czwartek, 26 lutego 2009

Mazurska idylla

Mimo składanych sobie obietnic, przeczytałam trzecie Rozlewisko. I to z ogromną przyjemnością!
Czego by nie mówić na temat poziomu literackiego tej książki, uwielbiam takie klimaty. To naprawdę świetnie, że ktoś w pozytywnym świetle przedstawia polską rzeczywistość, nie lukrując jednocześnie za bardzo (maksymalnie wkurzało mnie to w Magdzie M, a serial miał zadatki...). Są korki, jest krucho z kasą, ludzie się zdradzają, rozwodzą, zakopują w błocie, kłamią. Jednak generalnie króluje dobro.
Co mnie urzeka, to postawienie na naturalne metody poszukiwania równowagi w życiu, na wielkie znaczenie ciepła, wsparcia innych, rodziny, przebaczenia, na umiejętność dojrzenia dobra w drugim człowieku, bez osądzania go po pierwszej, drugiej czy entej wpadce.
Kochajmy ludzi jakimi są!
Otaczajmy się życzliwymi osobami!
Dawajmy więcej niż chcemy wziąć!
Z wdzięcznością bierzmy co nam dają!
Na każdego czeka jego szczęście, trzeba być cierpliwym!

W tej sielance denerwowało mnie parę spraw. Po pierwsze, kłóci się z moim światopoglądem możliwość spełnienia duchowego bez religii. Po drugie, nie lubię rozwiązłości seksualnej i nie uważam, aby chodzenie do łóżka z każdym zainteresowanym było lekarstwem na samotność. Po trzecie, denerwowały mnie kwestie dzieciowe i poporodowe. Bohaterka w czasie kolacji ma wypływ mleka z piersi, który musi maskować plamą z masła, a za chwilę idzie z gościem do łóżka i tam problemu laktacyjnego już nie ma? wolne żarty!

niedziela, 22 lutego 2009

Trochę poważniej

Dziś trochę głębszych rozważań. Częściowo w związku z lekturą "Jedz, módl się i kochaj", a po części za sprawą rodzinnej korespondencji, mam pewne przemyślenia o modlitwie.
Nie trzeba wierzyć, że w modlitwie łączymy się z Bogiem, aby się modlić. Mam tu na myśli stawianie pytań i uzyskiwanie odpowiedzi, a nie klepanie pacierzy. Choć klepanie pacierzy też swój sens ma. Ale nie o tym.
Szczera modlitwa we względnym skupieniu naprawdę pomaga. Pomaga przede wszystkim znaleźć spokój, jeśli odpowiednio sformułujemy intencję. Nie modlę się o konkretną rzecz, np. żeby spadł kurs franka szwajcarskiego. Jeśli mnie to trapi, proszę o rozsądek dla mnie w zarządzaniu moimi oszczędnościami oraz o opiekę nad moją rodziną w trudnych czasach. To zdecydowanie zmienia perspektywę, natomiast prowadzi do tego samego celu.
Wierzę głęboko, że w modlitwie znajdujemy odpowiedzi na najtrudniejsze pytania. Nie za pierwszym razem, czasem nie za dwudziestym razem. Ale w końcu odpowiedź do nas przychodzi. Czy przychodzi od Boga, czy po prostu odkrywamy coś co już wiedzieliśmy? Moim zdaniem sprowadza się do tego samego.
Ludzie, którzy się nie modlą muszą być strasznie przerażeni życiem i zagubieni we wszechświecie. Myślę, że albo wiodą płytkie życie bez poszukiwania sensu i porządku, albo stają się cynikami.

niedziela, 15 lutego 2009

Guzik z Benjamina Buttona


Muszę powiedzieć wprost, że nie rozumiem po co ten film. Jakie jest jego przesłanie? Po co wprowadzać postać rozgrywającą życie od starości do narodzin?
Eliminuję samotność jako główny temat filmu od razu, ponieważ bohater jest samotny właśnie dlatego, że żyje wspak.
Śmierć? Postać, której życie toczy się pod prąd na zasadzie kontrastu pokazywać ma problem przemijania? Jakieś to naciągane. Odwieczny rytm narodzin i śmierci jest lepszym tłem dla takich rozważań.
Film stara się mówić o problemach egzystencjonalnych bazując na egzystencji fikcyjnej i niemożliwej. Za dużo w nim hallmarkowego melodramatyzmu i złotych myśli, podsumowujących i uogólniających.
Ciekawy przypadek Benjamina z pewnością można było wykorzystać ciekawiej.

A jednak film nie daje mi spokoju. Odnajduję jakąś pociechę w tym, że problem Benjamina nie jest moim problemem. Że mam swoje miejsce w porządku świata, że moje otoczenie zmienia się, ewoluuje, starzeje w równym tempie, a ja jestem jego integralną cząstką. Że etapy mojego życia następują po sobie w odpowiednim porządku.

Prawdopodobnie w mojej obecnej sytuacji życiowej nie ma miejsca na rozważania o śmierci i przemijaniu. Mam radosnego baraszkującego i rozrabiającego szkraba, przed którym świat czeka otworem, a wszystkie scenariusze są jeszcze możliwe.

Ale i tak cieszę się, że poszłam na ten film. Świetna obsada wynagradza braki koncepcyjne fabuły. Cudownie było wyjść wieczorem z domu.

sobota, 14 lutego 2009

Koniec horroru żłobkowego

Po dwóch tygodniach mogę z całą stanowczością stwierdzić, że Dziecko się w żłobku zaklimatyzowało. Dopiero w drugiej połowie drugiego tygodnia nastąpił przełom, ale od tego momentu zmiana jest diametralna.
Dziecko przede wszystkim śpi w żłobku. Na dodatek zasypia położone przez opiekunkę do łóżka. W domu to się nigdy nie zdarzyło. Poza tym dziecko je. Zjada wszystko, co ma spakowane na dany dzień, mimo iż porcje te uwzględniają dokładki. Dziecko się w końcu bawi, a zabawki żłobkowe są dla niego fascynująco nowe.
To jeszcze nie koniec rewelacji. Dziecko w żłobku nauczyło się samodzielnie operować łyżeczką przy stole i umiejętność tę pragnie ćwiczyć przy każdej sposobności. Muszę przyznać, że jest już w stanie wykarmić się samo! Uffff!!!!!

piątek, 6 lutego 2009

Usamodzielnianie cd.

Te dwa dni to był pikuś w porównaniu z tym, co działo się w tym tygodniu w związku z rozpoczęciem okresu żłobkowania. Do plag, które nas nawiedziły, zaliczają się bezsenność, bóle brzucha, wymioty, biegunka, drapanie po uszach, wysypka, suchy kaszel.
Dziecko w żłobku nie je, nie pije i nie śpi. W domu i na spacerze chce być na rękach. Nie w chuście, na rękach.
Ile to jeszcze potrwa? Dziecko się męczy, rodzice stresują. Czy jest to cena, jaką płacimy za attachment parenting?
Teraz, kiedy wracam do pracy w wir nowych i fascynujących obowiązków, mam mniej snu niż dotychczas, a podczas godzin biurowych myślę w zasadzie tylko o moim zestresowanym Dziecku.