sobota, 31 lipca 2010

W moim śnie...

W moim śnie, którego do końca nie pamiętam, opowiadałam Pierwszej (siedziała tyłem, nie wiem jak wygląda) co planuję napisać na blogu. Oczywiście to czego nie pamiętam, to treść tej notki. W każdym razie dotyczyła M i małżeństwa w świetle czytanych przeze mnie właśnie równolegle książek - Być kobietą i nie zwariować oraz I że cię nie opuszczę. Według obu przedstawionych tam teorii M był mężem do bani. Co zresztą potwierdziła teściowa podczas ostatniej wizytacji. W realu.
Anyway, Pierwsza odpowiedziała, że taką notkę ktoś już napisał i żebym się nie wysilała.
Ogólnie po co się wysilać. Co kupię, to zaraz brakuje w lodówce, co ugotuję, to zjemy, co upiorę to się pobrudzi, co zaplanuję schudnąć, to przytyję, co wymyślę notkę, to się okazuje, że ktoś już to napisał. Internet pełen plagiatorów.

Tylko Dziecko jest jeszcze moją nadzieją na sukces życiowy. Dlatego zaczęłam uczyć je pić z kieliszka, żeby na ludzi wyszło.

wtorek, 27 lipca 2010

Zalałam komórki

Zaczęło się niewinnie. Spokojny dżdżysty poranek, zdrowe śniadanko, gimnastyka (tak, nawet mam zakwasy!). Dziecko śpi słodko. Tuż przed 8 byłam cała zrobiona, spakowana - woda mineralna, Dzieckowe gatki na zmianę, oba komórczaki, wszystko w torbie gotowe do drogi. Ubranie dla Dziecka przygotowane, tak żeby prosto spod kołdry z krótkim postojem w łazience mogło trafić do windy i do żłoba. O 8 podjęłam próbę obudzenia Dziecka, bez sukcesu, więc zlazłam sobie i jeszcze się pokręciłam przy kwiatkach, zmywarce i td. Nagle mój wzrok padł na kanapę, na której spoczywała spakowana torba. Kanapa była podejrzanie ciemna. Myśl szybsza niż internet w Netii przemknęła mi pomiędzy półkulami: ciemno-mokro-woda-komórki w torbie. Komórki wydobyłam z pełnego zanurzenia, zrobiłam im szybkie usta-usta i ułożyłam w bocznej ustalonej. Ale chyba padły na śmierć.
Ten smutny fakt zburzył moją harmonię na resztę poranka.
Potem zapomniałam bidonu do żłobka.
Potem ułożyłam misterną piramidę rzeczy zaczynającą się od mojego laptopa, zawierającą kalendarz, notes, pióro, szczątki mojej komórki, parę metrów kabli i myszkę i rozwaliłam to wszystko po sali konferencyjnej.
Potem zbiłam szklankę.
Potem dowiedziałam się, że zalanej komórki nie należy próbować włączyć przez 48 godzin.
Potem w kibelku wysypała mi się na podłogę zawartość kieszeni w kwocie 4,70 bardzo drobnymi.
To co? lepiej już nie wyłazić z domu? ale muszę! Może w końcu sprzedam to przytulne mieszkanko na Żoliborzu w dobrej cenie.

sobota, 24 lipca 2010

Co tam

Mam wysprzątane mieszkanie, śpiące Dziecko, stepy akermańskie na balkonie, brzuszysko wokół pasa, nową komodę a w niej nowe talerze, lekki szum w głowie i dwa gary pysznego jedzenia. Żaden Zygzak nam nie zginął, ale też żaden się nie odnalazł.
Zero planów na popołudnie.
To chyba udany weekend.
Chociaż nie padało (vide stepy na balkonie).

Dziecko zaliczyło dziś swoją pierwszą ucieczkę DO domu. Po prostu wyszło z kościoła i ruszyło przez plac, parking, ulicę, gdzie je dogoniłam. Anioł Stróż czuwał, ale przecież nie o to chodzi.

czwartek, 22 lipca 2010

3 mm kłopotów

Oburzające jest co wyczynia pani właścicielka Zakładu Meblowego Abja z Kraczewic. Dwa razy nie stawiła się w umówionym terminie na pomiar, więc zrobiła mebel na oko. I tak nieźle, bo tylko 3 mm za długi, potem na mnie nakrzyczała z siedem razy przez telefon, że jestem trudno uchwytna, a na koniec rzuciła słuchawką i dowaliła mi do rachunku koszt przeróbki ponownego transportu. Odradzam. ABJA W KRACZEWICACH. Nie polecam.
Mam nadzieję, że im to wskoczy do wyszukiwarki. No.

Poza tym to widziałam oberwanie chmury. Chmura oberwała się spektakularnie na mnie, przy czym słońce nie przestało walić mnie po oczach. Tak więc jechałam w strugach wody, wycieraczki na najwyższych obrotach, a ja jak gwiazda w okularach przeciwsłonecznych.

Do tego spadł grad i przywiało biały szkwał.

Grad wpadł do basenu i ostudził wodę oraz potłukł miętę w ogrodzie. Ładnie pachniało potem mojito :) Ogólnie było cudownie chodzić sobie na bosaka po takiej wymytej cieplutkiej trawie. Jak już grad się roztopił ofkors.

I jeszcze Facebook mi nie działa, a jestem uzależniona!

piątek, 16 lipca 2010

Auta cz. 187645242

Zaginęło podwozie od Złomka z Duplo. W ramach poszukiwań odkurzyliśmy pod obiema kanapami. Wśród kłębków kurzu odnalazło się z pół kilo chrupków kukurydzianych, 17 flamastrów, a także kilka Zygzaków oraz jeden Marek Marucha. To ten zielony, z wąsami.
Ustawiłam sobie 4 Zygzaki w rządku i troszkę się przelękłam tych małych zezujących oczek śledzących mój każdy ruch. Brrrr. Może one mają jakieś działanie hipnotyczne na dzieci?
Anyway, Marek Marucha został ukochaną zabawką Dziecka. Szczęśliwe pożycie trwało jakieś 4 godziny i 34 minuty. Po tym czasie M wrócił z Dzieckiem z placu zabaw, bez Marka. M twierdzi, że z Markiem, ale fakty temu przeczą. Marka nie ma. Ponowne uniesienie kanap - bezskuteczne, żadnego Marka, żadnych Zygzaków. A właśnie, prowadzi mnie to do wniosku, że Zygzaki najchętniej rozmnażają się w otoczeniu kurzu, płatków kuku i flamastrów.
No. Jako matka bez zasad i konsekwencji, zabrałam Dziecko do centrum handlowego, celem uzupełnienia stanu posiadania o Marka Maruchę.
W sekcji samochodzikowej Dziecko wybrało sobie .... Zygzaka.
Taaaa, zdecydowanie mają działanie hipnotyczne.

piątek, 9 lipca 2010

Lampa skacze, Dziecko płacze

Zostałam fanką stawiania do kąta. A było to tak.
Wczoraj o 7.32 Dziecko powiedziało
- Chcę oglądać bajkę, jak lampa skacze na literkę I.
A ja na to "nie". Wywołało to płacz na 57 minut, który przerwany został wyjściem do żłoba. Po powrocie płacz był kontynuowany. Na przykład w piaskownicy.
- Chcę foremkę żółwiaaaaaaaa.
No spoko, tylko że to nie nasza foremka.
- Kochanie, pójdziemy kupić foremki?
Poszliśmy. W sklepie foremki zostały grzecznie wybrane.
- Ja chcę pociąg z przyczepą, aaaaaaaa.
- Masz pociąg w domu, pobaw się tym chwilę i idziemy do piaskownicy.
- Nie chcę do piaskownicyyyyyyyyy.
Tu oberwałam w twarz trzymanym pociągiem i dłuższą chwilę trwało opanowywanie agresji, jej zamiana na zwykłą histerię, a następnie na powrót do pertraktacji pokojowych.
- Nie chcę do piaskownicyyy. Buuuu.
No to pojechaliśmy na przejażdżkę. Ja z jednym spuchniętym policzkiem i tak chyba wyglądałam na szczęśliwą matkę, którą chwilowo nie byłam. Zobaczyliśmy małą elektryczną kolejkę, taką w którą wsadza się dziecko i ono sobie nią jeździ przez parę minut w kółko.
- Chcę do pociąguuuuu.
Pociąg akurat ruszył, więc czekaliśmy te parę minut, aż dzieci-pasażerowie zaczęły się wiercić i wypełzać. Kto do licha wymyślił, że dwulatek czy egzemplarz młodszy, wytrzyma 5 minut jeżdżenia kolejką w kółko???
W końcu pociąg stanął i się rozładował. Dziecko zajęło miejsce maszynisty. Ja podeszłam do operatorki zabawy w celu uregulowania należności.
- Ja się boję pociągu. Chcę do domuuuuuuuuu.
I tyle było z wczorajszych rozrywek.

Dziś godzina 6.08:
- Ja chcę oglądać bajkę jak Złomek lataaaaaa.
- Teraz myjemy zęby.
- Nie chcę myć zębów, aaaaaaaaaa.
- Dziecko, teraz myjemy zęby albo idziesz do kąta.
Chwilę to trwało, Dziecko postało 50 sekund w kącie, a następnie z promiennym uśmiechem umyło zęby.
Na tym płacz się skończył. I jak tu nie lubić kąta?

środa, 7 lipca 2010

Istota festiwalowa

Podobnie do innych z gatunku homo sapiens jest istotą stadną. Występuje na terenach całej Europy, jak wskazuje jej nazwa, na obszarach festiwalowych. Prowadzi koczowniczy tryb życia, nocując na biwakach i plażach. Lubi duże miasta.
Istota festiwalowa charakteryzuje się (getrami) kolorowym strojem, którego elementem koniecznym są trampki konwersy. Rozpoznać ją można łatwo po dekoracyjnych elementach ubioru - koszulkach z napisami manifestującymi różne bzdury (np. zbieram na większe cycki), kolczykami zrobionymi z czegokolwiek (włóczka, korki plastikowe, orzechy itp), dużą chustą omotaną wokół szyi lub głowy lub torby. Torba jest ważna, choć nie ma określonych reguł, z czego jest wykonana i jaki ma kształt. Istota festiwalowa unika najwyraźniej toreb skórzanych. Zawartość toreb pozostaje tajemnicą dla badaczy.
Istoty festiwalowe odżywiają się piwem i frytkami, nigdy nie przygotowują własnych posiłków. Mówią głośno, często przeklinając. Palą. Chociaż piją dużo piwa nigdy się nie upijają i nie miewają kaca. Cierpią na niewyspanie. Przemieszczają się po terenie festiwalu i nie tylko ciasno zbite w kilkuosobowe grupki.
Ciekawostką jest, że obserwatorom nie udało się zaobserwować znaczących różnic w ubiorze bądź zachowaniu samic i samców istoty festiwalowej. Niektórzy stawiają tezę, że samice można poznać po torbie, ale liczne przypadki ceratowych toreb noszonych przez samców, przeczą tej tezie. Można zaryzykować stwierdzenie, iż samice są głośniejsze i używają bardziej wulgarnego języka.

Czytała Krystyna Czubówna.

sobota, 3 lipca 2010

Open'er Festival

Bylam sobie sama na plaży. W zasadzie nie do końca sama, bo ostatnio wszędzie chodzę z niedźwiedzica Suzy i pewnie jeszcze trochę będzie się za mna włóczyć w ramach przygotowań do zmasowanej akcji depi.
No właśnie z tego powodu ulokowałam mój ręcznik z ciężarówka na uboczu. Z tym że ja do wody zimniejszej niż 20 st. C na pewno nie wejdę!
A w ogole to festiwal cudny. Pierwszego dnia mialam ciut mieszane uczucia, bo z jednej strony biceps ledwo mieszczacy sie w rekawku koszulki Eddiego z Pearl Jam, a z drugiej zimno śpiaco głośno i wala reflektorami po oczach, ale jakoś się przestawiłam na tryb festiwalowy I daję radę.
A dziś chyba wieczór przed tivi, bo festiwalowe żarcie powaliło M. Może sobie kupię krzyżówki.

czwartek, 1 lipca 2010

Wygrywa najszybszy

M ogląda debatę prezydencką. Dziecko bawi się u siebie. Ja się krzątam.
Ja: No i kto wygrał?
Dziecko: Zygzak!
Słodki czas, gdy wybory są tak proste....
Swoją drogą, szkoda, że Złomek nie kandyduje. Byłby moim faworytem!