wtorek, 27 września 2011

Bukiecik

Lubię wyszukiwać w moim życiu ciągi zdarzeń, które składają się na pozytywną całość.
Pomaga mi to dostrzec, że male, malutkie sprawy też mają znaczenie.
Kiedy się dzieją to ich nie zauważam, rejestruję siedemnastym strumieniem świadomego myślenia.
Ale potem do mnie wracają, a ja układam sobie z nich kolaż.
Na dzisiejszy poranek mam taki bukiecik:
- to naprawdę piękna jesień
- odkryłam jakiś czas temu, jak słuchać audiobooków na ajfonie i dzięki temu znowu "czytam"!!! bo już było kiepsko ze mną...
- wciągnęłam się w fotografię komórkową i mam fajne hobby
- mam bloga i Was!
- uczestniczę w grupie rozwojowej i dzięki temu poznaję ciekawe osoby i ich historię
- wygrałam 2 konkursy w tym jeden fotograficzny
- dostałam niespodziewany zwrot podatku z 2007 ;-)
- mam świetną nową koleżankę (Sąsiadkę)
- obcując z Sąsiadką i jej dzieciakami nie sposób nie docenić, że mam tylko jedno Dziecko ;)
i najlepsze na koniec:
- dziś zaczynam RRRRREMONT w pokoju Dziecka!
bo już z 2 miesiące nie miałam w mieszkaniu białego pyłu, mrrrauuu.

niedziela, 18 września 2011

Dziecko wie

To niesamowite jak szybko Dziecko przystosowuje się do nowych sytuacji.
- Będzie dziś tata?
- Nie, w środę.
- A kupimy dziś hotwheelsa?
Temat taty skończony. Bez żalu, wyparcia, gniewu.
To niesamowite. Tymczasem ja obijam się po kole żalu jak pijany chomik. Nigdy nie wiem, w którym miejscu tego koła znajdę się po przebudzeniu, a w którym po obiedzie. Szczęśliwie, jakoś częściej ląduję na planecie akceptacja, gniew czy targowanie się, niż na tej paskudzie na DE. Chyba najlepsze przede mną, co?
Zazwyczaj nie wiem, jak odpowiadać na pytanie, jak się mam. Czy tak jak miałam się wczoraj, czy tak jak mam się dzisiaj?
Koło miało się toczyć kołem, ewentualnie spiralą. A tymczasem turga się w podskokach jak koło chaosu spuszczone z Kilimandżaro.
I nic na to nie pomaga, ani margharita, ani kozaczki, ani joga, ani przytulanki z Dzieckiem, ani rozdarcie się na Dziecko, ani weekend bez Dziecka, ani NVC.
Skupiam się na razie na obronie przed zgorzknieniem.
- Będzie dziś M?
- Nie wiadomo.
- Aha, a może by tak nie zgorzknieć?

środa, 14 września 2011

Nocą

- Mamoooo!
- Mamo, mamo!!
Najpierw na baczność stają oczy. Potem uszy. Potem odrywam się od ciepłej poduszki i błyskawicznie przyjmuję pozycję startową. Nasłuchuję.
Jednak cisza. Tylko lodówka szumi, a ulicą przeleciał jakiś wariat na śmigaczu.
Skoro już nie śpię, to wstaję na nocny obchód.
Sprawdzam czy drzwi zamknięte, czy światło w łazience zgaszone, czy Dziecko przykryte, a potem wracam do łóżka.
I już zasypiając spokojnie myślę sobie, jak to wspaniale się wysypiać. Jak to cudownie, że mam za sobą nocne karmienia i przewijania. Że już nie oglądam nocnej telewizji bujając Dziecko do snu i odliczając w duchu te kilka godzin, które mi zostały do właściwej pobudki.
Że nocą jest cicho i ciemno.
Spokojnie i pusto.

Więc półprzymkniętym okiem rzucam na statystyki na Instagramie.
I zadowolona zasypiam z uczuciem, że rzeczy jednak zmieniają się na lepsze.

poniedziałek, 12 września 2011

Jestem skarbem

Z Dzieckiem na spacerze. Mija nas ktoś.
- Mamo, ta pani jak mnie zobaczyła jak sobie tak ładnie jadę na rowerku w mojej czapeczce z daszkiem to się do mnie uśmiechnęła. Ona mnie polubiła. Bo ludzie lubią takich chłopczyków na rowerkach w czapeczce z daszkiem i się do nich uśmiechają. Bo każdy by chciał mieć takiego chłopczyka-synka-skarba. Ale nie wszyscy mogą takiego skarba mieć. Niektórym urodziły się inne dzieci i nazwali je innymi imionami i teraz nie mają.
Nic dodać nic ująć. Mój skarb.

To się nazywa mieć poczucie własnej wartości.
Znaczy słodziakowatości.

środa, 7 września 2011

Czasem bywa i tak

Wściekłam się. Naprawdę się wściekłam. A jak ktoś jest naprawdę wściekły to wybucha.
Podobno to zdrowo. Lepiej wybuchnąć niż stłumić. Jak z kichnięciem.
No i wybuchłam.
Bo Dziecko nie chciało wyjść z wanny. Potem nie chciało myć zębów. Potem nie chciało myć uszu. Potem nie chciało nałożyć majtek. Potem spodni. Potem zjeść śniadania.
Chciało grać w MarioKart. Tylko to chciało. A dodam, że był ranek, a rano się robi co trzeba i wychodzi.
Tymczasem Dziecko niedomyte i nieubrane zakradło się do kuchni i wyjadało cukier z cukiernicy.
No i się wściekłam i wybuchłam.
Nakrzyczałam na Dziecko. Zagroziłam kątem i gorszym wścieknięciem. I krzyczałam.

Wściekłam się na tą papkę, w którą obróciło się moje życie, na samotność, na brak butów na zimę, na za krótkie wakacje, na to że zjadłam za dużo słodyczy (i czipsów), na M, który zajmuje się sobą i tylko sobą, bo teraz ma już do tego prawo.
I przeraziłam się osoby, którą mogę się stać.

Przypomniała mi się mama tego biednego Szymonka. (Nie obejrzałam nigdy tego nagrania... ale wiem o co chodzi.) Oczywiście moja wściekłość była cywilizowana w porównaniu z jej wściekłością, ale przeraziłam się pewnego podobieństwa sytuacji.

Popłakaliśmy sobie z Dzieckiem. Poprzytulaliśmy się i poprzepraszaliśmy. Dziecko zjadło śniadanie, ale nie umyło zębów. Ubrało się, ale nie pograło w MarioKart.
Przepraszam, którędy do normalności? Bo ja się zgubiłam...