czwartek, 25 lipca 2013

Świadomość

Przedstawiam zapis autoryzowany rozmowy, która miała miejsce pomiędzy Dzieckiem, a moją Mamą. Przy okazji wyjaśnienie: nie piorę Dziecku mózgu. Dziecko wie, że zazwyczaj nie jem mięsa. Jeszcze się mnie nie zapytało, dlaczego. Dziecko pobiera szczątkowe wychowanie w wierze podczas wakacji u dziadków.

D: Babciu, co mi kupiłaś?
B: Mleczko ryżowe.
D. Ale mama mi już kupiła mleko ryżowe.
B: Nie, mama kupiła ci sojowe, a ja wolę żebyś pił ryżowe.
D: Dlaczego soja nie jest zdrowa?
B: To bardzo skomplikowane, chyba jesteś za mały żeby to zrozumieć.
D. Nie jestem za mały! Wytłumacz mi.
B: tłumaczy podstawy rolnictwa i genetyki (jak to z jednego nasionka wyrasta nowa roślina z wieloma nasionami, cechy powtarzalne i takie tam) i kończy : No i naukowcy wyprodukowali taką soję, żeby było jej dużo i wystarczyło dla wszystkich. Ale ta soja nie jest do końca dla nas zdrowa.
D: Przecież ludzie mogą jeść też inne rzeczy, nie tylko soję, np. paprykę, mięso.
B: No tak. Ta soja jest też potrzebna do wykarmienia zwierząt, z których potem mamy mięso. Niestety zwierzęta karmione modyfikowaną soją nie są potem zdrowym mięsem.
D: Babciu, czy po śmierci człowiek nadal może mówić?
B: Nie
D: Ale z Panem Bogiem może porozmawiać?
B: Tak.
D: No to ja, jak spotkam się z Panem Bogiem po śmierci to mu powiem, żeby stworzył mięso. Po co nam każe zabijać i zjadać zwierzęta? Jak jest taki wszechmocny, to niech stworzy po prostu mięso, bez zabijania.

wtorek, 23 lipca 2013

Plecy

Wiele lat ciężko pracuję przy taśmie. Staram się, robię nadgodziny, zabieram robotę do domu. Do tego samochodem dużo jeżdżę. Wierzcie mi lub nie, ale naprawdę staram się, jak mogę zwyrodnić mój kręgosłup. I mam niejakie sukcesy. A w zasadzie miałam sukces w postaci świętego spokoju. Ale do czasu. Podkusiło mnie, żeby pójść do masażysty.
Masażysta, jak już wspominałam parę notek temu, pomylił masaż relaksacyjny z chińską torturą i zamiast mnie normalnie wysmyrać i wymuskać, wcisnął mi paluchy w odcinek lędźwiowy i cośtam poprzestawiał. Skutkiem tego już drugi tydzień nie mogę siedzieć. Znaczy 8 godzin pod rząd nie mogę. 4 wytrzymuję na luzie. Potem zaczyna mnie ćmić.
Jak jest ładna pogoda i ma to sens, to biorę taśmę produkcyjną pod pachę, telefon w kieszeń, słuchawkę w ucho i idę zawijać sreberka do parku spacerując lub przyjmując kreatywne pozycje na ławkach. Działa nawet.
Rozważam przelotnie kolejnego masażystę. Pfff.
Rozważam klękosiad.
Rozważam pracę w przechyle.
Rozważam pracę przy rurze.

Mądra znajoma przypomniała mi o jodze. Joga mi dobrze robi przecież, szczególnie wiszenie na linach. Tymczasem z braku odpowiedniego wyposażenia ochoczo witam słońce 20 razy dziennie. Ale dziś nie mogłam, bo mam zakwasy w rękach. Skutkiem tego wymiękam i nie mogę już, słowo. Leżę więc i czytam Drogę pełniejszego mężczyzny Deidy. Od tej pory każdy mój facet musi zapoznać się z tą pozycją i będzie odpytywany.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Niesamotność

W zasadzie “nie wiem” towarzyszy mi już non stop. Powinnam zmienić tytuł bloga na “Sama nie wiem, jak daję radę”. Bywa z tym zabawnie, bywa smutno. Daję radę z jednym i drugim (sic!). Ale raczej po równi pochyłej w dół, choć zdarzają się momenty. I dużo myślę, za dużo.
O zazdrości. Jeny, chyba nie mam siły o tym teraz....ważne, że chciałabym nie.
O samotności jeszcze. Że w sumie nie wiem, co to i czy istnieje w ogóle przeciwieństwo samotności? Jeśli tak, to co to jest niesamotność? Współbycie, współczucie, współżycie? Tak jakby niezależnie od wszystkiego i tak każdy jest sam. Przy odrobinie rozumu sam ze sobą i swoim wewnętrznym bałaganem. No chyba że ma schizofrenię, to wtedy może nie. U mnie w rodzinie na szczęście były wypadki, więc jest nadzieja, że na starość będę mieć wielu szalonych przyjaciół wewnętrznych.
Niektórzy to może mają takiego fuksa, że się całym swoim życiem wspierają na kimś silnym. Gdy jest za ciężko dają się pchać, ciągnąć, powiedzieć sobie, którędy dalej. Inni mają z kolei farta, bo dają sobie radę bez uwieszania się, jak na przykład mła. Z tym malutkim zastrzeżeniem, że czasem bym jednak chciała i owszem sobie powisieć.

Tymczasem życie jest przewrotną suką i nagle podcina mi nogę w zupełnie niespodziewanym miejscu i momencie. I wtedy równie niespodziewanie ktoś niespodziewany mnie łapie, podpiera i przywraca pion, mniej więcej. Dziękuję.

środa, 17 lipca 2013

Przerwa w filozofowaniu

Ciężkawo tu ostatnio, więc czas na odchudzenie atmosfery, bo niedługo ciężar mojego egzystowania wgniecie szanownych czytelników pod wykładzinę dywanową...
Dziecko na wakacjach trzeci tydzień. Wracać nie chce. Z matką swoją biologiczną rozmawiać nie może, bo nie ma czasu. Matka, znaczy ja (naprawdę jestem matką???) nie bierze tego do siebie, wzdycha, liczy do dziesięciu od tyłu i wypiera odrzucenie tłumacząc je paranaukowo ciekawym programem nadawanym przez telewizję kablową. Napełnia kieliszek winem.
Matka moja biologiczna z kolei donosi, iż Dziecko wyżywione w końcu na kotletach, a nie na sałacie z kiełkami, rośnie i już wymaga kolejnej zmiany obuwia. Zaznaczę, iż przezornie zakupiłam w kwietniu obuwie o dwa numery za duże. Ale nie przewidziałam tych kotletów z GMO czy innym spulchniaczem stóp dziecięcych. Odnotowuję ROI z Ecco na poziomie 0,8%.
Ocet jabłkowy mi się skończył i to jest akurat poważny problem. Odkryłam bowiem ostatnimi czasy kolejne właściwości tego cudownego płynu. W skutek prawie nałogowego przyjmowania octu doustnie, przez skórę oraz wziewnie osiągnęłam nadzwyczajny stan odkwaszenia organizmu, a co za tym idzie stałam się zupełnie nieatrakcyjna dla komarów. Dla jasności, przez zupełnie, rozumie się prawie, czyli gryzą mnie dopiero wtedy, gdy w okolicy nie ma innego jadalnego obiektu. Jak na przykład teraz.
Dodatkowo, mimochodem (mimooctem) stałam się ekspertem od niespożywczych zastosowań octu jabłkowego i spirytusowego też. Mogę mówić o tym przez godzinę nie powtarzając się.
Wczoraj podlałam rośliny balkonowe roztworem octu z zamiarem wytrzebienia mszyc.
Nauczycielka hiszpańskiego powróciła na łono ojczyzny, bo zmarzła u nas. Alternatywne źródła konwersacji hiszpańskich chwilowo niedostępne. Zresztą nie mam czasu.
Nie sądziłam, że do tego dojdzie, ale w końcu stało się i rozpoczęłam jakże modną działalność rękodzielniczą o specjalizacji biżuteria. Rodzina i znajomi zostają stopniowo wyposażeni w bransoletki typu shamballa tyle że z prawdziwnymi kamieniami.
Masażysta-sadysta mnie zepsuł. Miał mnie zrelaksować, ale zrozumiał mnie zupełnie opatrznie i po prostu wymasował mi odcinek lędźwiowy. Tyle nieporozumień w ciągu jednej godziny! Przy kolejnej wizycie sytuacja się powtórzyła. W mękach cierpiałam ugniatanie pośladków, a na deser zaserwowano mi 3 minutowy masaż łuku brwiowego, odczuwalny jak wbijanie szpikulca do lodu w zatoki. Dzięki tym pieszczotom od tygodnia cierpię w podstawowej pozycji człowieka pracy, tj. siedzącej. Chyba się przebranżowię i pójdę układać coś na półkach w Biedronce. Przynajmniej mój odcinek lędźwiowy będzie zadowolony.
Poza tym życie moje usłane jest różami przeplatanymi ironią i sarkazmem. Na przykład siedzę sobię z winkiem, splatam sznurki na onyksach i nagle dostaję smsa o treści "nic się nie martw, wszystko będzie ok". Oczywiście natychmiast się wyluzowuję, szczególnie że w ogóle nie wiem o co chodzi. Czyli wszytko stoi na głowie, dokładnie tak jak powinno, abym przypadkiem nie miała czasu zastanowić się, w jakim kontekście mogłabym użyć słowa "nuda".

sobota, 13 lipca 2013

Nie wiem

Z tym wróciłam:

Wiem, że mnóstwo przeżyłam
Przyjaźnie przypieczętowane paktem krwi
Miłość i totalne zjednoczenie
Małżeństwo, macierzyństwo, rozstanie
Samotność i kilku kochanków
Uwielbienie i odrzucenie
Samodzielność i bezradność

Wiem, że mnóstwo osiągnęłam
Dom, rodzinę, karierę
Inwestycje trafione i chybione
Stanowisko i uznanie

Wiem, że mnóstwo umiem
Przeczytałam setki książek
Skończyłam studia
Prowadziłam badania i poszukiwania
Odbyłam godziny szkoleń i warsztatów
Praktykowałam prosto z serca na żywej tkance moich bliskich

Wiem, że mnóstwo widziałam
Byłam na 4 kontynentach
Pływałam w 2 oceanach i dziesiątkach mórz
Byłam na wyspach, pustyniach i w dżungli
Widziałam roje wielkich miast i pustkowia

Wiem, że mnóstwa doświadczyłam
Zrozumienia i niezrozumienia
Oświecenia i ciemnoty
Miłości i nienawiści
Obfitości i ubóstwa
Otwartości i zamknięcia
Wszystko to brałam i dawałam

Im wyżej się wspinam, tym szerszy jest horyzont
Gdziekolwiek nie pójdę, tam docieram do rozstania kolejnych dróg
Każda przeczytana książka zawiera bibliografię z dziesiątkami pozycji
Im więcej ludzi poznaję, tym więcej mam pytań
Im więcej mam odpowiedzi, tym więcej zastosowań dla nich
Im głębiej wchodzę w siebie, tym ciemniej wokół mnie
Im więcej wiem, tym więcej nie wiem
Nie wiem, czego nie wiem
Nie wiem, ile nie wiem
Wiem, że nie wiem
Nie wiem.

czwartek, 4 lipca 2013

Ciesz się szybko

Cały czas rezonuje w mnie jeszcze ten poprzedni post i chciałabym go jakoś rozbudować, o równie logiczne i klarowne wyjaśnienia... pff.
Walczyłam z tym i tego się bałam, ale stało się. Zgorzkniałam. Mam w sobie w środku małą pestkę goryczy i to ona nie pozwala mi się tak do końca zanurzyć w chwili i dać ponieść falom błogości, upału. Mała twarda kuleczka nawet wtedy, gdy cała jestem z waty, z powietrza, z westchnienia. Mówi coś w rodzaju "ciesz się, szybko, bo to też przeminie", ta pesteczka tak mi gada. Po pięknej nocy, głębokich rozmowach, wspólnym czasie bliskości, budzę się, a mała kuleczka jest całkiem wielką gulą strachu w moim gardle. Ta gula sprawia, że cały czas trzymam na dnie szafy równiutko złożony błękitny dywanik łazienkowy, z pełnym przekonaniem, bo kiedyś się przyda, jeszcze kiedyś pod niego wpełznę.
Kiedy przyjaciółka opowiada mi o swojej nowej wielkiej miłości, o planach, szczęściu, po prostu nie mogę wypędzić z głowy tej ohydnej myśli "ciesz się tym szybko....".
Jak wtedy, gdy zasypiasz, odliczając godziny i minuty do budzika...
Jadę na wakacje. Na warsztaty. Nie wiem dokładnie, co tam będę robić, ale w mojej głowie widzę wysokie trawy, gorące słońce, ciała błyszczące od olejku, słyszę brzęczenie much i czuję zapach rozgrzanych słońcem drewnianych bali. W tych okolicznościach przyrody zamierzam oswoić swoją gorzką pesteczkę. Polubić, wymasować, rozwirować w tańcu, zaakceptować jako część mnie. Ewentualnie wydrylować. Czy coś w tym stylu.

wtorek, 2 lipca 2013

Następny przystanek ... nigdy

Dzięki, Dobre Dusze, za Wasze ciepłe pozdrowienia. 
Ja również wzajemnie pozdrawiam Was z rollercoastera. Pędzę tak szybko, że nie wiem często, czy jestem w dole czy w górze. Czy jest ok, czy wręcz przeciwnie. Kolejka pędzi nie tylko w dół i w górę, ale też na boki, kręci pętle, rysuje esyfloresy. Mętlik. Czasem mi się chce śmiać, a czasem płakać, a czasem aż nudno.
Wciąż wydaje mi się, że gdzieś dotarłam, że to już, zrozumiałam, wiem, osiągam zen. Ale mija chwila, jedno spotkanie, jeden telefon, może tylko sms i znów wszystko gna tak szybko, że nie poznaję samej siebie sprzed 10 minut. Więc jak mogę napisać cokolwiek? Zanim nacisnę Opublikuj, to co napisałam będzie już nieaktualne....
Życie jest ciekawe. Nie daje odetchnąć. Muszę tyrać, pracować ciężko nad związkiem starym, nowym, nowym-starym, ze sobą. Nie wolno przestać. Znajduję sobie bezpieczną przystań, gdzie mogę się zrelaksować i odciąć od tego pędu. I cóż z tego, skoro za chwilę sprowadzam do tej przystani swoją rodzinę i bliskich wraz z dziećmi i psami i nagle okazuje się, że to nie przystań, to kolejny wagon tego samego rollercoastera. Pędzimy razem, ja i moja przystań.
Wsiadłam w ten rollercoaster, gdy mój złudny świat się zawalił i nie miałam skrawka trawy czy betonu, by nogi oprzeć. To miała być podróż do mojego wnętrza, do mistycznej krainy WIEM. Jadę już dwa lata, wciąż nie wiem. Skoro wiem, że nie wiem, to czemu z uporem powtarzam wszystkim, że wiem? Mówię coś z pełnym przekonaniem prosto z trzewi i słysząc swój głos, natychmiast zmieniam zdanie. Rozumiem, że wszystko się zmienia, ale żeby nawet prawda przestawała być sobą? IQ mi się kończy...
A ten chaos olbrzymi huczy także wtedy, gdy siedzę z sokiem burakowo-jabłkowym na balkonie pośród moich kwiatów, wkuwam czasowniki nieregularne i naprawdę wszystko jest w porządku....