piątek, 27 maja 2011

W zaklętym kręgu

Straciłam wenę, czas się przyznać.
Czasem mi się jeszcze jakaś notka w głowie ułoży, ale zanim ogarnę się i otworzę komputer, to już jej nie ma. Utykam na fejsie, czyimś blogu, galerii, sklepie i notka się ulatnia.
Kiedyś jak się ulotniła, to potem wracała, a teraz nie wraca.
Myślę sobie że to mnie szara rzeczywistość stłamsiła.
No bo ja tu szukam wyzwań, nakładam różowe rękawice żeby się z życiem radośnie boksować, a to życie mnie zachodzi od tyłu i wali brudną szmatą po głowie.

Czasem posypie płatkami róży...

Ale to chyba tylko po to żeby uśpić moją czujność i znowu walnąć, tak sobie myślę...

Posiedzę sobie jeszcze w tym ciemnym kątku i pochlipię. Bo sobie zdałam sprawę, że w mój cykl roczny juz chyba na stałe wpisał się remont. Gruz, pył i przekleństwa - niewątpliwie wiosna już w pełni. Względny porządek, cisza i luzik popołudniowy – ani chybi lato ma się ku końcowi.
I tak to jest. Są plany remontowe na co najmniej 3 cykle. A potem się pewnie coś posypie i trzeba będzie odnawiać, więc jestem spokojna. Coś tam będzie do wyrównania, wyskrobania, skucia.
Dziś śniły mi się granatowe ściany.
Oraz barek, taki z alkoholami.

niedziela, 15 maja 2011

Niesmak

Nie pisałam.
To znaczy napisałam jedną notkę, ale się okazało po zastanowieniu, że to nieprawda.
Potem napisałam drugą notkę, ale stała się nieaktualna.
Potem wymyśliłam trzecią notkę, ale blogger się wyłączył. Zapomniałam o czym była. Na pewno była genialna, ale zapomniałam.
Potem się zorientowałam, że trwa bardzo trudny tydzień, który miał się skończyć w piątek 13-go, ale skończył się dziś o 2 rano dopiero. No może o 5.30. Jakoś takoś.

W tym kiepskim ogólnie życiowo i niestety nieżyciowo tygodniu udało mi się nie zgubić komórki, choć było blisko i niesmak pozostał.
Obudziłam się jednego dnia o 5.55 z myślą, że muszę natentychmiast zlokalizować mojego ajfona gdyż za 5 minut zadzwoni budzik i obudzi domowników oraz gości. Przez pięć minut przeszukałam torebkę, marynarkę, spodnie, łazienkę i kuchnię. Budzik nie zadzwonił, co w połączeniu z brakiem urządzenia w zasięgu mojego radaru wywołało panikę. Pobiegłam obudzić M.
- Ej, myślisz że to możliwe, że ja wczoraj w tej knajpie zostawiłam ajfona na stoliku?
- No możliwe. W sumie już od roku nie postradałaś żadnej komórki.
Tu wpadłam w rozpacz, smutek, niechęć do samej siebie.
Przeanalizowaliśmy następnie osoby obecne w knajpie w czasie gdy ją opuszczaliśmy, wytypowaliśmy podejrzanych i ustaliliśmy osoby godne zaufania.
M wydobył spod łóżka ajpada i przekazał mi godziny otwarcia lokalu oraz numer telefonu.
Następnie wpadł na moment na allegro i zapoznał mnie z aktualnymi cenami ajfonów trójek.
Następnie mnie pocieszył, że aktualizację mam zaledwie sprzed 3 miesięcy więc spoko.
W wyniku tych zabiegów pogodziłam się ze stratą.
W tym momencie wybiła 6.30 i z fałdów kołdry odezwał się mój budzik.

I tyle.

Niesmak pozostał.

piątek, 6 maja 2011

Czepiam się

Wzięłam ostatnio nasze przedszkole pod lupę.
Jak pani opiekunka mówi, że jeden chłopiec dał jej dziś w kość, to se myślę, luz, przedszkolanka też człowiek, komu dzieci w kość nie dają?
A potem sobie o tym gadam z Dzieckiem.
- Maciuś był dziś bardzo niegrzeczny.
- Ach tak. Co robił?
- Biegał, krzyczał i wyrywał się. (biedny chłopiec)
- A kto go łapał?
- Pani.
- Dlaczego go łapała?
- Bo chciała go postawić do kąta.
- A za co?
- No bo był niegrzeczny.
- Czyli co zrobił?
- No właśnie nie wiem.

Rodziców też wzięłam, a co.
Jeden chłopiec nie może na placu zabaw bawić się na jeździkach. Mama zabroniła, bo zdziera sobie od tego buty. No kurcze, niech w zdartych chodzi!
A drugi chłopiec który bardzo nie lubi masła siedzi przy podwieczorku przy pustym talerzu. I płacze, że jest głodny. Z masłem nie zje, a mama mu dziś zapomniała przynieść bułeczki bez masła.

Może by tak wyszarpnąć jeszcze parę stówek i parę kilometrów dalej wozić Dziecko do Montessori?

środa, 4 maja 2011

Majówka

Śmy pojechali.
Dziecko wiadomo, brudzi jedne spodnie na dzień. Więc cztery pary. Plus rezerwa, bo błoto, deszcz, wypadki i tak dalej. Ma spodni 6 par. Jedne jeszcze kupujemy po drodze, ale to dlatego że ładne, a nie potrzebne. Te sześć par to po powrocie wszystkie od razu do pralki.
Ja wiadomo. Jestem dziewczynką. Więc dwie pary spodni. Plus jedne takie ładniejsze jakby co. Plus spódniczka. Chodzę w tych samych cały wyjazd.
M wiadomo. Facet i twardziel. Deszcz się go nie ima. Zimno nie straszne. Stroić się nie będzie. Ma jedną parę. I tenisówki. W góry. Luzik.
Co nie znaczy że jego bagaż najmniejszy, bo przecież 300 km bieżących kabli, ładowarek, zasilaczy, 12 przelotek i 4 urządzenia elektroniczne trochę miejsca zajmują.

Zdarzyła mi się na tej majówce taka historia, która się każdej mamie przytrafia. Czyli że w stylu trzymam 2 siateczki w rękach, torebkę, soczek, kurteczkę, chorągiewkę (bo dzień flagi był), obrazek z kameleonem i zieloną kredkę. I wtedy Dziecko woła siusiu, ale takim głosem że wiadomo że już. I mam co prawda 6 par zapasowych spodni, ale przecież nie przy sobie tylko w hotelu! No typowe, więc ja nie o tym, co się potem stało, czyli jak to omiotłam dzikim wzrokiem salę, odnalazłam M, który akurat trzymał w ręce ajfona, wtryniłam mu swój dobytek, porwałam Dziecko i wpadłam do pierwszej toalety z brzegu. No i właśnie o tym chciałam, bo to była akurat męska i ja akurat pierwszy raz byłam w męskiej, nie złożyło się jakoś do tej pory. I tam dowiedziałam się na czym polega wyższość kobiet. Po prostu tak obsikanej toalety wraz z podłogą i ścianami to żem w życiu nie widziała i zobaczyć nie chcę.