poniedziałek, 30 listopada 2009

Po raz szesnasty

Jestem absolutnie wypalona. Ab-so-lut-nie.
Wielkie pustki mi zostały w domu, jakieś powierzchnie i metraże niezamieszkałe. Łóżka w których nikt nie śpi. Strasznie dużo mam czystych kubków i widelców.
Cicho, głucho, samotno.
Blues mnie dopadł jak tylko najazd Rodziny się rozjechał i odleciał.

No dobra, to może tak hajlajty z ostatnich 4 dni? Może być w punktach? Może, no to jedziemy:
1. Czekamy na tą siostrę, czekamy, ale jak w końcu ląduje, to nikt na nią nie czeka na lotnisku.
2. Pani Ewa i jej mop uczestniczą w festiwalu prezentów i kołder.
3. Pinakolada w odpowiednim towarzystwie i dawkowaniu, znaczy Klub Miłośników Drinków Egzotycznych w komplecie.
4. Comedia della Cupa: Przygoda w wannie, udział biorą: ekhem, wszyscy, bo trudno zostać obojętnym.
5. Siostra składa oświadczenie woli.
6. Wypad na miasto, zakupy i takie tam.
7. Dramat rodzinny "Dziadek od orzechów czyli finansowe dylematy".
8. Meksykańskie wazony z margaritą.
9. Walizka pełna czekolady.

Wszystko przeplatane obfitymi posiłkami według tradycyjnej kuchni polskiej oraz częstymi wejściami na kanał komunikacyjny Włochy-Floryda.


A to jest 16-ta i ostatnia notka listopadowa. Uzyskałam rekordową miesięczną liczbę wpisów.
Cześć i czołem.

środa, 25 listopada 2009

To nic

To nic, że M wyjechał porzucając mnie w bałaganie i zostawiając swoje łoże boleści w stanie zupełnego rozbebrania. To nic. Wstałam sobie o 6 i sobie posprzątałam.
To nic, że miałam jakieś koszmary o tym, że bank zabiera mi majątek, a ja nie mam III filaru.
To nic, że Dziecko się przesikało w drodze do żłobka.
To nic, że mleko w kawie mi się zważyło. Przy sojowym tak bardzo nie czuć. Więc spoko.
To nic, że pod żłobkiem Dziecko wlazło do kałuży, gdzie zdjęło kurtkę.
To nic, że telefon zadzwonił w trakcie Urywków z Rozrywki. Odrzuciłam.
To nic, że przelicytowali mi wszystkie Boby na allegro.
Jedyna rzecz, która mnie ruszyła, to taka że ciut mi przyciasno w moich "luźnych" spodniach. Ale w sumie to nic takiego. W końcu idzie jesień. Więc może to nic?
W ogóle dzisiaj wszystko nic, bo jutro... bo juuuuutroooooooo ou ou ou

wtorek, 24 listopada 2009

Pranie


W zwiazku z tym, ze ostatnio piore wylacznie posciel, zrobil sie korek w koszu z praniem. Otwieram pokrywe i slysze pisk pieluszki:
- Mnie upierz, mnie! Juz teraz smierdze, a co bedzie jutro??
Terrorystka. Na to wilgotny recznik:
- Ja tez sie moge zasmierdziec, a nie krzycze.
Rajstopki w samochodziki patrza na mnie ze zlosliwym usmieszkiem:
- Nie, my sie nie zasmierdniemy, ale za to jestesmy tu wszystkie, caly Zwiazek Pracujacych Rajstopkow i jutro nie bedziesz miala w co dziecka ubrac, jesli tu zostaniemy.
Cholera, racje maja.
Bluzeczka jest autentycznie przybita:
- Wiem, wiem, bluzeczek jest duzo, ale ja mam plame z buraczkow. Jak mocno przyschnie, to nie zejdzie. I moja uroda sie zmarnuje, Zadne spodenki mnie juz nie zechca, buuuu.
Bialy stanik rzuca mi powloczyste spojrzenia:
- Ty wiesz, co my razem mozemy.... Nikt nam sie nie oprze.

Ech, nudne zycie kury domowej. Taki Brzechwa to by z tego wierszyk ulozyl. A ja co? Znieczulilam sie nalewka i nastawilam pranie czarne. I dorzucilam za kare pieluchy. Nie beda mnie szatazowac.

poniedziałek, 23 listopada 2009

Bo weekend był za krótki

Zdążyłam zaledwie:
- ugotować zupę z dyni
- zrobić rybę w cieście
- upiec 81 malutkich pierniczków
- uprać 2 pralki kołder i poduszek
- bzyknąć wte i wewte do Rodziców
- wypić flachę wińska
- porzucić M w chorobie
- zakochać się w Lidlu
- 4 x zamulić się przed TV
- pospać sobie do 9
- zbadać ofertę allegro w kwestii spódnic Jackpot, puzzli z Autami oraz półhalek
- przytyć 1,5 kg
- absolutnie zniwelować wszelkie ślady bytności w moim mieszkaniu pani Ewy z mopem.

I normalnie jakbym jeszcze wczoraj zabrała się za te mielone, to już bym nie żyła. Ale fizyka jest łaskawa i mięso głęboko zamrożone w 2 godziny nie odtaje.
A i tak teraz jestem zmęczona i chciałabym aby był piątek. A nie soraski. Mój weekend w tym tygodniu zaczyna się w czwartek o 12!!!!! No więc chciałabym, aby był czwartek rano. Czwartek rano poproszę raz.
Fly, siostro, fly.

piątek, 20 listopada 2009

Nie mam czasu

Nie mam czasu, a musze napisać, bo mi się już przelewa z głowy... i nie chcę mieć plam na kołnierzu.
No więc Bukartyk wrócił. Tak sądziłam, że wróci, ale muszę przyznać, że obawiałam się przez moment, że mu woda sodowa uderzyła do głowy. Ale wrócił i to w dobrym stylu. Yeah!
Poza tym usłyszałam mądrą rzecz i muszę ją zapisać oraz będę powtarzać, bo jest mądra i się z nią zgadzam. Jeden pan farmaceuta w radio powiedział, że za epidemię grypy odpowiadają koncerny farmaceutyczne. I to nie jest żadna teoria spiskowa tylko siły rynku oraz czysta prawda. No bo bombardują nas reklamami grypeksów, maxistrepsilsów i tym podobnych, dzięki którym jak mamy grypę to czujemy się jakbyśmy jej nie mieli. I zamiast siedzieć w łóżku i kisić swoje prątki pod kołdrą, obdzielamy nimi całe biuro/autobus/halę produkcyjną/przedszkole (wybrać właściwe). I to jest bardzo święta prawda. Ja coś tak czułam i dlatego nigdy nie biorę takich leków i lubię sobie poleżeć. Ale ja w zasadzie nie choruję. W kwestii tej świńskiej grypy natomiast, to jak już coś ma mnie dopaść i powalić, to wolę żeby był to wirus wyprodukowany siłami natury niż jakieś chemiczne barachło, na którym jakiś koncern zbija majątek. O.
Co jeszcze? a, jeszcze o galaretce, która stała się ulubioną potrawą Dziecka. Miseczka opróżniana jest jednocześnie łyżeczką i rączką, a jak już prawie nic w niej nie ma, to jest po prostu wylizywana. Po wciągnięciu przez Dziecko pól litra galaretki, Dziecko wygląda jak po nieudanej próbie postawienia irokeza, a ja i moja jadalnia jak po całkiem udanym seansie spirytystycznym - wszędzie pełno ektoplazmy.
Poza tym, dopadła mnie starość. I nie bójmy się tego słowa. Ilość siwych włosów jest po prostu porażająca. Normalnie nie nadążam wyskubywać, korki są za małe. Dlatego od wczoraj nie wyskubuję, zbieram i zobaczymy jak to się potoczy.
A w pracy wykonuję ćwiczenie polegające na rejestrowaniu każdej czynności w notatniku celem wyłonienia "złodziei czasu". Toż ja mogę z góry wymienić: blog, poczta, allegro, kawka w kuchni.
To dlatego nie mam czasu. Lęcę pędzę.
To ja tyle.

środa, 18 listopada 2009

A capella nie dojechalla

Zespolu nie ma, a juz jego pora. Przygotwalam sie jak na wojne, to znaczy spodnie numer za duze leza w gotowosci, M uprzedzony, ze ma chodzic jak w zegarku i nie wychylac sie, naleweczka w pogotowiu itede. A tu zespolu nie ma. I dobra nasza!
Na cykliczna porcje narzekan, jekow i utyskan musze widocznie jeszcze bardziej zasluzyc:)

Na razie rozkoszuje sie brakiem.

Siedze sobie otoz to przed komputerkiem mimo ze popoludnie i to moja zwykla pora na zachrzan domowy. Z tym, ze ja naprawde nie mam co robic!!! Obiadeczek jest zjedzony, na jutro zostalo. Gary zrobione. Mieszkanie z ubran uprzatniete - to M w ramach przygotowan do zespolu zrobil. Lazienka i podlogi czekaja na pania Ewa, ktora jutro wkracza tu z mopem. Dziecko bawi sie samodzielnie torami w swoim pokoju. Czasem ziewa, co znaczy, ze chyba pojdzie niedlugo spac, no nie?

Chyba zamula przed tv? :)

Za tytul niniejszej notki uprzejme podzieki naleza sie Filipowi J. i Kochanej Trojeczce.

wtorek, 17 listopada 2009

Do uzaleznionych

A co tam ryzykuje spoznienie na to nudziarskie szkolenie, ale skoro mam tu uzaleznionych, to czuje sie zobowiazana.
No wiec, zaproponowana numeracja okazala sie jedyna prawidlowa - do czasu. Smak buleczek obalil ta teorie. Autorka buleczek stworzyla wlasna skale (doznan smakowych oraz odliczania:)) i nie powinna byc stawiana w rzedzie z autorkami przecierow owocowych.
To uraga buleczkom.

OK, lece budzic moje spiochy i do roboty!

PS. Mam przystojnego szwagra :)

PS. Zmiana planow. Kochane spiochy nie daja sie obudzic, w zwiazku z tym nie mam chwilowo nikogo do obslugiwania. Zostawiam im samochod i jade eksperymentalnie kolejka.

Jest cieplo. To fajnie, oczywiscie, ale tez troche nie fajnie, bo grozi mi ze moja zupa znowu sie wpieni. W lodowce nie mam miejsca dzieki wczorajszej dostawie smakolykow oraz przez przetwory ktore tam przechowuje. Nie moge trzymac przetworow w piwnicy, bo tam trzymamy opony nie wiadomo czyje, blokujace dostep do reszty gratow, ktorych nawet nie mozna przejrzec i wywalic. Czyli jesli zupa sie wpieni, jemy przetwory cukiniowe. Albo opony.

niedziela, 15 listopada 2009

Rano

Ale sie wylenilam w ten weekend. Wyspalam. Skonczylam Stiega, Ogladalam Scrubsow. Pomalowalam paznokcie.
Nie sprzatalam i nie gotowalam, na tym polega glowny urok tych dwoch minionych dni.

A wieczorem poklocilam sie z Dzieckiem. No bo czy wolno malowac czarnym flamastrem po podlodze? No dobra, weekend byl udany bo nic nie robilam, pieknie. Wstyd mi za taka postawe.

Jestem wdzieczna Szwecji po raz drugi, za to ze dostarczyla mi niezwykle przyjemnych przezyc czytelniczych na 6 tygodni. Czyli za Stiega Larssona jestem wdzieczna. I za Krystyne corke Lawransa tez. I za Dzieci z Bullerbyn. Muminki i Pipi nie tak bardzo.

A teraz jest poranek poniedzialkowy i mam 15 minut zanim bede musiala obudzic Dziecko i biec do roboty. Porozkoszujmy sie ta chwila. Nie mam kawy bo szkoda mi cennych minut w kuchni, ale za to mam blogaska, nowa fryzure i pomalowane paznokcie.
I czekaja mnie dwa dni szkolenia wiec nic nie bede pisac.

piątek, 13 listopada 2009

Weekend w środku tygodnia

Mieliśmy w tym tygodniu miniweekend. Znaczy dzień niepodległości. Prezydent się produkował w radio i tv i nawet mókł biedak na placu Piłsudskiego, a wszystko to ku pokrzepieniu gawiedzi, która nie mogła starym zwyczajem wybrać się na rodzinny spacer po centrum handlowym, gdyż handlu w święta w grajdole nie ma.

A u nas sielanka. Znaczy najazd Szy z rodziną, który miał przynieść efekt kozy i uświadomić mi, jak cudowne mam życie i jaki porządek panuje na co dzień w naszym mieszkaniu. Tymczasem było fajnie i relaksująco.
Pogadałam z pokrewną duszą, ponarzekałyśmy zgodnym chórem na mężów migających się od obowiązków ojcowskich, na dzielącą nas odległość, na brak snu, na brak czasu dla siebie, na brak kasy na fanaberie. I jak prawdziwe kury domowe spędziłyśmy dzień w kuchni przygotowując 14 garów żarcia. Ale spoko, wczoraj wylizaliśmy resztki, więc dziś gotuję od nowa.
5 litrów zupy zniknęło, pół kilo makaronu zniknęło, gar pieczeni z pieczarkami zniknął, ciasto z masą orzechową i budyniem zniknęło. Została tylko, zamelinowana na dnie szafy, butelczyna nalewki orzechowej z napisem "nie otwierać do sylwestra":)

Poza tym wyspałam się jak mops. Dziś dla odmiany Dziecko się nie zrywało w nocy. I ok. Ja miałam natomiast huśtawkę nastrojów i trochę sobie popłakałam, potem dostałam ataku niekontrolowanego śmiechu wprowadzając cały materac w wibracje, a M w lekkie przerażenie. Ważne że obudziłam się wyspana i zadowolona. Kto zrozumie emocje kobiety, skoro ona sama ich nie rozumie??

Aha, nowa pani od sprzątania - jest okej, yeah.

wtorek, 10 listopada 2009

Zieeeew

Sie nie wyspałam znowu. I dziś się też nie wyśpię, bo przyjeżdża Szy z rodziną. SUPER.

Zieeew, łyk kawy.

Wymieniłam wczoraj panią do sprzątania na taką 3x tańszą. Się okaże dopiero w czwartek czy było warto. Na razie czuję, że zaoszczędziłam na jakiś sweterek.....

Łyk kawy.

Wczoraj wdrożyłam korektę do procedury usypiania Dziecka. Znaczy zgasiłam światło i zasypiamy po ciemku. No może podziałało. Zasypiał 1.32 zamiast 1.48. Może. Nie wiem na pewno, bo było ciemno i nie widziałam zegarka. Może. W związku z powyższym sobie nie poczytałam Stiega.
Ale obrażeń wyniosłam tyle samo co każdej innej nocy i na dodatek poważniejszych, bo w ciemnościach nie wychodziły mi uniki. Wargę mam rozciętą w dwóch miejscach. Siniak na ramieniu. Obolała szczęka. Zebrałam też kilka ciosów w brzuch i żebra.

Zieeeeeeeew.

Kawy!

Dziecko mówi: deszcz pada, hipopotam, spychacz, pan doktor. Czy on sobie nie może na początek łatwiejszych słów wybierać?

Łyk kawy i spać.

poniedziałek, 9 listopada 2009

Wieczór filmowy

Oto jak wyglądają ostatnio moje wieczory:
Daję Dziecku kolację, wsadzam do wanny (znaczy M wsadza), kąpię, wycieram, piżamka, buzi Tacie i papa idziemy spać. Typowe kino familijne. Elementy rytuału, wyciszenia i blablabla.
Włazimy do wyrka, czytamy książeczkę, głównie Dziecko czyta, ale niech tam, nie tracę jeszcze kontroli. Czytamy drugą, trzecią i czwartą książeczkę. W międzyczasie podejmuję próby zwrócenia uwagi na spanie. Kładziemy spać Anioła, Mimi, Titi i Anię. Czasem również Kraba. Czytamy piątą i szóstą książeczkę. W zasadzie Dziecko czyta samo, bo ja już przysypiam. Napięcie narasta jak w dobrej sensacji.
Ja już spię, Dziecko ćwiczy skoki na pupę oraz chowanie się pod kołdrą. Docieramy do kina akcji.
W tym momencie Dziecko orientuje się, że ja śpię i nie podziwiam jego występów. Atmosfera się zagęszcza jak w thrillerze. Co znajdę wygodną pozycję i już mam poczucie bezpieczeństwa, Dziecko zaczyna szukać paznokciami moich oczu i je otwiera. Chowam twarz w poduszce. Dziecko paznokciami (choć mam wrażenie że pazurami), wyłuskuje ją z pościeli. Towarzyszą temu krzyki złości, trochę płaczu i moje nieszczęśliwe sapnięcia.
Część thriller/horror trwa ponad pół godziny, do czasu aż Dziecku padną bateryjki i po prostu wtuli się w moją poranioną twarz i zaśnie. Słodko.

To taka faza, prawda?
Przeczekać?

niedziela, 8 listopada 2009

Niedzielnie

No doprawdy wyborny weekend. Znaczy mial swoje cienie, jak na przyklad:
- skisl ten cholerny barszcz
- Dziecko powiedzialo do mnie Cicho badz!
- nie wszyscy znajomi sa w porzadku, niektorzy mnie olali inni chca wykorzystac.

Ale za to. Dzis byla super pogoda i fajnie bawilismy sie na placu zabaw. Potem w domu wyszalelismy sie do spocenia na pilce do skakania. Czad, powaznie. Teraz Dziecko siedzi nieruchomo przed telewizorem i ledwo dycha. Nie wiem co mu dac na kolacje, bo nasz plan zywieniowy na najblizsze trzy dni wyladowal w kiblu, ale co tam. Przezywi sie cukierkami i zielonym groszkiem.
Ja natomiast bylam na tak zwanym miescie. Zobaczylam, ze swiat sie w zasadzie nie zmienil. Asortyment w sklepach sugeruje ze wszyscy chodza w za wielkich i dlugasnych swetrach. Posiedzialam sobie w klimatycznej kawiarni, kupilam zielony sweter oraz kredki. M w tym czasie zajmowal sie Dzieckiem i nawet sobie razem zasneli, ha!

No ale to cicho badz mnie dobilo. Jestem okropna okropna matka skoro Dziecko uczy sie ode mnie takich rzeczy. Ale slowo, ja wcale tak czesto do niego tak nie mowie!!!!

Aha, koncze 8 sezon Scrubsow. I przeczytalam pol Larsa. No, wypoczelam sobie.

PS. M zaproponowal mi powiekszenie biustu (po odstawieniu mam biust wycofany). Jak to rozumiec - jak koniec zwiazku? :)

sobota, 7 listopada 2009

Warzywnie mi

Dziecko jadlo zupe jarzynowa biegajac wokol mnie jak satelita. No i smiejac sie. Skutkiem tego mam cale nogi oplute marchewka, a potem jak gotowalam jakis hektolitr barszczu to ten barszcz mnie zaatakowal podczas dodawania pokrojonej marchewki i mam dekolt w rozowe w kropki, a nogi w pomaranczowe.
Najadlam sie suszonych pomidorow (dzieki Sis!) i troche sie nudze, bo Dziecko spi od dluzszego czasu.
Poza tym posprzatalam na blysk. M nawet sie wlaczyl i sprzatnal u siebie. W kuchni pachnie barszczem, w lazience octem i chlorem, taka sterylna czystoscia i domowym ogniskiem.
Scrubsi nadal mnie bawia i mam zamiar obejrzec siodmy sezon.

Dobra ide pod prysznic, bo nie moge tak walic gotowanymi warzywami jak kuchara.

Pa!

piątek, 6 listopada 2009

Ach te chlopaki

Nie wyspalam sie przez bande facetow: Dziecko, Stiega oraz Dr Coxa, DJ'a i Janitora.
No i przez nowa fryzure ktora ukladalam dzis 35 minut:)
No ale Scrubsi sa ekstra i zaczynam znow czuc ten absurdalny klimat. Przy okazji skonczyly sie skladniki na pinacolade.
Chcialam zaplanowac zycie towarzyskie na weekend, ale M podchorowany i nikt przy zdrowych zmyslach nie przyjdzie do nas ze swoimi bachorami. No nic bede sobie pic drineczki z Elliot i pielegniarkami.
Poza tym pojawil sie nowy korek na mojej trasie do roboty, wiec jest super, jak moge sobie kazdego paznokcia dwa razy odzywic.
I mam juz mysli o swietach i feriach.
I siostra przylatuje i ogolnie raczej bedzie fajna koncowka roku. Ale nie chce isc do teatru bo jeden jej znajomy kiedys byl i wszystkie wlosy mu wypadly. Zamiast tego upijemy sie w gronie rodzinnym.
sialala

czwartek, 5 listopada 2009

Pina

Dobra, spi. Co za uparciuch. Zeby tak przez dwie godziny usypiac, wic sie, krecic, kicac, smiac, a potem nagle system shutdown w 20 sekund i spi. Zyskalam przespane noce, stracilam wieczory. Zyskalam pinacolade. Jest dobrze. Ide ogladac scrubsow.

środa, 4 listopada 2009

I did it!

Czyli mam zdecydowana zmiane wygladu. Pani fryzjerka okazala sie kobieta z kregoslupem i w efekcie mam wlosy krotkie asymetryczne z grzywka i jeszcze proste.
Moje dotychczasowe doswiadczenia z fryzjerami sa kiepskie. Bo zazwyczaj slysze "takie falowane wlosy to moze pocieniujemy i troszke skrocimy" a nastepnym razem "oj, kto tak fatalnie to pocieniowal, proponuje wyrownac dlugosc, beda wygladac na ciezsze" a przy kolejnej wizycie "takie cienkie wlosy to musza byc pocieniowane, tylko troszke skroce". I tak to wyglada od jakis 12 lat. I w koncu ktos zrozumial co mam na mysli mowiac "zmeczyly mnie dlugie wlosy"!!
Co znaczy ze wszystko wyda sie po myciu i wtedy bede ryczec. Na razie jestem happy i dumna i oblewam to lampka winka:)
A snilo mi sie, ze wychodze z salonu z bobem i ruda..... no ruda na razie nie jestem, ale dopiero sie rozkrecam!

W ogole ostatnio jestem wyspana bo klade sie z Dzieckiem przed 21 i juz sobie spam do ranka a w nocy Dziecko sie nie budzi. W sumie jeszcze tylko musze M wytresowac i juz nikt nie bedzie niczego ode mnie chcial noca:)

Po za tym w robocie morduje sie nad markietingiem. Mam wrazenie ze wszystkie fajne rzeczy zostaly juz wymyslone i nic dla nas nie zostalo.

A w domu jestem cyborgiem. Umylam dzis podloge, ugotowalam dwa obiady (bo Dziecko wymiata wszystko jak odkurzacz!!!) i naklonilam M do umycia kibla.

Wiecej sukcesow nie zanotowano, ide sie postarac bardziej.

Aha, snieg pada. Jeszcze nie mam zdania na ten temat.

wtorek, 3 listopada 2009

Bob czy jeż?

Miałam dziś rano wstać, umyć głowę i nakręcić piękne loki. Miałam zrobić sobie kawkę, kanapeczkę z awokado i zasiąść z Larsem na pół godzinki. Miałam potem obudzić Dziecko, dać kaszę (damy tasze), dać pieluchę, dać buty (damy buty), zawieźć do żłobka (idzimy dzieci auta auta). No ogólnie poranek miał być cudny i spokojny i relaksujący.
Tymczasem w sprawie mycia głowy podjęłam męską decyzję, że myć nie muszę i że chyba czas je i tak obciąć (tak mi się marzą króciutkie, co je tylko żelem z rana i wio do roboty....ech). No to już się zrobiło dla Larsa 40 minutek.
Wtedy wstało Dziecko i weź tu człowieku coś zaplanuj....
Zrobił się młyn, zero porządku w naszych działaniach, wszystko na raz, damy ciacho, damy socz, damy tasze, damy dzieci, damy Boba, nie ma baba, tata pi.
Zawiozłam Dziecko do żłoba nowym skrótem (!) i z kupą w majtkach. No i mam nie umyte włosy. Jestem wyrodną matką i czuję, że nowa fryzura rozwiąże wszystkie moje problemy.

Aha i jeszcze miałam taką myśl, że Pegueot 307 SW jest jak wierny mąż. Znaczy nie taki, co bym się w nim zakochała od pierwszego wrażenia i padła zemdlona pod wrażeniem skórzanej tapicerki czy rozwiniętego bicepsa bagażnikowego. Ale z upływem lat zaczyna się w nim człowiek/kobieta rozkochiwać z powodów praktycznych. Ano takich, że daje poczucie bezpieczeństwa, się nie zepsuje, jest wydajny, ergonomiczny, pojemny, zwinny, szybki akurat tyle ile trzeba. Słowem można na nim polegać.

I jeszcze dziś doszłam do wniosku, że wkurza mnie uprzejmość na drodze. Albo inaczej. W tym grajdole, to nic nie może być normalnie. Albo kierowcy jeżdżą jak buce i tłuczesz się za kamazem albo pekaesem 30 km, bo na pobocze taki pan szos nie zjeżdża, albo w takiej warszawce nagle wszyscy kursy sawuarwiwru pokończyli i się puszczają. Skutek taki, że droga główna jedzie wolniej niż drogi dojazdowe, bo z tych dojazdowych wpuszczają, a ci na dojazdowych nikogo wpuszczać nie muszą dopóki sami się nie znajdą na głównej i chcą zwrócić dobrą karmę albo co, bo czują że z każdej dojazdowej jednego muszą wpuścić.

A ja chcę do fryzjera.