wtorek, 29 czerwca 2010

Postęp

Jak to jest, że w momencie gdy Dziecko uczy się wołać "mamo, robimy siusiu", toaleta jest zajęta? No tak to jest, że komuś się nie chciało robić drugiej łazienki, jak była okazja. Więc temu komuś Dziecko nasiusiało do słoika po ogórkach. Ale co było robić, skoro woła?
Poza tym to wiem, że nie piszę, ale nie mam o czym. Mundial mnie nie interesuje, chyba że w wykonaniu Dziecka. Wybory mam głębiej niż Komorowski jelonki, a Kaczyński nas wszystkich. No to nie mam o czym się wypowiadać w debacie publicznej.
A prawda, na wakacjach byłam, w USA....
Ale żeby się tak od razu dzielić wszystkimi pikantnymi szczegółami mojego tygodnia w stanie wolnym bezdzietnym, kiedy to zajęta byłam przebywaniem z ukochaną mną? Powiem tyle, że najfajniejsi byli ludzie, nasze towarzystwo od margarity. W ogóle cała ta niby spokojna uliczka to jedna wielka impreza skupiająca normalnych ludzi pracy, ale także ludzi żyjących na cudzy koszt lub miłością, wariatów łagodnych kąpiących się nocą w fontannie oraz wariatów ostrych nazywających siebie Shiptopots, imię pierwsze nieznane.
Jest tam komunista z Barbados (w planach emigracja do Turkmenistanu lub ślub z Polką, jedno nie wyklucza drugiego), grubas uwięziony w boskim ciele, neurotyczna artystka, zmysłowa może nawet trochę wyuzdana miłośniczka niewielkich mężczyzn, ekologiczna specjalistka od tropikalnych drinków, wieczna panna młoda i dwóch roznegliżowanych Włochów-stolarzy, z czego jeden nieźle zbudowany. Tworzą sobie całkiem sprawnie funkcjonującą rodzinę, no może z małym problemem. Alkoholowym.
Mogłabym się odnaleźć w takim środowisku i nawet się odnajdywałam ("oooh, so you're the one with the Baby!!!") , ale nagle ścisnęło mnie w piersi i w brzuchu. To był atak tęsknoty.
A mogłam mieć dom z basenem przy polu golfowym.....albo 2 krowy w Turkmenistanie.

Wracając do tematu, oprócz wołania na siusiu, Dziecko jednocześnie nabyło umiejętność przymierzania butów nieprzerwanie przez 45 minut (po mamie), liczenia do pięciu (po tacie), zabijania much klepką (po dziadku??), układania puzzli (też po mamie) i prowadzenia uprzejmych konwersacji w windzie (ktoś chętny?).

czwartek, 24 czerwca 2010

Dzień siódmy.

Właśnie pokonałam tygodniowy jetlag i mniej więcej załapałam nowy rozkład jazdy. W samą porę, bo dziś wyjeżdżam, o ironio!
Mam też dziś pierwszy leniwy dzień, czyli malowanie paznokci i leżenie na łóżku z laptopem. Naprawdę fajnie. Ach, muszę jeszcze jakimś cudem upchnąć 2543 nowych bluzeczek do walizki i mogę jechać. Moja karta kredytowa aż się zaczerwieniła od częstego prześlizgiwania się przez czytniki. Mam za to zapas odzieży na 14 najbliższych sezonów, biorąc pod uwagę, jak krótkie mamy lato.
Normalnie było cudownie, poznałam wspaniałych ludzi, wypiłam 834 margarity i spędziłam czas zupełnie nietypowo, a to przecież chodzi na wakacjach. Jednocześnie jestem chora z tęsknoty, więc wszystko się dobrze składa. Wakacje idealne.
I'm lovin' it.

wtorek, 22 czerwca 2010

Kartka z wakacji

W małym niepozornym domku przypominającym kształtem rozpłaszczoną oborę mieszkają sobie 3 przypadkowe osoby. Na wyścigi ściągają wodę ze ścian prysznica gumką, pucują blaty i zbierają każdy kłaczek kociego włosa. Wieczorem z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku zasiadają na swoim olbrzymim patio z oszronionymi szklanicami margarity.
A że 3 to taka nierówna liczba, dość często zapraszają znajomych i przyjaciół na wspólne patiowanie z noclegiem.
Takie wakacje lubię.
Co prawda niektóre osoby starają się uświadomić mi, jak wiele lat już przeżyłam, jak staro wyglądam i jak mało radości mam w życiu.
Ale mówię Wam, wielkie majtki to kupa radości!

czwartek, 17 czerwca 2010

Mamy jubileusz

Kochani, to jest notka nr 200.
No no no, kto by pomyślał, że dam radę? Miała być terapia małżeńska, a wyszedł eksperyment literacki (przy okazji, terapia też podziałała). I jakoś cały czas daję radę :) I to wcale nie jest trudne, sama przyjemność, może też lekuchne uzależnienie.
Tak zwane hobby.

środa, 16 czerwca 2010

Przerwane kontinuum

Spakowana jestem.

"Nawet ugruntowany poziom niepokoju ma tendencję do trwałego utrzymywania się, bo nagła utrata "powodu do zmiartwień" może wywołać niepokój o wiele głębszy i w nieporównywanie ostrzejszejszej formie. Dla człowieka, którego naturalnym stanem jest balansowanie na krawędzi katastrofy, nagłe zapewnienie mu całkowitego bezpieczeństwa będzie tak samo nie do zniesienia, jak urzeczywistnienie się najgorszych obaw." Jean Liedloff

No właśnie (Pan Józek, hodowca kurczaków), strasznie mi dziwnie tak bez Dziecka. Może ta krawędź katastrofy to lekka przesada, ale bardzo dużo rzeczy można zrobić w krótkim czasie i jeszcze film sobie obejrzeć w tivi popijając białe wytrawne. Bardzo mi dziwnie. Ciągle nasłuchuję, czy gdzieś nie woła. Wszędzie się natykam na zabawki, książeczki, skarpetki i strasznie mi tęskno. I dziwnie.
I Zygzak się odnalazł, ale nie ten co odjechał wczoraj, bo ten się znalazł przedwczoraj, a wczoraj zginął ponownie. Inny jakiś wrócił. A Rajdek w drodze. Nie wiem, jak na siebie zareagują. Jak pies z kotem?
Ja naprawdę nie wiem, co ze sobą zrobić, jak jestem sama bez mojego "powodu do zmartwień". Odzwyczaiłam się.

wtorek, 15 czerwca 2010

Zygzak minus jeden

Jechałam koleją polską państwową i było nieźle. A, z Dzieckiem jechałam i to właśnie było niezłe, bo same koleje raczej nie są w stanie mnie zaskoczyć. No może z wyjątkiem oferty rodzinnej. Taksówka na dworzec kosztuje więcej niż trasa dom-rodzice! Moje Dziecko jak zwykle było najcudowniejsze i najmądrzejsze i najlepiej rozwinięte w porównianiu ze współpasażerami. I w chuście sobie ponosiłam.
Normalnie uwielbiam usłyszeć, mamo weźmiesz mnie do chusty?
Dziecko zakochało się w tej podróży w Rajdku.
Zygzak się zwąchał i nas opuścił nagle. Słowo, nie wiem, jak te Zygzaki to robią, że w jednej chwili są, a w drugiej jak kamień w wodę. Chyba pojechał szybciochem do Kaliforni? Bo Zygzak jest najszybszy...

sobota, 12 czerwca 2010

W końcu o tym pokoju

Czytam sobie teraz taką książkę o domu, w którym ni stąd ni zowąd pojawiają się pokoje, korytarze, zakamarki i takie tam. Nie wiem, czy przeczytam książkę do końca, bo ma 500+ stron, a ja czytam ją tylko przy myciu zębów, więc jakieś 7 minut na dobę w dwóch rzutach. Książka jest horrorem.
No i czytam sobie czytam powolutku.
Wybrałam się z Dzieckiem do HiMu po trochę odzieży letniej. Wsadziłam Dziecko do wózka takiego zakupowego, bo tylko w nim można Dziecko utrzymać w ryzach i zakupy nie kończą się demolką wystawy i spoceniem się rodziców. I z tym wózkiem wjechałam do HiMu. Ponieważ odzież dla dzieci 110-146 jest na drugim piętrze, wtoczyliśmy się do windy, Dziecko wybrało stosowną cyferkę spośród dwóch dostępnych. I tu zaczęły się dziać rzeczy. Winda zamiast zaszumieć i ruszyć do góry, zaszumiała i ruszyła w bok. Może nie zupełnie ruszyła, ale za to otworzyła drzwi tylne. Tylne w przeciwieństwie do przednich, którymi weszłam. Kilkakrotne ponawianie instrukcji na panelu sterującym nie dawało zamierzonego efektu. Za każdym razem otwierały się drzwi tylne, a za nimi ukazywał się pokój pełen wieszaków i manekinów. Na szczęście oświetlony. Wsunęłam tam głowę i krzyknęłam "halo!". Nic. No to wjechałam do tego tajemniczego pokoju. Teraz jestem już na takim etapie książki, że na pewno bym tego nie zrobiła, ale wtedy byłam jeszcze nieskażona wiedzą o tym, co może czaić się w tajemniczo pojawiających się pokojach.
W pokoju były właśnie te wieszaki, stojaki i manekiny oraz wiele drzwi na różnych ścianach. Wszystkie zamknięte na głucho, a pukanie i walenie w nie nic nie dawało.
Ponieważ Dziecko oznajmiło "mamo, nie chcę tu być" robiąc stosowną atmosferkę, skryliśmy się na powrót we windzie, gdzie skorzystałam z opcji "telefon do przyjaciela" czyli wcisnęłam "kontakt z serwisem". Serwis odebrał zgłoszenie o awarii, a następnie spytał, "a w jakim mieście się Pani znajduje". Kurcze! Planeta Ziemia!!! Myślałam, że dzwonię do ochrony centrum handlowego, a nie do jakiejś Globalnego Telefonu Zaufania Dla Uwięzionych w Windach i Przylegających do Nich Pokojach!
Co prawda pan serwis rzeczowym tonem oznajmił "już kogoś wysyłam", ale ja tam ich znam i wiem, że dotarcie z punktu A do punktu W jak Winda, trwa dowolną ilość czasu.
No to wróciłam do Pokoju. Obeszłam se go jeszcze raz, przymierzyłam parę ciuchów z tych wieszaków, a potem wcisnęłam alarm pepoż. No i to dopiero mnie zaskoczyło. Alarm wył przez 10 minut, umilkł i nic.
Dziecko nie muszę nadmieniać stało się nerwowe i mówiło "nie lubię tego pokoju". Ach te dzieci!
Trzecia rundka po pomieszczeniu i inspekcja ścian ujawniła instrukcję wieszania staników oraz składania koszul podpisaną przez Rafała Sz. wraz z numerem telefonu służbowego. Wykonałam połączenie. Rafał był właśnie na urlopie, ale kojarzył, o który HiM mi chodzi i obiecał skontaktować się z personelem naziemnym i przysłać odsiecz.
Po paru chwilach rzeczywiście przybył rycerz na białym koniu. Wszedł do pokoju przez jedne z drzwi, zamknął je za sobą (!!) i oznajmił, że mnie przez tą windę będzie przepychał. Zaprostestowaliśmy zgodnie z Dzieckiem na dwa głosy, przy czym Dziecko przytomnie oświadczyło, że chce kupę, co ostatecznie przesądziło o wypuszczeniu nas jak najszybciej z Wymiaru Igrek na teren hali sklepowej.
Oczywiście, kupa była ściemą. Mądre Dziecko.
Gatki kupiłam w 5-10-15, którego normalnie bym w życiu nie zasiliła w gotówkę, ale z racji tego, że nie miał windy i było jakoś tłoczno, tym razem dałam się namówić.
Znowu nie mam na nic czasu. W takich momentach dobrze jest po prostu wszystko olać. To właśnie mam w planach na dziś :)
Mam w głowie gotową notkę o pokoju bez drzwi z historią dla fanów horrorów, ale słowo daję, że nie mam kiedy napisać.
No.
Ostatnio natomiast rozwiązywałam dylemat komunikacyjny. Jak dotrzeć najlepiej do centrum i przebywać tam przez dzień cały? Wybrałam rower. Pomimo spiekoty totalnej, to był dobry wybór. Normalnie cudownie jest tak jechać sobie w cieniu drzewek, wiaterek we włosach, omijać pieszych, samochody w korku, autobusy na przystankach. Koszmarek zaczyna się, gdy trzeba stanąć na chwilę, na przykład na światłach. Wtedy dopada tropik z nieba, a skóra zaczyna skwierczeć.
Dzień spędziłam w sali klimatyzowanej a przyjęta skala temperatur odpowiadała preferencjom Eskimosa na urlopie. Czyli jakieś 15 stopni plus. Po prośbach z sali i licznych interwencjach u personelu i kierownictwa, temperatura wzrosła do 17. Palce mi odsiniały, ale zęby nie przestały szczękać.
Tak więc po wyjściu z prawdziwą rozkoszą powitałam żar z nieba. Rozkosz trwała około 13 minut. Potem dopadł mnie wiatr. To był jakiś wiatr słoneczny, bo nie niósł ze sobą chłodu. Wiał mnie w twarz, panie, i nawet z górki trudno się było rozpędzić.
Mniejsza z tym. Pisząc notkę, wyprawiłam M za morze, a siebie i Dziecko spakowałam na weekend.
Mam nadzieję, że do południa woda w basenie się nagrzeje!

środa, 9 czerwca 2010

Bzzzz?

3.06 zaswędziała mnie stopa przy kostce. Podrapałam. Zasnęłam
3.09 zaswędziało mnie pod kolanem. Podrapałam. Leżę czujnie.
3.11 jest! bzzzzzzzz. Siadł na czole i dostał z dyńki.
Przystąpiłam do działania. Odnalazłam dawno temu nabytą moskiterę na łoże podwójne i ze sprytem pajęczycy i poświęceniem godnym lepszej sprawy zainstalowałam ją na dwóch łóżkach naraz.
Jak już skończyłam i siedziałam pełna satysfakcji na krawędzi materaca, dotarło do mnie, że zsunięte łóżka byłoby łatwiej omotać i ta szpara by się tak nie rozsuwała, ale było już zrobione hard way.
Potem miałam problem, jak zgasić światło nie psując tej misternej i mglistej konstrukcji firankowej. Użyłam stopy, która rzeczywiście nadal jest chwytna - wsunęłam ją pod łóżeczko Dziecka i wyczułam oraz wcisnęłam pstryczek.
3.36 zasnęłam snem niezakłóconym
7.10 kupiłam drugą moskitierę na alegrowie

Mam jeszcze jedną trzymającą w napięciu historię, ale nie mam czasu! Ciao.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Tytuł zjadł smok

Byłam w Krakowie, widziałam Wawel. Pół godziny szukaliśmy miejsca parkingowego i w końcu się udało. Było jedno jedyne wolne między wężem w kałuży a psią kupą.
Bawiłam się jak za dawnych młodych lat i tylko głowa już nie ta. Wróciłam do siebie dzięki troskliwości i czułości M, który okazał się całkiem dobrym człowiekiem, a w kwestiach kurowania zbolałej głowy i odtruwania organizmu nie ma sobie równych. Pilnował, żebym nie wyszła na słońce bez okularów, żeby przydrożne parkingi miały czyste toalety albo chociaż zadbane trawniki, a jak już byłam gotowa, o prawidłową kompozycję mojego posiłku. Dbał o mnie i dzięki niemu płynnie przechodziłam od jednego etapu kuracji do drugiego.
Dzieci, nie należy wypijać 1.345.734.376 kieliszków wina na pusty żołądek!
Stare porzekadło naszej przyjaciółki Scarlet O' modernizujemy. Dama na przyjęciu je jak ptaszek, pod warunkiem, że pije jak ptaszek. Jeśli pije jak smok, to je też jak smok.

środa, 2 czerwca 2010

Nic nowego

W sumie u mnie nic nowego. Śpię po 9 godzin na dobę i spóźniam się na zakład. Wena mnie opuściła, a jej sporadyczne nawroty zdarzają się głównie wtedy, gdy stoję w korku. Prowadzę wielokierunkową akcję odchudzającą obejmującą różnorodne działania z wykluczeniem ograniczenia słodyczy i innych pokarmów. W "wolnych chwilach" wymieniam pranie na sznurkach. Buduję z duplo domy wielopiętrowe, tunele i garaże.
Wczoraj dopadł mnie brak koncepcji na Dzień Dziecka, więc poszliśmy na banalne lody, które okazały się super. Polecam czarną wiśnię.
No naprawdę nic się nie dzieje.
Nadal mam skłonności do wyczynowego roztargnienia, które sprawia, że zmieniam kanały w TV komórką, a kluczyki do samochodu gubię na odcinku czasoprzestrzeni pomiędzy otwarciem drzwi a zajęciem miejsca kierowcy.
Pomidorówka mi się udała.
I to tyle, naprawdę.
A co u Was kochani? Jedna czy dwie kreseczki? Chłopczyk czy dziewczynka? Jak Mont Blanc? Gorąco?