wtorek, 5 października 2010

O powołaniu

Batugan, zwany na ostatnim etapie znajomości papuganem, zaginął. Uff. Mam nadzieję, że to był odosobniony incydent z tym osobnikiem i że to se ne wrati. Wyjątkowo niewdzięczne szkaradzieństwo. Ble.
No.
Spędzam czwartą dobę z Dzieckiem bez przerwy. Zaczynam wątpić w swoje powołanie. Zaczynam wątpić nawet w "Mądrych Rodziców". Pod koniec czwartej doby wyczerpuje mi się zapas cierpliwości.
Dwa dni temu, jak Dziecko rzucało płytami DVD, siadłam w kwiecie lotosu, wczoraj jak Dziecko wylało Drosetux na wykładzinę, włos 3 cm, wyszłam z pokoju, siadłam w kwiecie lotosu i puściłam wiąchę. Dziś jak Dziecko namalowało deszczyk na parkiecie jesion, 8 lat, to ja po prostu tą wiąchę i konfiskata flamastrów. Bez lotosu. Bez wychodzenia z pokoju. Po prostu wiącha i konfiskata. No
Czyli w zasadzie moje powołanie nadal nie zostało odkryte. No chyba że jest nim lenistwo, to proszę bardzo mogę zacząć się realizować w dowolnie wskazanej chwili.
Ale nie dziś.
Dziś sprzątnęłam całe mieszkanie.
Dziecko się angażowało. Robi pranie, nawet nieproszone. Odkurza. Podejrzewam że nie jest biologicznym dzieckiem M.
Ugotowałam 4 dania z czego jedno bez mleka kokosowego.
Przedawkowałam soczewicę po etiopsku.
Grzecznie czekam na męża w domu. Może w końcu pokłócę się z kimś na poziomie.
No.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz