poniedziałek, 17 listopada 2014

Tego się nie spodziewałam

Z bezsennością jestem w zażyłej komitywie, jak wiadomo, nie od dziś. Nie spodziewałam się, że mnie małpa jedna zaatakuje od zupełnie bezbronnej strony, a mianowicie, że się do mnie dobierze od Syna. Bo otóż Syn mój cierpi od dwóch nocy na problemy ze spaniem. Może to adrenalina, może to efekt nocy przed poniedziałkiem, może to kwestia czytanej książki, lęków, czasu zmian, a może jeszcze czegoś innego.

Sytuacja jest o tyle wnerwiająca, że ja akurat jestem śpiąca i bym sobie chrapnęła, ale Syn mnie wzywa...

Dodam, że w całej sytuacji występuje komplikator w postaci łóżka ikeowskiego Kura z tunelo-namiotem. Odbywa się to tak. Wczołguję się w tunel. Czytamy książkę, gasimy światło, przytulamy się chwilę i gadamy, Syn zaczyna oddychać równo, zaglądam z komórki w internet na 3-5 minut, żeby miał czas mocno usnąć i rozpoczynam proces wysuwania się z tunelu.

Jestem dość wygimnastykowana, joga, siłka, rower, wyciskanie ciężarów korkociągiem itd, ale wygramolenie się z tunelo-namiotu w taki sposób, by Kura nie zaskrzypiała, nie jest proste. Gdy już jednak tak, to mam do pokonania naturalną przeszkodę w formie drabinki. Została ona zaprojektowana dla człowieka o wzroście 116-142 cm. Mnie z najwyższego szczebla do ziemi brakuje tyle ile do pełnego szpagatu, czyli 23 cm. Natomiast z najwyższego szczebla do kolejnego brakuje mi wstecznie wyginających się kolan. Jedyne rozwiązanie to skoczyć. Ale jeśli wygrzebywałam się w prostszy sposób, czyli na czworakach, to muszę skoczyć do tyłu, co jest straszne nocą i często kończy się walnięciem kolanami o drugi szczebel od dołu. Natomiast jeśli wygrzebywałam się w sposób bardziej akrobatyczny, czyli pełznąc na plecach, to mam szansę na czysty skok przodem z lekkim wybiciem się na ramionach. Łagodnie ląduję w plastelinie i lego hero factory i mogę sobie spokojnie pokuśtykać do swojego łóżka...

Ale nie. Przez ostatnie dwie noce nie mam tak lekko. Nie docieram do drabinki. Nawet nie udaje mi się przyjąć pozycji do pełznięcia na plecach. Syn ma wielkie i świecące oczy jak obcy ze strefy 51 i szepcze "nie mogę spać, pomóż mi". Opowiadam bajki, włączam muzykę do medytacji, tulę, gładzę i marzę o rozkoszach własnego łóżka.

czwartek, 6 listopada 2014

3.45

Czasem tak jest, że gdy budzę się obrzydliwie wcześnie, na przykład dziś o 3.45, to cieszy mnie ten fakt. Bo czyż nie jest cudownie mieć przed sobą 2 godziny 15 minut do budzika do dowolnego wykorzystania? Leżę sobie wtedy w łóżku, przewijam internety i rozkoszuję się faktem, że za chwilę nadrobię zaległości, może coś napiszę, wypiję kawę na spokojnie, poczytam książkę. Potem nagle mam już tylko 1 godzinę 35 minut do budzika, więc szybko wybieram z listy. Wciąż jeszcze mogę wybrać to, na co mam największą ochotę. Dziś padło na czytanie.
Czytanie jest cudowne. Jest legalnym i akceptowalnym sposobem na ucieczkę od rzeczywistości. Co więcej, jest sposobem na ucieczkę od własnych myśli i uczuć ! Jest społecznie podziwianym i cenionym sposobem na unikanie konfrontacji z powodem tak wczesnej pobudki, pfff. Czytam więc sobie bezkarnie i z samozadowoleniem, nawet gdy czytam bzdety dla nastolatków. I minus jest tylko taki, że nie kontroluję wtedy czasu. Więc gdy zerkam na zegarek okazuje się, że mam 15 minut do budzika. I szybko szybko szybko nastawiam kawę i pranie i komputer i kładę ręcę na klawiaturze. Tyle że ten luksusowy spokój sprzed dwóch godzin już uleciał, a moje oczy nieustannie wędrują do wyświetlacza zegara.
I za cholerę nie pamiętam już tych mądrych refleksji z 3.45. Mam tylko poczucie nie zrealizowanego planu. I ochotę na drugą kawę.