niedziela, 31 marca 2013

Alleluja i do tyłu

Mam dwie przyjaciółki. W ogóle to mam więcej, dzięki Dobry Boże za każdą z osobna i za wszystkie razem, ale w tej notce wystąpią dwie. Obie mają przesrane w święta. Jedną były facet rozjechał emocjonalnym czołgiem. Dzieci odwiedzał. Przy okazji napomknął, że kogoś ma. W zasadzie to coś poważnego, bo mieszkają razem prawie rok. I w sumie, czemu nie, ślub biorą. I wyjeżdżają w podróż poślubną. Oraz na parę lat na inny kontynent robić międzynarodową karierę. Więc będzie mieć przerwę w ojcostwie, tak jakby full time. No.
Drugą jakiś gość opieprzył w kolejce za niezdecydowanie i ogólnie przedłużanie. Nikt się za nią nie wstawił. Wyszła zanim czołg się rozpędził.
Obie przeryczały całą noc.
Wiecie, po co ja Wam tu opisuję prywatne dramaty bliskich mi osób? Bo to są prawdziwe dramaty, a ja sobie z cudzymi dramatami nie radzę.
Z pierwszą spotkałam się na kawie, z drugą na śniadaniu.
Z pierwszą użyłyśmy pełnego spektrum przekleństw i brzydkich słów pochodzenia genitalnego, by opisać byłego, jego matkę oraz postawę życiową. Poprzytulałyśmy się. Potem ułożyłyśmy plan. Przyjaciółka dostrzegła dobre strony swojego dramatu i zwizualizowała sobie siebie za pół roku, jako wolną, szczęśliwą, uleczoną, z kontem pełnym zagranicznych alimentów. Wzięła dzieci i poszła zjeść trochę poświęconych jajek.
Drugiej nie wiem co powiedzieć. Zaproponowałam że sobie pomilczymy, bo jakoś mi nie tego obsmarowywać fallicznie tego faceta z kolejki. Jakoś się nie mogę zidentyfikować. Jakoś nie czuję się na siłach zapuszczać empatycznie w ten dramat, którego nie rozumiem, któremu początku ani końca nie widać. Apetytu na śniadanie wielkanocne brak.

wtorek, 26 marca 2013

Góry

Przepis na najlepsze urodziny:
Śnieg
Narty
Słońce
Ludzie (ale nie za dużo!)
Prosecco
Góry
W takich warunkach te moje zmieniające sie numerki są drobiną.
:)

środa, 20 marca 2013

Oglądanie filmów nie powinno być trudne

Pierwszego dnia nieobecności Dziecka znikają zabawki. Nieprawdą okazuje się iż jakoby miały nóżki i samodzielnie wydostawały się z pudełek w pokoju Dziecka i rozprzestrzeniały po mieszkaniu.
Drugiego dnia nieobecności Dziecka znikają słodycze. Wyjadam je prewencyjnie, coby mnie potem nie kusiły. Rozprawiam się z nimi raz a dobrze.
Trzeciego dnia znikają wzgórki brudnych skarpetek z łazienki.
Czwartego dnia powinny zniknąć zaległości w oglądaniu seriali. Oraz zapas wina. Ale nie tym razem. Tym razem technika mnie przerosła .
No więc posiadam laptopa o dość mizernych parametrach. Oprócz tego (tu check lista dla włamywacza) telewizor, parę konsol, dysk zewnętrzny i jeszcze parę innych tajemniczych urządzeń z zielonymi i niebieskimi światełkami. Oraz całkiem niezły internet (który zazwyczaj służy mi do ściągania maili na ajfonie). No. Jak się okazuje jest to za mało, by obejrzeć odcinek nr 9 serialu House of Cards. Laptop nie wyrabia. Xbox nie obsługuje formatu plików. Wii może i tak, ale nie wiem jak ten plik tam wsadzić. Playstation obsługuje, ale plik otwiera się przyciskiem "wyjdź" i jakoś na to nie wpadłam przez parę godzin. Z frustracji spakowałam Playstation do pudełka wraz z kabelkami z zamiarem odesłania rano do Sony z reklamacją.
W akcie desperacji zainstalowałam z piętnaście konwerterów plików, mimo że antywirus mi wyraźnie odradza i sugeruje, żeby "wylecz", cokolwiek to znaczy.
Odinstalowałam i ponownie zainstalowałam trzy wideo playery.
Zadzwoniłam z awanturą do byłego (to zawsze pomaga!).

I dupa blada. Trzy godziny minęły. Filmu nie obejrzałam. Wirusy zaraz zeżrą mi dysk. Idę na wino. Dobranoc.


czwartek, 14 marca 2013

Poranek

Bardzo się staram, żeby nasze poranki były miłe. W ogóle się staram cały czas, żeby zawsze było miło (pfff), ale rano jest szczególnie trudno, bo się spieszę, przecież. Wstaję jak sprężynka o 6.05, gdy tylko skończę czytać  i liczyć raport ze sprzedaży z dnia poprzedniego (nic tak nie budzi mózgu jak dodanie w pamięci kilku parocyfrowych liczb tuż po dźwięku budzika). Staram się tak ogarnąć poranek i siebie, żeby mieć czas na przytulanki, buziaczki, marudzenie, śniadanie, wybieranie bluzeczki, wybieranie pluszaka do przedszkola i obgadanie planów popołudniowych. Ale czasem wymiękam i myślę, że nawet pobudka o 4.30 by mnie nie uratowała. Są takie poranki (jak dziś), gdy Dziecko trzeba ubrać, bo jest zbyt zmęczone, umyć mu zęby, bo mu się nie chce samemu, gdy łyżka podana do jogurtu jest "średnia", a ma być mała. Dziecko samo do szuflady nie może trafić, bo zapomniało w której trzymamy łyżki. Następnie Dziecko się obraża, gdyż śmiałam zjeść swoje śniadanie podczas, gdy on szukał łyżki w odpowiednim rozmiarze. Potem Dziecko płacze bez powodu, a przyciśnięte zeznaje, że w przedszkolu na angielskim tak mu namieszali w głowie (brainwashing przerabiali, czy co?). Potem Dziecko już udobruchane z zainteresowaniem studiuje mechanizm mojego kubka z kawą. W końcu odkrywa z radością, jak działa spust otwierający i natychmiast łyka spory łyk kawy. Na szczęście nie gorącej. Ale i tak opluwa: stół i podłogę, starannie wybraną bluzkę z Bartmanem (tak, jest coś takiego!!), swoje buty oraz pierwszy w życiu obrazek Dziecka, który planowałam zachować ku pamięci, przedstawiający mnie z moim pomarańczowym monster truckiem. Potem zaczynamy kolejną rundę wybierania bluzki. Dziecko się obraża ponownie, gdyż nie wytrzymałam i powiedziałam "muszę wyjść na chwilę odpocząć od twoich humorów, bo zaraz nie wytrzymam". Dziecko odbiera to niezwykle osobiście (i słusznie) i wybucha płaczem. Następnie ubieram Dziecko w buty i kurtkę i jestem przesłuchiwana czy Gutek dziś będzie w przedszkolu i jakie są dziś zajęcia. Kurcze, sporo ogarniam, ale tego rozkładu zajęć za chiny ludowe nie mogę się nauczyć. Strzelam, że rytmika. Dziecko w łzy, bo akurat dziś nienawidzi rytmiki, bo jak jest zabawa w słup soli to nie wolno się ruszać.
Wychodzimy. W windzie wciskam Dziecku ajfona bo chcę szybciutko wyrzucić śmieci do 4 różnych śmietników (nie zapominajmy o planecie, chociaż ona się akurat nigdzie nie spieszy .... ). Wsiadamy do samochodu. I wtedy dociera do mnie, że nie wzięłam, zapomniałam, a w zasadzie dopiero teraz pomyślałam, że trzeba by dostarczyć do przedszkola spodnie ocieplane, bo jak on w tych cieniznach pójdzie na dwór? Więc wypinam Dziecko, pędzimy na górę, szybciutko jak Sonic, wpadamy do domu, pobieram portki. Dwa Soniki biją rekrody i już jesteśmy z powrotem w samochodzie. Wtedy Dziecko mówi "a gdzie mój Igor?" (przytulanka lemur). Kurde, nie wzięliśmy. Dziecko, nie mamy czasu, dziś wszystko tak długo trwało. Dziecko ma łzy w oczach, chyba pierwsze prawdziwe tego poranka - "muszę mieć swoją przytulankę na leżakowanie". Ok. Głęboki oddech. Wracamy. Dziecko się uspokaja i mówi "Uwielbiam cię". To by w zasadzie wystarczyło jako rekompensata za straty moralne tego poranka, ale w windzie Dziecko rozwija myśl: "Bo jak ty zapomniałaś czegoś swojego to wracaliśmy, to po moją zapomnianą rzecz też możemy."
Spóźniłam się tylko 10 minut. Postarzałam się o 2 miesiące.

środa, 13 marca 2013

Na wulkanie

Niech na ostatni miesiąc spadnie kurtyna milczenia... bo ileż można się usprawiedliwiać brakiem czasu? Tym razem na wymówkę wybieram: bo nie miałam nic ciekawego do powiedzenia. A właściwie miałam dużo, bo dużo się działo, nawet sobie nie wyobrażacie jak dużo, tylko nie potrafiłam tego mądrze skomentować i nadal nie potrafię. Ale spróbuję. Siedzę na wulkanie. Wulkan zadrżał, syknął i ostrzegawczo wyrzucił w niebo trochę dymu i gorących skał. Te dwa zdania odnoszą się do mojej sytuacji zawodowej.
Poza tym to znowu nie wiem, co dalej z tym życiem. Siedzę sobie i macham winkiem w kieliszku oraz czekam na rozwój spraw. Z tym że sprawy same z siebie czasem po prostu przestają się rozwijać, więc ja czasem machnę też rzęsą coby sprawy sobie nie myślały. Nie mniej jednak nie wiem, czy tego właśnie chcę.
I na koniec wkurza mnie bieganie. A w zasadzie nie bieganie. Nagle wszyscy biegają. Siostra, 3/4 fejsbuka, 1/2 bloku, co drugi przechodzień nie idzie, a biegnie. Gdzie się nie obejrzę tam ludzie w lycrach biegną przez kałuże i wyglądają do tego jakby biegali od lat. Wszystko to wywołuje u mnie poczucie winy i lęk, że omija mnie coś ważnego. Za parę lat wszyscy gdzieś pobiegną a ja zostanę z kluczykami do samochodu w ręku i szeroko rozdziawioną buzią.
Więc oglądam buty do biegania na allegrowie.