wtorek, 29 grudnia 2009

A my na wczasach

Mój kochany pamiętniczku,
to miał być taki piękny dzień. Słońce skrzy się na ośnieżonych stoczach, narciarze szusuja, praktycznie nie mam gorączki, gardło boli tylko nad ranem, nos odtyka się przy dziesiątym smarknięciu.... cudze dzieci w zasadzie mnie nie wkurzają. Jak jestem wyspana to nie.
Tymczasem własna krew z krwi i ciało z ciała odwala numer w postaci "Dzisiaj nie ma spania". Nie wiem jak dla niego, ale dla mnie to 2,5 h wyjęte z dnia i życiorysu. No nie ma spania i już. Jest wycie i histeria.
[Dzień dobry, mam dwa latka, dwa i pół, sięgam głową do szczęki mamy, jak leży i walę z całej siły. Jak mam lepszy nastój, to kręcę mamie loka, aż do wyrwania. Fajnie jak włos tak wystrzeliwuje ze swojej cebulki z dżwięcznym "ping". Wołam wtedy radośnie "ba-bam".]

Dobrze odżywione Dziecko, sztuk jeden, nie bite, zamienię na inne w równie dobrym stanie, tyle że umiejące samodzielnie zaparkować tyłem w łóżku. Za 2-3 lata mogę się odmienić.
Dzięki Najwyższemu za przyjaciółki i likier kawowy dobrze schłodzony.
To na dziś tyle i niech przylecą motyle.

wtorek, 22 grudnia 2009

Jingle bells

A co tam, zaczynam święta. Spakowałam nas w 17 walizek i 3 reklamówki. M nie włączył się, jakby się kto pytał.
Dwa razy przypaliłam ten sam garnek. Jeszcze se odkurzę i jestem gotowa. A, nie jeszcze muszę pograć na konsoli. Phi.
I jeszcze spakować zabawki w koszyczek. Phi

No to Wesołych i Niech Nowy Rok będzie Si.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Snoopy snoop

Jadę sobie dziś i trochę się nad sobą użalam. Z tego powodu, że okropnie chce mi się siusiu i jak to jest możliwe, że ledwo co łyknęłam tą latte z sojowym, a już chce mi się siusiu.
Ale oczywiście rozejrzenie się wokół, jak zwykle, pomaga. Inni mają gorzej. Jeden facet na przykład, musi dostarczyć gdzieś zlew i skrzynkę z narzędziami autobusem. Na razie stoi na przystanku i marznie. Pod pachą ma zlew dwukomorowy. Drugą ręką pisze smsa.
A inny, biedaczek-palacz, musi jechać z otwartym oknem w samochodzie i jeszcze rękę do nadgarstka trzyma na dworze. To z dbałości o zdrowie - nie chce się tego dymu tak przesadnie nawdychać.
Albo tamta pani w czarnym leksusie ze skórzaną tapicerką. Taki ma makijaż nieskazitelny. I bordowe paznokcie. Ale ze wskazującego jej odprysło trochę. To musi być dla niej niezły stres.
Więc co ja tu z moim pęcherzem wyskakuję. W sumie powinnam się cieszyć, że już się napiłam kawy, a jeszcze mam.

Poza tym to M obiecał wykorzystać swoje chody w internecie i sprawić, aby blogasek był najpopularniejszym durnopisem w sieci. A więc uwaga, pastujemy buty i zachowywać się, bo idziemy do ludzi!

niedziela, 20 grudnia 2009

Skrzypi co ma skrzypiec

Czyli śnieg, deski w podłodze i drzwi u sąsiadów.
A my sobie siedzimy w cieplutkim domeczku, śpimy w cieplutkim łóżeczku, pijemy cieplutką pinacoladę.
(M strzela do wroga, o, krew się rozbryzgała po ekranie!)
Trochę o tym spaniu. Spanie z Dzieckiem to niezły survival. Znaczy dla mnie, bo M śpi jak kawal drewna, a po łóżku w nocy przemieszcza się ruchem górotwórczym, nie znającym przeszkód i świętości.
Za to dla matki jest to wyzwanie, bo każda matka wie, ze jej dziecko w nocy narażone jest na liczne niebezpieczeństwa, począwszy od bezdechu samoistnego, a kończąc na bezdechu wywołanym przygnieceniem rodzicem, poprzez wychyniecie spod kołderki i zmarzniecie. Tak wiec stan i żywotność Dziecka sprawdzam co 10 minut. Jakby licząc, że tyle wytrzyma na tym bezdechu....
I to dlatego muszę chodzić spać o 21 i ledwo co wstaje o 7. Nie ma to nic absolutnie wspólnego z samodzielnie rozpracowaną butelczyną ajerkoniaku.
Dla usprawiedliwienia dodam, że ajerkoniak był prezentem i nie wypada po prostu go nie wypić.

Poza tym co? Dwa ataki histerii dwulatka. Jeden zakończył się w miarę pokojowo - po prostu nie poszliśmy na spacer. Natomiast drugi doprowadził Dziecko do takiego stanu niewyspania, że wsadziliśmy je w samochód i uśpili po amerykańsku, czyli jeżdżąc po mieście. Przejażdżce towarzyszyła próba odbycia spaceru po pięknie udekorowanych uliczkach Warszawy. Próba, jak można się spodziewać, nieudana. Mróz wpędził nas najpierw do klimatycznego HiMu (ochyda!!), a potem do równie klimatycznego KFC. W ten sposób w jeden wieczór zaliczyliśmy pięć literek:))
W KFC Dziecko poznało swoją prawdziwą miłość - junk food. I pomyśleć, że od jakiegoś roku wtłaczam w nie kaszę jaglaną, kiełki lucerny i wmawiam, że suszona żurawina to gumisie..... Po 3 minutach w KFC, Dziecko z pełną wprawą moczy frytki w keczupie heinza i popija icetea.

W drodze powrotnej Dziecko zasnęło tak skutecznie, że w domu zostało rozebrane z rękawic, czapki, szalika, kurtki, spodni i butów bez mrugnięcia okiem.

Na tym skończę, bo M właśnie oblał ścianę czerwonym winem. Drogim.

piątek, 18 grudnia 2009

Na huśtawce


Siedzę sobie na huśtawce. Bujam się góra dół, do przodu do tyłu. Fajne są przeciążenia? No nawet. Dziś na ten przykład rozbeczałam się przy kolędzie Przybieżeli do Betlejem. Ale potem przypomniałam sobie, jak Tata pokazuje "bydlęta klękają" i zaczęłam rechotać. Fajnie, co.
Wczoraj beczałam przy reportażu o niechcianych labradorach. Durnota taka.
Co gorsza Dziecko też wsiadło na huśtawkę zwaną bunt dwulatka. Za tą huśtawkę dziękujemy. Czy są zwroty? bo jest do bani. Przeżyłam dziś rano drugi atak histerii Dziecka w życiu. Mróz - 15. Samochód zaśnieżony, bo stał na dworze. Ja cała w śniegu bo odśnieżam, a nie mam tego komfortu żeby sobie do marca czekać, aż samo stopnieje. Wsadzam Dziecko w fotelik, sama się usadzam, ruszam, ujeżdżam 200 metrów. Nagle wrzask, płacz, ale z tych świdrujących jak "przycięłaś mi brodę suwakiem". Boże! zjeżdżam na pobocze, wyskakuję w hałdę śniegu, wyciągam Dziecko. A Dziecko mnie kopie. To stawiam na ziemi - skacze, drze się, rzuca w śnieg. Przypomnę, że stoję na poboczu, więc muszę mu jakoś ograniczać ruchy. Próbuję wcisnąć do samochodu - pręży się. Nie muszę chyba dodawać że na tym etapie jest już zasmarkany po pachy, a ja od pach w dół.
Tłumię w sobie klapsa i lekko dopychając łokciem i kolanem wtryniam Dziecko w fotelik. Ocieram smarki. Podkręcam radio i jedziemy. Drze się jeszcze z 5 minut. Nagle cisza jak nożem uciął.
Po chwili "Żuk. Żuk"
No dobra, to dajemy "Do biedronki przyszedł żuk...."
Spociłam się jak na Cyprze.

czwartek, 17 grudnia 2009

Dzień bez k

Chciałam napisać.
O śniegu, korkach, Zygzaku, staruszkach w letnich butach.
Ale potem przeczytałam soso i pierwszą i straciłam wenę.

Szlag!

A dziś dzień bez przeklinania. Nie wiem, czy dam radę...
Jeden pan inżynier budowlany powiedział, że przekleństwa na budowie pełnią funkcję dynamizującą. Zapożyczam sobie to do mojego słownika osobistego.

No to może później wrócę do moich tematów.

środa, 16 grudnia 2009

Zylka w oku mi tyka

No bo do jasnej anielki, ja tu wstaje bladym switem. Kaszke gotuje, figi mocze, jabluszka siekam. Kapie sie ekspresowo, wlos krece, oko maluje i ogolnie zwijam sie jak w ukropie. Dziecko spi. Nadchodzi moment gdy jestem juz gotowa na zderzenie z rzeczywistoscia matki-Polki, wiec zaczynam halasowac. Miksuje sniadanie, wlaczam ekspres do kawy, radio. Dziecko spi.
Aha, no to szybciutko z ta kawka przed komputerek, odwiedzam ulubione strony, cos sobie skobne w blogasku. Ale mi dobrze. No ale przychodzi taki moment, ze ja musze do tej roboty isc. A dziecko spi. To ja do sypialni. Z M gadam, Dzieckiem potrzasam, glaszcze, laskocze. A Dziecko spi.
No to ja nie wiem, co jeszcze? Niech zostanie dzis w domu i troche posprzata. Zupe moglby ugotowac.

Ale to jeszcze nie powod do tykania zylki.

Potem M mi mowi. Jade w styczniu do Vegas na targi, ale szef mowi, zeby ten wyjazd traktowac turystycznie.

No gdzie tu kurna sprawiedliwosc? Niech mi unia dofinansuje wyjazd do Vegas!

wtorek, 15 grudnia 2009

Size up

Zaspałam, ale się nie spóźniłam.
Zrobiłam sobie kawę na drogę, ale wsadziłam ją do bagażnika.
Wypiłam zimną w pracy.
Jestem na szkoleniu, ale się nudzę.
Trochę mnie znudziła Pierwsza, teraz polecam all-about-eve.blog.pl

A teraz dręczą mnie dwa pytania: jak schudnąć do świąt oraz jak nie przytyć w święta (jedząc na lunch naleśniki z czekoladą)?

niedziela, 13 grudnia 2009

obrazek

Będą święta

Mamy katar, po jednym krociutkim spacerku w pelnym rynsztunku. Mamy katar. Dzis dolaczyl kaszel. Mamy katar i kaszel.

W madrej ksiazce doszlam do 51 strony. I rano jak czytalam to mi sie przypomnialo, ze kiedys lubilam sie rano budzic w niedziele. Nadal lubie, ale teraz i tak nie mam wyboru, wiec to nie to samo. Kiedys lubilam sie obudzic tak kolo 7, poczytac z godzinke-dwie i pospac jeszcze do 11. No bardzo to lubilam.

Odbylam z Dzieckiem rozmowe filozoficzno-przyrodnicza:
Ja: to jest nietoperz.
Dziecko: Toperz!
Ja, nie, to jest nietoperz.
Dziecko: Nie ma toperz!

A wczoraj bylam na zakupach. Uuuuuuuuuuuch. Tak ciezko bylo. Normalnie klusem z anglezowaniem oblecialam cala galerie. Mam liste, co kupic i obmyslone sklepy w ktorych kupie. Ale pojawia sie problem logistyczny. Przemieszczanie sie pomiedzy pietrami galerii jest trudne, bo tak to sobie chciwi kupcy zaprojektowali, ze trzeba sie jak bak krecic w ta i spowrotem, Schody w dol wcale nie sa obok schodow w gore.
Ale sa jeszcze windy i winda ta sama musi jezdzic w gore i w dol. Taka bylam cwana. Na tym sie jednak moja jinteligencja skonczyla. Normalnie 3 razy wysiadlam na zlym pietrze. To z emocji.
Po 4 godzinach, jakims wydanym 1000 zl i 7 torbach zapelnionych, bylam mokra.
Nie moge powiedziec, zeby zakupy sie nie udaly, ale stuprocentowej satysfakcji nie mam. No bo na przyklad chcialam kupic dinozaura. Ze smyka ucieklam szybciej niz szczur z Titanica. (rym!) W spozywczym mieli dinozaury, nie zartuje, ale paskudne rozowo-zielone. Za to mieli ladne aniolki.
Kupilam sobie jeansy. Kupowalam szybko, wiec tylko sprawdzilam jak na tylku leza. Dobrze? to do kasy. Dopiero w domu zorientowalam sie, ze to model LONG, a ja z tych REGULAR. No coz. Poza tym ich rozmiar oficjalnie ratyfikuje moja otylosc.
W ogole kolejki, ale co wam bede pisac, kazdy swieta juz przezyl.

No dobra. Upieklam piernik i pieknie pachnie.

Pije sobie kawusie przed komputerkiem. Dzis nie musze robic nic. No obiad, ale mam fajny pomysl, bo wczoraj kupilam pappad z kuminem i do tego beda jakies dipy - ze szpinaku, z lososia i z pora? Na przyklad.

Aha i sadzac z czasu, jaki Dziecko spedzilo w swoim pokoju, bede musiala tam posprzatac.

To milej niedzieli.

piątek, 11 grudnia 2009

Dom Kultury

Byłam w Domu Kultury na "zajęciach koordynacyjno-ruchowych przy muzyce dla pań".
Nic dodać nic ująć. Właśnie tak było. Ze szczególnym naciskiem na "dla pań".

Mieszkam pod miastem. Wiec standardy też są podmiejskie. Ekhem.

wtorek, 8 grudnia 2009

Czytam

Wzięłam się za mądrą książkę. Jest tak mądra, że od trzech dni przeczytałam 16 stron. Jest tak mądra, że jak ją czytam to ruszam ustami. Jest tak mądra, że ją zacytuję poniżej. A może wcale ona nie taka mądra, tylko ja taka głupia, bo zgłupłam od trwania w szalonym cyklu pracy pralki przerywanym miksowaniem jedzenia oraz ocieraniem cieknącego nosa. No może.

"Codziennie mijalem tam starca, ktory siedzial na chodniku pod murem, przytulony do psa kundlowatej rasy. Ignorowalem ten duet, bo nie lubie zebrakow. Ktoregos dnia, gdy mzyl zimny deszcz, starzec okryl psa swa dziadowska kurtka. Dalem mu jalmuzne. Pokazal banknot zwierzakowi i powiedzial:
- Widzisz, Miki, ludzie cie kochaja.
Nastepnego dnia bylo jeszcze chlodniej. Starzec pil jogurt. Wypil polowe, reszte oddal towarzyszowi. Trzasl sie z zimna. Zdjalem wlasna kurtke i wreczylem mu, a on, zamiast podziekowac, klepnal radosnie psa i nawet nie kiwnal mi glowa. Odtad chodzilem innymi ulicami, gdyz bylem przywiazany do moich wloskich, diabelnie drogich butow. Pozniej wracalem czasami mysla ku temu miejscu, gdzie siedzieli pod murem pan, pies i ich milosc. Za kazdym razem, kiedy to wspominalem, czulem sie jak nedzarz, ktoremu los poskapil skarbu.


A w drugiej ksiazce, do ktorej siegam, gdy trzeba mi czegos lzejszego, czyli jak natura nas zaprogramowala, raz na dobe, znalazlam inne zdanie:

W kazdym starym czlowieku tkwi mlody czlowiek, zdziwiony tym, co sie stalo.

niedziela, 6 grudnia 2009

Motołajki

Tak, bo u nas na tego brodacza mowi sie Motołaj. Balon od Motolaja dla Tubusia. No i Motolaj byl moto, bo przyniosl Dziecku glownie pojazdy i kierowce. Ale oprocz tego to Motolaj sie nie udal, bo zostal zdemeskowany w przeciagu 17 sekund.
A musialam sie czarownie wczoraj upic i wyswiergotac pozyczenie stroju Motolaja od zupelnie nie znanego mi Motolaja. Ale nie, nie zostal nagi (choc to bylby fajny numer, ale nie te czasy, staruszko) tylko w stroju cywilnym.
Tak to jest miec superinteligente Dziecko.
Jutro wytlumacze mu zasade nieoznaczonosci Heisenberga.
Pojutrze czytamy O obrocie cial niebieskich.
W piatek Maly broni doktorat, wiec musimy sie spieszyc.
Od poniedzialku wyklada Oksfordzie.
W przyszlym miesiacu jedziemy po naszego pierwszego Nobla.

A na razie sobie juz 3 godzine spi w wozku, sciskajac w jednej raczce Dzwig Boba Budowniczego, a w drugiej Misia Teo. Slodziaczek.

czwartek, 3 grudnia 2009

Krasnoludki


Nie pisalam wczesniej bo zaniemowilam, ale teraz juz mnie odetkalo to napisze. Krasnoludki sa na swiecie. Krasnoludki sa u mnie w mieszkaniu. I podsluchuja i podgladaja. I pomagaja. Dziecku pomagaja.
Jakis czas temu zapodzial sie slup od garazu na samochody Dziecka, taka plasikowa rurka. Szukalam po wszystkich katach, pani Ewie zlecilam szukanie i ona juz od 3 tygodni zaglada pod wszystkie szafki. Slupa nie ma. Dzis nagle patrze na srodku pokoju Dziecka lezy sobie niewinnie szara rurka. No to mysle szybko wmontuje w garaz zanim zginie drugi. A tu prosze! sa trzy, a w moim reku czwarty. Policzylam szybko jeszcze raz i zgodzilo sie. Sa cztery!
Ale to nie wszystko, bo dawno temu zginal nam puzzel w ksztalcie lwa. W zasadzie nie lubilam tych puzzli. Ale ostatnio Dziecko wyciagnelo zabawke i okazalo sie, ze pieknie sie nia bawi. Nagle zaczelo mi brakowac tego lwa. Pare dni temu patrze sobie, a tu lew wystaje spod lodowki. No i ja rozumiem, ze on sie tam wsunal pare miesiecy temu i rozumiem, ze sobie tam tkwil, a ja go nie moglam znalezc. Ale jak to do jasnej anielki jest mozliwe, ze w momencie jak zaczynam gadac o lwie, lew sie wysuwa? no przeciez sam sie nie wysuwa.
Szkoda mi tych krasnoludkow ze w takim syfie mieszkaja, pod lodowka....
A moze one, te krasnoludki, to sie uaktywniaja, jak zbliza sie Mikolaj??

Ciacho

Ide do Suki po ciastko, widze ze cos z nia bo ma lok a nie strzeche jak zazwyczaj. Ta do mnie od progu, glosem eleganckim, wysublimowanym. Troche jak stara Pani Sawicka:
Paaaani kochana, co oni na tych drogach robia! To jest okropne, bo my dzisiaj bylismy na pogrzebie i to nie tu tylko 100 km i tak sie zmordowalam ta droga i to nie w tamta strone ale spowrotem! No glupi ludzie, co tam sie dzialo, Tir, prosze pani, pol drogi rozpierdolil. Moj Boze, co to bylo. I jeszcze tyle tej benzyny do powietrza spalaja!
I wyszlam z ciastkiem.
I o czym ona do mnie rozmawiala??

środa, 2 grudnia 2009

Katar wodnisty

Grudzien zaczal sie chorobskiem. Ale calkiem przyjemnym. Dziecko ma katar, ja mam wolne i dobrze sie bawimy.
Po wyjezdzie Siostry rozpoczelam przemiane mojego zycia i postanowilam zdrowo sie odzywiac, byc mila dla wszystkich i spelniac dobre uczynki. Generalnie mowiac, postanowilam schudnac. Mam kilka postanowien i ambicje zeby zrealizowac jedno z nich - to o zdrowym odzywianiu.

No i bycze sie. Ogladam TV, krzatam sie, robie zakupy, pitrasze i bawie sie z Dzieckiem w wycinanki.

Ale nie za bardzo mam co pisac w blogasku. No bo kogo obchodzi co mam w garach?