sobota, 29 czerwca 2013

Ja na chwilę, kontrolnie, że żyję. Słońce świeci, piję sok burakowo jabłkowy, mam nowy kapelusz i nowe hobby. Jest w pół do dziesiątej w sobotę, a Dziecko nadal śpi. Piling zrobiłam sobie i kafelkom w łazience. Maseczkę tylko sobie. Odrosty pofarbowałam lub usunęłam, w zależności od lokalizacji. Hiszpański odrobiłam. Preterito perfecto, ku... jego mać. Pavarotti mi angelicus zapodaje. Miłe perspektywy mam na ten weekend i w ogóle. Dobrze mi, błogo. Tylko gadać mi się na razie nie chce.

niedziela, 16 czerwca 2013

Nauka

30 stopni w cieniu, a Dziecko się upiera, że będzie chodzić w ciemnych jeansach oraz bluzce w czarne paski, z długim rękawem. Już wiem, że jeśli kiedyś będzie mieć glany, to pójdzie w nich na plażę. Radzę, sugeruję, namawiam, używam podstępu. Nic z tego, wychodzimy. Dziecko ma również plecak, a w nim same niezbędne przedmioty o łącznej wadze 3 kilogramów. A ja oddycham głęboko i myślę, że człowiek uczy się na własnych błędach, a Dziecko to człowiek, więc niech się nauczy.
Po mniej więcej 45 minutach zaczyna się nauka. Plecak już dawno ja niosę, bo Dziecko się wspinało.
- To twoja wina! Mogłaś mnie dłużej namawiać...
- Czemu nie wzięłaś i tak innego ubrania?
- Kup mi koszulkę!!
- Nieś mnie.
Hm. W tej części dnia nauczyłam się, że bardziej by mi się opłaciło być bardziej upartą od Dziecka... Dziecko z kolei potwierdziło znaną sobie od dawna regułę, iż jeśli jęczy się w jakiejś sprawie dostatecznie długo, najlepiej podskakując jednocześnie po różowych baletkach mamusi, to osiągnie się cel: nową koszulkę oraz transport na wielbłądzie dwunożnym.
Przy okazji zakupów mnie tak tknęło, że Dziecku trzeba kapci przedszkolnych i domowych. A że byliśmy już i tak w centrum handlowym (tak przy okazji, dzięki pięknej pogodzie było tam wyjątkowo pusto, WSZYSCY, absolutnie wszyscy byli na Stadionie Narodowym!). Wykorzystałam  naukę zdobytą w pierwszej części dnia i się uparłam. Na letni fason, na naturalne materiały, miękką podeszwę i właściwy rozmiar. Odparłam plastikowe adidaski z odblaskowym Zygzakiem oraz kalosze ze Spidermanem, odparłam wszystkie "na jak mi urośnie noga".
Nauczyłam się, że warto się uprzeć. Ekhem. Znaczy, to się jeszcze okaże, bo gugiel prezentuje markę zakupionych butów jako barachło, więc...
Dziecko się nauczyło, że jak mama się uprze, to za chwilę ulegnie przy czymś innym. Na przykład przy super kolorowych breloczkach do kluczy. Mniej więcej o to chodzi, nie?

piątek, 14 czerwca 2013

Dzień Dobrego Humoru

Obchodziłam wczoraj z Dzieckiem Dzień Dobrego Humoru. Pełen chillax. Wolnym krokiem poszliśmy wykonać na mnie liczne badania materiału biologicznego pod kątem poszukiwania czegokolwiek. (Ta choroba mnie dołuje, bo nie przechodzi i trąci alergią. Wizja alergii mnie dobija, bo zupełnie nie wiem, jak sobie z nią dać radę. I w ogóle, ja - alergię? mnie się takie cuda nie imają!). Jeszcze wolniejszym krokiem, za to dłuższą drogą, wracaliśmy do domu szlakiem okolicznych skwerów, dzięki czemu mam naprawdę pięknie opalony dekolt (wrócę opalona z L4, bosko!). Przez cały dzień odżywialiśmy się według własnego uznania, czyli Dziecko płatkami z mlekiem owsianym i arbuzem, a ja burakami i truskawkami. Zjadłam buraki razem z liśćmi. O 14 Dziecko zapragnęło towarzystwa rówieśników, więc niespiesznie poczłapaliśmy do przedszkola, gdzie Dziecko niespodziewanie opuścił dobry humor przy zmienianiu butów, ale ponieważ był to dzień specjalny, weszło do sali w obuwiu zewnętrznym i też było ok. 
Wieczorem utulamy się do snu i tak sobie wzdycham:
- Ależ to był piękny dzień, naprawdę Dzień Dobrego Humoru.
- Ale ja na chwilę zepsułem dobry humor...
- Tak? Kiedy?
- Kiedy się uparłem, że sam poodkurzam pod szafkami.
- Nie kochanie, to była jedna z tych chwil, która made the day!
A w ogóle to na placu zabaw, wystawiając zatoki do słońca, miałam dwie refleksje. Po pierwsze Dziecko jest duże. Jest jednym z tych dzieci, które wbiegają na zjeżdżalnię pod prąd, przełażą przez wszystkie przeszkody alternatywnymi drogami, wspinają się najwyżej, biegają najszybciej. Dziecko bardzo łatwo nawiązuje kontakty, ustawia kolegów w zabawie, organizuje, zarządza i ustala reguły, które bardzo płynnie zmienia. Do tego jest troskliwe, chętnie się dzieli, przeprasza, gdy kogoś walnie i pyta, czy nic się nie stało, gdy ktoś sobie sam zrobi krzywdę. Pomaga, wyjaśnia, dba, żeby było fair i sprawiedliwie. Bardzo udane Dziecko.
Druga refleksja była taka, że nie jestem w stanie rozwiązać dylematu torebkowego. Czy brać wersję mini telefon-klucze-karta, lekką, z którą łatwo podbiegnę, dam kręgosłupowi odpocząć? Czy raczej wersję full, w której będę mieć na przykład butelkę z wodą, chusteczki i kindla? Miałam czas nad tym dywagować, gdyż byłam z wersją mini. Bez książki.

środa, 12 czerwca 2013

Piszę bez sensu

Mówią że od nadmiaru głowa nie boli. Boli za to gardło. Mam swoje teorie, dlaczego boli i czego mam nadmiar... ale nie chcę nurkować dziś w trudnych tematach. W ogóle ostatnio jestem w bliskim kontakcie z samą sobą i odchorowuję na poziomie fizycznym zmiany metafizyczne. Więc jestem chora i zostałam w domu z zamiarem leżenia i spania. No i może czytania. Gdyż mam napoczętych z 7 książek w 3 językach i nie mogę nic skończyć.
Na sam początek mojego chorowania udałam się do kuchni w celu sporządzenia kubka herbaty. Przy okazji zauważyłam bałagan oraz fakt, że czajnik nie był odkamieniany od .. nigdy. Odkamieniłam. Starłam blaty, załadowałam zmywarkę, umyłam szafki, przeszłam się po odkurzacz po drodze potykając się o tenisówki Dziecka wymagające prania, więc nastawiłam pranie, zdjęłam poprzednie. Przejechałam ścierą po półkach, wywaliłam zawartość trzech szafek na podłogę, znajdując masę rzeczy, które mogę sobie bezkarnie wyrzucić i nikt po nich nie będzie płakał, co jest dość rzadkie na co dzień w moim domu.
W międzyczasie wyniosłam pościel do wietrzenia ... takim o to sposobem mam totalny bajzel w domu i ani kawałka stołu, żeby wypić tą zimną herbatę. Aż strach iść się wysikać, bo pewnie nie wyjdę z łazienki zanim nie wyszoruję fug... taki widać dzień.
W ramach sprzątania zawędrowałam w kąty mojego mieszkania nie odkurzane od pewnego czasu... Ścierając kurze z szafy przypomniałam sobie, że ostatnio robiłam to mniej więcej rok temu. Zapamiętałam, bo spotkałam tam ćmę, jedną z tych wielkości wróbla i z zębami. Sprzątałam wtedy po remoncie (jeny, to już rok bez remontu!!!) i myślałam, że wchodzę na nową drogę życia. Głupia. Znów sądziłam, że pozbieram wątki i splotę z nich warkocz przyszłości. Życie dało mi po łapkach i poplątało wszystko, co sobie naiwnie utkałam. Droga okazała się wyboista i bez drogowskazów, a mnie ubezpieczenie wygasło i nawigacja się rozładowała. Ciekawe, czy jestem teraz choć trochę mądrzejsza? Nie planuję, nie nazywam, nie organizuję. Chwytam każdą okazję, sprawdzam i oglądam z różnych stron. Obwąchuję i nadgryzam.  Kurze ścieram też pod blatami. Nie szukam, natrafiam. Nie proszę, bo jeszcze dostanę. Mówię prawdę i czekam co dalej. Na razie dorobiłam się ... nadmiaru i bólu gardła.

czwartek, 6 czerwca 2013

Dzień jak co dzień, wyjazd służbowy. Podróże kształcą, nieprawdaż. Podróż do Łodzi wykształciła we mnie pokorę, szewski język, wałeczki na biodrach i ogólnie nadwyrężyła moje zen, które mi się wydawało ostatnimi czasy całkiem twarde. Ale.
Po pierwsze, czy wiecie, że przy nowej autostradzie Warszawa Łódź nie ma ani jednej stacji benzynowej aż do Zgierza i że jest to poważna nisza na rynku? Do zagospodarowania. Fakt ten utrzymywał mnie dziś rano w większym napięciu niż setki pilates i Radek z jogi razem wzięci. Dojechałam na oparach paliwa i kawy z termosu, dymiąc z nerwów, nie spuszczając oka z wyświetlacza komputera pokładowego, na którym zasięg baku topniał i topniał. A była dopiero 8 rano i że się tak wyrażę, środek cywilizacji europejskiej.
Zatankowałam.
Dotarłam, załatwiłam sprawy najpilniejsze i postanowiłam odstawić samochód na mój parking hotelowy oddalony o 800 m w liniach łamanych od miejsca spotkania. GPS pokazał, żeby zawrócić, skręcić w prawo, potem w lewo i już. Znaki drogowe pokazały, że jest zakaz zawracania. Potem pokazały kilkanaście następujących po sobie zakazów skrętu w lewo (tego, co miał być tuż przed już) oraz w ogóle zakazów ruchu po ulicach, na które kierował mnie system. Zwróciłam się do Googla, bo ten zwykle wie i zresztą to on mnie namówił na podróż samochodem. Googiel wiedział więcej, bo orientował się, które ulice są jednokierunkowe i sugerował poruszanie się po mieście pętelkami prawoskrętnymi. Że niby 3 skręty w prawo równa się 1 skręt w lewo. Nie wiedział tylko biedaczek, że połowa ulic w Łodzi ma zdjęty bruk i jest zastawiona barierkami oraz koparkami. Czasem koloryzuję na tym blogu, ok., często koloryzuję na tym blogu (efekciarstwo), ale świętą prawdą jest, że pokonanie tych nieszczęsnych 800 m zajęło mi 1,5 godziny i wymagało nakręcenia 35 km. Trzy razy znalazłam się w stanie bliskim łez, użyłam wielu niecenzuralnych słów pod adresem innych uczestników ruchu drogowego oraz jednego acz dosadnego słowa niecenzuralnego pod adresem operatora koparki zasiębiorczej. Byłam bez śniadania.
Widzicie,dobrze, że zatankowałam.
Jeszcze lepiej, że dawali mi tu dzisiaj dużo czekolady. I masaż. Kawy nie potrzebowałam.


Girl power

sobota, 1 czerwca 2013

Ciąg dalszy

Mówiłam, że będzie tylko lepiej...
No więc o 9.20 zapadła jednomyślna decyzja, że dziś "Dziecko rządzi". W głosowaniu brała udział jedna osoba. Druga została pozbawiona prawa głosu. 100% głosów za.
Do 11 mieliśmy w związku z tym 1 litr świeżego soku wyciśniętego ze wszystkiego niemalże, co organiczne w naszym domostwie. A także bułeczki z tzw. odpadów w piekarniku. Natomiast w zlewie górę fidżi zbudowaną z brudnego sprzętu AGD, po której malowniczo spływał wodospad aż do sąsiadów. Oraz drugi mniejszy wodospad ze stłuczonego jajka. Ten spływał tylko do mojego kapcia i tam zastygał.
Dziecko w tym czasie skonstruowało tor dla hotwheelsów z crocsów i dwóch mat do jogi.
Przy okazji i dla potomnych: sok z ogórka i ananasa - ok, babeczki z ogórka - nie ok, tor z maty do jogi - bardzo ok, wodospad do sąsiadów - bardzo nie ok.

Dziecko: - Zrobię Ci niespodziankę i pójdę do pokoju w piżamie, a wyjdę ubrany.
- Ok - krzyczę spod wodospadu
- A gdzie są majtki?
- W szufladzie.
- W moim pokoju? W szafie? W tej szufladzie co zawsze? A mogę te niebieskie? A mam nakładać długie spodnie?
- Tak.
- To już mi się znudziło to ubieranie.

Dziecko się jednak ubrało. Wsiadło na rower i ruszyliśmy do Smyka odchudzić moje konto oraz na sushi odchudzić konto M. Ciotka też oberwała po oszczędnościach. Po drodze Dziecko najpierw wpadło w błoto, co było winą M, a potem w kałużę, co było moją winą. Ciotka też oberwała po sumieniu. Gdy ciągnęliśmy ubłocony rower, targając siaty z nowymi zabawkami, dowiedzieliśmy się, że jesteśmy nic nie warci, do niczego się nie nadajemy i że należy nas walnąć, aż nam oczy wypadną. Wszyscy oberwaliśmy równo po nerach i po ego. Czar dnia prysł.
M się obraził i poszedł. Dziecko poprosiło o bajki, aby szybciej zapomnieć o nieprzyjemnych wydarzeniach. Ja zrobiłam sobie kawę, żeby szybciej odpędzić głupią myśl, że prowadzę mediacje między M a Dzieckiem, identycznie jak matka M pomiędzy nim a jego ojcem.

Niemoc

Jest tyle spraw, rzeczy i uczuć, które chcą ze mnie wyjść. Nie puszczam ich, ze strachu przed nazwaniem. Rzecz nazwana staje się bardziej prawdziwa. Może taka rzecz, albo dajmy na to uczucie, dopóki się go nie nazwie, nie wyzna, jest mniej rzeczywiste, mniej moje, mniej mi grozi? Lepiej sobie bez niego daję radę. No. 
Wiem, że miałam żyć w prawdzie i tak dalej, ale prawda na dziś jest taka, że niektóre uczucia jestem gotowa zaakceptować, wyznać i żyć z nimi, a inne nie, mimo uprzednich pozytywnych doświadczeń z tym związanych. Za dobrze pamiętam, jak pachnie pod niebieskim łazienkowym dywanikiem. Dziękuję, nie.
Ale przecież jest dzień dziecka, a nie dzień życiowego smęta, więc, do rzeczy.
Dzień dziecka zaczyna się od sporządzenia kremu czekoladowego w wersji eko i bez cukru, a następnie skonstruowania namiotu nomadów pustynnych przy pomocy wentylatora, prześcieradła i pudła na zabawki, w którym to namiocie konsumuje się wyżej wspomniany krem, przy okazji zalepiając sobie w sercu trudne do wysłowienia uczucia oraz poduszkę z wełny wielbłądziej.
Dalej może być już tylko lepiej.