poniedziałek, 29 września 2014

Kawa przed wschodem słońca

Sporo już napisałam o bezsenności.
A może wcale nie pisałam, tylko chciałam napisać? Fakty mi się dziś będą mieszać, to pewne.
Dziś lubię moją bezsenność. Dzięki niej mam świeżo ugotowane dwie różne zupy, curry z ciecierzycą i obejrzanego Hannibala.
Siedzę właśnie przy drugiej kawie i czekam na pobudkę Syna.
I lubię dziś tą bezsenność, bo te godziny między północą a świtem, między jarzynami, między odcinkami, były magiczne. Ja siekam marchewkę, Hannibal kolegę po fachu i tak sobie powitaliśmy słońce każdy w swojej kuchni, a jednak w jakiejśtam jedności...

Podobno bezsenność nasila się jesienią. Spodziewam się pracowitej jesieni. Zaczynam kilka projektów na raz i wiem, że nie będzie lekko.
Praca wchodzi w wymagający okres.
A w moim życiu tak wiele się dzieje i choć staram się wchodzić w to świadomie, niespiesznie, dać się nieść wydarzeniom, to przecież jestem aktorem, a nie widzem i nie mogę nie działać. Mam emocje. Tęsknię, pragnę, chcę więcej i bardziej i bliżej, mam pokusę, by przyspieszyć pewne sprawy. Niech stanie się przyszłość, którą planujemy. Innych się boję, unikam niewygody psychicznej z nimi związanej, więc prokrastynuję, przerzucam na innych, odsuwam, mimo pełnej świadomości, że dłużej tak się nie da.

Między północą a wschodem słońca jest ciemno, ale to wszystko co mną targa, co mnie budzi, jest bardzo jasne i wyraźne.

poniedziałek, 22 września 2014

Energia podąża za uwagą

Zasmęciłam się dzisiaj nieco. Łaziłam tak z tym zasmęceniem, myśląc cobytu, skoro zupa nie pomogła, mimo że gotowana pod przykryciem i rytualnie.
Wzięłam więc i pomedytowałam. W tej medytacji przyszły do mnie przeróżne myśli odkrywcze i objawienne. Przy czym większość śmieciowych i bez związku z istotnymi dla świata sprawami.
Pośród śmiecia zaczęłam się jednak zastanawiać, czego mi w zasadzie trzeba? Nie w takim sensie, że Johnny'ego Deppa i 3 milionów (może być złotych). I nie w takim sensie, że pokoju na świecie. W takim sensie, że tu i teraz w tym momencie.
Otóż mię potrzeba było magii. Namacalnych dowodów, że wszechświat mnie wysłuchuje i dostarcza, że magia się zadziewa, że kto szuka ten znajduje, a kto prosi ten dostaje (więc ostrożnie z tym).
Potrzeba była silna i domagająca się zaspokojenia. Udałam się zatem po Syna do placówki edukacyjnej na piechotę z myślą, że pójdę przez park, otrę się o przyrodę w przestrzeni miejskiej, ale zawsze, i może gdzieś po drodze wydarzy się magia. Tymczasem magia dopadła mnie w windzie, gdzie wychynęła z telefonu typu smart, w postaci tegoż to posta. 
Jest to notka opisująca, co dzieje się właśnie obecnie w moim życiu, czyli co mam na tapecie. Tu polecą cytaty:
"Dobrze więc skupić się na temacie równowagi w naszych relacjach, balansu pomiędzy braniem i dawaniem..."
"...renegocjowaniu dotychczasowych ustaleń, rozmawianiu o tym co dotychczas było niedookreślone i szukaniu kompromisu..."
"...co jest dla mnie w moich relacjach ważne, czego potrzebuję, co doceniam, a co chcę zmienić..."
"...skupić się na tym by uwolnić się od tego co nas oddziela od miłości i szczęścia w związku..." 
No i jak tu nie wierzyć w magię? A skoro gwiazdy tak mówią, to nabrałam dodatkowej pewności i energii, by odnaleźć balans, renegocjować i uwolnić się. Nawet maila wysłałam w tej sprawie. Z załącznikami. Trzymajcie kciuki, a ty Wszechświecie, nie przestawaj dostarczać.

Jesiennie

Mole poszły spać, wolę jaglaną od owsianki, wolę czerwone od białego, gotuję zupy pod przykryciem i dodaję dynię do wszystkiego. Z powyższego wnioskuję, że jesień.
Jesień jakoś mi się sentymentalnie zaczęła. Od ugotowania zupy medytacyjnej i rozważań.  Miałam medytować o naiwności. Ale dopadło mnie przemijanie.
Widzę je w lustrze, słyszę je w telefonie, czytam o nim maile.
Boję się go i chcę go jednocześnie.
Nie chcę moich siwych włosów, ale jestem przecież przeogromnie ciekawa jak posiwieją.

Oj, to głupoty jakieś. Jestem teraz przejęta i zmartwiona i smutno mi wprost ogromnie.

sobota, 13 września 2014

Ohohoh

Życie zaczęło biec szybciej tak jakby.
Ponieważ rozpoczęła się kolejna runda przemian.
I się dzieje.
Na tapecie malowanie i sprzątanie po. Wielkie wyrzucanie.
Przedpokój oczojebny pomarańcz. Nowa lampa, nowiusieńka, z mojego rocznika. Ja też nowa, nowiusieńka. Zapracowana jak już dawno nie. Krzyż mnie boli i oczy i noce zarywam. O 20 robię sobie kawę, żeby dociągnąć do północy.
Na tapecie zmiana postawy życiowej. Zbyt wiele osób siedzi mi na głowie.
Wielki remont.
Malowanie za mną. Wielki remont przede mną.
Jak sobie przypomniałam, że w styczniu przy drugim-trzecim winie z przyjaciółką, zarzekałam się, że ja nigdy, nie wyobrażam sobie tego i nie potrzebuje i że to jakiś absurd i po co mi to w ogóle? A teraz ja to właśnie przeprowadzam z radością i podrygując w rytm mariamagdalena, you're a creature of the night, ohoh.
W poniedziałek przychodzi pani posprzątać po malowaniu. Do wielkiego remontu też mam doping, nawet się z psychologiem skonsultowałam, a co, ja nie będę victim of a fight,  ohoh.
Gdyż za jedyne 100 zł dowiedziałam się, że czas wyznaczyć granice i zacząć ich bronić.



środa, 3 września 2014

Beton

Będę nietrendy i ponarzekam. Znowu o szkole. Mianowicie było wczoraj zebranie rodziców.
Było to zebranie 24 osób (plus ja), z których każda posiada własne zdanie i pragnie je wyraźnie zaznaczyć, wyrazić oraz przekonać do niego pozostałe 23 osoby, na następujące ważkie tematy:
- co jest lepsze, segregator czy skoroszyt?
/Pracuję w biurze od lat i nie znam różnicy. Ale dowiedziałam się, że jedno z powyższych posiada sprężynę i ostro zakończone druty, co czyni je śmiertelnym zagrożeniem dla dziecka. Dziecko ma być od takich przedmiotów izolowane jak od broni palnej./
- co jest lepsze, woda w butelkach czy woda w dystrybutorze?
/Jak dla mnie dystrybutor to duża butelka, ale nie.... o nie, nie jest to takie proste. Czy dziecko może mieć dostęp do gorącej wody? A do zimnej? A z butelki to jest trudno nalać, można się oblać, upuścić butelkę sobie na stopę... Jak się dobrze przyjrzeć to i butelka i dystrybutor stanowią śmiertelne zagrożenie.../
- co jest lepsze do obłożenia podręcznika, folia czy papier?
/Nie przytoczę żadnych argumentów w tym miejscu, gdyż wtedy odpłynęłam i poświęciłam się smsowaniu na zupełnie inne tematy. Obłożę podręcznik w co podleci, pewnie w jakiś ładny plakat albo tapetę./
- czy lepiej opłacać składki gotówką czy przelewem?
/Bo takie 10 zł na miesiąc od głowy, to jak to ogarnąć? A niektórzy nie mają internetu, a inni komputera, a jeszcze inni maila, a pani skarbnik trójki klasowej nie ma druków KW/KP, a jak je kupić bez składki? A czy są konta bezpłatne?/
Po dwóch godzinach obrad miałam następujące konkluzje:
- ludzie są głupi,
- jak to wspaniale, że jeśli w ogóle muszę uczestniczyć w jakimś zebraniu zawodowym, to zazwyczaj ja je prowadzę,
- demokracja ssie,
- tęsknię do placówki prywatnej,
- mam wizję mojej kolejnej randki,
- ludzie głupi w kupie są głupi jak beton.

wtorek, 2 września 2014

Pierwsza randka... może druga

Boszsz, jak ja przeżywam tą szkołę. No jak pierwszą randkę.. no może jak drugą randkę nawet.
A w ogóle to nie wierzcie facebookowi i dziennikarzom - pierwszy dzień szkoły jest dziś. Wczoraj był luzik, na 10, 1,5 godziny i pozamiatane, można wypuścić dzieci na plac zabaw. Szkoła zaczyna się dziś. To dziś trzeba było przerwać poranną kawę, rzucić raporcik w excelu w kąt i zerwać Dziecko z betów o 7.03. Zrobić śniadanie, drugie śniadanie, sobie śniadanie, znaleźć skarpetki, chustkę na szyję i o 7.30 zorientować się, że czas wychodzić, a ja nadal w piżamie. I zapomnieliśmy kasku na głowę.
To chyba normalne że za pierwszym razem nie wszystko wychodzi super, no nie? (jak na pierwszej randce.. no może na drugiej).
Poszłam do szkoły bez prysznica i we wczorajszym ubraniu. To zupełnie nie jak na pierwszą, czy nawet drugą randkę.