niedziela, 23 maja 2010

Dwa kółka dwa siodełka

Sprzęt jeździecki został zmontowany, a M wstał dziś przed obiadem, więc okazja, jaka może się nie powtórzyć i należy ją chwytać jak byka za kierownicę. Co też się stało. Po malutkim zamieszaniu wywołanym moją niekompetencją w pakowaniu rodziny na rowerowy piknik, kiedy to przy szlabanie zorientowałam się, że jestem w ciapach i musiałam wracać (co skrzętnie wykorzystałam do zrobienia makijażu, a co), wyruszyliśmy podziwiać stan wody w Wiśle (to nie jest śmieszne!). W trasie okazało się, że co dwa siodełka to nie jedno i ja raczej nie wydolę aż do Wisły. Zresztą Dziecku należy się okazja do spalenia kilodżuli na świeżym powietrzu, a pchać rowera przecież nie będzie.
No to śmy się zatrzymali w zieleni w połowie drogi między domem a Wisłą. Co było w zieleni nie jest ważne. Ważne, że M oznajmił, iż ajfon przewiduje deszcz o 13, a że była 13.13 to odtrąbiliśmy odwrót. W drodze powrotnej złapał nas deszcz i to niewąski. Jak już nadarzyła się okazja do schowania się przed wodą, to Dziecko było doszczętnie (o, to słowo nie ma nic wspólnego z oszczędnie, bo spelczek podkreśla :) przemoczone i kwalifikowało się do szybkiego odgrzewania (wspominałam w poprzedniej notce o Anginie, nie?).
Nie tak znowu bardzo szybko, ale jednak, pedałowałam co sił i mnie na jednym takim łuczku zarzuciło i wytrąciło z równowagi. Fotelik się spisał na medal, bo Dziecko bez draśnięcia. Ja straciłam lakier piwoniowy z małego paznokcia oraz skórę z łokcia, ale dałam radę i ruszyliśmy do domu w strugach deszczu i krwi. Do garażu wjeżdżaliśmy już w upalnych promieniach słońca, ale nadal zmarznięci.
Zobaczymy, jak to się odbije na stanie zdrowia mojego jedynego zstępnego. Trzymajcie kciuki za dzisiejszą noc!
PS. O paznokcia proszę się nie martwić - odmalowałam i nie ma śladu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz