środa, 30 września 2009

Cypr

Byłam na wakacjach. Mam dużo przemyśleń, ale jestem zbyt zmordowana, żeby teraz pisać. Idę spać, chociaż jest dopiero w pół do dwudziestej.
Napiszę tylko, co odkryłam w zakresie "wiedzy ogólnej o świecie". No więc, Cypr to jest i wyspa i kraj, tzw. Republika Cypryjska. Nie jest to Grecja, ani Turcja, no chociaż trochę tak. I ta Republika Cypryjska jest członkiem Unii Europejskiej!!!
No więc dokładnie to jest tak:
Cypr jest starym graczem na mapie świata. Według mitologii urodziło się tam paru bogów. Natomiast człekokształtni prowadzą tam aktywność już od 11 tysięcy lat, kiedy to zaczęli sobie cośtam zbierać wśród kamienistych wzgórz cypryjskich.
Potem wciskamy fast forward, przelatujemy rozmaite okupacje rzymskie, weneckie, tureckie, arabskie i brytyjskie i zatrzymujemy się dopiero w 1960 roku. Wtedy wyspa przestaje być kolonią brytyjską i powstaje Republika Cypryjska. Znów FF i lądujemy w roku 1974. Grecy dokonują na Cyprze zamachu stanu, a Turcy inwazji zbrojnej. Kotłuje się nieźle, w wyniku czego sytuacja robi się mocno zagmatwana. No bo teraz na wyspie występują 4 różne rodzaje terytoriów.
1. Republika Cypryjska, uznawana przez cały świat za kraj niezależny.
2. Część okupowana przez Turków, uznawana za terytorium należące do Turcji tylko przez samą Turcję.
3. Kawałeczki należące do Wielkiej Brytanii, gdzie Angole mają swoje placówki militarne.
4. Buforowa strefa należąca do ONZ pomiędzy częścią "grecką" a "turecką"
A teraz uwaga! 1 maja 2004 Cypr (chyba tylko ten uznawany, no nie?) wstępuje do Uni Europejskiej (data brzmi znajomo, co?).

niedziela, 13 września 2009

Wte i wewte

No to teraz nie wiem, czy jestem szczęśliwa czy nie.
Jadę we wtorek na wakacje, to jakby powinno kończyć dylemat. Ale. Dziecko jest chore, niby w zasadzie nie rzyga, bo co to jest jedna poduszka do prania, ale gila ma do pępka i nie może spać z powodu kaszlu.
Z tegoż to powodu, w robocie mam zaległości po pachy. Ale co tam.
Poza tym, 3 z 8 weków cukiniowych się rozwekowały powodując zapaszek ten tego.
Muszę się spakować w 3 walizki + wózek nie przekraczając 34 kg. Masakra! Dobrze że moja nadwaga się w to nie wlicza.
Zjadłam wczoraj 4 ciastka i tylko całonocne cyckowanie może złagodzić cokolwiek efekt tuczący tej orgii. Marzę o czekoladzie. To podobno oznacza, że jestem nieszczęśliwa. Ale nie skaczmy tak szybko do konkluzji.
To te 17 kg na osobę doprowadzają mnie do stanu depresyjno-zawałowego.
No i jeszcze, bo dawno nie pisałam, muszę uzupełnić info o kilku historiach z tego tygodnia.
Pierwsza ma swój początek parę tygodni temu. Pojechałam składać wniosek o paszport dla Dziecka. Przebijam się na Żoliborz, przebijam, parkuję, wyładowuję, wtaczam do urzędu, żeby dowiedzieć się że wniosek o paszport, dokument reglamentowany w Wolnej Polsce, ubiegać się muszą oboje rodzice zgodnie. A jakbym tak nie znała ojca dziecka lub była z nim w stosunkach napiętych? No to co? Jadę po M. I razem przebijamy się na Żoliborz, parkujemy itd. Udało się, wniosek złożony.
A w tym tygodniu miałam pojechać i odebrać. Jadę, przebijam się, parkuję, wyciągam wózek, ładuję Dziecko, wtaczam się do urzędu i co? i okazuje się, że nie mam przy sobie dowodu osobistego, bez którego ani rusz paszportu nawet nie powącham. Cholera. Jadę do domu i myślę gorączkowo, gdzie ten dowód. Mam różne wizje. Zostawiłam u rodziców. Zostawiłam w pracy (ale jak???). Zostawiłam w innej torebce, ale której? Zostawiłam w samolocie! Ten dzień z lotem do Wrocławia był szalony. No to klops. Już po mnie. Nie ma dowodu, nie ma paszportu, nie ma wakacji, nie ma niczego. Nagle olśnienie! Byłam ostatnio na pogotowiu? Byłam! Legitymowałam się tam? Tak. Uff, ulga i nawet poczułam jakąś wdzięczność do tego pogotowia, że tak się wyryło w mojej pamięci i naprowadziło na ślad dowodu. Ok. Cała akcja w te i wewte i jeszcze raz trwała 3,5 godziny. Ale co to takiego?
Kolejna zgubiona rzecz tego tygodnia to rurka od glutownicy. Dziecko dostało cały aparat do zabawy aby umożliwić mi zmianę pieluchy. Katar pojawił się następnego dnia, a rurka się zdematerializowała. Jakoś się mordowaliśmy do dziś - ja co chwila szukałam w innym pudełeczku, pod innym meblem. Ale dziś w nocy Dziecko miało taki katar, że bez ssania nie mogło spać. Robiłam za ludzki smoczek do 5 rano. Ale ileż można? Wstałam, przeszukałam absolutnie całe mieszkanie i oczywiście nie znalazłam. Po godzinie poszłam dalej dać się ssać. Natomiast potem, kiedy dzień wstał na dobre poszłam kupić nową. Tuż po powrocie do domu rurka się odnalazła - była w kosmetyczce, do której zaglądałam chyba ze 100 razy. Blada cholera.
I ostania rzecz. Przez te wymioty Dziecka biję rekordy w częstotliwości zmieniania pościeli. Cóż, muszę przyznać, że nigdy nie byłam zbyt gorliwa w praniu pościeli wychodząc z założenia, że wiedziemy czysty tryb życia ;-) No to teraz czas wyrównać rachunki. Jak pisałam parę dni wcześniej uprałam również większość poduszek. No i dziś o tej 5 rano obudziło mnie nie uporczywe ssanie, ale smród skisłego kaczego pierza. Ta woń będzie mnie długo prześladować. Jeny, co za obrzydlistwo. Szczerze, nie miałam pojęcia że cholerne poduchy nie doschły, wisiały na słońcu dwa dni. Fuj!
No więc ja się pytam, czy tylko mnie się takie rzeczy przydarzają? A może innym też tylko się tak nie użalają nad sobą?
No i jeszcze raz o tym pakowaniu, ok, ja dam radę w jednej spódniczce przez 2 tygodnie, i jedne klapki wezmę. Ale nie brać Fruta Pury i syropu na kaszel?

czwartek, 10 września 2009

Coś innego

Dla odmiany jestem dziś bardzo szczęśliwa i zadowolona z życia. Nie używałam pralki od 22 godzin! Dziecko zdrowe, słodko sobie śpi z pełnym brzuszkiem. Sądząc z ilości obsiusianych dziś ubrań swoich i moich, problem odwodnienia nie występuje. W pracy byłam na momencik, a potem rozkoszowałam się pięknym wrześniowym słońcem, nagrzane ogrody pachną cudnie, jakoś tak egzotycznie, dzięki czemu rozmarzyłam się o wakacjach i właśnie sobie oglądam hotele egipskie.
W ciuchu upolowałam fajne rzeczy na wyjazd dla Dziecka.
W domku mam wysprzątane a podłoga błyszczy od pasty.
Czego chcieć więcej? What's more there to pray for?
No może koronkowej bielizny i pierścionka z zielonym oczkiem, ale to za moment.

środa, 9 września 2009

Rota

Przerabiam pierwszego rotawirusa. Daję radę, ale akcja była ostra. Wczoraj od 19 Dziecko haftowało mlekiem, wodą, rumiankiem i czym się tylko dało. Haftowało ze szczególnym upodobaniem na poduszki. Więc upraliśmy w pięciu turach wszystkie poduszki z wyjątkiem jednej samotnej ocalałej. Ale wszystko jeszcze przed nią. Upraliśmy również wszystkie moje piżamy, no bo ja przyjmowałam wszystko niejako na klatę.
O 4 nad ranem kiedy zawiodły wszystkie metody uśpienia Dziecka, a ja po raz kolejny bezskutecznie upychałam je w wózek, Dziecko wzięło sprawy w swoje rączki. Wylazło z wózka, wyjęło z niego kołderkę i Anioła, ułożyło sobie legowisko na podłodze, a następnie ładnie na nim zasnęło. Było mi trochę smutno, że jak taka psina śpi na podłodze, ale ze względu na traumę usypiania go, po prostu przykryłam go kocykiem i walnęłam się na wyrko.
Dziś Dziecko jest do mnie przylepione super glue. Dzięki Bogu, przyszła pani od sprzątania, moja odrobina luksusu więc nie musiałam zajmować się chałupą. Karmieniem Dziecka też się nie muszę przejmować, bo menu zostało ograniczone do chrupek kukurydzianych i cyca.
Zestaw zainteresowań również skurczył się drastycznie do Lekcji Baletu świnki Peppy - 10 razy pod rząd - oraz piosenki Tik Tak, którą śpiewam nawet przez sen.
Dziś bez wymiotów, za to pod koniec dnia otworzył się drugi spust. Uprałam już połowę kanapy. Co będę prać dziś w nocy?
Wiem, to strasznie nudne, co napisałam. Jakoś w ciągu dnia miałam masę błyskotliwych spostrzeżeń i myśli, ale teraz niczego nie mogę sobie przypomnieć. Błyskotliwe ale ulotne.

poniedziałek, 7 września 2009

Domowe sporty ekstremalne

* rzyganie na odległość
* zmiana pościeli na czas
* zjazd slalomem ze schodów
* goście o 8.00
* wizyta w izbie przyjęć o północy
* skręcanie mebelków z Ikei
* szukanie Trójki na radyjku analogowym

I to wszystko w jeden weekend. Jak dobrze że jest już poniedziałek i spaliśmy do 7.30.

Aha, w międzyczasie zakończył się remont i M oficjalnie został wyproszony ze stołu jadalnego. Witajcie kwiatuszki, dzbanuszki i serweteczki!

piątek, 4 września 2009

I jeszcze dwa obrazki z dzisiaj

Makro organizuje Targi Gastro. Nie słyszałam mniej apetycznej nazwy. Kojarzy mi się tylko i wyłącznie z chorobami przewodu pokarmowego. Kogo oni tam zatrudniają w marketingu?? Idiotów? a nie to Media Markt.

Na przejściu stoi kobitka i czeka na zielone. Stojąc maluje sobie paznokcie! No nie, to ja uważam siebie za taką sprytną, bo nakładam odżywkę na skórki w korkach. A tu proszę. Steczkowska jadąc samochodem maluje paznokcie. Na każdym skrzyżowaniu jeden. A ta tutaj nawet nie musi siadać.

Obrazki z podróży

W taksówce. Dziecko w dobrych rękach kochającego ojca. Myślę o nich z czułością. Przede mną business trip, jestem busy & important. Ale minę mam nietęgą. Skąd u licha taki korek bladym świtem? Cholera! Zapomniałam że już po wakacjach.

Lotnisko. Coffee Heaven. Piję latte z soją. Kolejny lot dopiero za 2 h. Mam robotę ze sobą więc się nie nudzę i nie trwonię służbowego czasu. Przy stoliku obok polski muzyk łamaną angielszczyzną tłumaczy Chince jak piecze się chleb. Jak jest zakwas po angielsku? On też nie wie. Naprzeciwko ksiądz w cywilu czyta Biblię przy porannym ekspresso.

Samochód. Wrocław jest rozkopany. Podobno od 20 lat. Co oni tam robią w tych rowach? szukają skarbó? Może do Euro skończą. Jazda przez miasto trwa 1,5 h. Temperatura moich uczuć do Wrocławia spada. Gadamy o weselach. Temperatura moich uczuć do M rośnie.
Przez okno widać piękne stare budynki. To był Breslau. Tych nowych staram się nie dostrzegać. Za miastem rozległe pola chłopów-przedsiębiorców. Widziałam kilka wielkich ptaków. Sokoły czy zmutowane gołębie?

Spotkanie. Sprzedam tu cokolwiek? W ogóle nie czuję wibracji.... dopiero pod koniec zaczyna coś klikać. Może.

Znów taksówka. Śmierdzi skajem (aż się chce napisać sky'em), jak w syrenkach. Zapach dzieciństwa. Teraz skaj nie śmierdzi. Nazywa się po nowemu skórą ekologiczną. Taaaa, ekologiczna.
Dzwoni M.
- Co możesz zrobić, żeby wrócić wcześniej? Mam spotkanie. Z kim zostawić Dziecko. Podaj mi jakiś numer telefonu.
Temperatura moich uczuć rośnie i rośnie. Przegrzałam się i odkładam słuchawkę. Ok. Znów mi przypomniał, na czym polega partnerstwo w związku. Gdzie moje miejsce w jego teatrze wartości. W siódmym rzędzie przy toaletach.
- To rzuć pracę, najwyżej będziemy biedni.
Taaaa.

Znów lotnisko. Stoję bez butów. Obcy facet grzebie mi w torebce swoim skanerem. Obok inny obcy facet zapina pasek od spodni. Czy wszyscy stojąc w miejscu publicznym w skarpetkach czują się podle czy tylko ci co właśnie mieli domową awanturkę?
Jem kluchy z warzywami a potem boli mnie brzuch, bo to był pierwszy posiłek od 10 godzin.
Potem oglądam wolnocłówkę. Kupić coś za travel value? E tam, popiszę sobie blogaska piórem. Jutro przepiszę.
I jem Bounty. Dlaczego jak się kupuje wódkę to trzeba pokazać kartę pokładową, a jak batona to nie?

środa, 2 września 2009

Takie tam

Życie domowe wróciło do normalnego rytmu. Przyjeżdżam z roboty i krzątam się po mieszkaniu. Wczoraj dodatkowo wyprodukowałam 5 litrów przetworu z surowca występującego pod tradycyjną nazwą cukinia bądź kabaczek. Ostatecznie kwestia różnic pomiędzy cukinią a kabaczkiem nie została rozstrzygnięta. Jedyne źródło które zajęło zdecydowany głos w tej sprawie to Ciocia Zosia, a z nią wiadomo jak jest.
No więc M przeszukał mieszkanie pod kątem ww. surowca i odnalazł 5 sztuk, które dzielnie obraliśmy, posiekaliśmy na rewolucyjnej tarce Pro V (as seen on TV!!!) a następnie poddaliśmy obróbce w wysokiej temperaturze. Gdy tylko gotowy produkt znalazł się w słoikach, pod stertą ściereczek odnaleziono kolejne 3 cukinie..... czy ja się nigdy od nich nie uwolnię?
Z tego spracowania się w kuchni postanowiłam zafundować sobie relaks i obejrzeć film. Tak dawno nie wylegiwałam się na kanapie, że zapomniałam jak to się robi i M musiał mi udzielić wskazówek oraz zademonstrować :) Było fajnie, ale dziś jestem nie wyspana, bo Dziecko, mój promyczek, lubi oglądać wschody słońca.
No i czytam sobie tą książkę, jak nauczyć dziecko spać samodzielnie i bez cyca. I ta książka mniej więcej brzmi tak: chcesz odstawić dziecko i nauczyć spać we własnym łóżeczku? ale czy rzeczywiście musisz? zastanów się, może nie musisz? nie musisz ale chcesz? zastanów się, może w głębi serca nie chcesz? jednak chcesz? no to poszukajmy wspólnie powodów dlaczego chcesz i zlikwidujmy je w 15 prostych krokach. wystarczy: większe łóżko, więcej poduszek, nowy mąż, serdeczna przyjaciółka. o widzisz! jednak nie chcesz! sukces. dziękujemy i zapraszamy do kupowania kolejnych naszych pozycji książkowych.
Co jeszcze? a, miałam fajną wizję przez moment, że mam dwie skóry, takie dwa awatary w które się wcielam. Wygląda to w praktyce tak, że wychodząc do roboty zdejmuje awatar model DOM, taki z krótkimi paznokciami wybielonymi chemią domową, z rękami w kolorze marchewki i obierków od ziemniaków, z włosami o zapachu schabowego i piersiami o konsystencji meduzy, i wkładam lśniący model LUX. Włosy w falujących i błyszczących lokach, świeża fukcja na paznokciach, nogi wydepilowane aż po pas, piersi i pośladki jędrne jak brzoskwinki, piętki jak poduszeczki. Fajnie by było, co? jakby ktoś to chciał opatentować, to ja się piszę na testowanie prototypu:)

Poza tym co? Zostawiłam w Wu nożyczki do paznokci i cążki oraz zagubiłam balsam do ciała. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie?

wtorek, 1 września 2009

City girl again


Ależ mi się nie chcę, ale czuję, że muszę zrobić bilans pięciu tygodni życia wiejskiego.....
No więc:
= wstawałam o pół h później
= chodziłam o 2 h wcześniej spać
= gotowałam z raz na tydzień
= odkurzyłam tylko raz
= pralkę obsłużyłam może z 5 razy
= wózek wpakowałam do samochodu 2 razy
= zjadłam 10 cukinii
= przytyłam 5 kg
= z M widziałam się 3 razy
= do roboty jechałam krócej ale za to mniej chętnie

Natomiast odkąd wróciłam, ugotowałam 2 gary żarcia, zrobiłam 5 prań, 1 odkurzanie, 3 wsadzania wózka do bagażnika, wchłonęłam 1 cukinię i schudłam 1 kg. M widziałam 30 razy. M jak Misiek, żeby nie było.

Co po za tym? Zakupiłam książkę o usypianiu dzieci z nadzieją, że Dziecko zacznie spać samo i odczepi się od cyca od pierwszego rzutu okiem na okładkę. Tymczasem teza książki jest taka: chcesz żeby dziecko ładnie przesypiało noc? to śpij z nim i dawaj mu cyca ile wlezie. Tyle to ja wiedziałam bez wydawania 30 złotych.

No i jeszcze, wczoraj miał być ostatni dzień w którym dzielę z M stół (ad mensa e thoro :)) ale jego mensa została dostarczona w 6 kawałkach zamiast w 3. Tak, genialny kurier z Siódemki dokonał rytualnego mordu na nogach stołowych i w ten sposób skazał mnie na obecność M w jadalni na czas bliżej nieokreślony.
Tak więc łóżko dzielę z Dzieckiem a stół z M. A miało być tak pięknie.
:) :) :)