywaniom jej doświadczenie życiowe czyni ją powolną i naiwną. Na dodatek podczas walki jest nieustannie rozpraszana przez własną ekipę, czyli M, ból głowy, zupę, pranie oraz sabotażystę - tor do hot wheelsów.

Teksty Dziecka z dzisiaj:
- To ja zrobię sok sam, a ty się pobaw w pokoiku.
Drżącymi rękami ściskam Zygzaka i czekam na odgłosy katastrofy z kuchni. Po chwili słyszę:
- Poproszę taborecik.

- Nie chcę mięsa. Czy mamy mięso w czekoladzie?
Cóż, wyjątkowo nie mieliśmy.

Na spacerze Dziecko:
- Zapytaj mnie czy są tu jacyś przebierańcy?
- Yyyy?? Czy są tu jacyś przebierańcy?
- Tak, mama przebrała się za barierkę, taką do zgarniania śniegu! Hahahahaha!
- Yyyyy?

Do M:
- Kiedyś byłem chory i musiałem iść ... no gdzie?
- Do doktora.
- Bardzo dobrze, do doktora. Powtórz, do doktora.
:)

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Bilans otwarcia, bilans zamknięcia

Trzeba. Koniecznie. Był plan, a nawet jego ciąg dalszy, to musi być analiza wykonawcza. Trudno.
Jedziemy.
Ad 1 się wyjaśniło od razu, nie? Kocham żółty ser. Mięsa i zwierzątek mogę nie jeść, spoko. Mleka nie pić, chyba że w sytuacjach podbramkowych (czyt. w kawiarni lub w braku zbożowego). Jaja i serów nie oddam.
Ad 2 to był od początku głupi pomysł. Nie wolno zostawać niewolnikiem jednej marki.
Ad 3. Ekhem. Sama chodzę, M nam czasem towarzyszy.
Ad 4 wykonano.
Ad 5 - to skomplikowane.
Ad 6 - patrz punkt 2 powyżej.
Ad 7 w trakcie realizacji.

Podsumowanie:
Jak plan jest głupi, to po co go realizować?

Plan na rok 2011: zrobić lepszy plan.
Żadnych postanowień. Postanowienia są nudne, wymuszają, stresują, gnębią. Lepsze są marzenia. Marzenia są dowolne, swobodne, niczym nieograniczone, mają nam zrobić dobrze, ktoś może je za nas zrealizować (to chyba najlepsze). Więc na nowy rok opracowuję listę marzeń.
W punkcie numer jeden, jak już wspominałam, marzę aby Lidl wprowadził mleko sojowe i tofu.
W punkcie numer dwa marzę o spokoju wewnętrznego ducha.
Chcę się czegoś nauczyć, ciekawego.
Chcę poszerzyć grono przyjaciół.
Chcę urządzić sypialnię Dziecku (znowu remont, hurra!!).
Chcę pojechać na egzotyczną wyprawę.
Chcę mieć dużo siły i wiary.
Chcę mieć wypastowane podłogi.
Na razie tyle

sobota, 1 stycznia 2011

Najlepsze na kaca

Jest powietrze z pompki od materaca.
Nie jakieś tam alka seltzer szmelcer.
Spanie, jedzenie, kąpiel i spanie.

A w ogóle to jest niesprawiedliwe i jakim cudem to się mnie znowu przydarzyło?
Zastosowałam wszelkie środki zapobiegawcze: nie paliłam, nie mieszałam, piłam dużo wody, jadłam tłuste, nie słodkie.
Wszystko na nic.
Dobranoc.