wtorek, 27 stycznia 2009

Usamodzielnianie matki


Czekają mnie dwa trudne dni w tym tygodniu. Idę na szkolenie, a Dziecko zostaje z babcią w domu drugiej babci, co jest czynnikiem zdecydowanie pogłębiającym nerwowość sytuacji. Dodatkowo stresujący jest fakt, że babcia nie może być przez cały dzień, więc poranki Dziecko będzie spędzać z nianią. Planuję w przerwie lunchowej jechać do Dziecka na karmienie i tulenie.
Muszę to przetrwać, bo Dziecko jest już w dużym stopniu samodzielne. Bardziej niż ja. Nie wiem na ile skorzystam z kursu, bo strach o samopoczucie Dziecka powoduje u mnie ból brzucha i zaburzenia widzenia. Zwykle okazuje się, że bardziej przeżywam rozstanie niż Dziecko.
Mocno wierzę, że bliskość rodziców jest inwestycją w samodzielność dzieci w ich dorosłym życiu. Dzieci, których rodzice noszą je na rękach, opiekują się nimi, a nie podrzucają babciom/nianiom, mówią do nich i bawią się z nimi, wyrastają na ludzi o dużym poczuciu własnej wartości, pewnie stąpających po ziemi. Ta prawda jest dla mnie wygodna, bo po prostu lubię być blisko Dziecka. Skutkiem takiego "attachment parenting" stało się MOJE całkowite uzależnienie. Nadszedł już czas, abym zaczęła się usamodzielniać, bo jeśli dłużej będę tak pazernie opiekować się Dzieckiem, zrobię mu krzywdę.
A od przyszłego tygodnia żłobek.... brrr.

niedziela, 25 stycznia 2009

Proste radości życia

W końcu przespana noc. Po raz pierwszy od tygodnia Dziecko nie domagało się w nocy zabaw i igraszek. Spało, jadło, spało, jadło, spało. I tak przez cudownych dwanaście godzin. Dziecko wyspane i ja wyspana oznacza, że czeka nas miły dzień.
Teraz Dziecko ma drzemkę, więc z prawdziwą przyjemnością, słodką kawą i ciachem zasiadam na moment przed ekran komputera. Jest mi naprawdę dobrze.
Za chwile Dziecko i Mąż się obudzą i będzie jeszcze lepiej.
Mrrrrrrrrr.

piątek, 23 stycznia 2009

Błędy, których miałam nie popełnić

Kiedyś czułam się taka mądra i wiedziałam, jakich błędów z całą pewnością w swoim życiu uniknę. Oto te, co do których już wiem, że poniosłam sromotną porażkę:

1. Nie będę gosposią mojego męża.

Chyba każda młoda dziewczyna wyobraża sobie swój idealny związek jako ściśle partnerski, oparty na równych prawach i sprawiedliwym podziale prac domowych. Ja tak właśnie myślałam. Nie będę prać skarpetek, bo pralka jest prosta w obsłudze. Nie będę codziennie pichcić obiadku, niech mnie zaprasza do restauracji. Nie będę wyłącznie odpowiedzialna za porządek w domu - myję łazienkę co drugi raz. I tak dalej....
Trzymałam się swoich zasad, jak mi się wydawało, bardzo konsekwentnie. Co sobotę nagabywałam o wspólne sprzątanie, wskazywałam konkretne prace do wykonania, czekałam, kłóciłam się, krzyczałam... aż w końcu ulegałam. Teraz, po paroletnim wspólnym prowadzeniu domu, moja rola jest już ugruntowana. Sprzątam, gotuję, piorę, robię zakupy, planuję posiłki. ABSOLUTNIE SAMA. Jak do tego doszło?
Łatwo powiedzieć, że sama sobie jestem winna, bo koniec końców wcale nie byłam taka konsekwentna. I jest to na pewno prawda. Roztrząsanie wad mojego męża nie jest tematem tego posta, a jednak do tanga trzeba dwojga.

2. Nigdy nie wyprowadzę się z mojego kochanego Żoliborza.

Do tej pory nie mogę do końca zrozumieć, kiedy zapomniałam o tym postanowieniu. Winę całkowicie zwalam na hormony buzujące w ciąży. Temat wciąż dla mnie bolesny - nie będę się teraz rozwodzić, bo wyrzuty sumienia na każde wspomnienie są zbyt żywe.

3. Moje dziecko nauczę usypiać samodzielnie.

Nie nauczyłam. W tym jednak wypadku nie mam zbyt dużego żalu do siebie. Do spraw wychowywania staram się podchodzić z dużym luzem i w większości spraw zdawać na sygnały wysyłane mi przez dziecko. Skoro do zasypiania potrzebuje bliskości rodzica, bujania, śpiewania i takich tam różnych, to niech ma. Przed maturą mu chyba przejdzie.

Ile warte są takie życiowe przysięgi i zobowiązania wobec samego siebie? Czy umiemy wybaczać sobie? Mnie łatwiej przychodzi wybaczanie innym, dla siebie mam niewielką wyrozumiałość i stawiam sobie wysokie wymagania. Dlatego zobowiązuję się doprowadzić do naprawienia błędu numer dwa. Na pozycję pierwszą już teraz mam niewielki wpływ, a co do punktu trzeciego, miłosiernie sobie odpuszczam:)

środa, 21 stycznia 2009

Jestem w sieci

Hmm, jestem. Jestem i mam coś do powiedzenia. Zaraz to powiem:)

Witam w mojej prywatnej cyberprzestrzeni. Mimo odpowiedniej daty urodzenia, nie należę do pokolenia NETu. Z dużym opóźnieniem odkrywam zalety sieci. No, może z wyjątkiem zakupów :)

Na fora internetowe trafiłam niecały rok temu. Przynależność do społeczności internetowej wywołała we mnie euforię. Zachwyciła mnie bliskość z innymi forumowiczami, a także ogrom bezinteresownej pomocy, zaufania, wsparcia i ciepła bijącego z każdego wpisu. Znalazłam namacalny dowód na to, że ludzie są dobrzy i życzliwi. Dzięki temu sama stałam się lepsza i bardziej uprzejma w realu.

Kiedy to mówiłam głośno, P śmiał się, że tak późno odkrywam prawdy oczywiste o sieci.

Zauważyłam, że mogę bardzo dobrze poznać ludzi dzięki kontaktom na forum. Suma moich odczuć po przeczytaniu ich wpisów daje mi całkiem niezły obraz danej osoby. W realu trudno tak poznawać ludzi, bo prawdziwe ja skrywane jest za wyglądem, strojem i całą masą innych elementów składających się na efekt halo. Lubię czytać posty ludzi, którzy w sygnaturce mają link do bloga. Tak sobie myślę, że bez bloga zachowania sieciowe człowieka są niepełne. Dlatego jestem.

Jeszcze dodam tylko, że początkowa euforia już mi minęła. Nie chodzi o to, że się sparzyłam, bo tak nie było. Miała jednak miejsce historia, która przypomniała mi, że w świecie doczesnym nie ma mniejsca na ideały i absoluty.