piątek, 29 maja 2009

Ciag dalszy nastapil


Mialam dzis kiepski dzien w pracy, o czym juz zalilam sie komu trzeba, wiec na razie nie mam sily o tym pisac.
Po pracy wybralam sie z potomstwem na kawe i szarlotke czyli na spotkanie towarzyskie z AWu. Juz po 10 minutach siedzenia w kawiarni zorientowalam sie (na razie tylko ja) ze potomstwo posiada w majtach bombe. W tym momencie okazalo sie ze po raz pierwszy wyszlam z domu bez zapasowej pieluchy. W zwiazku z tym zjadlysmy szarlotke w pedzie i postanowilysmy reszte spotkania towarzyskiego odbyc w okolicznosciach przyrody, gdzie wiatr bedzie sprytnie zmienial co i rusz kierunek zmylajac przechodniow co do zrodla smrodka. Poszlysmy do ogrodu jordanowskiego (ale tam ladnie!!!!). Po 10 minutach zabawy na placu zabaw i zaliczeniu 17 hustawek, zaczelo kropic. Po kolejnych 15 minutach zaczelo lac. W miedzyczasie potomek wlazl w kaluze, ukradl jakiemus dziecku plastikowa kosiarke, ulepil ciasteczka z czarnego blotka i zasmarkal sie. Stan w majtkach sie nie zmienil.
No coz. Wsadzilam potomka w wozek. Zmienilam skarpety na suche - tak, mialam zapasowe skarpety, mokre buty wsadzilam do woreczkow - tak, mialam woreczki na rozne okazje, wytarlam zablocone raczki - tak, mialam chusteczki, dalam dziecku w lape kanapke - tak, tak, mialam ze soba WSZYSTKO oprocz pieluch.
Poszlismy do metra. Stachalm wozek po schodach, bo oslablam szukajac w deszczu windy. Poza tym balam sie przebywac w zamknietym pomieszczeniu z dzieckiem i bomba. Pojechalam do centrum. W metrze dziecko zjadlo pol kanapki, pol walnelo na podloge i zaczelo krzyczec AM, mama am. Co chyba wiadomo co znaczy.
Wytachalam wozek z metra. Przejechalam pod dworzec centralny. Wtachalam do labiryntu podziemnych korytarzy, gdzie jeszcze z piec razy wnosilam i znosilam wozek z roznych schodow az dotarlam do hali glownej gdzie jest rosman. Zakupilam pieluchy oraz am (i paste do zebow, ale to bez zwiazku z ta historia). Mila pani w kasie zasugerowala, zeby skorzystac raczej z toalet w zlotych tarasach niz na dworcu i jestem jej za to dozgonnie wdzieczna. Wytachalam wozek z dworca i wtachalam do tarasow. Umylam dzieciara w zimnej wodzie, ale za to mydlem, wysuszylam pod nawiewem, nalozylam rajstopki bo w miedzyczasie zrobilo sie chlodno na dworze (tak, tak, rajstopki tez ze soba mialam), dalam am i udalam sie na dworzec srodmiescie, bo ambitnie zdecydowalam ze skoro dotarlam az tutaj, to dotre tez do domu nie czekajac na podwozke przez m. A co ja nie dam rady?
Wytachalam wozek po schodach z tarasow, wtachalam po schodach z siedem kondygnacji w dol na dworzec srodmiescie. Przez pol godziny jezdzilam po peronie zabawiajac dzieciara samochodzikiem i karmiac obwazankiem. W koncu dotarlam do domu. Padam. Popijam piwko. Dziecko padlo juz po wyjsciu z kolejki i spi do tej pory, juz we wlasnym lozeczku. Nic nie zapowiada zeby mialo sie budzic na kapiel.
Moje ogolne spostrzezenia:
- jak sie wali (kupe) to sie wali,
- najpierw sie bardzo cieszylam ze nie mam chusty w ktora musialabym pakowac obsrane dziecko,
- potem bardzo zalowalam ze nie mam chusty i nie moge biegac po tych schodach jak kozica,
- potem znow sie cieszylam ze mam wozek w ktory moge wladowac paczke pieluch,
- zastanowilo mnie dlaczego tyle ludzi je cos lub pije na peronie i w ogole nie przeszkadza im kloaczny odor,
- zastanowilo mnie rowniez jak to mozliwe ze tyle dziewczyn ma taki piekny makijaz wracajac z roboty o 19. ja takiego nie mam nawet jak wychodze rano z domu.

niedziela, 24 maja 2009

Mialam jutro spotkanie

No wlasnie mialam, juz nie mam:)
Mialam very important business meeting zaplanowany na jutro. Nad morzem mialo sie odbyc a ja jako matka karmiaca nie moge zostac wyslana na delegacje z nocowaniem, wiec zakupiono dla mnie bilet LOTu.
No i sie pakuje i szykuje na wielki dzien kiedy to Dziecko przez 12 godzin bedzie pod opieka swojego ojca (prawie dysfunkcyjnego w tym wzgledzie). Gotuje wiec i pakuje do siedmiu pojemniczkow rozne Dzieckowe przysmaki. Ubranka ukladam przy przewijaku, zeby z golym zadkiem nie latalo. Na koniec siegam do biletu coby P zostawic dokladne godziny przylotu/odlotu. A tu co? bilet jest na 26 maja!!!
No wiec mialam jutro spotkanie, juz nie mam.

piątek, 22 maja 2009

Wagary

Ostatnie trzy dni spedzilam w domu na "opiece nad dzieckiem" zabkujacym! ale czadowo jest w domu. Siedze sobie z dzieckiem na placu zabaw, kiwam nozka (na amen mi weszlo do slownika, sorry), kokosze sie po domu, pitrasze, gdacze i planuje kolejne jajo do wysiadywania. Po prostu kura domowa.
Podoba mi sie, prosze wiecej.
Ja tu juz chce zostac.
Prosze podwyzke dla P. Najlepiej od razu dwie, albo i trzy, zeby starczylo na fatalaszki i wakacje.

A dzis dodatkowo zalogowalam sie na moment do matrixa (tez przejelam od pierwszej zony, przeciez to cudne jest) i stalam sie szczesliwa posiadaczka dwoch bluzeczek w cenie jednej oraz trzech wakacyjnych cieni do powiek.
Jej.
A teraz zupka sie gotuje, a ja sacze winko.
I trzymam kciuki za wyprawe mojej siostry na pustynie.


czwartek, 21 maja 2009

Remont

Znów krew zaczyna mi szybciej krążyć, znów śnią mi się ściany i kable. Znów latam z miarką. Znów przestawiam, planuję, przymierzam. Ale będę mieć pięknie!! a ile miejsca!!
Żeby tylko kasy starczyło.
Na razie okazało się, że schody są bardzo drogie, bardzo drogie. Powtarzam jeszcze raz, bardzo drogie.
Idę na allegro poszukać tańszych.

środa, 20 maja 2009

Moje luksusy

Po pierwsze, nie wiem do konca dlaczego, luksusem jest dla mnie posiadanie ekspresu cisnieniowego do kawy w domu. Taka kawiarniana mala czarna moge sobie strzelic w domu o dowolnej porze, na to nalac pianki z mleczka, i nie musze nikomu dawac napiwku.
To na poczatek.
Po drugie, z luksusem kojarzy mi sie garaz podziemny pod mieszkaniem albo praca. To glupie, ale tak mam. Ze nie musze moich butkow skalac w kaluzy, a wydostane sie z domu.
Po trzecie, bardzo wazne, luksusem jest jak ktos sprzata mi w domu. Kurcze, jak ja nienawidze sprzatac!!! a uwielbiam miec porzadek. Tu sprawa jest jasna, chyba. Wlasnie postanowilam zrezygnowac z zakupow ciuchowych/butowych/kosmetycznych na rzecz pomocy domowej co dwa tygodnie.
Po czwarte, ponczochy sa luksusem w zestawieniu z rajstopami, to oczywiste.
Po piate, czuje sie wytwornie, jak mam kwiaty ciete w wazonie. Szczegolnie jesli je dostalam, a juz w ogole najszczegolniej jesli od mezczyzny, a zupelnie naj jesli mi na gosciu zalezy :) No coz, na ten luksus sobie pozwolic nie moge, nie zdarza sie i juz. Bo takie wyzebrane bukieciki (misiu, juz tak dawno kwiatkow od ciebie nie dostalam) to sie nie licza.

Mizeria, co? Ani slowa o wyjazdach do spa, leksusach czy mauritusach. No to co. Taki jest moj luksus i jestem z niego dumna. I cieszy mnie ze zaliczam 4 na 5, no moze 3,5 na 5 bo z tymi ponczochami roznie bywa!

poniedziałek, 18 maja 2009

Boli mnie wszystko

Byłam wczoraj na siłowni. Niebiosa mi sprzyjały i okazało się, że piątkowa promocja ważna jest również w niedzielę. Mam w związku z tym karnet na trzy miesiące!!! Jestem członkiem, znowu, po takiej przerwie, po 13,5 miesiącach!!!
Niebiosa okazały mi ponownie swoją przychylność, bo pierwsze zajęcia to był mój ukochany step!
Ćwiczyłam z zapałem godnym neofity (ale dziś religijnie), czego skutki dziś boleśnie odczuwam. Bolą mnie nawet mięśnie palców. Boli jak idę, siedzę, mówię, oddycham. Na dodatek durna pinda ubrałam się w szpilki.
Więc ledwo łażę. Tuptam sobie powolutku z parkingu do biurowca, tuptam po chodniku, tuptam przez ulicę po przejściu. Jakiś kierowca na mnie natrąbił! Na przejściu! Co prawda gadałam przez komórkę, co w połączeniu z tempem poruszania się mogło dawać efekt nonszalancji (i jeszcze te szpilki), ale mimo wszystko cham i gbur, żeby tak na przejściu obtrąbić przechodnia.

piątek, 15 maja 2009

Aaaaaaaaaach

Po tygodniu wrocilam do domu. Ciesze sie, ze wrocilam, lubie moj domek.
Moj domek jest pokryty gruba warstwa kurzu. Na niej znajduje sie kilka warstw okruchow z jedzenia. Na nich cienka warstwa ubran, glownie skarpet i podkoszulek M. Potem mamy gdzieniegdzie walajace sie dokumenty - uwaga, wszystkie bardzo wazne i potrzebne. Glownie faktury i listy przewozowe, ale jest rowniez umowa z bankiem, kilka wyciagow i rachunkow. Papiery malowniczo posypane sa okruchami. Kolejna warstwe tworza kable. Uwaga, wszystkie bardzo potrzebne, zeby byly zawsze pod reka. Kable posypane sa kurzem i okruchami.
Nawet deska toaletowa jest zakurzona.
Gdyby teraz wybuchl wulkan w Warszawie, to za kilkaset lat archeolodzy mieli by w moim domku ciekawa odkrywke. Tyle warstw pozwalajacych ustalic chronologicznie co Pan M jadl kazdego dnia przez tydzien.
Pffff ja nie jestem archeologiem, a i tak moge to ustalic.

Odkurzyc sie nie udalo. Zanim M wyszedl nie zdazylam dokopac sie do podlogi, bo kurier przywiozl nam siedem pudel wypchanych replikami broni. Ale nie w skali 1 do 1. W skali 2 albo 3 do 1. Znaczy wieksze niz oryginaly. Posiadam w domu arsenal drewnianych bazook i kalasznikowow w rozmiarze xxxxl.

Nie moge sie doczekac remontu. Jakos sobie wyobrazam, ze to zalatwi sprawe. Ze w koncu bede miec pokoj dla Dziecka, gdzie zamkne balagan Dziecka. Ze M bedzie miec stanowisko pracy i tam upchnie sie jego balagan i odwali sie od mojego stolu jadalnego. Ze w koncu bede miec swoja sypialnie, gdzie bedzie zawsze slicznie bialo i puchato i ani jednej rzeczy na wierzchu. Tak bym chciala. Zeby tylko nas stac bylo na ten remont!!!

Na razie siedze sobie na przyszlej odkrywce archeologicznej, mam w kieliszku gewurtztraminera prosto z lodowki, cisze niczym niezmacona, Dziecko uspione, w planach depilacja i prasowanko - wieczor caly przede mna.

środa, 13 maja 2009

Sprawa zupy

Ostatnio nie mam czasu pisać. Zbytnio mnie to nie martwi, tak jest i już.
W pracy nie ma mowy o wolnej chwilce na sprawy niepracowe. W domu Dziecko mnie pochłania. Jak Dziecko idzie spać, gotuję obiad i ja idę spać.
Macierzyństwo nie pozbawiło mnie snu. Pozbawiło mnie wieczorów.

Jeszcze zbulwersowała mnie ostatnio sprawa zupy. Uwaga będą sceny drastyczne. Widziałam kobietę jedzącą zupę. Jadła tak, że nie zupełnie trafiała tą zupą w usta. Trochę ściekało po brodzie. I ona te kropelki z brody wycierała kromką chleba. Tak właśnie, kromką chleba, jak normalnie się by serwetką wytarło. Potem tą kromkę wkładała do ust i zaczynała żuć zanim odgryzła kęs. Ble. I to kulturalna kobieta, co zna języki i czyta poezję. Ble.

wtorek, 5 maja 2009

Maczek


Mam maczka! kto by sie spodziewal? M w ciagu ostatnich dwoch lat sto milionow razy spytal mnie "kiedy bedziesz miec maca?" wyprowadzajac mnie tym niezmiennie z rownowagi. A tu prosze, wracam dzis z pracy do domu, pucuje wszystko, skladam, piore i ganiam za Wrzaskunem. M oznajmia ze wychodzi i ze zabiera ze soba komputer. A ja na to, nie bez zastanowienia, "a nie moglbys mi tego starego maczka odpalic?"
10 minut pozniej jestem posiadaczka pieknego maczka, co nie obsluguje polskich znakow. No dobra, obsluguje, ale w skomplikowany dla mnie sposob.

Ale pierwsza zone czytac mozna!

Bede sie na nim urzadzac i wprowadzac z roznymi moimi sprawami. Hurra!!!!!!

M mial racje, maki sa cool. Dzieki Misiu!