sobota, 14 września 2013

Faza analna

No kto kocha swoje dziecko, ale się go wstydzi w miejscach publicznych, no kto?
No na kim zupełnie nie robi wrażenia, że dziecko (wzrost 1,22, stopa 31) w eleganckiej restauracji rechocze i woła "mamusiu, chcę zrobić kupę do wanny" i stara się prowadzić pomimo to normalną lekko flirtującą konwersację stłumionym restauracyjnym tonem?
Kto martwi się o makijaż i fryzurę i o swoje zdrowie psychiczne, a także relacje międzyludzkie, gdy dziecko woła "mamusiu" i ciągnie go za policzek, żeby na pewno skupić 100% uwagi na własnie wymyślanym dowcipie o dwóch pierdzących wiewiórkach.
Mamusia się ubrała w minióweczkę, pantofelki i nawet usta pomalowała, a dziecko włazi pod stół i drze się "mamusiu, ciemno tu pod twoim dupskiem".
Czyje dziecko wypluwa na wpół przeżutą krewetkę w tempurze na talerz i z radością krzyczy "mamusiu, mogę się wyrzygać na krzesło"?
Czyje dziecko śpiewa "ja sobie sikam, ja sobie sikam" na jakąś melodię przypominającą kolędę?
Kto umie wyluzować, kiedy dziecko o wymiarach jak wyżej, włazi na niego z butami i woła "wystaw język, chcę cię pocałować"?
I jessu, w tych japońskich restauracjach obsługa wolno się rusza.

No ja. Moje dziecko (użycie małej litery jest zamierzone).
Jestem pewna, że u osób siedzących przy sąsiednich stolikach wczorajszy wieczór skutecznie zabił instynkt rozrodczy i macierzyński, a u niektórych zapewne także odruchy opiekuńcze wobec małych i słabych istot, przez niektórych omyłkowo nazywanych dziećmi.
Rozważam stłumienie fazy analnej przemocą. Ewentualnie przerzucam się z sushi na makdonalda. Ewentualnie następnym razem dziecko zostaje w bagażniku.

Uporządkuj mój świat

Znowu nie śpię. Z emocji.
Coś się szykuje, coś jest nie tak. Jest jesień (deszcz + zimno + żółte liście = jesień, niezależnie od kalendarza), a ja jestem szczęśliwa! No ocokaman??
Mam za sobą przepiękny tydzień, mówię to z pełną odpowiedzialnością, choć zostały jeszcze dwa dni, bo na nie też mam piękne plany. Mam za sobą tydzień ciekawych doświadczeń, obfity, bogaty, różnorodny, że zdaje mi się, że to miesiąc a nie tydzień.
Jakoś z rok temu pisałam, że latam. Wtedy to ja o lataniu nic nie wiedziałam, kochanieńka. Tego lata odleciałam na dobre, w siebie, poza siebie, poza rozsądek i na dodatek właśnie szykuję się do skoku ze skały bez asekuracji.
Rok temu wierzyłam, że gdy lecę, to znaczy, że kiedyś spadnę. Teraz upadek jest tylko jedną z opcji. I wcale nie jest powiedziane, że na dnie nie będzie ciekawie.
Mam z tego tygodnia dwie myśli mocno rezonujące. Pierwsza to taka, że warto puścić i zaufać, pomimo wszystkiemu. Ważna dla mnie sprawa, wbrew moim oczekiwaniom, planom, założeniom i wynikom analiz porównawczych, toczy się tak pięknie, że zaraz rozsadzi mi serce z radości i chyba się utopię...
A druga, uważaj o co prosisz... Chciałam wolności, a otrzymałam możliwość skoku ze skały.
I jeszcze tajemnice... otaczają mnie. Nie wiem która mocniej mnie dławi, ta już mi wyjawiona, czy ta wciąż przede mną skrywana. Jedna mnie pęta jak knebel wciśnięty w gardło, chcę charczeć i wymiotować, ale zamiast tego oddycham przez nos i sama dopycham duszący mnie pęk szmat, w imię sama nie wiem teraz czego. Druga mnie drażni, pobudza, wkurza i przeraża jednocześnie.
A w ogóle to jadę do skalistej Grecji na wakacje.
I o boszsz sama nie mogę czytać tego bełkotu.

poniedziałek, 2 września 2013

Przetwory

Jak tam kochani, weki zrobione? Bo jesień już tuż za progiem.
Mniej więcej od tygodnia upycham lato w mentalne słoiki. Mam całą półkę przecieru z nagiej opalonej i spoconej skóry. 20 litrów soku z pływającego Dziecka na wodzie jeziornej pół na pół z basenową. Dżemy z przytuleń, konfitury ze wschodów słońca w vinho verde, frużelina z salsy i twista przyprawiona pocałunkami w bramie. Kilka bardzo słodkich słoiczków ze spacerami po parku z kapiącym sokiem lipowym.
Mimo wszystko nie czuję się gotowa.
Dodatkowo zasuszyłam szum wody z fontanny, bilet na bal, stukot kół pociągu i plusk fal.
Zblanszowałam nieprzespane noce. Niektóre posolone łzami, inne doprawione ostrym pieprzem.
Lato było obfite i chcę je pamiętać, a już drżę od chłodnego porannego powietrza i na widok żółcących się liści.