niedziela, 31 października 2010

Czy to już dziś?

Dziś słoneczko wstało i powiedziało "drogie panie, depilatory w dłoń, będę dawać ostro". I dawało, żadna rzęska się nie ostała. Przy okazji Dziecko poszerzyło gamę urządzeń, które umie obsługiwać i do ajfona, ajpada, taczpada, laptopa, edżektu we wszytkich konsolach, aparatu cyfrowego i irygatora dołączył depilator ręczny.
Poza tym tradycyjnie już nie wiem, która jest godzina. Nie mogę ogarnąć tego, które urządzenie się samo przestawia, a które nie? na przykład taki piekarnik pokazuje to samo co komputer... i czy dziś otwarte sklepy?
Mieszkam przy cmentarzu i już od tygodnia wydaje mi się, że 1 listopada to już dziś, takie tu tłumy. Dziś jestem prawie pewna, ale mam cień wątpliwości przez ten miksap z Dniem Bez Zakupów oraz nieprzespaną nocą ofkors.
Dziecko obłożnie chore w nocy, o 6 (niewiadomo czy nowego czy starego czasu) wstało i od tamtej pory katuje mnie jednym kawałkiem, który samodzielnie zapuszcza z jutuba na ajfonie:



Znamy słowa. Zaczyna się od "Mamo, popatrz, znowu sam włączyłem". A potem "I'm American made..."

W sumie mogło być gorzej:

sobota, 30 października 2010

Urlop

Okazuje się, że nie ma jednak jak urlop. No dobra, L4, ale jak urlop, bo nie musiałam leżeć w wyrku. Spacery, blogi, książki, seriale... i tak przez 4 dni.
Normalnie sobie odkurzyłam mieszkanie ze 3 razy bez pośpiechu, łazienkę umyłam, kuchnię sprzątałam codziennie - żyć nie umierać.
Więc jak dziś z rana Dziecko do mnie przemówiło "poprzytulaj się do mnie" to poczułam, że tak, właśnie to chcę robić i nic innego, bo nic innego nie MUSZĘ. I poczułam się zrelaksowana.
Wczoraj to się z dwie godziny ścigałam autkami, ja byłam Maruchą, a Dziecko Zygzakiem, ofkors. Marucha jako znany łobuz i awanturnik był stawiany co parę minut do kąta, a potem musiał przepraszać. Było to mocno poniżające, ale ogólnie niezłe mam relacje z Dzieckiem ostatnio.

Dzień Bez Zakupów obeszłam natomiast jak ostatnia sierota. To znaczy w różnych sklepach online pododawałam do koszyka i grzecznie wyszłam, a w ciuchu przy przedszkolu odłożyłam spódnicę Sisley do dziś. Dziś rano wstałam, popłaciłam co trzeba było, polazłam do tego ciucha (zamknięty był, dziad jeden), a potem doczytałam, że Dzień Bez Zakupów wypada w ostatnią SOBOTĘ października, czyli dziś. No sierota. Ale wypoczęta.

czwartek, 28 października 2010

Bułka z białym serem

Mądra Pani od Alergii nakazała stosować dietę 10 składników oraz 2 garści tabletek, popijać herbatą zieloną i nie puchnąć. To tak jakby dieta 2 przemian - jedzenie na przemian z lekarstwem, a jedzenie też 2 przemian - bułka na przemian z białym serem. Uch, ale dieta, już mi się znudziła, a trwa dopiero z 5 godzin.
Zawrót głowy nie ustąpił, plamistość a i owszem.
Jeszcze trochę sobie poleniuchuję (bo jak Dziecko idzie do przedszkola, to ja naprawdę nie mam co robić!!), podrzemię, pozamulam się przed tivi, i co dalej?
Bo dalej to ja swojego życia bez stresu nie widzę, no nie ma mowy żeby tak się przestać denerwować na co dzień.
Chyba żeby rzucić pracę i M, a Dziecko oddać do szkoły z internatem.
W przeciwnym razie mozolimy się dalej. Czyli ja swoją zabawą w dom oraz moje niegrzeczne Dziecko przeszkadzamy M w jego świetlanej karierze reportersko-piarowej, komin cieknie, pleśń w szafie rośnie, zupa kiśnie, rachunki, pranie, zakupy, sprawunki, lokaty, kredyty, zjazdy i rozjazdy.
Dobra, idę już, bo nic mądrego nie wymyślę.

środa, 27 października 2010

Amen

Wiara jest gwarancją świętego spokoju, bo człowiek nie musi kombinować, tylko z Wielkiej Księgi wie co i jak. A ja mam wiarę z Cienkiej Broszurki, albo nawet z kilku, przy czym każda z innego wydawnictwa i w sumie nie wiem, w co wierzę.
Diagnozuję, że nastąpiło u mnie zachwianie wiary i stąd ta przemieszczająca się plamistość oraz usta a'la młody botox.
Przy okazji mi się nagromadziło, bo M to nieczuły robol, Dziecko zbuntowane, gryzące, rzucające lakierem do paznokci po podłodze, Orbis w upadku, Siostra niezdecydowana, w pracy też ostatnio momenty były, lokatorka mi zwalnia mieszkanie i ogólnie, jak tu dawać radę? Gdzie mój czerwony dywan przez życie i po złotą palmę?

wtorek, 26 października 2010

Usta Angeliny Jolie

Się do mnie przyplątały gdzieś w sobotę pod wieczór za sprawą skonsumowania substancji przez mój organizm uważanej za wrogą. Czyli mam alergię. Substancja nieznana, gdyż w ową sobotę nawsuwałam się dóbr wszelakich, orientalnych i egzotycznych, częściowo z puszki, częściowo z Lidla, częściowo z kieliszka więc wiadomo: nie wiadomo nic.
Usta pięknej Angeliny to oczywiście tylko jeden z objawów, inne nie są tak ponętne, chyba że ktoś lubi salamandry plamiste.
W ciągu trzech dni zaliczyłam dwie nocki na izbach przyjęć i wrażeń mam co nie miara. Po pierwsze wiem że najnowszym katalogu Avonu jest jakaś mega wypaśna promocja na balsamy, bo pielęgniary zamawiają to na wyścigi.
Po drugie czuję, że dobry steryd w połączeniu z antyhistaminą wymiata lepiej niż dopalacz i to na koszt współpodatników.
Po trzecie to o stanie swojego zdrowia nie wiem nic, a liczne analizowane parametry wskazują na za niskie ciśnienie, za wysokie tętno, za niski cukier, niedożywienie mózgu. Co lekarz to teoria.
W każdym razie mam ten lekuchny helikopterek, który na ten moment zaskutkował spaleniem patelni, schrzanieniem ciasteczek owsianych oraz zagubieniem kubełka na śmieci o wymiarach 60x30x40 w drodze ze śmietnika do domu. A to dopiero pierwszy dzień leczenia!

sobota, 16 października 2010

Komunikacja miejska w Toruniu

Szwankuje.
Może nadawanie jest ok, tylko odbiór nawalił. No nie wiem sama.
M mi mówi, że wyjeżdżamy wcześnie bo się spieszy, ale w sumie pakować się zaczyna po zmroku. I dojeżdżamy tuż przed północą. Może to i wcześnie według słownika którego akurat nie mam zainstalowanego?
W tym obcym mieście się pytam jednej moherki z luźną szczęką, gdzie ulica taka i taka, a ta mi mówi, że przy teatrze. Taksówkarza się pytam, gdzie Muzeum Piernika, a ten mi, że przy sklepie firmowym czegośtam.
Znowu pudło, bo gógiel mapsów też nie mam wgranych albo nie apdejtowałam ich dawno.
Potem znowu M, że ma d-ł-u-g-ą przerwę od 13.45 do 16. No długą, ale słownik nie działa, mówiłam przecież.
Ja na to, że w takim razie przed drugą przy hotelu. A ten nie, bo on gdzieś tam musi wejść i będzie przed trzecią albo o osiemnastej.
Wyłączyłam się i idę góglać za jakimś translatorem.

środa, 13 października 2010

Byt jest bytem

Wiadomo, że jak coś mnie nie obchodzi, to mnie nie zrani, no nie. No więc ja wybieram, że nie będą mnie obchodzić niektórzy ludzie i niektóre tematy i jestem na nie nieczuła. Wsadzam je po prostu do pudełka z napisem NIE MA a wiadomo, że byt jest bytem, a niebytu nie ma. Dlatego takie różne ciotki-plotki, libory i tuski mnie nie ruszają. Natomiast jak M nazwie pewną bardzo niewielką część mojego ciała brzuszydłem to mnie ruszy i przeżywam.
Może warto wrzucić brzuch do tego pudełka??
Ale czasem coś mnie jednak dotknie poza moim świadomym wyborem i zamiast poddać się słodkiej zamule przed telewizorem, kupić coś durnego na allegrowie albo umyć podłogę, to ja siedzę i żuję w głowie dialogi, co się nigdy nie wysłowią na głos.
--

A w ogóle to dziś jest dzień nieczytanego bloga, któremu moim zdaniem, bardzo blisko do bloga niekomentowanego. To sobie poświętuję słodkim winkiem, salut.

piątek, 8 października 2010

Plan jest planem

Wiem gdzie jest papugan. Mignął mi w kącie oka w jednej ciemnej szparze, ale nie powiem gdzie.
Dziś było nerwowo. No bo jadę sobie do przedszkola po Dziecko z zamiarem poczynienia zakupów (miód, pędzelek i rajstopy w prążki), a tu już od progu widzę, że ten teges Dziecko dziś nie spało. Każden jeden rodzic według attachment parenting by plany zmienił i pobrał dzieciara do domu celem uśpienia. Ale nie. Ja nie. Ja najbardziej na świecie nie lubię zmieniać planów, tracę wtedy kontrolę, wszystko tracę! tak się nie robi no i już. Plan jest po to, żeby zrobić go.
No to jadę na te zakupy. Bechar od pierwszej minuty nadaje "a kupimy pianki, takie pyszne słodziutkie pianki? a kupimy pickupa takiego z kołem zapasowym? a kupimy skarpetki z bobem budowniczym? a kupimy.... a gdzie jest tata?" "W pracy" "a gdzie jest tata?" "w pracy" "a gdzie jest tata?"
A ja pędem ekomiodek, ekochlebek, ekodynię, ekopianki w kształcie kaczuszek, eko podkoszulkę, płacę ekopieniądzem elektronicznym. I na frytki do MacDonalda. Równowaga w przyrodzie i organizmie musi być.
Zanim się uwinęłam z tymi rajstopami w prążki, to zapomniałam o pędzelku.
I weź tu człowieku coś zaplanuj. Bez pędzelka...
Chciałam odreagować przy duplo. Zbudowałam bardzo fajny most, naprawdę ekstra, jeszcze nigdy wcześniej mi się taki fajny nie udał. Przyszło Dziecko i mówi "to tu nie pasuje". I przerobiło mój most.
A ja bez pędzelka.

wtorek, 5 października 2010

O powołaniu

Batugan, zwany na ostatnim etapie znajomości papuganem, zaginął. Uff. Mam nadzieję, że to był odosobniony incydent z tym osobnikiem i że to se ne wrati. Wyjątkowo niewdzięczne szkaradzieństwo. Ble.
No.
Spędzam czwartą dobę z Dzieckiem bez przerwy. Zaczynam wątpić w swoje powołanie. Zaczynam wątpić nawet w "Mądrych Rodziców". Pod koniec czwartej doby wyczerpuje mi się zapas cierpliwości.
Dwa dni temu, jak Dziecko rzucało płytami DVD, siadłam w kwiecie lotosu, wczoraj jak Dziecko wylało Drosetux na wykładzinę, włos 3 cm, wyszłam z pokoju, siadłam w kwiecie lotosu i puściłam wiąchę. Dziś jak Dziecko namalowało deszczyk na parkiecie jesion, 8 lat, to ja po prostu tą wiąchę i konfiskata flamastrów. Bez lotosu. Bez wychodzenia z pokoju. Po prostu wiącha i konfiskata. No
Czyli w zasadzie moje powołanie nadal nie zostało odkryte. No chyba że jest nim lenistwo, to proszę bardzo mogę zacząć się realizować w dowolnie wskazanej chwili.
Ale nie dziś.
Dziś sprzątnęłam całe mieszkanie.
Dziecko się angażowało. Robi pranie, nawet nieproszone. Odkurza. Podejrzewam że nie jest biologicznym dzieckiem M.
Ugotowałam 4 dania z czego jedno bez mleka kokosowego.
Przedawkowałam soczewicę po etiopsku.
Grzecznie czekam na męża w domu. Może w końcu pokłócę się z kimś na poziomie.
No.

poniedziałek, 4 października 2010

Małe wielkie odkrycia

Wzięliśmy Dziecko na wesele pomimo że plan był inny. Znaczy Dziecko miało nie chodzić na wesela dopóki nie nauczy się tańczyć kaczuszek, jeść nożem i widelcem oraz krzyczeć gorzko gorzko.
Ale wzięliśmy. Bo my jesteśmy Rodzice Konsekwentni. (Ja mam to od zawsze - już jako nastolatka przyrzekłam nie mieć dzieci ani szefa oraz nigdy nie mieszkać w bloku. Nie wierzcie nastolatkom!)
Dziecko zapoznało na weselu kulkę ze skrzydłami i dziobem i miłość wybuchła od pierwszego wrażenia. Na szczęście M jest z branży, więc rozpoznał to-to i nazwał jakoś z japońska. Dziecko mówiło, że chce bakłażana. Według M bakłażany występują w Empikach i w Smykach.
W naszym Zadupiowym Empiku bakłażanów w kulkach nie było.
W drodze do Empiku wielkomiejskiego się okazało, że zostawiłam zupę na gazie, więc bakłażanów (na tym etapie zwanymi już batuganami lub toboganami) szukaliśmy gazem.
Nie było takich z dziobem, więc kupiliśmy z odnóżami i jęzorem.

Natomiast moim odkryciem weekendu jest mleko kokosowe. No ja wiem, że to żadna nowość i że świat zna ten produkt. Ale ja dopiero teraz po przetrzymaniu przez pół roku puszek z owym mlekiem w szafce ustaliłam, że można je dodać do wszystkiego, np. do kawy, zupy, tej co się prawie spaliła przez bakugana, oraz owsianki. Pycha.

A Dziecko po weselu jest w stanie wskazującym na ostry nieżyt gardła. Niestety służba zdrowia nie wydoliła i nie ma już miejsc u lekarza. Kiblujemy w domu. Z solidnym zapasem mleka kokosowego damy radę!