Dzień Dobrego Humoru
Obchodziłam wczoraj z Dzieckiem Dzień Dobrego Humoru. Pełen chillax. Wolnym krokiem poszliśmy wykonać na mnie liczne badania materiału biologicznego pod kątem poszukiwania czegokolwiek. (Ta choroba mnie dołuje, bo nie przechodzi i trąci alergią. Wizja alergii mnie dobija, bo zupełnie nie wiem, jak sobie z nią dać radę. I w ogóle, ja - alergię? mnie się takie cuda nie imają!). Jeszcze wolniejszym krokiem, za to dłuższą drogą, wracaliśmy do domu szlakiem okolicznych skwerów, dzięki czemu mam naprawdę pięknie opalony dekolt (wrócę opalona z L4, bosko!). Przez cały dzień odżywialiśmy się według własnego uznania, czyli Dziecko płatkami z mlekiem owsianym i arbuzem, a ja burakami i truskawkami. Zjadłam buraki razem z liśćmi. O 14 Dziecko zapragnęło towarzystwa rówieśników, więc niespiesznie poczłapaliśmy do przedszkola, gdzie Dziecko niespodziewanie opuścił dobry humor przy zmienianiu butów, ale ponieważ był to dzień specjalny, weszło do sali w obuwiu zewnętrznym i też było ok.
Wieczorem utulamy się do snu i tak sobie wzdycham:
- Ależ to był piękny dzień, naprawdę Dzień Dobrego Humoru.
- Ale ja na chwilę zepsułem dobry humor...
- Tak? Kiedy?
- Kiedy się uparłem, że sam poodkurzam pod szafkami.
- Nie kochanie, to była jedna z tych chwil, która made the day!
A w ogóle to na placu zabaw, wystawiając zatoki do słońca, miałam dwie refleksje. Po pierwsze Dziecko jest duże. Jest jednym z tych dzieci, które wbiegają na zjeżdżalnię pod prąd, przełażą przez wszystkie przeszkody alternatywnymi drogami, wspinają się najwyżej, biegają najszybciej. Dziecko bardzo łatwo nawiązuje kontakty, ustawia kolegów w zabawie, organizuje, zarządza i ustala reguły, które bardzo płynnie zmienia. Do tego jest troskliwe, chętnie się dzieli, przeprasza, gdy kogoś walnie i pyta, czy nic się nie stało, gdy ktoś sobie sam zrobi krzywdę. Pomaga, wyjaśnia, dba, żeby było fair i sprawiedliwie. Bardzo udane Dziecko.
Druga refleksja była taka, że nie jestem w stanie rozwiązać dylematu torebkowego. Czy brać wersję mini telefon-klucze-karta, lekką, z którą łatwo podbiegnę, dam kręgosłupowi odpocząć? Czy raczej wersję full, w której będę mieć na przykład butelkę z wodą, chusteczki i kindla? Miałam czas nad tym dywagować, gdyż byłam z wersją mini. Bez książki.
Jakbym sama ja to pisała! :))
OdpowiedzUsuńJa bez dziecka ale za to musze mieć big wersje torebki,w której zmieści sie wszystko!
OdpowiedzUsuńSimera, zepsiułam zaproszenie od Ciebie, nie wiem czemu, ale jak klikam to pojawia mi się, że nie jest już ważne i w sumie nie weszłam na Twojego bloga :( Da się jeszcze raz?
UsuńWiesz ja też ostatnio tak sobie myślę patrząc na moich chłopaków, że udane z nich egzemplarze. Tak jak piszesz kiedy trzeba pobroić broją, ale w tym wszystkim są pełni empatii do innych dzieci i jak się temu przyglądam jestem z nich naprawdę dumna. Co do wersji mini czy maxi ja ostatnio zakupiłam sobie mały poręczny plecaczek, który mimo wypchania po brzegi nie daje o sobie znać :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNo fajnych ich masz!
UsuńZnam zalety plecaka, znam :) ale trudno się z niego coś wyciąga ... w marszu!
Moje dziecko jest jeszcze bardziej udane.
OdpowiedzUsuńOk:-) pozdrawiam!
Usuń