piątek, 31 października 2014

Włosy

Mój sposób na ułożenie włosów bez wysiłku: umyć, rozczesać, pokręcić się po domu, włożyć czapkę i wyjść z domu, spocić się na siłowni, włożyć czapkę i przyjechać rowerem do domu.
Mój sposób na jesienną grypę: j.w.
Jak to się fajnie składa, bo na weekend zobowiązałam się: wziąć Syna na basen, odbyć indywidualny trening na siłce, zabezpieczyć róże na zimę pójść potańczyć ze znajomymi, zaliczyć imprezę ą-ę w małej czarnej, zorganizować popołudnie tematyczne Groby i Dynie.

Tymczasem jest normalny dzień roboczy i zasuwam przy taśmie, tyle że mam mroczki przed oczami, ale to nic w sumie, bo posiadłam umiejętność pisania bezwzrokowego dziecięciem będąc. Mam tylko problem z czytaniem cyferek przez te mroczki. I przez łzawienie z ócz. A może to nie łzy, tylko katar? Anyway słone.

I nie jest to dzień lajtowy. Jest to dzień zamykania miesiąca, przedłużania umów, planowania podróży służbowych, rozwiązywania zagadek zusowskich. I jeszcze sobie przypomniałam, że miałam coś wydrukować na za tydzień. Shit. W życiu już włosów nie umyję.

wtorek, 28 października 2014

Dobra jesień

Czytam w internetach, że zimno, jesień, szaruga, ciemno i ogólnie dekadencja i pełna wspominek schyłkowość. Mnie jeszcze nie trafiło, jeszcze tego nie czuję. Jesień jest kolorowa, słoneczna i malownicza z tymi porannymi mgłami. Przez okno wpada w ciągu dnia dużo słońca, w którym tańczy za dużo kurzu. Wcale nie marzy mi się sen zimowy. Chcę i ja jeszcze potańczyć zanim zamarznę. Chcę jeszcze trochę zupy z dyni, pieczonych jabłek i nalewki śliwkowej.
Jeszcze dwie, trzy podróże zanim przyjdą mrozy na całego. Nie mam zdania w dyskusji czy przestawianie czasu jest dobre.
Ale mnie to dobrze. Auta nie muszę skrobać z rana, nie siedzę w kubiku w openspejsie, nie wdycham naftaliny i cebulowych oddechów w autobusach. Mnie to dobrze. Syn się sam myje i ubiera z rana, śniadanie wciąga i jest gotowy zaledwie po jednej góra dwóch awanturkach. Korków prawie że nie ma, tylko jedno rondo w remoncie na trasie do szkoły. Ale w autku ciepło, milusio, muzyczka gra a kierowcy na drodze z pierwszeństwem przejazdu są zupełnie uprzejmi.
Chce mi się wiersze czytać. Poza tym wszystko w normie.

sobota, 25 października 2014

Sobota

Jeśli z mojego poprzedniego wpisu nie wynika to jednoznacznie, to wyjaśnię - wakacje były cudowne. A co lepsze, tuż po wakacjach był (jest) weekend. A co jeszcze lepsze, jest to 49-godzinny weekend. A co jeszcze jeszcze lepsze, pierwszą połowę tego weekendu spędziłam w łóżku i to było również cudowne.

czwartek, 23 października 2014

Fala

Walizka jeszcze nie rozpakowana, piasek z butów nie wytrzepany,  a ja wciąż mam zawroty głowy... powiedzmy że od lotu, turbulencji, podróżowania.
Było magicznie, jednorożce, pinakolada, tęcza i fontanny z serduszek. Obrzydliwie jednostajnie słodko!!!
Było też pieprznie magicznie, a podświadomość to zawszony i podstępny kundel. Wywiodła mnie na manowce. Z zaskoczenia zaprowadziła ze słonecznej plaży nad betonowy basen, z rattanowego leżaka do łóżka przesiąkniętego łzami, z upału w wiatr i zawieruchę, czyli w przeszłość dokładnie sprzed roku. Nieświadomie i naiwnie (wciąż naiwnie, pfff) dałam się wywieść w te same kąty, pomiędzy te same trzciny i kraciaste obrusy, gdzie siedziałam sobie spokojnie uśmiechając się błogo znad lodowatej Alfy, gdy otrzymałam maila jak cios pięścią w splot słoneczny (tak to sobie przynajmniej wyobrażam), o tym co było rok temu.
Wtedy wszystko do mnie zaczęło docierać. Dlaczego mnie mdli, dlaczego nie mam siły pedałować po prostej drodze, dlaczego cała ta wycieczka jest jak przeciąganie liny samemu ze sobą. Dopiero wieczorem, po kąpieli, przy spokojnym drinku mogłam wsłuchać się w siebie i spróbować nadać pierwsze kształty temu, co w zasadzie się ze mną działo rok temu i teraz, tego dnia spędzonego na morzu.
Bo rok temu zrobiłam coś wielkiego samej sobie, co bardzo dużo mnie kosztowało i bolało mnie ogromnie, a nawet nie wiedziałam, że to robię. Bo teraz pojechałam w to samo miejsce samej sobie pokazać, że jest okej, mała, luzik, świat się nie zawalił, rozejrzyj się, świat jest lepszym miejscem, a twoja Decyzja pasuje do niego, jak brakujący puzzel.


środa, 15 października 2014

Przeddzień

Kiedy dwa miesiące temu bukowałam sobie wakacje na październik, odczuwałam niejakie wyrzuty sumienia. Bo czyż pracując z domu, mam prawo się zmęczyć i chcieć urlopu? Przecież nie dojeżdżam do roboty, mogę ugotować/sprzątnąć/uprać pomiędzy zadaniami pracowymi. Mogę pracować pośród wieżowców Warszawy, jak i na łonie przyrody, również cudzoziemskiej, byleby internet był.
Ale teraz nagle w przededniu wylotu, jak sobie pomyślę, że nie będę widzieć komputera, logo mojej firmy, logo mojego banku, skajpa, fejsbuka i całej tej bandy przez osiem pełnych dni, to normalnie czuję w powietrzu zapach pinakolady. I słowo daję, może być zimno i padać, żarcie może być kiepskie, mogą być tłumy włoskich turystów z bachorami, może być cokolwiek. Ja już chcę tam być.
Fakt wakacji i powyżej opisana sytuacja życiowa wprowadzają dwa nurtujące mnie ostatnio tematy egzystencjalne. A mianowicie, czemu ja odczuwam wyrzuty sumienia (niejakie, ale zawsze) w takich momentach, jak bukowanie sobie wakacji, legalnych, należących mi się, zapłaconych własną krwawicą? Oraz na przykład odczuwam wyrzuty sumienia, gdy nie proponuję komuś pomocy, nawet gdy osoba owa o pomoc mnie wcale nie poprosiła? Albo gdy żyję własnym życiem, to nagle się łapię na tym, że mi za dobrze i że powinnam zatroszczyć się o kogoś, kto w  moim życiu być nie chce? Boszsz, jestem posrana i utopię się w tej pinakoladzie.
A drugi temat mnie nurtujący, to jak żyć, panie premierze, tu i teraz, gdy jutro, pojutrze, za tydzień lub miesiąc ma się wydarzyć coś bardzo przyjemnego, ciekawego i ja już chcę, żeby było jutro? To jak ja mam żyć teraz?
Tu i teraz jest jeszcze ciemno, ale już widać, że mgliście. Jest kawa, komputer, sapiący katarem przez sen Syn. Tu i teraza pachnie jaglanką z wiórami koko (jako namiastka pinakolady) oraz czystą podłogą (Syn umył!). Tu i teraz jest ulotne, bo za chwilę trzeba będzie ruszyć z kopyta w dzień. Tu i teraz jest cisza i spokój i ład, a w głowie właśnie mi się ułożyła odpowiedź na drugie nurtujące mnie pytanie. Żeby żyć tu i teraz, wystarczy po tu i teraz się rozejrzeć.

wtorek, 7 października 2014

Uwaga, uwaga, luz

Uwaga, uwaga. Decyzja została spisana językiem urzędowym, opatrzona podpisem, opakowana w kopertę i wysłana. Teraz to ja czekam na decyzję. Decyzja kosztowała mnie dwa ataki paniki i 4 dziwne sny, w tym dwa dość przyjemne, i trochę pieniędzy. Nikt mi nie zarzuci, że działam szybko i bez przemyślenia. Zaledwie 3 lata dojrzewałam, słonica w ciąży by mnie przegoniła.
W związku z Decyzją mogłam wypić jakieś dobre wino i obgadać Ją w zadymionej kuchni z przyjaciółką. Mogłam również oddać się medytacyjnemu krojeniu dyni. Skorzystałam z obu opcji. A więc oprócz dowodu nadania listu poleconego, mam 5 litrów zupy dyniowej, 2 litry musu dyniowo jabłkowego oraz 4 litry musu dyniowego do dowolnego wykorzystania.
Mam również luz, że oto teraz już tak niewiele w tej sprawie ode mnie zależy, że kiwam sobie nóżką...

poniedziałek, 6 października 2014

Spinka

Jest tak, że jak gdzieś się zepnę, to gdzie indziej muszę poluzować.
Nie mogę być za nic spięta wszędzie.
Jak siłownia i systematycznie praca domowa i rozwój osobisty i ruszanie z listy zadań pozycji nie-do-ruszenia, to walizki nie rozpakowane i zupa nie ugotowana i wanna nie umyta. Pracowa lista rzeczy do zrobienia też rośnie.
I tak dalej.
A zasadnicze pytanie brzmi, co tak właściwie jest ważne. To jest kluczowe pytanie za milion dolarów.
Dwie rozmowy ostatnio odbyłam o tym, jak  mi jest. Ta druga to mnie zaskoczyła, bo rozmawiam sobie ot tak, żeby pogadać, z człowiekiem niewiele mnie łączy, a tu nagle bach-bach-bach trzy szybkie mądre pytania skłaniające do refleksji.
Refleksja jest taka, że ruszyłam z tematem nie-do- ruszenia (pamiętacie Decyzję, co się czaiła?, no to właśnie z tym) i od razu jak tylko, to się okazało, że pod spodem też zastój w innej jeszcze sferze życia. Boszsz, ile człowiek się musi narobić, żeby przeżyć to życie.