sobota, 29 maja 2010

Rowerowe frustracje

Rower jest super i najbardziej cieszy mnie powrót do aktywności fizycznej innej niż szorowanie podłóg, pchanie wózka z zakupami czy zmienianie biegów. Ale wkurzyć się można i przy czynnościach radosnych, no nie?
No więc siodełko dla nieletnich zostało nabyte w wersji minimum a nie wypas z powodu braku na stanie tej drugiej. Wersja wypas od mini różni się możliwością odchylania Dziecka do pozycji spania. Dziś, na drugiej rodzinnej wycieczce rowerowej, Dziecko zasnęło i w związku z niemożnością przyjęcia lepszej pozycji, przybiło dzięcioła.
Dzięcioł został dostarczony do domu i ułożony mniej więcej w bocznej ustalonej. M pozostał na straży snu swego potomka, a ja postanowiłam sprowadzić oba rowery do piwnicy.
W celu pokonania drogi z naszego apartamentu do lochów należy: wprowadzić jeden rower częściowo do windy, tak żeby ta się nie zamknęła i możliwe było wprowadzenie drugiego, odsunąć rower nr 1, który został przemieszczony przez zamykające się drzwi windy, przytrzymać windę piętą, jedną ręką pchać rower nr 1 a drugą ciągnąć rower nr 2, powtórzyć te czynności ale w odwrotnej kolejności przy wychodzeniu z windy, a następnie jeszcze dwa razy przeprowadzając rowery przez kolejne drzwi do lochu, przy czym pamiętać należy, że każde z tych drzwi zamknięte są na klucz, a każdy klucz jest w innym pęku kluczy, oraz że każde z tych drzwi mają sprężynę zamykającą.
No, to jak już zużyłam wszystkie znane mi brzydkie słowa, to w ramach zaległego dnia dobrych uczynków, postanowiłam psiknąć WD40 w hamulce, aby nie piszczały. 8 psiknięć na 8 naszych klocków w 4 kołach 2 rowerów. I wtedy przeżyłam moment grozy, bo jakoś ogarnęło mnie przeświadczenie, że klocek ma trzeć i w ten sposób odbywa się hamowanie, a ja właśnie je nasmarowałam i będą się ślizgać, a nie trzeć. I miałam wizję, że z powodu dezaktywacji funkcji hamowania, muszę jeździć w kasku i hamować podeszwami.
Ale to był tylko zły sen. Test na żywym organizmie wykazał, że hamulce działają. Nie piszczą.
To ja już nic nie rozumiem z tej fizyki.

wtorek, 25 maja 2010

Mrówki, pszczółki i pająki

Dziecko rysuje. Najpierw rysowało ślimaki. Teraz węże. Następne pewnie będą mrówki. Mrówki i węże. I ślimaki. Może trzeba jakąś terapię? albo chociaż melisę?
Ogólnie Dziecko jest szybko rozwijające się i przeraża mnie, że w zasadzie nie mówi bez sensu, pamięta WSZYSTKO i jest diabelnie konsekwentne. I ciekawskie. Zaczęły się rozmowy o anatomii kobiet i mężczyzn, przy czym okazało się że mama jest dziewczyną, a tata panem. Muszę przećwiczyć gdzieś te teksty o pszczółkach. I o antykoncepcji. Nie mam pojęcia, jaką antykoncepcję stosują pszczółki czy mrówki. Czy węże, choć w tym wypadku można sobie cokolwiek wyobrazić.
Dziecko się rozwija, a ja się cofam. Jestem na etapie duplo. Uwielbiam.

Dziecko mówi do mnie dzisiaj "goodbye".

I właśnie wybiera się do wanny z gumowym pająkiem!

niedziela, 23 maja 2010

Dwa kółka dwa siodełka

Sprzęt jeździecki został zmontowany, a M wstał dziś przed obiadem, więc okazja, jaka może się nie powtórzyć i należy ją chwytać jak byka za kierownicę. Co też się stało. Po malutkim zamieszaniu wywołanym moją niekompetencją w pakowaniu rodziny na rowerowy piknik, kiedy to przy szlabanie zorientowałam się, że jestem w ciapach i musiałam wracać (co skrzętnie wykorzystałam do zrobienia makijażu, a co), wyruszyliśmy podziwiać stan wody w Wiśle (to nie jest śmieszne!). W trasie okazało się, że co dwa siodełka to nie jedno i ja raczej nie wydolę aż do Wisły. Zresztą Dziecku należy się okazja do spalenia kilodżuli na świeżym powietrzu, a pchać rowera przecież nie będzie.
No to śmy się zatrzymali w zieleni w połowie drogi między domem a Wisłą. Co było w zieleni nie jest ważne. Ważne, że M oznajmił, iż ajfon przewiduje deszcz o 13, a że była 13.13 to odtrąbiliśmy odwrót. W drodze powrotnej złapał nas deszcz i to niewąski. Jak już nadarzyła się okazja do schowania się przed wodą, to Dziecko było doszczętnie (o, to słowo nie ma nic wspólnego z oszczędnie, bo spelczek podkreśla :) przemoczone i kwalifikowało się do szybkiego odgrzewania (wspominałam w poprzedniej notce o Anginie, nie?).
Nie tak znowu bardzo szybko, ale jednak, pedałowałam co sił i mnie na jednym takim łuczku zarzuciło i wytrąciło z równowagi. Fotelik się spisał na medal, bo Dziecko bez draśnięcia. Ja straciłam lakier piwoniowy z małego paznokcia oraz skórę z łokcia, ale dałam radę i ruszyliśmy do domu w strugach deszczu i krwi. Do garażu wjeżdżaliśmy już w upalnych promieniach słońca, ale nadal zmarznięci.
Zobaczymy, jak to się odbije na stanie zdrowia mojego jedynego zstępnego. Trzymajcie kciuki za dzisiejszą noc!
PS. O paznokcia proszę się nie martwić - odmalowałam i nie ma śladu.

sobota, 22 maja 2010

Zombie Day

Już zapomniałam jak to jest zarwać noc i ogólnie nie uwzględniam takiej ewentualności w planach weekendowych. Planuję zazwyczaj aktywności typu plac zabaw, rower, zakupy, sprzątanie z lizaniem podłogi, gotowanie zup i tym podobne wystrzałowe atrakcje. Tymczasem się zdarzyła. Wkradła się do naszej sypialni o 1 nad ranem i została z nami na całą sobotę. Tłusta, tępa i gburowata pani Noc Nieprzespana. Nie wiem kto ją zaprosił, jakaś Alergia albo Angina, dziś nie zdecyduję. Może wpadła nieproszona?
M przejął nieśpiące Dziecko w godzinach 6-8.10, dzięki czemu bilans mojego snu zamknął się na 4 godzinach. M odsypiał do 15. (jakim prawem???) Ja natomiast początek dnia spędziłam podejmując słabe próby uratowania soboty, a środek i końcówkę dnia nakłaniając Dziecko do drzemki. Teraz śpi i w sumie nie wiadomo, czy się zbudzi przed ranem, a może znowu o 1?
Podsumowując, nie mam wspomnień z tego dnia, tylko takie mgliste wrażenie, że bym wolała, aby takie dni się nie powtarzały.

piątek, 21 maja 2010

W poszukiwaniu samotności

Poszłam sobie do kina, aby pobyć sama. I aby zobaczyć film, który przy okazji był super, i jeśli kiedyś będę robić filmy, to właśnie takie, o miłości i filozofowaniu z umiarem. Nie sądziłam że polubię Allena, ale się udało.
Ponieważ film leci już od stu lat, sala była pusta. Ale chyba feromony zadziałały, bo z obu stron dosiedli się do mnie ludzie i chyba byłam jedynym człowiekiem z dwoma sąsiadami na sali.
Pani z prawej jednostajnym ruchem pożywiała się popcornem przez 120 minut, natomiast pan z lewej kręcił się, komentował głośno, wybuchał śmiechem, powtarzał co fajniejsze kwestie, stale wyjmował ajfona i czytał smsy od niejakiej Paradise (a co, jak siedzi koło mnie tak aktywnie, to sobie poczytałam, czego chce Paradise w trakcie moich Chwil Bez Dziecka). Najgorszy był jednak zapach pana z lewej. Na pewno wydał fortunę na flakon eau de cośtam, ale z mojego punktu wąchania, były to zmarnowane pieniądze. Cuchnia jakich mało, którą epatował z każdym ruchem i smsem.

Koję zmaltretowany nos likierem czekoladowym prosto ze strefy bez ceł.
Tak przy okazji, lecę do Nowego Jorku. Można powiedzieć, że służbowo, robić risercz dla mojego drugiego ja. Jupi.

czwartek, 20 maja 2010

Oj

Ale pajęczynami tu zarasta. Nieładnie, wstydź się, autorko!

--
Autorka cierpiąca na chwilową schizofrenię zaoceaniczną, nie może się odnaleźć we własnym życiu, a co ważniejsze, zgubiła ten gniew i żal, który zapładniał ją do pisania tutejszego bloga.
Autorka poddaje się terapii i są dobre rokowania. Uprasza się o cierpliwość.

poniedziałek, 10 maja 2010

Cyc-tat

... woda gotowana młotkiem (nawet przez dłuuuuuuższy czas) pozostaje nieugotowana. Wojciech Widłak

Proszę to potraktować jako początek nieregularnego cyklu ((wydawniczego).

Chciałabym tylko wyjaśnić, że jako ten Benek Guzik czuję się młodsza z każdym rokiem. Pamiętam, jak sobie wyobrażałam swoją dorosłość - cała zaplanowana, zorganizowana, zakredytowana, na czas, uprasowana, zapięta pod szyję, i w rozmiarze 36. W zasadzie pozostały mi tylko kredyty. Ale luz, spoko, jest okej.

niedziela, 9 maja 2010

Getry

Wszystko mnie boli i nie mam zamiaru podejmować dziś żadnego wysiłku fizycznego. Nawet małżeństwo mnie obtarło i mam pęcherz pod obrączką. W dość typowy dla mnie sposób czyli z zapałem neofity, dokonałam wczoraj osobistego otwarcia sezonu rowerowego. Nie chwaląc się, uczyniłam 45+ kilosów zaliczając wszystkie chyba landmarki lewobrzeżnej stolycy.

Nie wiem, co powinnam zrobić gdy nagle kończy się ścieżka rowerowa, zawrócić?

Aha i się okazało, że na mojego rumaka miejskiego nie pasują siodła dziecięce. Więc ja nie wiem, jak to będzie, rower albo Dziecko? Nowy rower czy nowe Dziecko?

Pisać też nie mogę, bo bolą mnie paluszki. A muszę.

Co tam jeszcze? A, pobyłam wśród ludzi, a nawet wśród gwiazd. Otarłam się o gwiazdy ekranu dwóch lub trzech pokoleń, wschodzące gwiazdy polskiej palestry, a także o młodzież artystowską. I wszyscy oni, a w zasadzie wszystkie one, ubrane są według jednego szablonu: getry, długa bluzka, płaskie buty. I ja się pytam, o co chodzi? To jakiś mundurek Polki współczesnej? Jest jakaś dyrektywa unijna w sprawie stroju dziennego? Bo ja naprawdę nie rozumiem.

A może wszyscy na świecie się tak ubierają i tylko ja jedna nie wiedziałam? Pójdę włączę telewizor.

czwartek, 6 maja 2010

Sushi na Dzikim Zachodzie

Posprzątałam mieszkanie. Mało powiedziane, wylizałam mieszkanie. Wszystko po to by wzbudzić w sobie twórczą wściekłość. Ale się przeliczyłam i wzbudziłam samą tylko wściekłość kury domowej.
Jak myję te parkiety, na kolanach, bo flamastrów mopem nie da rady, to mi się marzy małe mieszkanko, tak najlepiej 2x2,30. I zupełnie puste, szczególnie wolne od resorków. I kabli.
W strefie tak zwanej "pracy" M, którą od reszty mieszkania wyróżnia stężenie urządzeń elektronicznych przekraczające normy unijne dla magazynów RTV-AGD oraz zawoje kabli o łącznej długości równej odległości Ziemia-Księżyc pomimo wykorzystania wszystkich znanych ludzkości sposobów bezprzewodowego przesyłu danych, a także plastykowych figurek robotów i cycatych wojowniczek, sprzątać wprost nienawidzę ze względu na te właśnie urządzenia, kable i cyculki.

Oprócz tęsknoty za małym metrażem, w tych trudnych dla moich dłoni i paznokci chwilach, rodzi mi się jeszcze jedno marzenie. Marzenie o żonie. Która by się mną zajmowała, sprzątała mi w szafkach kuchennych, robiła zakupy, prasowała, myła okna (wystarczy raz do roku), zajmowała się dzieckiem, sortowała śmieci, gotowała smacznie i zdrowo, masowała stopy przed telewizorem.

Ja bym wtedy zrobiła piękny ogród na balkonie i ozdobiła skrzynie dekupażem, chodziłabym na jogę i salsę, czytałabym coś więcej niż wegańskie blogi, i obiecuję, że bym była dla niej dobra i czuła! Kwiatki i kolczyki bym jej kupowała :)

Jestem otwarta na propozycje. Zgłoszenia z aktualną książeczką zdrowia proszę kierować na adres pocztowy.

No a gdy podłoga lśniła już jak w muzeum w Kozłówce, wparował do domu rozradowany M i rozwiał moje sny o bigamii, przystąpiłam zatem do rolowania suszków i kręcenia margarity. Dacie wiarę, że paczka mrożonych truskawek chodzi po 15 zeta?
No ale narodowe święto Meksykanów zobowiązuje, nie było rady.

Poza tym panują u nas tematy westernowe, studiujemy nowy język, jakim posługiwali się amerykańscy poszukiwacze złota, a który koncentrował się wokół miłości męsko-męskiej, z przyczyn nieznanych współczesnym lingwistom-amatorom.

poniedziałek, 3 maja 2010

Tytułem wyjaśnienia

Blog ten, podobnie jak kilka zaprzyjaźnionych innych stron, przeżywa kryzys spowodowany brakiem weny. Brak weny wynika natomiast z braku zawirowań w życiu osobistym, czyli z nudy, czyli z mojego malutkiego zen i fengszui.
W zasadzie mogę powiedzieć, że minione 12 miesięcy było dla mnie trudne i blogasek powstrzymywał moją piątą klepkę przed pokusą spakowania się i wyskoczenia na Mauritius. Były momenty zwątpienia. Głównie spowodowane niemożnością skoordynowania mojego życia z życiem pozostałych członków mojej małej jednostki społecznej. Natomiast teraz mamy społeczność jedności i wszystko układa się cacy.
Dziecko chodzi spać do własnego "malutkiego łóżta", zasypia samo, lubi się z M, daje odpocząć, wytłumaczyć sobie co nieco, siada na nocnik i śpiewa Niemena.
Ja wiem, co mam robić, rozumiem, co czuję, czasem odpuszczam, czasem akceptuję i z uśmiechem na ustach szoruję podłogi, siekam jarzynki i rozwieszam kolejne pralki prania.
Choć oczywiście momenty się zdarzają. I ja robię wtedy mentalną notkę, zapamiętuję, buduję jakieś zgrabne sarkastyczne zdanie i planuję to puścić w cyberprzestrzeń. Ale potem, gdy siadam przed laptopkiem Blu, to zapominam, kursor miga w pustym okienku, a ja nic.
Dodatkowo niezależność mojego alter ego wprowadza mnie w stan lekuchnej schizofrenii.

Ale, co ważne. Dziecko w delegacji w tym tygodniu, a gdy dzieci nie ma w domu....
rodzice mają telewizor tylko dla siebie. Co przypomina mi, że zmarnowałam 2 godziny oglądając Seks w wielkim mieście. Żenujące. Brrr.