środa, 31 sierpnia 2011

Meduza

Nie za często to robię, ale czasem zadaję sobie pytanie, jakim zwierzęciem bym chciała być. Na przykład żyrafą, albo delfinem, albo susłem, gazelą, kotem drapieżnym.... Ale wczoraj dotarło do mnie, że akurat najbardziej by mi odpowiadało życie meduzy.
Po pierwsze pluska się w ciepłym morzu. All inclusive.
Po drugie jej nie widać, więc jej wszystko jedno jak wygląda.
Po trzecie, nie może więc nie musi podejmować żadnych decyzji.
Po czwarte, to ją buja i pewnie ma taki miły zawrocik głowy jak po pierwszym piwku na pusty brzuch.
Po piąte, nikt jej nie chce zjeść (chodzi o to że żaden komar).
Po szóste jej życie toczy się samo, a jej jest to obojętne.
Po siódme, nie ma pralki w której trzeba by wymienić pompę.
Po ósme, nie śpieszy się nigdy i nigdzie.
Po dziewiąte, nie musi podstępem zaganiać dzieci do kąpieli.
Po dziesiąte, zakładam że jest zazwyczaj wyspana. A jak nie jest to śpi.
Po jedenaste, nigdy nie myśli sobie "ale ze mnie kretynka".

W jaki sposób w ciele ludzkim można zaspokoić potrzebę galaretowatości?

wtorek, 30 sierpnia 2011

Odpuścić

Niedawno nauczyłam się odpuszczać.
Nie mylić z popuszczać.
Nie mylić z wybaczać.
To jeszcze przede mną.
Nauczyłam się odpuszczać sobie.
Muszę wyjść do pracy. Muszę się spakować. Muszę zabrać mleczko sojowe. Muszę ubrać Dziecko i odstawić do przedszkola. Muszę przebrać Dziecko, bo znów ma mokre majty. Muszę zabrać dla Dziecka 17 zestawów ubrań na zmianę. Muszę zanieść mocz do analizy. Muszę zabrać Dziecko do lekarza. Muszę zrobić pranie. Muszę coś zrobić ze skiśniętym praniem z wczoraj. Muszę wezwać kogoś do pralki. Muszę wyczyścić filtr w pralce. Muszę uprać 3 zestawy pościeli. Muszę iść, muszę zrobić, muszę pamiętać, muszę wziąć, muszę, muszę, muszę i już się duszę. A muszę przecież zaraz wyjść do pracy bo się spóźnię.
I wtedy pojawia się ... jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. Hola, hola! Winowajcom mam odpuszczać, a sobie nie mogę?
Telefon do pracy to odpuszczenie wychodzenia, pakowania, poganiania.
To odpuszczenie przedszkola, a więc mleczka, 17 zestawów, dalszego pakowania.
Telefon do pracy to dzień na analizę moczu i lekarza, bo first things first.
Telefon do pracy to spokój w głowie, spokój na powierzchni którego pojawia się kolejna myśl.
Telefon do serwisu pralek. Zrobione, odhaczone. Przyjadą.
Oraz kolejna myśli... telefon do sąsiadki, czy mogę u niej zrobić pranie. Albo 7 prań?
I już pół godziny po "muszę, muszę, muszę" siedzę u Sąsiadki w kuchni, piję kawę, Dziecko w majtkach samych bawi się zabawkami jej dziecka, za oknem piękny dzień, który po wizycie u lekarza mam do mojej i Dziecka dyspozycji.... Uff.

Odpuściłam.

A dobra sąsiadka jest lepsza niż kiepski mąż! :-)

wtorek, 23 sierpnia 2011

Jeden z tych dni

Dziecko w przedszkolu po dłuższej przerwie. Ja po pierwszy raz z Dzieckiem w codziennej rutynie po dłuższej przerwie. Upał, duszno.
Dziecko rozebrało się do rosołu i prowadzi kopalnię odkrywkową wśród swoich zabawek, co oznacza, że już z 60m2 mam pokryte pluszakami, torami, samochodzikami, kuleczkami, kocykami itd. a poszukiwania coraz to zmieniającego się obiektu, nie mają końca.
Czekając na znajomą rodzinkę aż się przygotują do wspólnego spaceru, wpadłam w zupełnie niepotrzebny szał gotowania zupełnie niepotrzebnych dań. Gdyż ponieważ Dziecko i tak chce tylko mleczko z płateczkami, ewentualnie jogurcik z trójkącikiem.
Dzwoni domofon. Lawirując pomiędzy hałdami zabawek próbuje ustalić, kto dzwoni. Ale nie słyszę bo: wentylator w kuchni wyje, pralka huczy, Dziecko piszczy (jest akurat koteczkiem). Kątem oka dostrzegam, że komoda w przedpokoju, chyba jedyny cenny mebel w całym mieszkaniu, została świeżo przyozdobiona naklejkami z motywem Tomka i Przyjaciół.
Gość z dołu dokrzykuje w końcu o co mu chodzi, ale otwieranie domofonem nie działa, znowu! co oznacza, że muszę zjechać windą i otworzyć panu dostawcy osobiście (czyli własną moją osobą dotknąć klamki). Dziecko gołe, więc nie pojedzie. Dziecko się cieszy perspektywą zostania samemu w domu, wykonuje radosne salto na kanapie, strącając z poręczy miseczkę mleczka sojowego. Wychodząc słyszę "ja to posprzątam, już bieżę* ściereczkę!".
Ok. Wracam z tymi pakunkami od pana dostawcy i widzę, że Dziecko niewielką stosunkowo kałużę mleczka zdołało suchą gąbką (moją) rozsmarować na lepszej części podłogi.
Ale przecież jestem joginem, kwiatem lotosu, cząstką wszechświata. Nawet nie muszę oddychać głębiej, po prostu to po mnie spływa....
Sadzam Dziecko przed tivi z obiadkiem, a potem metodycznie: myję podłogę, usuwam Tomka z komody, wyłączam wentylator z kuchni, i tak dalej i tak dalej i tak dalej.
W końcu idziemy na ten spacer połączonych rodzin rozbitych. Dwoje tamtych dzieci wszczyna kłótnie co 2,5 minuty, awantury o soczek/pączka/paluszka co 7,14 minuty, rozbiega się w przeciwnych kierunkach, nie zwalnia przed ulicą. Moje Dziecko natomiast wyszalało się widocznie w domu, bo "trzyma się nogi" i "przybiega na wołanie" jak owczarek niemiecki po szkoleniu w policji i próbuje zagonić tamto stadko do kupy jak owczarek podhalański.
Jestem wdzięczna że moje Dziecko to moje Dziecko. I że byłam na tej jodze ;-)

*bieżę - logiczna wg Dziecka forma czasownika brać dla 1os. lp.

niedziela, 21 sierpnia 2011

Wakacje wg Dziecka

- Mamo, czy jak ten koteczek był bardzo malutki to mieszkał w twoim brzuchu?
- Mamo, nie ruszaj się, to jest mój domek, a ty jesteś moim akwarium.
- Nie będę chodził na jogę, bo się tam bardzo męczę.
- Nie będziemy chodzić na zumbę, bo tam jest bardzo głośno.
- Idziemy do gór, ale jestem malutkim dzidziusiem, nieś mnie na rączkach.
- Jestem jeszcze za mały żeby pokonać Lord Vadera*, ale jakby mi się przyśnił to bym go bez problemu przewalił na podłogę.
- Mam wielki miecz i zrobiłem olbrzymią dziurę w Lord Vaderze.
- Pokonałem cały las Lord Vaderów.
- Mamo, to jest wyciąg czy ciąg dalszy?
- Co to za automacik tak wam cały czas gada i mówi gdzie skręcać? Mogę ja naciskać guziczki?
- Małe niebieskie ptaszki to są dzidziusie tego czerwonego wielkiego ptaka. One się robią dużo, ale rozwalają mało.
- Zobacz jaka piękna przytulanka/samochodzik/ciupażka/bakugan/myszka! Bardzo mi potrzebna taka nowa przytulanka/samochodzik/ciupażka/bakugan/myszka.... jak sobie stąd pójdę to ona będzie do mnie bardzo tęsknić.
- Mamo, może kupimy jeszcze jednego ostatniego loda?
- Chciałbym mieć takiego dzidziusia jak ma Dawid. Może Dawid nam pożyczy? Jak dzidziuś urośnie to mu oddamy.


*odmiana oryginalna wg Dziecka

sobota, 20 sierpnia 2011

Wychodzę z klozetu

Już czas. Stanąć w prawdzie. Bo mi źle bez blogaska, a przecież kłamać tu nie będę (nie licząc sytuacji gdy forma literacka to narzuca).
Jakby to powiedzieć?
Może ogólnikowo? Przechodzę kryzys w małżeństwie.
Albo dyplomatycznie? Drogi nam się rozeszły.
Lub językiem prawniczym? Nastąpił zanik pożycia.
lub socjologicznym? Rozpad podstawowej komórki społecznej.
językiem pani psycholog? Nasz związek był idealnie dysfunkcyjny/patologicznie funkcjonalny. (nie pamiętam dokładnie, ale jedno z tych dwóch)
a może językiem ja? Olewał mnie tak długo aż się wkurwiłam.
A może językiem żyrafy? Nie zaspokajaliśmy swojej potrzeby bliskości. (ani żadnych innych)
A może językiem faktu? M mieszka u kolegi.
lub po prostu, tak jak to było: Wypieprzyłam go z domu, a on odetchnął z ulgą i poszedł.
To tyle na razie.