niedziela, 31 stycznia 2010

Chevy

Juz sama nie wiem, czy to byl dobry weekend. Przywiezlismy Dziecko, ktore obecnie pelni funkcje Potwora. Znaczy jest na nie, rzuca wszystkim i krzyczy. Jak ma lepszy humor, to jest na "nie, dziekuje". Ale zazwyczaj jest na samo nie.
Normalnie dociera do mnie, ze ten instykt macierzynski mi zycie rujnuje.
--
Wczoraj spedzilam dzien przy garach, na 4 palnikach i 2 poziomach piekarnika przyrzadzilam 17 potraw, z ktorych polowy juz nie ma.
Fajna wyszla zapiekanka ziemniaczana, a ostatnia taka moda na wymienianie sie przepisami, ze az walne:
-pol cebuli, pol czerwonej papryki, kawalek brokula pokroic w drobna kostke i podsmazyc na oleju, poddusic
-6 sporych ziemniakow zetrzec na duzej tarce, dodac 2 cale jaja, lyzke maki, sol, pieprz, przyprawy
- wybeltac z warzywami, wsadzic w naczynie zaro, piec w 200 st przez prawie godzine

Poza tym siedzielismy w domu, bo K&K (czyt. katar i kaszel). Nie chce mi sie isc do roboty.
--
Wstalam o 4.17. Obejrzalam Fletcha, objadlam sie bula ze szpinakiem, wydepilowalam nogi. Czas do roboty!

piątek, 29 stycznia 2010

Plus ujemny

No dobra, wysiliłam się i znalazłam plus. Minus dwa kilogramy. Ale co to za plus, co zaczyna się od minusa?

---

M zabrał mnie wczoraj do kina, i na chipsy, i na zakupy, i na kolacje, i na wino. Było mi tak dobrze, że do dziś mam wyrzuty sumienia.

czwartek, 28 stycznia 2010

R.I.P.

To jest zły tydzień.
Grypa i rozstrój żołądka to tylko czubek góry lodowej moich problemów. A może to już teraz jest skutek uboczny moich problemów? W sumie to zostawiłabym sobie najchętniej same tylko skutki uboczne. Niech skutki bezpośrednie znikną.
To jest tydzień złych wiadomości.
Nie wiem na dodatek czy mam prawo być nimi zaskoczona.
Dla mnie są to złe wiadomości.
Jestem zdegradowana formalnie i moralnie.

Dla ludzi, których cenię są to złe wiadomości, a ja jestem ich doręczycielem.

To zły tydzień. W tym tygodniu się postarzałam.
W tym tygodniu trochę umarłam.
I gdyby ten świętej pamięci kawałek mnie trafił teraz na Sąd Ostateczny, to poszedłby do piekła.

Słowo, nie mam dziś siły szukać w tym wszystkim dobrych stron. Jedyne co mam, to nadzieję, że one gdzieś tam są. Musi tak być, prawda?

Bo na razie to wiem jedno. Ten tydzień się jeszcze nie skończył.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Ke?

Jestem dziwnie chora. Nie mam gorączki, ani kataru, ani kaszlu, ani dreszczy. Mam ten tego, nieżyt żołądka i helikopter w głowie. Oraz ból głowy. Mo że ktoś mnie otruł? Może dosypał mi narkotyku do kaszy? Może dał pigułkę gwałtu, a potem zapomniał komu???? No bo co to jest. Idę jutro do znachora, ale nie spodziewam się odpowiedzi tylko zwolnienia lekarskiego.
No więc leżę i gmeram w internecie. Czytam durne książki.
Zaraz M dostarczy Dziecko-Potwora ze żłoba i koniec chorowania.

No strasznie durne te książki....


Aha, i mamy gości. Niektórych z nocowaniem.

sobota, 23 stycznia 2010

Tłusta gorączka*

Przeziębiłam się. Zdarza się, szczególnie jak na dworze minus 30.
Normalnie tak mnie telepało całą noc, i było mi zimno w każdą kończynę, którą ruszyłam lub o której pomyślałam. I oczywiście wszystko szło nie tak od wieczora aż do rana. Nie, w zasadzie aż do teraz.
Po pierwsze rodzice wychodząc zamknęli nas w domu. Dobrze, że przyszedł dobry pan kurier, który złapał klucz rzucony z okna i nas uwolnił. Po drugie było mi bardzo zimno. A, to już mówiłam. Po trzecie, skisła zupa i Dziecko nie dostało porządnej kolacji. Co ja mam z tymi zupami, że dwóch dni nie mogą postać?
Potem M wyszedł zostawiając mnie chorą z rozmarudzonym Dzieckiem. Wyjść MUSIAŁ. Bo MUSIAŁ się zintegrować z zespołem. No jak MUSIAŁ, to musiał. Ja za to integrowałam się z Dzieckiem, próbując je uśpić. A dokładniej moje włosy zintegrowały się z lepkimi paluszkami Dziecka. Mam łysinkę na prawej skroni, a szkoda, bo to wcale nie były siwe włosy. Mój oczodół zintegrował się z jego ramieniem. Mój brzuch zintegrował się z jego piętami. I tak się integrowaliśmy przez półtorej godziny. Jęczenie, stękanie, wykręty. Wszystko tylko nie spanie. Po półtorej godzinie integrację przerwał nam domofon. Do pani Różyckiej. Nie żartuję. Nie znam człowieka.
Potem sąsiedzi zaczęli wyprowadzać swoje psy na spacer w kilku turach. Za każdym razem gdy otwierały się drzwi windy, nasz pies ujadał. Spać się nie dało. Potem przyszli Rodzice. I w tym zamieszaniu Dziecko usnęło. Ja już naprawdę niczego nie wiem o dzieciach.
Potem była pobudka o 4.30. Łaaa, łaaa, mama! Nie dotykaj! Pić! Pić nie!
Potem była pobudka o 5.30. Łaaa, kluchy! Zupe! Pić! Pić nie! Zygzak! Dziecko z biszkoptami w rączkach zasnęło między nami.
Potem była pobudka o 8.00. Cisza. Ale zabrakło dla mnie miejsca w łóżku, to się zwlekłam.
M wstał o 12. Dobry chłopak, garnie się do pomocy, aż miło.
Dziecko skacze mi po głowie, a M robi przelewy, bo "ma czas".
Ja leżę w dwóch bluzach i kurtce pod kocem i czekam, co jeszcze się dziś zwali.
---
*bo jestem tłusta i mam gorączkę.

piątek, 22 stycznia 2010

Jak to jest?

Wielu rzeczy nie rozumiem. Jak tworzą się czarne dziury i co się dzieje z całym badziewiem, które tam wpada? Wojny i przemocy nie rozumiem. Miłości nie rozumiem. Dlaczego wolno nie dotrzymywać obietnic wyborczych? Dlaczego Wojtek Mann co piątek katuje nas Dracullą? Dlaczego M jak Miłość ma taką wysoką oglądalność? No tego wszystkiego nie rozumiem. Ale mogę żyć z tym faktem. Spoko.
Natomiast jedno mnie denerwuje. Wchodzę w czwartek po robocie na chatę i ta chata aż błyszczy dzięki działaniom pani Ewy. A jak w piątek wychodzę do roboty, to zamykam za sobą drzwi do absolutnego chlewu. Absolutnego. Tyle że zrobionego na czystej podłodze. I tego nie rozumiem, a chciałabym.

Ale popatrzmy na plusy dodatnie: świeci słońce, dziś przyjeżdżają Rodzice, jest prawie weekend i już za 6 dni znów przyjdzie pani Ewa.

Aha, zrobiłam chleb. Pycha.
Będę robić brownies.
Czy już mówiłam, że powinnam iść na dietę? Ale chyba po prostu kupię spodnie o rozmiar większe.

wtorek, 19 stycznia 2010

Nareszcie wolna

Uwolniłam się od tej piekielnej książki. Wczoraj siadłam i czytałam, aż skończyłam. Jestem wykończona emocjonalnie i oczywiście czuję pustkę. "Perlisty śmiech" i "ognień w lędźwiach". Uwielbiam takie zwroty. A, i jeszcze "podlotek".
Dobrze, że już koniec. Bo przecież ile można siedzieć w służbowym kiblu?

We're back to normal

Wróciłam z krainy, gdzie większość ludzi chodzi w uszankach. Gdzie śnieg sprzed tygodnia nadal jest biały. Gdzie w dawnych żydowskich miasteczkach samochody ceni się za to, że poruszają się troszkę szybciej niż pieszy. I tak też się ich używa.
Wróciłam z Dzieckiem.
W dwa dni zrobiliśmy z mieszkania chlew.
W dwa dni Dziecko odstawiło 52 awantury o cokolwiek.
W dwa dni przeżyłam 17 kryzysów macierzyństwa.
W dwa dni Zygzak zginął i odnalazł się 123 razy, a ja na poważnie zastanawiam się, czy przyklejenie go super-glu do Dziecka to taki zły pomysł??
Odnalazłam dawne powody do narzekania na moje życie.
A ponieważ lubię narzekać, więc jest dobrze. Fajnie mieć Dziecko i cały ten bałagan i nerwówę.
Nie to że było mi źle bez, ależ skąd. Mogłabym się przyzwyczaić i zostać etatowym leniem kanapowym i oglądać wszystkie seriale. No, ale to w równoległej rzeczywistości. Czasem będę tam wpadać.
---
Straciłam głowę dla książki. Ani ona taka amibtna, ani ciekawa, ale czyta mi się jak z nut i nie mogę się oderwać. Zarwałam dwie noce. Czytam stojąc na światłach, czytam w windzie. Akurat jak dziś wjeżdżałam do biura to on ją pocałował. I teraz siedzę w pracy i się zastanawiam, jak przeczytać choć z jeden rozdzialik. Co było po tym pocałunku???
Czy przypadkiem nie należy mi się urlop okolicznościowy z powodu wciągnięcia w książkę? a może zdrowotny?

wtorek, 12 stycznia 2010

Efekt kozy

Dziecko na urlopie. Rodzice w szoku. Wystąpił efekt kozy-giganta, nie wiadomo co zrobić nagle z nadmiarem czasoprzestrzeni. Moje własne stado kózek składa się z:
- mogę leżeć przez dwie godziny na kanapie z książką
- mogę nie wrócić prosto z pracy do domu
- mogę przez dwa dni nie sprzątać w kuchni - i tak jest tam porządek
- mogę nie zmieniać ubrania po przyjściu do domu nie ryzykując usmarkania lub usmarowania żywnością w różnym stanie przetworzenia
- mogę sobie rano poczytać blogi i napisać własnego
- mogę wziąć kąpiel przy zamkniętych drzwiach
- mogę się autentycznie nudzić mimo prania, prasowania i gotowania w dzień roboczy
- mogę spać nago, a nawet chodzić po mieszkaniu nago!

Pewnie więcej mogę.
Więc jak ktoś to wszystko może na co dzień, niech docenia.
Ja doceniam. Rozkoszuję się. Ewentualne wyrzuty sumienia topię w czekoladzie.

I non stop tęsknię do kozy. Nawet sobie pochlipałam wczoraj....

piątek, 8 stycznia 2010

Kochanie, obiecuję, że będę Ci pomagał.

Ok, odnalazłam w sobie tą wściekłość, to mogę napisać.
Bo ja znowu mam takie momenty, że jest cudnie. Tańczę krakowiaka z Dzieckiem i piję szampana z M. A potem dopada mnie szara rzeczywistość i jakby mi kto wór kamieni zrzucił na łeb, tak do mnie dociera "podział" obowiązków w moim domostwie. I co tu dużo mówić, krew mnie zalewa.
Dziecko - jakoś się tatuś na tyle długo migał od zajmowania małym dzieckiem, że teraz dziecko jako Dziecko, wybiera mamusię do wszelkich posług. I jak ja tego małego usypiam, na ten przykład znosząc jego histerię przez 2,5 godziny, to szanowny M w tym czasie ogląda tv i nawet sobie drzemnie od czasu do czasu.
No więc, jak już przeczytamy Bintę i Dino, 14 razy przyniosę Zygzaka, ciacho, picie, chleb, paluszka i Hudsona, jak już mam równo obitą twarz tym Zygzakiem i Hudsonem, i Dziecko w końcu zaśnie, to ja sobie mogę:
- sprzątnąć w kuchni
- zetrzeć ze stołu
- umyć podłogę po kolacji Dziecka
- zdjąć pranie i rozwiesić następne
- znowu sprzątnąć w kuchni bo jak byłam w łazience z tym praniem, to M sobie robił kanapkę
- pójść spać, bo już za moment ranek i zaczyna się od nowa.
Więc mnie krew zalewa.
A jak jeszcze M wychodzi, bo M "bywa na mieście" i po drodze nie wyniesie śmieci. To niech się rano wypcha swoją bahlavą.
I jak ma mnie nie zalewać?

I nie, nie mam zespołu!

środa, 6 stycznia 2010

Życzeń moc

Żeby to durne mleko się w kawie nie zważyło, kawa nie może być zbyt gorąca. Zgadnijcie jaki jest efekt, gdy się do letniej kawy wleje zimne mleko? Powstaje napój chłodzący. Tym się raczę w mroźne poranki. Ta.

Nie zamykam jeszcze listy postanowień noworocznych, ale chcę zacząć listę życzeń noworocznych. Można się dołączać.

1. Wszystkim ludziom życzę dobrze. Niech se znajdą jakieś inne hobby niż polityka. Małysz, Smuda, Taniec z gwiazdami... cokolwiek
2. Dziennikarzom politycznym życzę, żeby znaleźli lepiej płatne zajęcie i przestali truć d**ę poczciwym obywatelom.
3. Drogowcom życzę refleksu, kierowcom nieustających ferii, a sobie pustych dróg.

No dobra, ja tu pitupitu i biję pianę, a tak naprawdę co innego siedzi mi dziś na sercu. I żołądku. Doczytałam do połowy Suchej Suki i muszę powiedzieć, że mnie wzięło. To mięso mnie wzięło. Chrzanić grochówkę z wędzonką. Nie tykam tego cholerstwa za żadne skarby. Nie będę jeść żalu, strachu i cierpienia. O nie!

Czuję się egzemplarzem zaawansowanym ewolucyjnie. Niech żyje weganizm.
Wytrwałości sobie życzę.

wtorek, 5 stycznia 2010

Reklama produktu, sorry, ale czuję do nich miętę.

Ok, to teraz wypowiedź rzecznika prasowego Ziaji: tak, robimy dezodoranty, zapraszamy na stronę po szczegóły.
A kupić można tu. Za 6,20. O matyldo, jestem w niebie:)

Następnie ankieta przeprowadzona wśród użytkowników produktów:
opakowanie: tektura ok, ale po co ten celofanik?
pojemność: 30-50 ml, to super, akurat zanim się znudzi, to się skończy
cena: 7,20 za krem na zmarchy, cóż więcej dodać
zapach: brak, czyli dobrze, aha z wyjątkiem kokosowego mleczka do kąpieli, które wali wiórami z odpowiednią mocą - jak pinacolada :)
hity Ziaji: krem koloryzujący ze złotem, krem do rąk z kozim mlekiem, balsam ziaja-med
Ankietę przeprowadzono na próbie N=1.
Ankietowanym nie dostarczono skali ocen, odpowiedzi subiektywne, spontaniczne.
Nie wiem, kto ponosi odpowiedzialność za prezentowane dane....

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Postanowienia noworoczne cd.

6. Przerzucić się z Pharmaceris na Ziaję ze względów eko - ekologicznych i ekonomicznych. Za 13,80 zakupiłam dwa super kosmetyki Ziaji - piling enzymatyczny i krem koloryzujący. Jestem chwilowo nimi wniebowzięta.
Zwracam uwagę, nadal niewielki wysiłek z mojej strony, aby zrealizować ten ce.

7. Sortować śmieci. Mam już miejsce na frakcję suchą. M przeszedł wstępne szkolenie. Jeśli się będzie grzecznie stosował do zaleceń, to również się nie napracuję.

Poza tym co?
Dziecko ząbkuje, a ja po prostu utraciłam umiejętność zrywania się w nocy. Ta funkcja zanika bardzo szybko w przypadku przerw w stosowaniu. A miałam ją naprawdę nieźle opanowaną. No cóż, to tylko 4 zęby. Dam radę.

Oprócz tego miałam dwa dziwne sny. W jednym byłam byłą żoną Rafała Ziemkiewicza i on przysłał mi w prezencie dwie za małe rękawiczki, każdą inną, a w drugim dzwonił do mnie Miron Białoszewski i przedstawił się Irek, ale na komórce wyświetliło się Miron. Stąd wiem, że Irek to może być skrót od Miron. Czy ze snów można się czegoś nauczyć? To w ogóle był odjechany sen. Zaczęło się od przyjęcia w limuzynie Hugh Heffnera, gdzie się strasznie nudziłam z Króliczkami. Potem przyszedł Lisek, żeby mu pomóc w zrozumieniu rachunku za prąd. Wysiadłam więc z limuzyny na rondzie Zawiszy. Potem pojechałam tramwajem do zajezdni na Krakowskiej, gdzie jakieś nastolatki próbowały mnie oszukać na 23 złote - twierdzili że to zrzuta na żelki-misie. Uciekłam od nich na piechotę Wawelską i tam spotkałam Mirona, który jak się okazało jest stałym czytelnikiem bloga Do zeszytu i mnie rozpoznał. Wymieniliśmy się numerami komórkowymi, chociaż przyszła jego dziewczyna. A teraz najlepsze. Wyciągnełam komókę, żeby zadzwonić do mamy i powiedzieć jej, że mam najdziwniejszy sen w życiu. Zanim wybrałam numer, zadzwonił Miron i przedstawił się Irek. How weird is that!!!

---

O właśnie sprawdziłam, że Białoszewski mieszkał na Tarczyńskiej, to w pobliżu Wawelskiej. Jeśli się jeszcze okaże, że Ziemkiewicz ma fabrykę rękawiczek, czy coś podobnego, to będę musiała się poddać egzorcyzmom! Albo zacząć więcej pić.

niedziela, 3 stycznia 2010

Dziecko mówi

- Mama jest różowy szalikiem
- Chłopaki jedziemy
- Udało się Panie Ogórku
- Tylko Kuba trzyma zupę
- No no no nie wolno wylewać soku
...
- Dziecko, idziemy spać?
- Nie, dziękuję

Postanowienia noworoczne

1. Zostać weganką
To bardziej ambicja lub marzenie. Znaczy ambicja, żeby spełnić marzenie. Lub marzenie, aby zrealizować ambicję. Cholera, jak to jest?
Czy pies czy wydra, plan padł wobec grochówki noworocznej na wędzonce oraz hamburgera w Macu.
Poza tym czytam tą Skinny Bitch i jestem zdegustowana. Chyba trafi do recyclingu na allegrowie. Sis, Ty dałaś radę?
Nie pić coli - ok, nie palić - ok, ale nie pić kawy i alkoholu? Nie doczytałam do końca, więc może dalej zakazują również seksu i czytania na sedesie?
Skąd bierze się produkty takie jak (uwaga!)"śmietanę wegańską" oraz "jajka bez jaj"? No bez jaj! Jak ktoś, do licha, chce być weganinem, to się uczy obejść bez śmietany.

2. Kupować mleko sojowe wyłącznie firmy Alpro
Może to i UHT czy inne GMO, ale za to się nie waży w kawie.

3. Wysłać M na basen z Dzieckiem
i zyskać 2 godziny wolnego popołudnia w tygodniu:)

4. Odpieluchować Dziecko
Może się samo zdarzy

5. Urodzić zdrową Michalinę/Izę/Mateusza.

No cóż, wziąwszy pod uwagę, że z realizacji postanowienia nr 1 wycofałam się już na etapie formułowania, a postanowienia 2, 3 i 4 nie wymagają ode mnie wielkiego wysiłku, ten rok nie będzie dla mnie zbyt pracowity. I tej wersji będę się trzymać do końca!