poniedziałek, 17 listopada 2014

Tego się nie spodziewałam

Z bezsennością jestem w zażyłej komitywie, jak wiadomo, nie od dziś. Nie spodziewałam się, że mnie małpa jedna zaatakuje od zupełnie bezbronnej strony, a mianowicie, że się do mnie dobierze od Syna. Bo otóż Syn mój cierpi od dwóch nocy na problemy ze spaniem. Może to adrenalina, może to efekt nocy przed poniedziałkiem, może to kwestia czytanej książki, lęków, czasu zmian, a może jeszcze czegoś innego.

Sytuacja jest o tyle wnerwiająca, że ja akurat jestem śpiąca i bym sobie chrapnęła, ale Syn mnie wzywa...

Dodam, że w całej sytuacji występuje komplikator w postaci łóżka ikeowskiego Kura z tunelo-namiotem. Odbywa się to tak. Wczołguję się w tunel. Czytamy książkę, gasimy światło, przytulamy się chwilę i gadamy, Syn zaczyna oddychać równo, zaglądam z komórki w internet na 3-5 minut, żeby miał czas mocno usnąć i rozpoczynam proces wysuwania się z tunelu.

Jestem dość wygimnastykowana, joga, siłka, rower, wyciskanie ciężarów korkociągiem itd, ale wygramolenie się z tunelo-namiotu w taki sposób, by Kura nie zaskrzypiała, nie jest proste. Gdy już jednak tak, to mam do pokonania naturalną przeszkodę w formie drabinki. Została ona zaprojektowana dla człowieka o wzroście 116-142 cm. Mnie z najwyższego szczebla do ziemi brakuje tyle ile do pełnego szpagatu, czyli 23 cm. Natomiast z najwyższego szczebla do kolejnego brakuje mi wstecznie wyginających się kolan. Jedyne rozwiązanie to skoczyć. Ale jeśli wygrzebywałam się w prostszy sposób, czyli na czworakach, to muszę skoczyć do tyłu, co jest straszne nocą i często kończy się walnięciem kolanami o drugi szczebel od dołu. Natomiast jeśli wygrzebywałam się w sposób bardziej akrobatyczny, czyli pełznąc na plecach, to mam szansę na czysty skok przodem z lekkim wybiciem się na ramionach. Łagodnie ląduję w plastelinie i lego hero factory i mogę sobie spokojnie pokuśtykać do swojego łóżka...

Ale nie. Przez ostatnie dwie noce nie mam tak lekko. Nie docieram do drabinki. Nawet nie udaje mi się przyjąć pozycji do pełznięcia na plecach. Syn ma wielkie i świecące oczy jak obcy ze strefy 51 i szepcze "nie mogę spać, pomóż mi". Opowiadam bajki, włączam muzykę do medytacji, tulę, gładzę i marzę o rozkoszach własnego łóżka.

czwartek, 6 listopada 2014

3.45

Czasem tak jest, że gdy budzę się obrzydliwie wcześnie, na przykład dziś o 3.45, to cieszy mnie ten fakt. Bo czyż nie jest cudownie mieć przed sobą 2 godziny 15 minut do budzika do dowolnego wykorzystania? Leżę sobie wtedy w łóżku, przewijam internety i rozkoszuję się faktem, że za chwilę nadrobię zaległości, może coś napiszę, wypiję kawę na spokojnie, poczytam książkę. Potem nagle mam już tylko 1 godzinę 35 minut do budzika, więc szybko wybieram z listy. Wciąż jeszcze mogę wybrać to, na co mam największą ochotę. Dziś padło na czytanie.
Czytanie jest cudowne. Jest legalnym i akceptowalnym sposobem na ucieczkę od rzeczywistości. Co więcej, jest sposobem na ucieczkę od własnych myśli i uczuć ! Jest społecznie podziwianym i cenionym sposobem na unikanie konfrontacji z powodem tak wczesnej pobudki, pfff. Czytam więc sobie bezkarnie i z samozadowoleniem, nawet gdy czytam bzdety dla nastolatków. I minus jest tylko taki, że nie kontroluję wtedy czasu. Więc gdy zerkam na zegarek okazuje się, że mam 15 minut do budzika. I szybko szybko szybko nastawiam kawę i pranie i komputer i kładę ręcę na klawiaturze. Tyle że ten luksusowy spokój sprzed dwóch godzin już uleciał, a moje oczy nieustannie wędrują do wyświetlacza zegara.
I za cholerę nie pamiętam już tych mądrych refleksji z 3.45. Mam tylko poczucie nie zrealizowanego planu. I ochotę na drugą kawę.

piątek, 31 października 2014

Włosy

Mój sposób na ułożenie włosów bez wysiłku: umyć, rozczesać, pokręcić się po domu, włożyć czapkę i wyjść z domu, spocić się na siłowni, włożyć czapkę i przyjechać rowerem do domu.
Mój sposób na jesienną grypę: j.w.
Jak to się fajnie składa, bo na weekend zobowiązałam się: wziąć Syna na basen, odbyć indywidualny trening na siłce, zabezpieczyć róże na zimę pójść potańczyć ze znajomymi, zaliczyć imprezę ą-ę w małej czarnej, zorganizować popołudnie tematyczne Groby i Dynie.

Tymczasem jest normalny dzień roboczy i zasuwam przy taśmie, tyle że mam mroczki przed oczami, ale to nic w sumie, bo posiadłam umiejętność pisania bezwzrokowego dziecięciem będąc. Mam tylko problem z czytaniem cyferek przez te mroczki. I przez łzawienie z ócz. A może to nie łzy, tylko katar? Anyway słone.

I nie jest to dzień lajtowy. Jest to dzień zamykania miesiąca, przedłużania umów, planowania podróży służbowych, rozwiązywania zagadek zusowskich. I jeszcze sobie przypomniałam, że miałam coś wydrukować na za tydzień. Shit. W życiu już włosów nie umyję.

wtorek, 28 października 2014

Dobra jesień

Czytam w internetach, że zimno, jesień, szaruga, ciemno i ogólnie dekadencja i pełna wspominek schyłkowość. Mnie jeszcze nie trafiło, jeszcze tego nie czuję. Jesień jest kolorowa, słoneczna i malownicza z tymi porannymi mgłami. Przez okno wpada w ciągu dnia dużo słońca, w którym tańczy za dużo kurzu. Wcale nie marzy mi się sen zimowy. Chcę i ja jeszcze potańczyć zanim zamarznę. Chcę jeszcze trochę zupy z dyni, pieczonych jabłek i nalewki śliwkowej.
Jeszcze dwie, trzy podróże zanim przyjdą mrozy na całego. Nie mam zdania w dyskusji czy przestawianie czasu jest dobre.
Ale mnie to dobrze. Auta nie muszę skrobać z rana, nie siedzę w kubiku w openspejsie, nie wdycham naftaliny i cebulowych oddechów w autobusach. Mnie to dobrze. Syn się sam myje i ubiera z rana, śniadanie wciąga i jest gotowy zaledwie po jednej góra dwóch awanturkach. Korków prawie że nie ma, tylko jedno rondo w remoncie na trasie do szkoły. Ale w autku ciepło, milusio, muzyczka gra a kierowcy na drodze z pierwszeństwem przejazdu są zupełnie uprzejmi.
Chce mi się wiersze czytać. Poza tym wszystko w normie.

sobota, 25 października 2014

Sobota

Jeśli z mojego poprzedniego wpisu nie wynika to jednoznacznie, to wyjaśnię - wakacje były cudowne. A co lepsze, tuż po wakacjach był (jest) weekend. A co jeszcze lepsze, jest to 49-godzinny weekend. A co jeszcze jeszcze lepsze, pierwszą połowę tego weekendu spędziłam w łóżku i to było również cudowne.

czwartek, 23 października 2014

Fala

Walizka jeszcze nie rozpakowana, piasek z butów nie wytrzepany,  a ja wciąż mam zawroty głowy... powiedzmy że od lotu, turbulencji, podróżowania.
Było magicznie, jednorożce, pinakolada, tęcza i fontanny z serduszek. Obrzydliwie jednostajnie słodko!!!
Było też pieprznie magicznie, a podświadomość to zawszony i podstępny kundel. Wywiodła mnie na manowce. Z zaskoczenia zaprowadziła ze słonecznej plaży nad betonowy basen, z rattanowego leżaka do łóżka przesiąkniętego łzami, z upału w wiatr i zawieruchę, czyli w przeszłość dokładnie sprzed roku. Nieświadomie i naiwnie (wciąż naiwnie, pfff) dałam się wywieść w te same kąty, pomiędzy te same trzciny i kraciaste obrusy, gdzie siedziałam sobie spokojnie uśmiechając się błogo znad lodowatej Alfy, gdy otrzymałam maila jak cios pięścią w splot słoneczny (tak to sobie przynajmniej wyobrażam), o tym co było rok temu.
Wtedy wszystko do mnie zaczęło docierać. Dlaczego mnie mdli, dlaczego nie mam siły pedałować po prostej drodze, dlaczego cała ta wycieczka jest jak przeciąganie liny samemu ze sobą. Dopiero wieczorem, po kąpieli, przy spokojnym drinku mogłam wsłuchać się w siebie i spróbować nadać pierwsze kształty temu, co w zasadzie się ze mną działo rok temu i teraz, tego dnia spędzonego na morzu.
Bo rok temu zrobiłam coś wielkiego samej sobie, co bardzo dużo mnie kosztowało i bolało mnie ogromnie, a nawet nie wiedziałam, że to robię. Bo teraz pojechałam w to samo miejsce samej sobie pokazać, że jest okej, mała, luzik, świat się nie zawalił, rozejrzyj się, świat jest lepszym miejscem, a twoja Decyzja pasuje do niego, jak brakujący puzzel.


środa, 15 października 2014

Przeddzień

Kiedy dwa miesiące temu bukowałam sobie wakacje na październik, odczuwałam niejakie wyrzuty sumienia. Bo czyż pracując z domu, mam prawo się zmęczyć i chcieć urlopu? Przecież nie dojeżdżam do roboty, mogę ugotować/sprzątnąć/uprać pomiędzy zadaniami pracowymi. Mogę pracować pośród wieżowców Warszawy, jak i na łonie przyrody, również cudzoziemskiej, byleby internet był.
Ale teraz nagle w przededniu wylotu, jak sobie pomyślę, że nie będę widzieć komputera, logo mojej firmy, logo mojego banku, skajpa, fejsbuka i całej tej bandy przez osiem pełnych dni, to normalnie czuję w powietrzu zapach pinakolady. I słowo daję, może być zimno i padać, żarcie może być kiepskie, mogą być tłumy włoskich turystów z bachorami, może być cokolwiek. Ja już chcę tam być.
Fakt wakacji i powyżej opisana sytuacja życiowa wprowadzają dwa nurtujące mnie ostatnio tematy egzystencjalne. A mianowicie, czemu ja odczuwam wyrzuty sumienia (niejakie, ale zawsze) w takich momentach, jak bukowanie sobie wakacji, legalnych, należących mi się, zapłaconych własną krwawicą? Oraz na przykład odczuwam wyrzuty sumienia, gdy nie proponuję komuś pomocy, nawet gdy osoba owa o pomoc mnie wcale nie poprosiła? Albo gdy żyję własnym życiem, to nagle się łapię na tym, że mi za dobrze i że powinnam zatroszczyć się o kogoś, kto w  moim życiu być nie chce? Boszsz, jestem posrana i utopię się w tej pinakoladzie.
A drugi temat mnie nurtujący, to jak żyć, panie premierze, tu i teraz, gdy jutro, pojutrze, za tydzień lub miesiąc ma się wydarzyć coś bardzo przyjemnego, ciekawego i ja już chcę, żeby było jutro? To jak ja mam żyć teraz?
Tu i teraz jest jeszcze ciemno, ale już widać, że mgliście. Jest kawa, komputer, sapiący katarem przez sen Syn. Tu i teraza pachnie jaglanką z wiórami koko (jako namiastka pinakolady) oraz czystą podłogą (Syn umył!). Tu i teraz jest ulotne, bo za chwilę trzeba będzie ruszyć z kopyta w dzień. Tu i teraz jest cisza i spokój i ład, a w głowie właśnie mi się ułożyła odpowiedź na drugie nurtujące mnie pytanie. Żeby żyć tu i teraz, wystarczy po tu i teraz się rozejrzeć.

wtorek, 7 października 2014

Uwaga, uwaga, luz

Uwaga, uwaga. Decyzja została spisana językiem urzędowym, opatrzona podpisem, opakowana w kopertę i wysłana. Teraz to ja czekam na decyzję. Decyzja kosztowała mnie dwa ataki paniki i 4 dziwne sny, w tym dwa dość przyjemne, i trochę pieniędzy. Nikt mi nie zarzuci, że działam szybko i bez przemyślenia. Zaledwie 3 lata dojrzewałam, słonica w ciąży by mnie przegoniła.
W związku z Decyzją mogłam wypić jakieś dobre wino i obgadać Ją w zadymionej kuchni z przyjaciółką. Mogłam również oddać się medytacyjnemu krojeniu dyni. Skorzystałam z obu opcji. A więc oprócz dowodu nadania listu poleconego, mam 5 litrów zupy dyniowej, 2 litry musu dyniowo jabłkowego oraz 4 litry musu dyniowego do dowolnego wykorzystania.
Mam również luz, że oto teraz już tak niewiele w tej sprawie ode mnie zależy, że kiwam sobie nóżką...

poniedziałek, 6 października 2014

Spinka

Jest tak, że jak gdzieś się zepnę, to gdzie indziej muszę poluzować.
Nie mogę być za nic spięta wszędzie.
Jak siłownia i systematycznie praca domowa i rozwój osobisty i ruszanie z listy zadań pozycji nie-do-ruszenia, to walizki nie rozpakowane i zupa nie ugotowana i wanna nie umyta. Pracowa lista rzeczy do zrobienia też rośnie.
I tak dalej.
A zasadnicze pytanie brzmi, co tak właściwie jest ważne. To jest kluczowe pytanie za milion dolarów.
Dwie rozmowy ostatnio odbyłam o tym, jak  mi jest. Ta druga to mnie zaskoczyła, bo rozmawiam sobie ot tak, żeby pogadać, z człowiekiem niewiele mnie łączy, a tu nagle bach-bach-bach trzy szybkie mądre pytania skłaniające do refleksji.
Refleksja jest taka, że ruszyłam z tematem nie-do- ruszenia (pamiętacie Decyzję, co się czaiła?, no to właśnie z tym) i od razu jak tylko, to się okazało, że pod spodem też zastój w innej jeszcze sferze życia. Boszsz, ile człowiek się musi narobić, żeby przeżyć to życie.

poniedziałek, 29 września 2014

Kawa przed wschodem słońca

Sporo już napisałam o bezsenności.
A może wcale nie pisałam, tylko chciałam napisać? Fakty mi się dziś będą mieszać, to pewne.
Dziś lubię moją bezsenność. Dzięki niej mam świeżo ugotowane dwie różne zupy, curry z ciecierzycą i obejrzanego Hannibala.
Siedzę właśnie przy drugiej kawie i czekam na pobudkę Syna.
I lubię dziś tą bezsenność, bo te godziny między północą a świtem, między jarzynami, między odcinkami, były magiczne. Ja siekam marchewkę, Hannibal kolegę po fachu i tak sobie powitaliśmy słońce każdy w swojej kuchni, a jednak w jakiejśtam jedności...

Podobno bezsenność nasila się jesienią. Spodziewam się pracowitej jesieni. Zaczynam kilka projektów na raz i wiem, że nie będzie lekko.
Praca wchodzi w wymagający okres.
A w moim życiu tak wiele się dzieje i choć staram się wchodzić w to świadomie, niespiesznie, dać się nieść wydarzeniom, to przecież jestem aktorem, a nie widzem i nie mogę nie działać. Mam emocje. Tęsknię, pragnę, chcę więcej i bardziej i bliżej, mam pokusę, by przyspieszyć pewne sprawy. Niech stanie się przyszłość, którą planujemy. Innych się boję, unikam niewygody psychicznej z nimi związanej, więc prokrastynuję, przerzucam na innych, odsuwam, mimo pełnej świadomości, że dłużej tak się nie da.

Między północą a wschodem słońca jest ciemno, ale to wszystko co mną targa, co mnie budzi, jest bardzo jasne i wyraźne.

poniedziałek, 22 września 2014

Energia podąża za uwagą

Zasmęciłam się dzisiaj nieco. Łaziłam tak z tym zasmęceniem, myśląc cobytu, skoro zupa nie pomogła, mimo że gotowana pod przykryciem i rytualnie.
Wzięłam więc i pomedytowałam. W tej medytacji przyszły do mnie przeróżne myśli odkrywcze i objawienne. Przy czym większość śmieciowych i bez związku z istotnymi dla świata sprawami.
Pośród śmiecia zaczęłam się jednak zastanawiać, czego mi w zasadzie trzeba? Nie w takim sensie, że Johnny'ego Deppa i 3 milionów (może być złotych). I nie w takim sensie, że pokoju na świecie. W takim sensie, że tu i teraz w tym momencie.
Otóż mię potrzeba było magii. Namacalnych dowodów, że wszechświat mnie wysłuchuje i dostarcza, że magia się zadziewa, że kto szuka ten znajduje, a kto prosi ten dostaje (więc ostrożnie z tym).
Potrzeba była silna i domagająca się zaspokojenia. Udałam się zatem po Syna do placówki edukacyjnej na piechotę z myślą, że pójdę przez park, otrę się o przyrodę w przestrzeni miejskiej, ale zawsze, i może gdzieś po drodze wydarzy się magia. Tymczasem magia dopadła mnie w windzie, gdzie wychynęła z telefonu typu smart, w postaci tegoż to posta. 
Jest to notka opisująca, co dzieje się właśnie obecnie w moim życiu, czyli co mam na tapecie. Tu polecą cytaty:
"Dobrze więc skupić się na temacie równowagi w naszych relacjach, balansu pomiędzy braniem i dawaniem..."
"...renegocjowaniu dotychczasowych ustaleń, rozmawianiu o tym co dotychczas było niedookreślone i szukaniu kompromisu..."
"...co jest dla mnie w moich relacjach ważne, czego potrzebuję, co doceniam, a co chcę zmienić..."
"...skupić się na tym by uwolnić się od tego co nas oddziela od miłości i szczęścia w związku..." 
No i jak tu nie wierzyć w magię? A skoro gwiazdy tak mówią, to nabrałam dodatkowej pewności i energii, by odnaleźć balans, renegocjować i uwolnić się. Nawet maila wysłałam w tej sprawie. Z załącznikami. Trzymajcie kciuki, a ty Wszechświecie, nie przestawaj dostarczać.

Jesiennie

Mole poszły spać, wolę jaglaną od owsianki, wolę czerwone od białego, gotuję zupy pod przykryciem i dodaję dynię do wszystkiego. Z powyższego wnioskuję, że jesień.
Jesień jakoś mi się sentymentalnie zaczęła. Od ugotowania zupy medytacyjnej i rozważań.  Miałam medytować o naiwności. Ale dopadło mnie przemijanie.
Widzę je w lustrze, słyszę je w telefonie, czytam o nim maile.
Boję się go i chcę go jednocześnie.
Nie chcę moich siwych włosów, ale jestem przecież przeogromnie ciekawa jak posiwieją.

Oj, to głupoty jakieś. Jestem teraz przejęta i zmartwiona i smutno mi wprost ogromnie.

sobota, 13 września 2014

Ohohoh

Życie zaczęło biec szybciej tak jakby.
Ponieważ rozpoczęła się kolejna runda przemian.
I się dzieje.
Na tapecie malowanie i sprzątanie po. Wielkie wyrzucanie.
Przedpokój oczojebny pomarańcz. Nowa lampa, nowiusieńka, z mojego rocznika. Ja też nowa, nowiusieńka. Zapracowana jak już dawno nie. Krzyż mnie boli i oczy i noce zarywam. O 20 robię sobie kawę, żeby dociągnąć do północy.
Na tapecie zmiana postawy życiowej. Zbyt wiele osób siedzi mi na głowie.
Wielki remont.
Malowanie za mną. Wielki remont przede mną.
Jak sobie przypomniałam, że w styczniu przy drugim-trzecim winie z przyjaciółką, zarzekałam się, że ja nigdy, nie wyobrażam sobie tego i nie potrzebuje i że to jakiś absurd i po co mi to w ogóle? A teraz ja to właśnie przeprowadzam z radością i podrygując w rytm mariamagdalena, you're a creature of the night, ohoh.
W poniedziałek przychodzi pani posprzątać po malowaniu. Do wielkiego remontu też mam doping, nawet się z psychologiem skonsultowałam, a co, ja nie będę victim of a fight,  ohoh.
Gdyż za jedyne 100 zł dowiedziałam się, że czas wyznaczyć granice i zacząć ich bronić.



środa, 3 września 2014

Beton

Będę nietrendy i ponarzekam. Znowu o szkole. Mianowicie było wczoraj zebranie rodziców.
Było to zebranie 24 osób (plus ja), z których każda posiada własne zdanie i pragnie je wyraźnie zaznaczyć, wyrazić oraz przekonać do niego pozostałe 23 osoby, na następujące ważkie tematy:
- co jest lepsze, segregator czy skoroszyt?
/Pracuję w biurze od lat i nie znam różnicy. Ale dowiedziałam się, że jedno z powyższych posiada sprężynę i ostro zakończone druty, co czyni je śmiertelnym zagrożeniem dla dziecka. Dziecko ma być od takich przedmiotów izolowane jak od broni palnej./
- co jest lepsze, woda w butelkach czy woda w dystrybutorze?
/Jak dla mnie dystrybutor to duża butelka, ale nie.... o nie, nie jest to takie proste. Czy dziecko może mieć dostęp do gorącej wody? A do zimnej? A z butelki to jest trudno nalać, można się oblać, upuścić butelkę sobie na stopę... Jak się dobrze przyjrzeć to i butelka i dystrybutor stanowią śmiertelne zagrożenie.../
- co jest lepsze do obłożenia podręcznika, folia czy papier?
/Nie przytoczę żadnych argumentów w tym miejscu, gdyż wtedy odpłynęłam i poświęciłam się smsowaniu na zupełnie inne tematy. Obłożę podręcznik w co podleci, pewnie w jakiś ładny plakat albo tapetę./
- czy lepiej opłacać składki gotówką czy przelewem?
/Bo takie 10 zł na miesiąc od głowy, to jak to ogarnąć? A niektórzy nie mają internetu, a inni komputera, a jeszcze inni maila, a pani skarbnik trójki klasowej nie ma druków KW/KP, a jak je kupić bez składki? A czy są konta bezpłatne?/
Po dwóch godzinach obrad miałam następujące konkluzje:
- ludzie są głupi,
- jak to wspaniale, że jeśli w ogóle muszę uczestniczyć w jakimś zebraniu zawodowym, to zazwyczaj ja je prowadzę,
- demokracja ssie,
- tęsknię do placówki prywatnej,
- mam wizję mojej kolejnej randki,
- ludzie głupi w kupie są głupi jak beton.

wtorek, 2 września 2014

Pierwsza randka... może druga

Boszsz, jak ja przeżywam tą szkołę. No jak pierwszą randkę.. no może jak drugą randkę nawet.
A w ogóle to nie wierzcie facebookowi i dziennikarzom - pierwszy dzień szkoły jest dziś. Wczoraj był luzik, na 10, 1,5 godziny i pozamiatane, można wypuścić dzieci na plac zabaw. Szkoła zaczyna się dziś. To dziś trzeba było przerwać poranną kawę, rzucić raporcik w excelu w kąt i zerwać Dziecko z betów o 7.03. Zrobić śniadanie, drugie śniadanie, sobie śniadanie, znaleźć skarpetki, chustkę na szyję i o 7.30 zorientować się, że czas wychodzić, a ja nadal w piżamie. I zapomnieliśmy kasku na głowę.
To chyba normalne że za pierwszym razem nie wszystko wychodzi super, no nie? (jak na pierwszej randce.. no może na drugiej).
Poszłam do szkoły bez prysznica i we wczorajszym ubraniu. To zupełnie nie jak na pierwszą, czy nawet drugą randkę.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Po wakacjach

Dziś będzie banalnie.
Dziś pragnę złożyć hołd i oddać pokłon wszystkim tak zwanym matkom nie pracującym.
Tym co wiecie, idą do supermarketu o 11 i cały dzień opalają się na placach zabaw. I oglądają seriale.
Znaczy, pragnę im oddać pokłon, jeśli to prawda, że mogą cały dzień opalać się na placu zabaw, bo oznacza to ich świetną organizację i wybitne zdolności pedagogiczne.
A jeśli to nieprawda, do czego się raczej skłaniam, to tym bardziej, bo łomatko, jest 15.48 dnia drugiego na tej robocie i łomariojózefie, ja już w mordę nie mogę...
Dziś chciałam popracować przed świtem, ale z rana nie działał internet, więc się wlekło wszystko na komórkowym hotspocie. Potem ruszył internet i Dziecko ruszyło w tym samym czasie (sprawdzić, czy nie spał na ruterze). Potem robiłam śniadanie, więc wysypała mi się zawartość kosza na śmieci na podłogę kuchenną. Nie było akurat wody, więc nie miałam jak zmyć. Ale było wody akurat na tyle, żeby balon naciągnięty na kran się napełnił i pęk niespodzianie zapryskując łazienkę wraz z suchym praniem. Klient stały chciał negocjować warunki współpracy. Klient nowy chciał długaśną listę referencji. Klient były chciał sobie pogadać, jak fajnie się współpracowało. Jeden z dostawców sprawdził w wikipedii, co to brutto i się zbulwersował na 37 minut i do 3 miesięcy rozliczeniowych wstecz.
Dziecko w tym czasie jest cudowne, czyli organizuje sobie czas samodzielnie pomiędzy fusami z kawy na podłodze w kuchni a mokrym praniem na podłodze w łazience. Dziecko robi sobie bitą śmietanę, kolaż i wypycha przytulankę watą mniej więcej jednocześnie. Już się nauczył multitaskingu od matki, brawo.
Więc jak widzicie spędzam dzień banalnie. Jest 15.55, a ja nadal w plecy z tą kawą co ją zwykle piję o 11. Skrycie marzę o tym, że posprzątam dziś łazienkę i pomaluję paznokcie.
Tymczasem podejmę kolejną próbę uczynienia kawy i jeśli mi się uda, to jak bogakocham doleję sobie do niej amaretto.
***
Ok, mam kawę ;) Bez odbioru.

niedziela, 17 sierpnia 2014

Smoczek

Napisałam, że jestem szczęśliwa. I od tamtej pory, a w zasadzie wcześniej już również, drżę o to szczęście. Może nie drżę, może raczej dostrzegam obecność niepokoju, ciemnosinego stworka w kąciku świadomości. Stworek mówi "nic nie trwa wiecznie".
I chciałabym nie, ale tak naprawdę czekam aż stworek urośnie w wielkiego włochatego smoka, który zeżre moje szczęście.
Wczoraj stworek się poruszył i dostrzegłam jego kształt.
Zaniepokoiłam się. W nocy przed świtem przypomniały mi się słowa mojej mądrej nauczycielki, że prawdziwa wiedźma nie walczy ze smokami, prawdziwa wiedźma oswaja smoki i zaprzęga je do roboty. Więc biorę się za tego małego skubańca, koniec lenistwa, wyłaź z kąta, zaczynamy trening.

środa, 13 sierpnia 2014

Nie mieszaj

- Nie mieszaj przyjemności z wyrzutami sumienia - powiedziałam wczoraj i uznałam z zadowoleniem, że mądrze mówię.
Nie wszystko co przyjemne jest etyczne. Na szczęście etyka jest giętka, a sposobów na przyjemność wiele. Nic tak nie psuje radości zjedzenia całej pizzy z anchois, jak myśl o złamanej diecie. Więc nie jedz całej pizzy, będąc na diecie. Tudzież olej dietę i wsuwaj cokolwiek na co masz ochotę. Jakie to proste. Oraz wertykalne, a nawet uniwersalne, znajdujące zastosowanie w obszarach m. in. picia (alkoholu), rozpieszczania dzieci, zakupów, seksu, pracy i lenistwa, pieniędzy oraz religii. Może z wyjątkiem polityki. Ale do polityki to ja się nie mieszam...

Gdy zdanie wybrzmiało i gdy przeszedł mi już zachwyt moją mądrością (co było przyjemnym i zupełnie pozbawionym wyrzutów sumienia doświadczeniem), skierowałam uwagę swą na obszary, w których jednakowoż mądrości owej jeszcze nie wdrożyłam i zasromotałam się ponuro. Ale mi przeszło. Zasromotanie. Wyrzuty jeszcze nie, chyba mam je genetycznie wdrukowane. Popracuję nad tym.

niedziela, 3 sierpnia 2014

Gdyż

Zrobiłam moją listę książek, już z miesiąc temu...  Poczułam się spełniona i podsumowana. Jak ja lubię być podsumowana...
I od miesiąca łazi za mną taka myśl, że w zasadzie również mogłabym zrobić listę ludzi, którzy sprawili, że jestem jaka jestem i gdzie jestem. Na pierwszym miejscu byłabym ja sama, gdyż odwaliłam kawał dobrej roboty przekopując się przez samą siebię i odważnie stając twarzą w pysk z wewnętrznymi bestiami. Oraz gdyż jestem skromna. Ale lista nie byłaby krótka... A myśl ta nachodzi mnie uporczywie, gdyż jestem zachwycona moim życiem i gdzie mnie zaprowadziło.

Gdyż jestem obrzydliwie szczęśliwa.
W miejscu, gdzie jednorożce rzygają tęczą, a nosorożce srają serduszkami.

Tak jest właśnie. Proszę państwa, gdyż marzenia się spełniają.

I wszystko jest takie, jak być powinno, czyli mam jakieśtam problemy, ale whocares, bo życie jest idealne.

Nie wiedziałam nawet, że można być tak szczęśliwą. No.

Ale. Piszę to gdyż ponieważ miałam sen, w którym pojawiła się spora grupa osób z wyżej wspomnianej listy. W domu pięknym, wielkim i starym, z dwoma czarnymi fortepianami, na jednym grała moja mama. Były wielkie łóżka z miękkimi poduszkami i ludzie chodzili w koszulach z koronkowymi mankietami, nawet mężczyźni. A jeden miał diamentową spinkę do krawata, choć nie miał krawata. Fajny sen. 

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Moje książki

Post powstawał od miesięcy, może lat.
Są takie książki, które wpłynęły na moje życie i pomogły mi odkryć moją tożsamość. Postanowiłam sobie je powspominać i wypisać. Nie są to ważne epokowe dzieła wielkich twórców i nie wracam do nich. Były mi potrzebne wtedy i nie chcę przeczytać ich ponownie, ze strachu, że wyjdzie na jaw ich szmirowatość i płytkość. Nie czytałam Platona ani Rousseau, ani nawet Bukowskiego. W moje ręce trafiały paperbacki, wygrzebane z tylnych rzędów, z koszy z przecenami, z tanich księgarni. Sporo czytałam od samego początku, czyli od zerówki, kiedy to jako nagrodę otrzymałam pozycję zatytułowaną "W piaskach pustyni" i sądziłam, że znalazłam mój pierwszy w życiu błąd drukarski - jednym z opisywanych zwierząt był waran :) Od tamtej pory pochłonęłam tysiące książek (pod koniec podstawówki pani bibliotekarka nie miała mi już nic do zaproponowania, na szczęście w zbiorach ojca był John Steinbeck i sporo Caldwella).
Zaczynamy z grubej rury:
Lucky by Jackie Collins - znacie? mam nadzieję, że nie. Dzięki sprośnej historii puszczalskiej córki puszczalskiego mafioza nauczyłam się czytać po angielsku i od tamtej pory nie przestaję. Przeczytałam 800 stron eroszmiry nie znając słownikowego tłumaczenia słów jak lust czy senile. Teraz zawszę wolę czytać w oryginale, to niesamowita przygoda i radość obcowania z żywym językiem. Z racji wykonywanej pracy, nie cierpię wprost tłumaczeń :)
The Fountainhead by Ayn Rand - może byłam za młoda i za mało wiedziałam o polityce i gospodarce. Pewnie tak, co nie zmienia faktu, że Howard wjechał w moją głowę z siłą czołgu. Egoizm jest dobry. Zacznij od siebie. Zbuduj siebie na fundamentach spójnych wartości. Zawsze podejmując decyzje, stawiaj swoje wartości na pierwszym miejscu. Kwestionuj i sprawdzaj. Dzięki temu zachowasz czystość sumienia i jak już świat Cię będzie pożerał, to przynajmniej sobie nie będziesz mógł zarzucić naiwnego zaufania zewnętrznym autorytetom.
The Witching Hour by Anna Rice - trochę się tego wstydzę, nie jest to bowiem literatura najwyższych lotów, na dodatek kupowałam kolejne tomy w pierwszej taniej książce w moim mieście na spółkę ze znajomymi. Z tej książki wyniosłam tęsknotę, a właściwie wiarę w magię, w siłę woli i krąg kobiet. Tak bardzo chciałam, żeby opisany tam świat był prawdziwy ... z czasem dostrzegłam wielką moc wszechświata, magię przyrody, cyklu, energię, którą można ukierunkowywać.
The Maggus by John Fowles - to samo mi zrobił co Anka Ryż, ale mocniej, bo nie pokazał czarów jako rytuału i chmury dymu, ale jako nieodgadnioną tajemnicę, grę, manipulację ... hmmm chyba sobie przeczytam jeszcze raz! (Przeczytałam wersję oryginalną oraz reedycję autora)
Pierwsza żona by Pierwsza - może nie do końca pasuje do zestawienia, ale co tam, to moje zestawienie... pierwszy blog, którego przeczytałam od deski do deski i czytam nadal. Bardzo zainspirował mnie do tego, by wprowadzić w moje życie autoironię oraz ironię, wyluzować, nabrać dystansu. I zacząć pisać bloga. I pff. I niebieski dywanik. I klapek.
Na liście mam jeszcze Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki by Mario Llosa Vargas, Cztery umowy
Filozofia Fuck It, The Ethical Bitch oraz Magia del Rio, ale brak mi czasu o nich pisać, bo chcę i pragnę iść czytać Radykalne Wybaczenie Tippinga, co mi jedna koleżanka powiedziała, że do niego jeszcze nie dojrzałam, pffff. Właśnie, że dojrzałam i już jej nawet wybaczyłam ten lapsus językowy :)

***

Obecnie czytam Psychoterapię egzystencjalną Yaloma i czuję, że umieram żyjąc, a umierając żyję oraz odrzucam kolejne mitologiczne narzędzia wyparcia... 

Polećcie proszę coś lekkiego z happy endem, pisanego dobrym językiem!!!

Kochani

Kochani, jesteście. Ja taka niestała, niekonsekwentna, niepisząca, a Wy mnie wciąż odwiedzacie.. Dziękuję!

Tytułem wyjaśnienia.
Cztery umowy tąpnęły moim życiem.
Potem Filozofia Fuck It zrobiła to ponownie.
Ciotki Puszczalskie (ale z zasadami) poprawiły dla lepszego efektu.

A teraz właśnie przed dwiema godzinami, przebywając w wakacyjnej wiligiaturze, w kufrze u rodziców znalazłam, uwaga, mój pamiętnik z lat 1993-2000 prowadzony w formie zeszytu oraz notatek na kartkach luźnych piórem wiecznym. I ozgrozo, przeczytałam z onanistycznym zapałem grafomana. Badania dokumentów autentycznych z epoki potwierdzają zjawisko, jakie kultywuję w moim życiu do dziś.  A mianowicie, czytam coś ze zrozumieniem, ulegam czarowi, integruję, zapominam fabułę oraz nazwiska bohaterów.

Z analizy pamiętnika wynika, iż jako dziewcze płoche byłam pod wpływem:
E.A. Poe
Eli Kazana
Erskina Caldwella
Kurta Voneguta
J.W. Goethego
Jackie Collins (i się tego nie wstydzę!!!)
Robera Silverberga
Jimmiego Page'a
Umberta Eco (i mi nie przeszło)
Anny Rice (trochę się wsydzę)
oraz Johna Fowlesa.

Przez zasadniczą część tamtego okresu, jednak pozostawałam pod urokiem Michała z VIIID, a następnie Piotra z IID.

Wydarzenia dzisiejszego poranka skłoniły mnie do reedycji posta, nad którym zaczęłam pracować dawno dawno dawno dawno temu. Post ów ukaże się za niedługo, czyli tuż po tym jak go przeczytam i pozbawię zasadniczych błędów ortograficznych.


PS Cytata z posta poprzedniego jest autorstwa Ruiza-Syna "Pięć poziomów przywiązania". Czytam, jestem na trzecim poziomie i boję się czytać dalej.

wtorek, 10 czerwca 2014

Cytat

"Mam wolność wchodzenia w najróżniejsze relacje i budowania związków z ludźmi, którzy mają różne preferencje i skłaniają się ku innym filozofiom i tradycjom. Potrafię zmienić zdanie, kiedy przestanę się w pełni zgadzać, lub - odwrotnie - zacznę potwierdzać moją zgodę całym życiem. To prawda w odniesieniu do każdego przekonania, jakiemu hołduję: zgadzam się z nim tak długo, jak chcę się zgadzać. Wiem przy tym doskonale, że jestem żywą istotą, która ma nieograniczoną możliwość zdobywania kolejnych doświadczeń życiowych z tą umową albo bez niej. Oto co uprawomacnia moje umowy: zawieram je, ponieważ tego chcę. To jest moja sztuka, moja umowa: pozwolić sobie na przeżywanie z miłością życia w jego ciągle zmieniającej się prawdzie." 

Don Miguel Ruiz Jr.

Brak czasu = brak komentarza

środa, 9 kwietnia 2014

Odwaga

Przeczytałam (w zasadzie wysłuchałam) niedawno Apple Tree Yard by Louise Doughty. Jest tam taki fragment o odwadze, który mocno we mnie rezonuje. O tym, że z wiekiem stajemy się odważniejsi, że to co nas przeraża jako młodych ludzi, staje się w dojrzałym życiu pociągające i atrakcyjne.

“We discovered that safety and security are commodities you can sell in return for excitement but you can never buy them back.”

Czuję, że rośnie we mnie odwaga, by przekraczać granice i świadomie robić coś, co wzbudza lęk. Czasem nazywam to naiwnością. Szczególnie gdy wchodzę w coś potencjalnie niebezpiecznego z nadzieją, że wszystko dobrze się skończy. Ale jest to decyzja, by działać, a nie chować się. By wejść do jadalni i stanąć w obronie dziecka, bo jest małe i bezsilne, chociaż dziewczynka we mnie też się boi.

Teraz będzie trochę spojlerów. Książka jest zwykła i niezwykła jednocześnie. Słuchając jej, miałam ochotę na bieżąco ją opowiadać, relacjonować i dyskutować o niej... Bardzo mocno rezonował we mnie temat związku opartego na pożądaniu i tajemnicy. Pragnienie, by przeżyć coś takiego jest archetypiczne i utożsamiam się z nim. Niezwykłe było odzieranie potem tej tajemnicy z tajemniczości i odsłanianie przeciętności, która jest przecież piękna. Podwójne życie, realizowanie kilku scenariuszy na raz, bycie ognistą kobietą-wampem i jednocześnie stateczną "ozdobą domu", fajne, nie? Ale to temat gwałtu i poczucia winy ofiary gwałtu wyrwał mnie z butów. Czy fakt, że poszła na imprezę w sukience i bez majtek i wypiła o jeden kieliszek za dużo, daje komukolwiek prawo dostępu do jej ciała? Oczywiście, że nie. A jednak musi pokonać samą siebie, żeby wyjść ze schematu i dopiero postawiona pod ścianą mierzy się ze swoim poczuciem winy, znajduje granicę pomiędzy prawem do samostanowienia a prowokacją, człowieczeństwem a zwierzęcością.

"Maybe he wanted to fuck me because he knew that I had indeed simply by being who I was already fucked him.”

wtorek, 8 kwietnia 2014

Niedaleko od Rogowa w leśnej dziupli mieszka sowa...

... ale przyleciała na zwiady na moje osiedle i jej się spodobało.
Pojawiła się w pewną sobotę po południu jako zarys sowy na tle ciemniejącego nieba. Siedziała na dachu domu tuż na skraju komina. Wzbudziła radość dzieci i dorosłych. W niedzielę w świetle poranka była tam nadal. Po południu sąsiedzi zebrali się na klatce i pokazywali ją sobie palcem.
Zanim zaszło słońce, znalazł się ktoś z lornetką ornitologiczną i sowa w powiększeniu x100 okazała się piękna i wielka ze złoto-brązowym brzuchem i miedziano umaszczoną głową. Głową obracała zresztą jak to sowa o bardzo dużo stopni w każdą stronę.


Sowa w ów poniedziałek.

W poniedziałek sowa była.
We wtorek sowa była.
W środę była, więc zadzwoniłam do towarzystwa ornitologicznego i się dowiedziałam, że sowy tak robią. Znaczy tkwią w jednym miejscu, jak im tam dobrze i bezpiecznie. Latają przez około 1 h nocą i napełniają brzuchy myszami, a potem siedzą znowu. I że jak się rozglądają to im się unoszą pióra na głowie i są właśnie takie miedziane.
Deszcz był i zimno było, a sowa siedziała.
Okno w dachu obok sowy się otworzyło, ktoś wytrzepał koc, a sowa siedziała.
Wiał halny na zmianę pogody, a sowa siedziała, tylko teraz jakby trochę przekrzywiona w prawo.

Sowa nadal siedzi, choć minął szczęśliwie miesiąc i nikt już nie wierzy, że to prawdziwa sowa. Teraz jest pytanie, kto wlazł na komin 6-piętrowego bloku i umieścił tam bardzo autentycznie wyglądającą, a jednak sztuczną sowę z obrotową głową? Obcy? Ruscy? CIA? Ja nie wiem, ale zbiega się to w czasie z aneksją Krymu, rocznicą śmierci Papieża oraz Smoleńska, więc nie może być to przypadek.

Sowa dziś.



poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Bardzo głupie coś

Bardzo fajne coś znalazłam na fejsie. (Och, ile błędów gramatycznych można popełnić w jednym zdaniu, tyle co błędów życiowych w jedną sobotnią noc). I bardzo głupie to jest, o to:






Zupełnie się z tym nie zgadzam. Na przykład nie zostawia się na fejsbuku śladów związku z mężczyzną żonatym, nawet jeśli związek ten trwa lata, bo na przykład mężczyzna ten nie odchodzi wciąż od swojej żony, gdyż na przykład stale ją kocha miłością wielką, tylko na przykład narobił sobie takiego bigosu z życia, że sam nie wie, jak to odkręcić i w sumie nikt, nawet połączone siły gugiel-fejsbuk, nie wiedzą.
Albo się nie zostawia, gdy jest się na przykład w związku z mężczyzną, który nie ma konta na fejsbuku. Są tacy.
Co nie ma żadnego związku ze związku zdrowiem.

środa, 12 lutego 2014

Ja tu rządzę

Miałam przestać pisać bloga. Bo tak.
Ale dostałam nową winietkę i jak tu nie pisać, jak taka ładna?

No to napiszę, że niedawno zrobiłam sobie bardzo mądry test psychologiczny ułożony przez chińskiego naukowca, z którego wynikło że jestem :

Zarządca - Utrzymuje wszystko w ładzie i porządku.

Jesteś realistą i praktykiem. Jesteś także twardy i stanowczy. Zaczynasz działać, jak tylko podejmiesz decyzję. Jesteś dobry we wdrażaniu projektów oraz mobilizacji wszelkich sił i osób do ukończenia działań. Chcesz osiągać swoje cele w najbardziej efektywny sposób. Dobrze sobie radzisz ze wszystkimi szczegółami. Masz swoje jasno sprecyzowane standardy i trzymasz się ich, mając nadzieję, że inni również je osiągną. Niezachwianie trzymasz się swojego planu.

Znane osoby o typie ESTJ: Saddam Hussein, dyktator Iraku

Saddam mnie rozwalił. Czy ja nie mogę być Zarządcą jak Margaret Thatcher? Albo jak Juliusz Cezar? Ostatnie zdanie, zupełnie nietrafione. Poza tym sama prawda, tylko prawda, ale nie cała prawda. A dla mnie nie cała prawda, to półprawda, to przemilczenie, zatajenie, czyli nieprawda.

Prawdziwy jest kawałek o kończeniu zadań. Jestem osobą z listą zadań, a jak coś jest na liście, to wcześniej lub później to zrobię. Nie po kolei, nie na czas, ale zrobię. Dziś odhaczyłam z listy zadanie z listopada. Było wielkie jak góra i w ogóle nie miałam narzędzi do wykonania, kiedy zapisywałam je na liście. Trochę to trwało, ale satysfakcję mam olbrzymią. Jakbym rzeczywiście była jak Saddam, to teraz poszłabym świętować do mojej złotej wanny z najmłodszą żoną i najstarszą butelką wina, ale że nie jestem, więc przystępuję do zrobienia nowej listy i idę odkurzyć.

wtorek, 11 lutego 2014

Horror nad kanapką

Odprowadzam Dziecko do przedszkola. Jest już po śniadaniu, cała grupa w sali, z wyjątkiem jednej dziewczynki i jednej pani, których głosy wyraźnie słychać z jadalni. Pani zmusza dziewczynkę groźbami i szantażem do zjedzenia kanapki. Ostrym głosem mówi, że nie wyjdą z jadalni, dopóki mała nie skończy. Skoro wzięła kanapkę, to musi ją zjeść. Dziewczynka mówi, że już nie chce. Na to pani, że jeśli tak, to za karę odprowadzi ją do młodszej grupy na resztę dnia!!!
Nie jestem z tych co się wtrącają. Prawdę mówiąc już miałam wyjść i przeklinać babsko w duchu przez resztę dnia, ale coś mnie zatrzymało. Pomyślałam sobie, że ja się trochę boję tej "pani", a co dopiero taka mała czteroletnia dziewczynka, która sądząc z godziny, przynajmniej od 40 minut siedzi nad tą nieszczęsną kanapką.
Zachowałam się odważnie i po odprowadzeniu Młodego do jego sali weszłam do jadalni i się spytałam, o co chodzi i czy dobrze słyszę, że za nie zjedzenie śniadania jest kara. Pani się zmieszała i zaczęła tłumaczyć, że mama każe jej jeść, że ona jest strasznie niegrzeczna i takie tam bzdury.
Powiedziałam jej, że to co zobaczyłam jest nieakceptowalne, oburzające i zupełnie nie zgodne z tym, co do tej pory sądziłam o tym przedszkolu. Nie wiem, czy poprawiłam czy jednak pogorszyłam losy tej małej... Jestem zadowolona z siebie, że tam weszłam, bo chyba bym nie mogła sobie w oczy spojrzeć.
Trudno uwierzyć, że takie rzeczy nadal mają miejsce ... ręce opadają. Teraz się zastanawiam, czy iść z tym do dyrektorki.
Chociaż nie jestem zwolennikiem sześciolatków w szkołach, to jednak się cieszę na czekającą nas zmianę i liczę, że nauczycielki/nauczyciele w szkole są trochę bardziej dojrzałe niż te durne siksy z naszego przedszkola.