wtorek, 15 września 2015

System update

Dziewczyny z MbL mi przypomniały, że mam bloga i blogerskie alter ego.
Z tej to okazji pomyślałam, że może mały updejt spraw, z którymi ostatnio muszę dawać sobie radę:
- bezsenność, obrażalstwo i zazdrość Dziecka
- ciężar 50 zaręczynowych diamentów
- rozterki z cyklu, co mam dziś zblendować w moim ukochanym vitamixie (tak, Unold numer dwa też pojechał do reklamacji i nie chcę go już oglądać. Sprzedałam nerkę i kupiłam vitamixa, pfff)
- jak się zabrać za subjuntivo
- interaktywne kampanie marketingowe.
Ale spoko, ze wszystkim daję radę :)

czwartek, 16 lipca 2015

Agata w krainie blenderów

Miałam nie pisać. Ale ostatnie burzące krew w żyłach wydarzenia sprawiły, że pojawiła się potrzeba podzielenia się czym następuje.
Zaczęło się, jak zwykle, od nieodpowiedzialnych marzeń. Marzyłam mianowicie o szybkoobrotowym blenderze, którzy zrobi za mnie wszystko w kuchni, łącznie z mąką jaglaną i hummusem. Życie pokazuje, że nie wolno marzyć nad miarę, należy się wpasować i mąkę kupować w supermarkecie. Ale w kwietniu jeszcze tego nie wiedziałam i sobie marzyłam, aż postanowiłam pójść za marzeniem. Dokonałam przeglądu rynku i postanowiłam zakupić coś, co nie jest absolutnie najdroższe i co posiada dystrybutora krajowego - BioChefa. BioChef według internetu miał nie tylko mielić wszystko, ale także podgrzewać. Cudo to miało do mnie dotrzeć dzięki systemowi zakupów ratalnych w ciągu 2 tygodni. Kontakt z dystrybutorem był miły i dość częsty. Dwa tygodnie wlekło się niemiłosiernie i minęło niepostrzeżenie, a blendera nie ma. Prowadziłam z dystrybutorem korespondencję przez 2 miesiące, jako że blender nie dotarł nie tylko do mnie, ale w ogóle nigdzie do Polski. Korespondowałam nawet z krajem pochodzenia cuda, Australią, aż przestali mi odpisywać.
W międzyczasie zapłaciłam dwie raty, nie licząc wkładu własnego.
A hummus nadal robiłam Braunem ręcznym, dodam, ze z zadowalającym skutkiem.
Nie lubię być frajerem, szczególnie w kwestii moich marzeń, a więc zerwałam umowę z polskim dystrybutorem BioChefa. Zadzwoniłam, napisałam i poszłam do banku w celu zerwania umowy kredytowej. I dzięki tym zabiegom już w połowie lipca (tj. wczoraj) odzyskałam pieniądze.
W międzyczasie na jednym z blogów wegańskich pojawiła się recenzja blendera niemieckiej marki Unold, który robi wszystko, co australijskie cudo w tempie 30 tysięcy obrotów na mintuę, ale nie podgrzewa. Za to kosztuje jedną czwartą australijskiego cuda i jest dostępny NA NASTEPNY DZIEN.
Bez zwłoki wzięłam i kupiłam. Otrzymałam. Jakie to proste. Pfff.
Wzięłam pudło z moim nowym przyjacielem blenderem pod pachę i wprowadziłam się z nim do mojego Ukochanego na wieś podwarszawską, by w tym radosnym trójkącie miksować, ile wlezie.
Nasze szczęście trwało dwa dni. Wykonałam kilka kaw mrożonych, sorbetów z mrożonych owoców, mąkę z ciecierzycy, pastę z bobu, parę drinków, w tym boską margeritę cytrynową. Dnia trzeciego podczas miksowania bananów podstawa śruby miksującej, przez niektórych nazywana sprzęgłem, pękła na pół czyniąc blender niesprawnym, a nasz trójkąt niepełnym.
Zawiadomiłam sprzedawcę, czyli Euro Rtv Agd, przy czym pan na infolinii potraktował mnie jak idiotkę, bo jak niby można nie znać procedury reklamacyjnej i zadał mi pytanie, a czego ja w ogóle chcę, jakby jakakolwiek kobieta wiedziała, czego chce. Nie zniechęcił mnie jednakowoż, choć uraził, i wypełniłam formularz reklamacyjny zaznaczając we wszystkich możliwych polach, że mam nowy adres i podając go telefonicznie, mailowo i w formularzu jeszcze raz. Odpisali, że odbiorą blender, a jak tylko zaczekinują go w magazynie, to wydyspaczują mi nowy. Odpisałam, że ok, ale jeśli to możliwe, to poproszę o zwrot pieniędzy.
Kurier przyjechał dwa razy na stary adres i za każdym razem dzwonił do mnie zdziwiony, że mnie nie ma.
Za trzecim razem przyjechał na adres właściwy. Zabrał blender i pojechał.
Zapadła cisza. Zero kontaktu ze strony Euro przez dni kilka, aż nagle otrzymuję od nich mailem fakturę korygującą do 0 zł.
Zapytałam uprzejmie i mailowo, kiedy zwrócą pieniądze. Odpowiedzi nie otrzymałam przez trzy dni, więc wykonałam telefon. Jakież było moje zdziwienie, gdy panienka w telefonie oznajmiła, że ona nic nie wie, musi się skonsultować z przełożonym, nie słyszała, ale ustali i załatwi, że ktoś do mnie oddzwoni. Poprosiłam uprzejmie, aby zwrócili mi kasę na konto. Dnia następnego otrzymałam telefon w tonie oziębłym, że kurier już dwa razy próbował doręczyć mi nowy blender, ale mnie nigdy nie ma w domu. Po raz czternasty podałam mój aktualny adres. Wczoraj był ten dzień radosny, gdy kurier przywiózł mi blender Unold zupełnie nowy, na adres też nowy.
Szacuję, że podziała z tydzień.

W międzyczasie moja nowa teściowa nauczyła mnie robić majonez domowy, wręczając mi tym samym klucze do królestwa wiecznej szczęśliwości, gdyż majonez jest podstawą dobrostanu. Jakież było moje rozczarowanie, gdy odkryłam, że blender Unold nie nadaje się do wykonywania majonezu, gdyż ma mieszadło za wysoko.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Tego się nie spodziewałam

Z bezsennością jestem w zażyłej komitywie, jak wiadomo, nie od dziś. Nie spodziewałam się, że mnie małpa jedna zaatakuje od zupełnie bezbronnej strony, a mianowicie, że się do mnie dobierze od Syna. Bo otóż Syn mój cierpi od dwóch nocy na problemy ze spaniem. Może to adrenalina, może to efekt nocy przed poniedziałkiem, może to kwestia czytanej książki, lęków, czasu zmian, a może jeszcze czegoś innego.

Sytuacja jest o tyle wnerwiająca, że ja akurat jestem śpiąca i bym sobie chrapnęła, ale Syn mnie wzywa...

Dodam, że w całej sytuacji występuje komplikator w postaci łóżka ikeowskiego Kura z tunelo-namiotem. Odbywa się to tak. Wczołguję się w tunel. Czytamy książkę, gasimy światło, przytulamy się chwilę i gadamy, Syn zaczyna oddychać równo, zaglądam z komórki w internet na 3-5 minut, żeby miał czas mocno usnąć i rozpoczynam proces wysuwania się z tunelu.

Jestem dość wygimnastykowana, joga, siłka, rower, wyciskanie ciężarów korkociągiem itd, ale wygramolenie się z tunelo-namiotu w taki sposób, by Kura nie zaskrzypiała, nie jest proste. Gdy już jednak tak, to mam do pokonania naturalną przeszkodę w formie drabinki. Została ona zaprojektowana dla człowieka o wzroście 116-142 cm. Mnie z najwyższego szczebla do ziemi brakuje tyle ile do pełnego szpagatu, czyli 23 cm. Natomiast z najwyższego szczebla do kolejnego brakuje mi wstecznie wyginających się kolan. Jedyne rozwiązanie to skoczyć. Ale jeśli wygrzebywałam się w prostszy sposób, czyli na czworakach, to muszę skoczyć do tyłu, co jest straszne nocą i często kończy się walnięciem kolanami o drugi szczebel od dołu. Natomiast jeśli wygrzebywałam się w sposób bardziej akrobatyczny, czyli pełznąc na plecach, to mam szansę na czysty skok przodem z lekkim wybiciem się na ramionach. Łagodnie ląduję w plastelinie i lego hero factory i mogę sobie spokojnie pokuśtykać do swojego łóżka...

Ale nie. Przez ostatnie dwie noce nie mam tak lekko. Nie docieram do drabinki. Nawet nie udaje mi się przyjąć pozycji do pełznięcia na plecach. Syn ma wielkie i świecące oczy jak obcy ze strefy 51 i szepcze "nie mogę spać, pomóż mi". Opowiadam bajki, włączam muzykę do medytacji, tulę, gładzę i marzę o rozkoszach własnego łóżka.

czwartek, 6 listopada 2014

3.45

Czasem tak jest, że gdy budzę się obrzydliwie wcześnie, na przykład dziś o 3.45, to cieszy mnie ten fakt. Bo czyż nie jest cudownie mieć przed sobą 2 godziny 15 minut do budzika do dowolnego wykorzystania? Leżę sobie wtedy w łóżku, przewijam internety i rozkoszuję się faktem, że za chwilę nadrobię zaległości, może coś napiszę, wypiję kawę na spokojnie, poczytam książkę. Potem nagle mam już tylko 1 godzinę 35 minut do budzika, więc szybko wybieram z listy. Wciąż jeszcze mogę wybrać to, na co mam największą ochotę. Dziś padło na czytanie.
Czytanie jest cudowne. Jest legalnym i akceptowalnym sposobem na ucieczkę od rzeczywistości. Co więcej, jest sposobem na ucieczkę od własnych myśli i uczuć ! Jest społecznie podziwianym i cenionym sposobem na unikanie konfrontacji z powodem tak wczesnej pobudki, pfff. Czytam więc sobie bezkarnie i z samozadowoleniem, nawet gdy czytam bzdety dla nastolatków. I minus jest tylko taki, że nie kontroluję wtedy czasu. Więc gdy zerkam na zegarek okazuje się, że mam 15 minut do budzika. I szybko szybko szybko nastawiam kawę i pranie i komputer i kładę ręcę na klawiaturze. Tyle że ten luksusowy spokój sprzed dwóch godzin już uleciał, a moje oczy nieustannie wędrują do wyświetlacza zegara.
I za cholerę nie pamiętam już tych mądrych refleksji z 3.45. Mam tylko poczucie nie zrealizowanego planu. I ochotę na drugą kawę.

piątek, 31 października 2014

Włosy

Mój sposób na ułożenie włosów bez wysiłku: umyć, rozczesać, pokręcić się po domu, włożyć czapkę i wyjść z domu, spocić się na siłowni, włożyć czapkę i przyjechać rowerem do domu.
Mój sposób na jesienną grypę: j.w.
Jak to się fajnie składa, bo na weekend zobowiązałam się: wziąć Syna na basen, odbyć indywidualny trening na siłce, zabezpieczyć róże na zimę pójść potańczyć ze znajomymi, zaliczyć imprezę ą-ę w małej czarnej, zorganizować popołudnie tematyczne Groby i Dynie.

Tymczasem jest normalny dzień roboczy i zasuwam przy taśmie, tyle że mam mroczki przed oczami, ale to nic w sumie, bo posiadłam umiejętność pisania bezwzrokowego dziecięciem będąc. Mam tylko problem z czytaniem cyferek przez te mroczki. I przez łzawienie z ócz. A może to nie łzy, tylko katar? Anyway słone.

I nie jest to dzień lajtowy. Jest to dzień zamykania miesiąca, przedłużania umów, planowania podróży służbowych, rozwiązywania zagadek zusowskich. I jeszcze sobie przypomniałam, że miałam coś wydrukować na za tydzień. Shit. W życiu już włosów nie umyję.

wtorek, 28 października 2014

Dobra jesień

Czytam w internetach, że zimno, jesień, szaruga, ciemno i ogólnie dekadencja i pełna wspominek schyłkowość. Mnie jeszcze nie trafiło, jeszcze tego nie czuję. Jesień jest kolorowa, słoneczna i malownicza z tymi porannymi mgłami. Przez okno wpada w ciągu dnia dużo słońca, w którym tańczy za dużo kurzu. Wcale nie marzy mi się sen zimowy. Chcę i ja jeszcze potańczyć zanim zamarznę. Chcę jeszcze trochę zupy z dyni, pieczonych jabłek i nalewki śliwkowej.
Jeszcze dwie, trzy podróże zanim przyjdą mrozy na całego. Nie mam zdania w dyskusji czy przestawianie czasu jest dobre.
Ale mnie to dobrze. Auta nie muszę skrobać z rana, nie siedzę w kubiku w openspejsie, nie wdycham naftaliny i cebulowych oddechów w autobusach. Mnie to dobrze. Syn się sam myje i ubiera z rana, śniadanie wciąga i jest gotowy zaledwie po jednej góra dwóch awanturkach. Korków prawie że nie ma, tylko jedno rondo w remoncie na trasie do szkoły. Ale w autku ciepło, milusio, muzyczka gra a kierowcy na drodze z pierwszeństwem przejazdu są zupełnie uprzejmi.
Chce mi się wiersze czytać. Poza tym wszystko w normie.

sobota, 25 października 2014

Sobota

Jeśli z mojego poprzedniego wpisu nie wynika to jednoznacznie, to wyjaśnię - wakacje były cudowne. A co lepsze, tuż po wakacjach był (jest) weekend. A co jeszcze lepsze, jest to 49-godzinny weekend. A co jeszcze jeszcze lepsze, pierwszą połowę tego weekendu spędziłam w łóżku i to było również cudowne.