czwartek, 12 grudnia 2013

Home office

Święta tuż tuż, trzy zawalone terminy i jedno zadanie kobyła przede mną. Wyśmienity czas na wenę blogerską, która zawsze przychodzi, gdy nie ma na nią czasu ...

Jak brałam tą moją obecną fuchę, to myślałam tak: dość stania przy taśmie, będę panią swojego czasu, będę najsuperowiej zorganizowaną czasowo managerką pod słońcem, a mój dzień będzie wyglądał mniej więcej tak:
5.30 medytacja -20 powitań słońca - wstawienie prania - prysznic - układanie fryzury - wybór stroju prostego wygodnego eleganckiego z dobrych tkanin, takiego do mycia okien i na randkę i na sesję foto do Twojego Stylu
6.00 praca przy pierwszej kawie, z home-made maseczką na twarzy - notka na bloga - przyrządzenie organicznego makrobiotycznego ekologicznego śniadania z produktów sezonowych i lokalnych
8.00 śniadanie z Dzieckiem przy rozwijającej lekkiej konwersacji - spacer do przedszkola ze zbieraniem liści/kamieni - w drodze do domu minimalistyczne zakupy
9.00 praca przy drugiej kawie - rozwieszanie prania - szybkie odkurzenie - t-confy, skype calle, webinary, czaty, coworking, cloudworking, crowdsourcing i takie tam nowoczesne i przyjemne formy kontaktów międzyludzkich
13.00 lunch na mieście z biznes-partnerem/koleżanką ewentualnie szybka randka (szybka, pfff) - w międzyczasie paznokcie u kosmetyczki, drobne zakupy, fryzjer
14.00 praca przy zielonej eko organicznej herbacie fair trade w poczuciu zajebistości własnego życia i satysfakcji, że chociaż home-working to z klasą, a nie w piżamie, podczas gdy w kuchni dochodzi zupa wegańska rozgrzewająca odśluzowująca antyalergiczna obniżająca pociąg do słodyczy podnosząca libido i oczyszczająca szyszynkę z fluoru
16.00 step czy inne MTB w pobliskim klubie fit
17.00 odbieram Dziecko z przedszkola i zaczynam się realizować jako najlepsza matka NVC, DIY, AP, EC, BLW i tak dalej

Miesiąc drugi - reality check.
6.00 w piżamie zasiadam do kompa i odgrzebuję się z maili, odgrzebuję biurko z papierów i zabawek, podłączam urządzenia biurowe, które dzień wcześniej Dziecko mi wypięło bo budowało "bazę" pod moim biurkiem,
8.00 nadal przed pierwszą kawą, ale nie mam czasu/ochoty odgrzebywać kuchni
8.20 Dziecko się budzi, w piżamie wsuwa jogurt danone tfu, podczas gdy ja się myję (tj. zęby)
8.28 ubieramy się oboje w cokolwiek, bo trzeba już wychodzić, jedziemy do przedszkola samochodem bo jest późno, chociaż to tylko 600 m.
9.00 siadam do kompa, ale przypominam sobie że jestem głodna i nie piłam kawy, więc jednak odgrzebuję kuchnię
9.15 w końcu z kawą, praca, komputer się zawiesza, łącze mi rwie, brakuje mi danych, nic ode mnie nie zależy, robię rzeczy których nie umiem, albo które są mało ważne dla kogokolwiek
11.00 przerwa na siusiu i dolewkę kawy, wstawiam pranie, postanawiam jednak wziąć drugi tym razem porządny prysznic (porządny=cała powierzchnia skóry została zmoczona) i ubrać się jak człowiek, ale nie wiem dla kogo
12.00 pracuję, jestem głodna, nie mogę sobie zaplanować pracy, bo ciągle wpada coś nowego i pilnego, nie mam nic gotowego do zjedzenia bo nadal robię zakupy jakbym żyła wg scenariusza powyżej, więc żuję pestki dyni
16.00 przychodzi nie wiadomo kiedy, orientuję się podpisując kwitek kurierowi, że powinnam kończyć i zbierać się po Dziecko, a tu tyle do zrobienia.
17.00 odbieram Dziecko. Dziecko się pyta co mam taki dziwny głos. Wtedy sobie uświadamiam, że nie odezwałam się do nikogo przez ostatnie 8 godzin (nie licząc czatu).

Tak, dziękuję za uwagę, prawda leży jak zwykle po środku, bliżej lewej...
Jest prawie 16, a dziś dodatkowo jasełka, uch.
.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Zagadka

Zeszłam rano do kuchni, trochę zaspana. Równocześnie wstawiam wodę, uruchamiam ekspres i szukam mleka w lodówce. I wtedy czuję… wyraźny powiew chłodu na plecach. Odwracam się - okno kuchenne jest uchylone, na bardzo małą szparkę, akurat taką, żeby wpuszczać do środka wyraźne powiewy nocnego zimna. Oprócz powietrza, nic by się nie przecisnęło. Podchodzę, żeby domknąć okno i zauważam na blacie pod oknem popiół z papierosa. Wyraźny, sporo go. To z takich cienkich papierosów. Są pojedyncze kłaczki oraz całe grudki.
Za gardło chwyta mnie strach, pędzę do drzwi - zamknięte od środka. Rozglądam się nerwowo po mieszkaniu - wszystko jak wieczorem, telefon, tablet, laptop.
Wyciągam z głębin mieszkania zadołowaną paczkę papierosów (dla gości), brakuje tylko jednego, wypalonego pamiętam kiedy i przez kogo. Poza tym to te grube.

W mieszkaniu nie czuć dymu papierosowego.
Nie pamiętam, żebym otwierała okno.
Czy duchy palą?

Duże Dziecko

Czekając aż świat zadziała na mnie swoją magią i wesprze Decyzję, dostrzegłam kątem oka, że mam bardzo duże Dziecko.
Dziecko, które złości się na Boga. Dziecko, które planuje zmienić świat, kiedy dorośnie - głównie chodzi o wydłużenie weekendów i likwidację placówek przedszkolnych, więc warto już teraz obserwować polityczną karierę Dziecka. Ja na pewno będę na Dziecko głosować:)
Dziecko robi mi sushi.
Dziecko dodaje 3 + 4 + 1 w pamięci szybciej niż ja.
Dziecko wstydzi się zmienić koszulkę przy koledze, mimo że ma naprawdę ładny sześciopak.
Dziecko próbuje w sposób analityczny przyswoić angielską ortografię.
Dziecko opowiada niesamowite historie.
Dziecko uczy się czarować.
Dziecko zbiera pieniądze, aby kupić mi tablet.
Dziecko zapamiętuje listę zakupów i sprawdza, czy wszystko kupiłam.


A jednocześnie Dziecko chce, żeby mu myć zęby, sznurować buciki i przytulać, kiedy zasypia. To piękny okres w moim matkowaniu. Jestem świadoma, że to tylko tu i teraz. Że za maksymalnie dwa lata Dziecko będzie sobie samo czytać książki, a ja żeby zajrzeć do Astrid Lindgren i Doktora Dolittle będę czekała na chwile dyskretnej samotności.

*Post powstał dwa lub trzy tygodnie temu.

wtorek, 29 października 2013

The world delivers

Tak mi się zdaje. Tak to widzę. Tak wyraźnie to widzę, że aż strach. Dostałam coś, o co nawet bałam się głośno prosić. Dostałam i mam. Nową pracę. Pracę z domu. Fajną pracę.
Po 16 latach w jednej i tej samej (bardzo fajnej zresztą) firmie, zmieniłam pracę! O matko, jak to strasznie wygląda po napisaniu. Ale wcale się nie boję. To znaczy, jak nie mogę spać, to wcale nie myślę, że to z tego powodu. Mam inne, straszniejsze, brrrr.
Ogólnie jest nieźle. No dobra, jest super!

Przez pierwsze tygodnie nie mogłam o tym mówić, bo sama nie wierzyłam. Potem nie miałam podpisu. Potem to już nie miałam czasu. A chciałam napisać o home office. Ale nie mam czasu. Jestem w pracy od 6 do 22 z przerwami. Zwykle do 11 w piżamie, chyba że gdzieś jadę, to od 5 w garniturku. Uważam, że jest nieźle.

Lubię nienormowane. Lubię home-working. Lubię co-working. Lubię multi-tasking. Nie lubię jechać nad morze i nie zobaczyć morza, ale taki lajf.

A teraz, kiedy opada pierwsza fala radości (i stresu, w końcu to nowa praca), robi się w moim życiu miejsce na coś innego ważnego. Na tą decyzję przez Duże D, która krąży wokół mnie od lat. Na razie ją testuję w myślach, medytacjach, rozmowach, zwierzeniach. Chucham na nią, bawię się nią i obracam jak foka piłeczkę. Sprawdzam, ile się utrzyma. Na razie Decyzja ma 4 dni i ładnie się rozwija. Czasem mnie wzrusza do łez, często mnie złości, innym razem jej nienawidzę. Czasem wzbudza nadzieję, a czasem wpędza w depresję. Może się dotrzemy. Świecie, dostarcz jeszcze trochę...


czwartek, 17 października 2013

Fryzjer

Poznałam fryzjera. Może wspominałam już o tej znajomości? Facet mnie podszedł na upartego, a ja chyba tak najbardziej lubię. Poszłam albowiem do manikiurzystki, a tenże fryzjer nudził się właśnie za parawanem, więc dosiadł się do naszego mini stoliczka i tak mi zaczął nawijać, jak to on mnie ostrzyże i jaka będę usatysfakcjonowana. Nie bał się skubaniec powiedzieć, że mam nietwarzowo nad uchem i ogólnie mało ciekawie, a miejscami to nawet niemodnie i niechlujnie.
Dałam się namówić, do trudnych nie należę. Fryzjer okazał się fajny nad wyraz. Fryzura również. Strzygł brzytwą. Dziecko, Siostrę, M, koleżanki Siostry, prawie jak lekarz rodzinny. Odważnie ciął, nie za bardzo słuchał wskazówek, ale wychodziło dobrze, wcale się mnie nie bał, następnego dnia po drastycznych zabiegach dzwonił i pytał co i jak się układa po myciu. No naprawdę fajny fryzjer. Do tego sensowny cenowo.
Jak większość fajnych facetów, dnia pewnego przestał odbierać telefon. Ani rano, ani wieczorem, ani w porze lanczu, ani nawet w łikend. Przeżyłam to ciężko, przestałam się strzyc, na równanie chodziłam gdzie popadnie. Ale ileż można się użalać nad sobą i nad utraconym fryzjerem? Dwa tygodnie minęły i rozpoczęłam poszukiwania godnego następcy. Otrzymałam od przyjaciółek i znajomych długą listę polecanych fachowców i rozpoczęłam akcję call center. Null, zero, jajo, zgniły pomidor. ANI jeden telefon nie został odebrany. ANI jeden fachowiec nie oddzwonił. Pełna porażka już na etapie cold callingu. Wysnułam teorię, że mój zaginiony fryzjer, jak pies ogrodnika, mnie nie chce, ale się nie podzieli. W związku z tym na tajnym fryzjerskim forum w wątku dla wybranych "tych klientów nie obsługujemy" opublikował mój numer telefonu, a nawet oba moje numery, wraz z jakimiś przykrymi detalami naszej znajomości (choć nie kojarzę w tej chwili co to by mogło być).
Z tej desperacji poszłam do Stylisty. Stylista był cały bardzo Tommy Hilfiger i "nie mam ani jednego włosa na klacie co widać nawet bez zdejmowania koszuli TH, gdyż ją noszę rozpiętą do pępka, za to skarpetki TH mi wystają, bo tenisówek w tym sezonie się nie sznuruje we wnętrzach". A fryzurę, ą pardą, styl miał na Johnnego Bravo. Też mi taki zaproponował. Strzygł po jednym włosie, użalał się, że "z moją linią" to nic "odważnego nie wyjdzie". Zapowiedział, że włosy będą "opadać w objętość", oraz że należy im poświęcać czas. Czyli że mam się starać bardziej. Że ewentualnie on je może "wyprowadzić", ale musiałby się "z nimi zobaczyć" za sześć tygodni. Nie wiem, czy ja w sześć tygodni uzbieram stosowną kwotę wynagrodzenia, by moje włosy mogły zobaczyć się ze stylistą i uzyskać wreszcie właściwą linię "eleganckiego trójkątnego czuba", a nie na "czeskiego piłkarza". Na koniec stylista zaaplikował kosmetyk o zapachu wyrazistym i kontrowersyjnym jak Jakub Wojewódzki, a zapytany, czy to z werbeną, odrzekł, iż nie sądzi, aby zawierał wyciągi naturalne. Jak Jakub Wojewódzki. Fryzurę mam fajną w sumie, ale ilość stylizacji we fryzjerstwie była odwrotnie proporcjonalna do ilości wyciągów naturalnych w kosmetykach, co mi zupełnie nie odpowiada.
Tu bym się zasromotała srogo nad swoją niedolą, gdyby nagle ni stąd ni zowąd, nie odezwał się mój fryzjer zza parawanu! Dzwoni, bo tęskni i się niepokoi milczeniem i skąd ja w ogóle mam do niego taki dziwny numer, przecież on od zawsze ma na 514! Więc się umówiliśmy na za sześć tygodni, ślubując sobie regularne kontakty oraz regularną aktualizację kontaktów.
Historia może nie jest bardzo mądra ani zajmująca, ale miałam dziś tak okropny i realistyczny sen pełen poczucia beznadziei, bezsilności, naruszania moich granic, gwałtowności i krzyku, że musiałam napisać coś lekkiego w celach terapeutycznych.

środa, 16 października 2013

Pączek w maśle

Miałam ostatnio kilka takich sytuacji, że normalnie się czuję jak normalnie pączek w maśle. Doceniona się czuję, lubiana, ważna i potrzebna. I mądra. I nawet ładna czasami.
Śmiechy-chichy, ale ja chcę na poważnie powiedzieć, że czuję się przeogromnie wzruszona ilością i rozmiarem pozytywnego feedbacku na mój własny temat.
Również zaskoczona tym jestem, bo ja dla siebie jestem wyjątkowa, ofkors, ale że dla innych i to tylu innych, to aż mi słabo się robi z wrażenia.
Okazało się bowiem, że jest ktoś dla kogo jestem jedną z najwspanialszych kobiet i to nie jest ktoś z kim sypiam albo bym ewentualnie miała sypiać. Również jestem wielkim wsparciem, kimś za kim się tęskni i podziwia, kogo może brakować...
Nie chcę się chwalić zbytnio, ale muszę to koniecznie napisać, bo za 100 lat mogę przestać wierzyć, że mnie spotkał taki dzień jak wczoraj, jak kilka ostatnich tygodni. Po prostu mi miło przeogromnie. Jestem wdzięczna, że poznaję takich ludzi, że mogę doświadczyć takiej życzliwości i otwartości i usłyszeć / przeczytać te wszystkie miłe słowa, odebrać gesty...
Cudownie jest żyć między ludźmi.

sobota, 12 października 2013

Przebimbane

Trochę rzeczywiście tak jest, że radością i szczęściem łatwo dzielić się otwarcie, a smutki lepiej wylewać w tej powiedzmy że anonimowej przestrzeni cybernetycznej.
Co oznacza, że ja znów na fali wznoszącej, dlatego nie piszę.
Gdyż mam posprzątane, za wyjątkiem okien. Gdyż mi się układa i to fajnie i doprawdy planuję podzielić się tą radością z całym światem, jak tylko będę mieć odpowiednie podpisy, uchwały i dyrektywy sankcjonujące ów stan rzeczy. Na ten moment stoję w akrobatycznym rozkroku i być może mnie majtnie na jedną nóżkę, być może na drugą, a również być może spadnę w czarną dziurę pomiędzy.
Szampana jeszcze nie chłodzę, błękitny dywanik w pogotowiu.
Bezsenność również grana, w końcu jest jesień. Jesienią nie wierzę we własne szczęście. Jest jak ostatnie promienie słońca przed długą zimą - każdy może być ostatni, więc lepiej się nie nakręcać i zawsze mieć przy sobie szalik i czapkę.
Natomiast obecnie to ja tą bezsenność zaprzęgam do roboty. Nie ma już tak, że leżę i się biję z myślami, o nie. Ja wstaję, odpalam mopa, pralkę, audiobuka, siekam warzywa i w ten sposób już o 6 rano ze świeżo wydepilowanymi łydkami mogę zasiąść do komputera. O 8, jak Dziecko się budzi, jestem w zasadzie gotowa na przerwę na lunch, a normę mam wyrobioną jak do 14 przy taśmie.
I tak oto jest sobota, a ja mam posprzątane (za wyjątkiem okien) i mogę sobie bezkarnie przebimbać cały dzień, co niniejszym udaję się czynić.


środa, 2 października 2013

Napisałam w sobotę, zapomniałam opublikować

Dziś rano przyszła do mnie taka myśl, że moja relacja z Dzieckiem jest najmniej skomplikowaną ze wszystkich, w których uczestniczę.
Myśl ta zastała mnie o 6.22 przy biurku pomiędzy dwoma laptopami, trzema ekranami, myszami i dwoma dyskami zewnętrznymi, gdy całe to tałatajstwo odmówiło współpracy ze mną, a co gorsza ze sobą nawzajem.
W związku z tym, znowu o związkach. Boszszsz, czemu to musi być takie skomplikowane. Wciąż się ktoś obraża, uraża, unosi, ukrywa.
Związek mój z M oparty jest na nierozmawianiu i w ogóle. Podobno wtedy funkcjonuje rewelacyjnie, lepiej niż kiedykolwiek no i "czyż tak nie jest lepiej". Związek mojego laptopa służbowego z jego własnym monitorem również oparty jest na "nie gadam z Tobą", podobnie jak związek tegoż laptopa z dyskiem zewnętrznym. Może by się ten laptop z M dogadał. Może i by nie pogadali, ale by sobie tak wespół potrwali w wyparciu.
Natomiast związki oparte na rozmawianiu i otwartości również mają swoje ciemne strony, bo ileż można się dzielić i gdzie jest ta granica, że może już wystarczy. Jeszcze nie dotarłam. Aczkolwiek zauważam, że nie wszystkim odpowiada, a w zasadzie ja nie wszystkim odpowiadam, kiedy tak naopowiadam. A z drugiej strony, kiedy tak się uzewnętrznię i mój interlokutor nie zagrzmi świętym oburzeniem ani nie przestanie odbierać telefonu, to czuję się doprawdy rewelacyjnie zaakceptowana. Co jest dość miłe, trzeba przyznać.

sobota, 14 września 2013

Faza analna

No kto kocha swoje dziecko, ale się go wstydzi w miejscach publicznych, no kto?
No na kim zupełnie nie robi wrażenia, że dziecko (wzrost 1,22, stopa 31) w eleganckiej restauracji rechocze i woła "mamusiu, chcę zrobić kupę do wanny" i stara się prowadzić pomimo to normalną lekko flirtującą konwersację stłumionym restauracyjnym tonem?
Kto martwi się o makijaż i fryzurę i o swoje zdrowie psychiczne, a także relacje międzyludzkie, gdy dziecko woła "mamusiu" i ciągnie go za policzek, żeby na pewno skupić 100% uwagi na własnie wymyślanym dowcipie o dwóch pierdzących wiewiórkach.
Mamusia się ubrała w minióweczkę, pantofelki i nawet usta pomalowała, a dziecko włazi pod stół i drze się "mamusiu, ciemno tu pod twoim dupskiem".
Czyje dziecko wypluwa na wpół przeżutą krewetkę w tempurze na talerz i z radością krzyczy "mamusiu, mogę się wyrzygać na krzesło"?
Czyje dziecko śpiewa "ja sobie sikam, ja sobie sikam" na jakąś melodię przypominającą kolędę?
Kto umie wyluzować, kiedy dziecko o wymiarach jak wyżej, włazi na niego z butami i woła "wystaw język, chcę cię pocałować"?
I jessu, w tych japońskich restauracjach obsługa wolno się rusza.

No ja. Moje dziecko (użycie małej litery jest zamierzone).
Jestem pewna, że u osób siedzących przy sąsiednich stolikach wczorajszy wieczór skutecznie zabił instynkt rozrodczy i macierzyński, a u niektórych zapewne także odruchy opiekuńcze wobec małych i słabych istot, przez niektórych omyłkowo nazywanych dziećmi.
Rozważam stłumienie fazy analnej przemocą. Ewentualnie przerzucam się z sushi na makdonalda. Ewentualnie następnym razem dziecko zostaje w bagażniku.

Uporządkuj mój świat

Znowu nie śpię. Z emocji.
Coś się szykuje, coś jest nie tak. Jest jesień (deszcz + zimno + żółte liście = jesień, niezależnie od kalendarza), a ja jestem szczęśliwa! No ocokaman??
Mam za sobą przepiękny tydzień, mówię to z pełną odpowiedzialnością, choć zostały jeszcze dwa dni, bo na nie też mam piękne plany. Mam za sobą tydzień ciekawych doświadczeń, obfity, bogaty, różnorodny, że zdaje mi się, że to miesiąc a nie tydzień.
Jakoś z rok temu pisałam, że latam. Wtedy to ja o lataniu nic nie wiedziałam, kochanieńka. Tego lata odleciałam na dobre, w siebie, poza siebie, poza rozsądek i na dodatek właśnie szykuję się do skoku ze skały bez asekuracji.
Rok temu wierzyłam, że gdy lecę, to znaczy, że kiedyś spadnę. Teraz upadek jest tylko jedną z opcji. I wcale nie jest powiedziane, że na dnie nie będzie ciekawie.
Mam z tego tygodnia dwie myśli mocno rezonujące. Pierwsza to taka, że warto puścić i zaufać, pomimo wszystkiemu. Ważna dla mnie sprawa, wbrew moim oczekiwaniom, planom, założeniom i wynikom analiz porównawczych, toczy się tak pięknie, że zaraz rozsadzi mi serce z radości i chyba się utopię...
A druga, uważaj o co prosisz... Chciałam wolności, a otrzymałam możliwość skoku ze skały.
I jeszcze tajemnice... otaczają mnie. Nie wiem która mocniej mnie dławi, ta już mi wyjawiona, czy ta wciąż przede mną skrywana. Jedna mnie pęta jak knebel wciśnięty w gardło, chcę charczeć i wymiotować, ale zamiast tego oddycham przez nos i sama dopycham duszący mnie pęk szmat, w imię sama nie wiem teraz czego. Druga mnie drażni, pobudza, wkurza i przeraża jednocześnie.
A w ogóle to jadę do skalistej Grecji na wakacje.
I o boszsz sama nie mogę czytać tego bełkotu.

poniedziałek, 2 września 2013

Przetwory

Jak tam kochani, weki zrobione? Bo jesień już tuż za progiem.
Mniej więcej od tygodnia upycham lato w mentalne słoiki. Mam całą półkę przecieru z nagiej opalonej i spoconej skóry. 20 litrów soku z pływającego Dziecka na wodzie jeziornej pół na pół z basenową. Dżemy z przytuleń, konfitury ze wschodów słońca w vinho verde, frużelina z salsy i twista przyprawiona pocałunkami w bramie. Kilka bardzo słodkich słoiczków ze spacerami po parku z kapiącym sokiem lipowym.
Mimo wszystko nie czuję się gotowa.
Dodatkowo zasuszyłam szum wody z fontanny, bilet na bal, stukot kół pociągu i plusk fal.
Zblanszowałam nieprzespane noce. Niektóre posolone łzami, inne doprawione ostrym pieprzem.
Lato było obfite i chcę je pamiętać, a już drżę od chłodnego porannego powietrza i na widok żółcących się liści.




wtorek, 20 sierpnia 2013

Pod księżycem

Mam ostatnio trudny okres. Wydaje mi się, że uwrażliwiłam się, zrzuciłam skorupę, więc zalewają mnie emocje, także te trudne. Wiecie, że mam ten niebieski łazienkowy dywanik równiutko złożony i tak dalej. Pod niego przez lata zamiatałam co się dało. A teraz wzięłam i go wytrzepałam, ale chyba pod wiatr, bo wszystko na mnie poleciało, wpadło w oczy, w nos, w płuca, aż się zakrztusiłam. No ale trzeba było wytrzepać. Można było trzepać na kozetce u psychologa, ale ja wolę we własnym łóżku.
Potem zrobiłam sobie sanatorium dla duszy w okolicznościach przyrody, bo nic tak nie leczy jak woda, wiatr, słońce, księżyc, śpiew ptaków, słodkie owoce, zapach ogniska, szum liści i kojące widoki. No i ukochani. Na leżaku obok i w słuchawce telefonu. Świat mnie rozpieścił wszystkimi zmysłami, a ja się na to otworzyłam i zachłannie przyjęłam.
Dobrze, że zapytałaś, Czekolado. Proste pytanie, podziałało jak prysznic. Musiałam się nad sobą poużalać, tak samo jak teraz muszę z tym skończyć. Czuję, że rosnę, jak lotos przebijam się przez warstwę mułu i błota. Widzę swój cel, mam swój wzór. I mam przewodnika :)

piątek, 9 sierpnia 2013

Zazdrość cd.

Napisałam, że jestem w zazdrości. To moje uczucie. Przelewa się przeze mnie olbrzymią falą. To uczucie, które odepchnęłam kilka lat temu, któremu pozwoliłam wypłynąć na szerokie wody, rozpędzić się na prądach wolności, beztroski, nieodpowiedzialności, luzu. Teraz odbiło się od wielkiej skały i jak tsunami zalało mnie. W tym jestem. Taka jestem.
Wiele to dla mnie znaczy, że nie walczę z tą falą. Daję się jej wykotłować, obić, rzucić na ostre kamienie, połamać. Czekam aż wyrzuci mnie na jakąś plażę.
I choć to boli, to jednak jest wyzwalające.
Gdybym się spięła i próbowała wyprzeć lub stawić opór, zostałabym zmieciona jak tajlandzki bungalow i przestała istnieć w mgnieniu oka.
Tak naprawdę, to czuję ją bardzo w sobie i wiem, że jej furia słabnie. Dbam o siebie, nie ganię się, jestem w kontakcie z tym natłokiem emocji.
Trochę medytuje, więcej otaczam się przyjaciółmi. Nigdy nie skończę wznosić dziękczynnych modłów za przyjaciół, którym mogę to wszystko wyznać. Temu, który cierpliwie odbiera na mini ekranie odbijającym żar nadmorskiego słońca moje urywane, rozemocjonowane maile. Temu, który o północy wysłuchuje mnie przez telefon. Temu, który trzyma klientów w poczekalni, żeby znaleźć dla mnie kilka minut w porannej bieżączce. Temu, który bierze zimne wino pod pachę i siada ze mną ciemną nocą na balkonie.  Temu, który zabiera mnie do kina na optymistyczny film, który już widział w tym tygodniu. Temu, który dzwoni i sprawdza, czy nadal się trzymam. Dziękuję Wam, Kochani.
Sama pewnie też dałabym radę, ale z Wami, to prawdziwie wzmacniające i rozwijające doświadczenie. Kocham Was.
A w ogóle to otworzyłam bloga, żeby napisać o żółwiu. Że mam i że jest fajny. Ale jakoś mi nie wyszło...
Może następnym razem.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Zazdrość

Uczuciem tygodnia ogłaszam zazdrość.
Shit, nawet nie sprawdziłam u Rosenberga, czy zazdrość figuruje na oficjalnej liście uczuć. Natomiast wypiłam ostatnio trzy butelki wina omawiając zjawisko z praktykami i teoretykami tematu. Na mojej liście obecnie panujących emocji zajmuje zaszczytnie obsrane miejsce numer jeden. Miejmy nadzieję, że przejściowo. Nie dość że czuję się zazdrosna, to jeszcze mnie to wkurza, gdyż zazdrość jest wyrazem mojej niedojrzałości emocjonalnej i nie dawania sobie rady. A tak być nie może.
Zazdrość nie jest dowodem na monogamiczność. Mocno w to wierzę. Poprze mnie każdy, kto zaznał uroków ... hmmm obfitości. Zazdrość jest mechanizmem obronnym mojego ego, które władczym tonem domaga się, by wszyscy ustawili się za moim progiem w równym rządku i tam cierpliwie przebywali (z dala od stopy) okazując szczere, wyrafinowane acz nienarzucające się zainteresowanie moją osobą.
No sami widzicie, jakie mam niedojrzałe ego i zboczoną wyobraźnię.
Zazdrość nie dowodzi również miłości (chyba że własnej, a tej dowodzić nie trzeba), choć jej również nie wyklucza. A z pewnością nie stanowi warunku koniecznego. Bynajmniej, pfff.
Moja zazdrość wynika z obniżonego zupełnie bez powodu poczucia własnej wartości.
Zespół mam czy coś.
Idę sobie kupić coś ładnego.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Mega Dziecko

Czy ja wspominałam, że mam świetne Dziecko? Dziecko jest na wypasie.
Nie mogę wprost przestać zachwycać się i puszyć z dumy, że to moje. I swoje własne. Ale moje!
Dziecka się zmusić nie da. Można przekupić, ale to niskie. Można namawiać i czasem się namówić da. Jak namówić Dziecko do wizyty u fryzjera - oto kilka moich wypowiedzi, które nie zadziałały:
- będziesz elegancko wyglądać
- będzie ci chłodniej i wygodniej
- będziesz mieć ładne zdjęcie w paszporcie
- będziesz mieć fryzurę jak tata
- pójdziemy potem na sushi.
Oraz jedna wypowiedź, która zadziałała:
- Ok, jak chcesz. To twoje włosy i ty decydujesz.
Wtedy Dziecko powiedziało i tu cytat dosłowny: Ok, namówiłaś mnie.
Tadam.
Inna sprawa, że trzech fryzjerów nie miało dla nas czasu, więc wizyta nadal tylko w planach i w zasadzie decyzja Dziecka może ulec zmianie.
****
Inna sytuacja. Ja na mega wkurwie na telefonie z M. Dziecko daje mi znaki rączkami, więc kończę i pytam, o co chodzi.
- Wysyłam ci z mojego serca do twojego serca spokój. Żebyś nie krzyczała na tatę.
Chyba już nigdy nie nakrzyczę po tym tekście.
****
Idziemy do znajomych.
- Mamo, mógłbym zostać w samochodzie i poczekać. Bo ja będę się wstydzić tego, że oni zobaczą, że się wstydzę i trzymam Cię za rękę.
*****
Jedziemy rowerem.
- Mamo, stój, no weźże stań w końcu, no stój!
Staję.
- Bo ja w zasadzie nie wiem jeszcze wszystkiego o słowie dupa.
- Na przykład czego?
- Wiem, że znaczy pupa. Ale czy to Bóg je wymyślił?



piątek, 2 sierpnia 2013

Przechył

Tak się zastanawiam, co z bezsennością latem? Beznadziejnie, bo widno. Łażę, pranie sortuję, brzeg stołu przetrę, okruchy zrzucę na podłogę, myślę, śnię na jawie, rozmawiam z duchami w mojej głowie, biję się z myślami, łzę ocieram. Powstrzymuję analizy i planowanie. Chcę żyć chwilą.
Jak żyć chwilą, panie premierze? To takie piękne hasło! Ale proszę mi powiedzieć, jak to się robi w praktyce. Jak to się robi np. w kerfurze jeżdżąc koszykiem pomiędzy regałami? Jak to się robi, gdy sypią się plany? Gdy drzwi do własnego mieszkania zamknięte, klucz mi wiezie taksówkarz poprzez centrum i godzinę W, a frustracja kipi we mnie na osiedlowej ławeczce? Jak to się robi w bezsenną letnią noc? Czy w dni, kiedy bawię się z M w rodzinę? Czy w noce, gdy bawię się z nim w męża i żonę, a nasze telefony leżą obok siebie na kuchennym blacie, wpięte w ładowarki i położone wyświetlaczem do dołu, aby na pewno żaden okruch z naszych osobnych żyć nie przeniknął do naszego wspólnego życia.
Mam chwile, kiedy wciskam pauzę, uruchamiam zmysły i chłonę moment. Ale tylko na chwilę. Pomiędzy tymi chwilami boję się, że lato się skończy. I że znowu będą korki.
Ok. Dosyś smętów. Jadę po żółwia.

czwartek, 25 lipca 2013

Świadomość

Przedstawiam zapis autoryzowany rozmowy, która miała miejsce pomiędzy Dzieckiem, a moją Mamą. Przy okazji wyjaśnienie: nie piorę Dziecku mózgu. Dziecko wie, że zazwyczaj nie jem mięsa. Jeszcze się mnie nie zapytało, dlaczego. Dziecko pobiera szczątkowe wychowanie w wierze podczas wakacji u dziadków.

D: Babciu, co mi kupiłaś?
B: Mleczko ryżowe.
D. Ale mama mi już kupiła mleko ryżowe.
B: Nie, mama kupiła ci sojowe, a ja wolę żebyś pił ryżowe.
D: Dlaczego soja nie jest zdrowa?
B: To bardzo skomplikowane, chyba jesteś za mały żeby to zrozumieć.
D. Nie jestem za mały! Wytłumacz mi.
B: tłumaczy podstawy rolnictwa i genetyki (jak to z jednego nasionka wyrasta nowa roślina z wieloma nasionami, cechy powtarzalne i takie tam) i kończy : No i naukowcy wyprodukowali taką soję, żeby było jej dużo i wystarczyło dla wszystkich. Ale ta soja nie jest do końca dla nas zdrowa.
D: Przecież ludzie mogą jeść też inne rzeczy, nie tylko soję, np. paprykę, mięso.
B: No tak. Ta soja jest też potrzebna do wykarmienia zwierząt, z których potem mamy mięso. Niestety zwierzęta karmione modyfikowaną soją nie są potem zdrowym mięsem.
D: Babciu, czy po śmierci człowiek nadal może mówić?
B: Nie
D: Ale z Panem Bogiem może porozmawiać?
B: Tak.
D: No to ja, jak spotkam się z Panem Bogiem po śmierci to mu powiem, żeby stworzył mięso. Po co nam każe zabijać i zjadać zwierzęta? Jak jest taki wszechmocny, to niech stworzy po prostu mięso, bez zabijania.

wtorek, 23 lipca 2013

Plecy

Wiele lat ciężko pracuję przy taśmie. Staram się, robię nadgodziny, zabieram robotę do domu. Do tego samochodem dużo jeżdżę. Wierzcie mi lub nie, ale naprawdę staram się, jak mogę zwyrodnić mój kręgosłup. I mam niejakie sukcesy. A w zasadzie miałam sukces w postaci świętego spokoju. Ale do czasu. Podkusiło mnie, żeby pójść do masażysty.
Masażysta, jak już wspominałam parę notek temu, pomylił masaż relaksacyjny z chińską torturą i zamiast mnie normalnie wysmyrać i wymuskać, wcisnął mi paluchy w odcinek lędźwiowy i cośtam poprzestawiał. Skutkiem tego już drugi tydzień nie mogę siedzieć. Znaczy 8 godzin pod rząd nie mogę. 4 wytrzymuję na luzie. Potem zaczyna mnie ćmić.
Jak jest ładna pogoda i ma to sens, to biorę taśmę produkcyjną pod pachę, telefon w kieszeń, słuchawkę w ucho i idę zawijać sreberka do parku spacerując lub przyjmując kreatywne pozycje na ławkach. Działa nawet.
Rozważam przelotnie kolejnego masażystę. Pfff.
Rozważam klękosiad.
Rozważam pracę w przechyle.
Rozważam pracę przy rurze.

Mądra znajoma przypomniała mi o jodze. Joga mi dobrze robi przecież, szczególnie wiszenie na linach. Tymczasem z braku odpowiedniego wyposażenia ochoczo witam słońce 20 razy dziennie. Ale dziś nie mogłam, bo mam zakwasy w rękach. Skutkiem tego wymiękam i nie mogę już, słowo. Leżę więc i czytam Drogę pełniejszego mężczyzny Deidy. Od tej pory każdy mój facet musi zapoznać się z tą pozycją i będzie odpytywany.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Niesamotność

W zasadzie “nie wiem” towarzyszy mi już non stop. Powinnam zmienić tytuł bloga na “Sama nie wiem, jak daję radę”. Bywa z tym zabawnie, bywa smutno. Daję radę z jednym i drugim (sic!). Ale raczej po równi pochyłej w dół, choć zdarzają się momenty. I dużo myślę, za dużo.
O zazdrości. Jeny, chyba nie mam siły o tym teraz....ważne, że chciałabym nie.
O samotności jeszcze. Że w sumie nie wiem, co to i czy istnieje w ogóle przeciwieństwo samotności? Jeśli tak, to co to jest niesamotność? Współbycie, współczucie, współżycie? Tak jakby niezależnie od wszystkiego i tak każdy jest sam. Przy odrobinie rozumu sam ze sobą i swoim wewnętrznym bałaganem. No chyba że ma schizofrenię, to wtedy może nie. U mnie w rodzinie na szczęście były wypadki, więc jest nadzieja, że na starość będę mieć wielu szalonych przyjaciół wewnętrznych.
Niektórzy to może mają takiego fuksa, że się całym swoim życiem wspierają na kimś silnym. Gdy jest za ciężko dają się pchać, ciągnąć, powiedzieć sobie, którędy dalej. Inni mają z kolei farta, bo dają sobie radę bez uwieszania się, jak na przykład mła. Z tym malutkim zastrzeżeniem, że czasem bym jednak chciała i owszem sobie powisieć.

Tymczasem życie jest przewrotną suką i nagle podcina mi nogę w zupełnie niespodziewanym miejscu i momencie. I wtedy równie niespodziewanie ktoś niespodziewany mnie łapie, podpiera i przywraca pion, mniej więcej. Dziękuję.

środa, 17 lipca 2013

Przerwa w filozofowaniu

Ciężkawo tu ostatnio, więc czas na odchudzenie atmosfery, bo niedługo ciężar mojego egzystowania wgniecie szanownych czytelników pod wykładzinę dywanową...
Dziecko na wakacjach trzeci tydzień. Wracać nie chce. Z matką swoją biologiczną rozmawiać nie może, bo nie ma czasu. Matka, znaczy ja (naprawdę jestem matką???) nie bierze tego do siebie, wzdycha, liczy do dziesięciu od tyłu i wypiera odrzucenie tłumacząc je paranaukowo ciekawym programem nadawanym przez telewizję kablową. Napełnia kieliszek winem.
Matka moja biologiczna z kolei donosi, iż Dziecko wyżywione w końcu na kotletach, a nie na sałacie z kiełkami, rośnie i już wymaga kolejnej zmiany obuwia. Zaznaczę, iż przezornie zakupiłam w kwietniu obuwie o dwa numery za duże. Ale nie przewidziałam tych kotletów z GMO czy innym spulchniaczem stóp dziecięcych. Odnotowuję ROI z Ecco na poziomie 0,8%.
Ocet jabłkowy mi się skończył i to jest akurat poważny problem. Odkryłam bowiem ostatnimi czasy kolejne właściwości tego cudownego płynu. W skutek prawie nałogowego przyjmowania octu doustnie, przez skórę oraz wziewnie osiągnęłam nadzwyczajny stan odkwaszenia organizmu, a co za tym idzie stałam się zupełnie nieatrakcyjna dla komarów. Dla jasności, przez zupełnie, rozumie się prawie, czyli gryzą mnie dopiero wtedy, gdy w okolicy nie ma innego jadalnego obiektu. Jak na przykład teraz.
Dodatkowo, mimochodem (mimooctem) stałam się ekspertem od niespożywczych zastosowań octu jabłkowego i spirytusowego też. Mogę mówić o tym przez godzinę nie powtarzając się.
Wczoraj podlałam rośliny balkonowe roztworem octu z zamiarem wytrzebienia mszyc.
Nauczycielka hiszpańskiego powróciła na łono ojczyzny, bo zmarzła u nas. Alternatywne źródła konwersacji hiszpańskich chwilowo niedostępne. Zresztą nie mam czasu.
Nie sądziłam, że do tego dojdzie, ale w końcu stało się i rozpoczęłam jakże modną działalność rękodzielniczą o specjalizacji biżuteria. Rodzina i znajomi zostają stopniowo wyposażeni w bransoletki typu shamballa tyle że z prawdziwnymi kamieniami.
Masażysta-sadysta mnie zepsuł. Miał mnie zrelaksować, ale zrozumiał mnie zupełnie opatrznie i po prostu wymasował mi odcinek lędźwiowy. Tyle nieporozumień w ciągu jednej godziny! Przy kolejnej wizycie sytuacja się powtórzyła. W mękach cierpiałam ugniatanie pośladków, a na deser zaserwowano mi 3 minutowy masaż łuku brwiowego, odczuwalny jak wbijanie szpikulca do lodu w zatoki. Dzięki tym pieszczotom od tygodnia cierpię w podstawowej pozycji człowieka pracy, tj. siedzącej. Chyba się przebranżowię i pójdę układać coś na półkach w Biedronce. Przynajmniej mój odcinek lędźwiowy będzie zadowolony.
Poza tym życie moje usłane jest różami przeplatanymi ironią i sarkazmem. Na przykład siedzę sobię z winkiem, splatam sznurki na onyksach i nagle dostaję smsa o treści "nic się nie martw, wszystko będzie ok". Oczywiście natychmiast się wyluzowuję, szczególnie że w ogóle nie wiem o co chodzi. Czyli wszytko stoi na głowie, dokładnie tak jak powinno, abym przypadkiem nie miała czasu zastanowić się, w jakim kontekście mogłabym użyć słowa "nuda".

sobota, 13 lipca 2013

Nie wiem

Z tym wróciłam:

Wiem, że mnóstwo przeżyłam
Przyjaźnie przypieczętowane paktem krwi
Miłość i totalne zjednoczenie
Małżeństwo, macierzyństwo, rozstanie
Samotność i kilku kochanków
Uwielbienie i odrzucenie
Samodzielność i bezradność

Wiem, że mnóstwo osiągnęłam
Dom, rodzinę, karierę
Inwestycje trafione i chybione
Stanowisko i uznanie

Wiem, że mnóstwo umiem
Przeczytałam setki książek
Skończyłam studia
Prowadziłam badania i poszukiwania
Odbyłam godziny szkoleń i warsztatów
Praktykowałam prosto z serca na żywej tkance moich bliskich

Wiem, że mnóstwo widziałam
Byłam na 4 kontynentach
Pływałam w 2 oceanach i dziesiątkach mórz
Byłam na wyspach, pustyniach i w dżungli
Widziałam roje wielkich miast i pustkowia

Wiem, że mnóstwa doświadczyłam
Zrozumienia i niezrozumienia
Oświecenia i ciemnoty
Miłości i nienawiści
Obfitości i ubóstwa
Otwartości i zamknięcia
Wszystko to brałam i dawałam

Im wyżej się wspinam, tym szerszy jest horyzont
Gdziekolwiek nie pójdę, tam docieram do rozstania kolejnych dróg
Każda przeczytana książka zawiera bibliografię z dziesiątkami pozycji
Im więcej ludzi poznaję, tym więcej mam pytań
Im więcej mam odpowiedzi, tym więcej zastosowań dla nich
Im głębiej wchodzę w siebie, tym ciemniej wokół mnie
Im więcej wiem, tym więcej nie wiem
Nie wiem, czego nie wiem
Nie wiem, ile nie wiem
Wiem, że nie wiem
Nie wiem.

czwartek, 4 lipca 2013

Ciesz się szybko

Cały czas rezonuje w mnie jeszcze ten poprzedni post i chciałabym go jakoś rozbudować, o równie logiczne i klarowne wyjaśnienia... pff.
Walczyłam z tym i tego się bałam, ale stało się. Zgorzkniałam. Mam w sobie w środku małą pestkę goryczy i to ona nie pozwala mi się tak do końca zanurzyć w chwili i dać ponieść falom błogości, upału. Mała twarda kuleczka nawet wtedy, gdy cała jestem z waty, z powietrza, z westchnienia. Mówi coś w rodzaju "ciesz się, szybko, bo to też przeminie", ta pesteczka tak mi gada. Po pięknej nocy, głębokich rozmowach, wspólnym czasie bliskości, budzę się, a mała kuleczka jest całkiem wielką gulą strachu w moim gardle. Ta gula sprawia, że cały czas trzymam na dnie szafy równiutko złożony błękitny dywanik łazienkowy, z pełnym przekonaniem, bo kiedyś się przyda, jeszcze kiedyś pod niego wpełznę.
Kiedy przyjaciółka opowiada mi o swojej nowej wielkiej miłości, o planach, szczęściu, po prostu nie mogę wypędzić z głowy tej ohydnej myśli "ciesz się tym szybko....".
Jak wtedy, gdy zasypiasz, odliczając godziny i minuty do budzika...
Jadę na wakacje. Na warsztaty. Nie wiem dokładnie, co tam będę robić, ale w mojej głowie widzę wysokie trawy, gorące słońce, ciała błyszczące od olejku, słyszę brzęczenie much i czuję zapach rozgrzanych słońcem drewnianych bali. W tych okolicznościach przyrody zamierzam oswoić swoją gorzką pesteczkę. Polubić, wymasować, rozwirować w tańcu, zaakceptować jako część mnie. Ewentualnie wydrylować. Czy coś w tym stylu.

wtorek, 2 lipca 2013

Następny przystanek ... nigdy

Dzięki, Dobre Dusze, za Wasze ciepłe pozdrowienia. 
Ja również wzajemnie pozdrawiam Was z rollercoastera. Pędzę tak szybko, że nie wiem często, czy jestem w dole czy w górze. Czy jest ok, czy wręcz przeciwnie. Kolejka pędzi nie tylko w dół i w górę, ale też na boki, kręci pętle, rysuje esyfloresy. Mętlik. Czasem mi się chce śmiać, a czasem płakać, a czasem aż nudno.
Wciąż wydaje mi się, że gdzieś dotarłam, że to już, zrozumiałam, wiem, osiągam zen. Ale mija chwila, jedno spotkanie, jeden telefon, może tylko sms i znów wszystko gna tak szybko, że nie poznaję samej siebie sprzed 10 minut. Więc jak mogę napisać cokolwiek? Zanim nacisnę Opublikuj, to co napisałam będzie już nieaktualne....
Życie jest ciekawe. Nie daje odetchnąć. Muszę tyrać, pracować ciężko nad związkiem starym, nowym, nowym-starym, ze sobą. Nie wolno przestać. Znajduję sobie bezpieczną przystań, gdzie mogę się zrelaksować i odciąć od tego pędu. I cóż z tego, skoro za chwilę sprowadzam do tej przystani swoją rodzinę i bliskich wraz z dziećmi i psami i nagle okazuje się, że to nie przystań, to kolejny wagon tego samego rollercoastera. Pędzimy razem, ja i moja przystań.
Wsiadłam w ten rollercoaster, gdy mój złudny świat się zawalił i nie miałam skrawka trawy czy betonu, by nogi oprzeć. To miała być podróż do mojego wnętrza, do mistycznej krainy WIEM. Jadę już dwa lata, wciąż nie wiem. Skoro wiem, że nie wiem, to czemu z uporem powtarzam wszystkim, że wiem? Mówię coś z pełnym przekonaniem prosto z trzewi i słysząc swój głos, natychmiast zmieniam zdanie. Rozumiem, że wszystko się zmienia, ale żeby nawet prawda przestawała być sobą? IQ mi się kończy...
A ten chaos olbrzymi huczy także wtedy, gdy siedzę z sokiem burakowo-jabłkowym na balkonie pośród moich kwiatów, wkuwam czasowniki nieregularne i naprawdę wszystko jest w porządku.... 


 

sobota, 29 czerwca 2013

Ja na chwilę, kontrolnie, że żyję. Słońce świeci, piję sok burakowo jabłkowy, mam nowy kapelusz i nowe hobby. Jest w pół do dziesiątej w sobotę, a Dziecko nadal śpi. Piling zrobiłam sobie i kafelkom w łazience. Maseczkę tylko sobie. Odrosty pofarbowałam lub usunęłam, w zależności od lokalizacji. Hiszpański odrobiłam. Preterito perfecto, ku... jego mać. Pavarotti mi angelicus zapodaje. Miłe perspektywy mam na ten weekend i w ogóle. Dobrze mi, błogo. Tylko gadać mi się na razie nie chce.

niedziela, 16 czerwca 2013

Nauka

30 stopni w cieniu, a Dziecko się upiera, że będzie chodzić w ciemnych jeansach oraz bluzce w czarne paski, z długim rękawem. Już wiem, że jeśli kiedyś będzie mieć glany, to pójdzie w nich na plażę. Radzę, sugeruję, namawiam, używam podstępu. Nic z tego, wychodzimy. Dziecko ma również plecak, a w nim same niezbędne przedmioty o łącznej wadze 3 kilogramów. A ja oddycham głęboko i myślę, że człowiek uczy się na własnych błędach, a Dziecko to człowiek, więc niech się nauczy.
Po mniej więcej 45 minutach zaczyna się nauka. Plecak już dawno ja niosę, bo Dziecko się wspinało.
- To twoja wina! Mogłaś mnie dłużej namawiać...
- Czemu nie wzięłaś i tak innego ubrania?
- Kup mi koszulkę!!
- Nieś mnie.
Hm. W tej części dnia nauczyłam się, że bardziej by mi się opłaciło być bardziej upartą od Dziecka... Dziecko z kolei potwierdziło znaną sobie od dawna regułę, iż jeśli jęczy się w jakiejś sprawie dostatecznie długo, najlepiej podskakując jednocześnie po różowych baletkach mamusi, to osiągnie się cel: nową koszulkę oraz transport na wielbłądzie dwunożnym.
Przy okazji zakupów mnie tak tknęło, że Dziecku trzeba kapci przedszkolnych i domowych. A że byliśmy już i tak w centrum handlowym (tak przy okazji, dzięki pięknej pogodzie było tam wyjątkowo pusto, WSZYSCY, absolutnie wszyscy byli na Stadionie Narodowym!). Wykorzystałam  naukę zdobytą w pierwszej części dnia i się uparłam. Na letni fason, na naturalne materiały, miękką podeszwę i właściwy rozmiar. Odparłam plastikowe adidaski z odblaskowym Zygzakiem oraz kalosze ze Spidermanem, odparłam wszystkie "na jak mi urośnie noga".
Nauczyłam się, że warto się uprzeć. Ekhem. Znaczy, to się jeszcze okaże, bo gugiel prezentuje markę zakupionych butów jako barachło, więc...
Dziecko się nauczyło, że jak mama się uprze, to za chwilę ulegnie przy czymś innym. Na przykład przy super kolorowych breloczkach do kluczy. Mniej więcej o to chodzi, nie?

piątek, 14 czerwca 2013

Dzień Dobrego Humoru

Obchodziłam wczoraj z Dzieckiem Dzień Dobrego Humoru. Pełen chillax. Wolnym krokiem poszliśmy wykonać na mnie liczne badania materiału biologicznego pod kątem poszukiwania czegokolwiek. (Ta choroba mnie dołuje, bo nie przechodzi i trąci alergią. Wizja alergii mnie dobija, bo zupełnie nie wiem, jak sobie z nią dać radę. I w ogóle, ja - alergię? mnie się takie cuda nie imają!). Jeszcze wolniejszym krokiem, za to dłuższą drogą, wracaliśmy do domu szlakiem okolicznych skwerów, dzięki czemu mam naprawdę pięknie opalony dekolt (wrócę opalona z L4, bosko!). Przez cały dzień odżywialiśmy się według własnego uznania, czyli Dziecko płatkami z mlekiem owsianym i arbuzem, a ja burakami i truskawkami. Zjadłam buraki razem z liśćmi. O 14 Dziecko zapragnęło towarzystwa rówieśników, więc niespiesznie poczłapaliśmy do przedszkola, gdzie Dziecko niespodziewanie opuścił dobry humor przy zmienianiu butów, ale ponieważ był to dzień specjalny, weszło do sali w obuwiu zewnętrznym i też było ok. 
Wieczorem utulamy się do snu i tak sobie wzdycham:
- Ależ to był piękny dzień, naprawdę Dzień Dobrego Humoru.
- Ale ja na chwilę zepsułem dobry humor...
- Tak? Kiedy?
- Kiedy się uparłem, że sam poodkurzam pod szafkami.
- Nie kochanie, to była jedna z tych chwil, która made the day!
A w ogóle to na placu zabaw, wystawiając zatoki do słońca, miałam dwie refleksje. Po pierwsze Dziecko jest duże. Jest jednym z tych dzieci, które wbiegają na zjeżdżalnię pod prąd, przełażą przez wszystkie przeszkody alternatywnymi drogami, wspinają się najwyżej, biegają najszybciej. Dziecko bardzo łatwo nawiązuje kontakty, ustawia kolegów w zabawie, organizuje, zarządza i ustala reguły, które bardzo płynnie zmienia. Do tego jest troskliwe, chętnie się dzieli, przeprasza, gdy kogoś walnie i pyta, czy nic się nie stało, gdy ktoś sobie sam zrobi krzywdę. Pomaga, wyjaśnia, dba, żeby było fair i sprawiedliwie. Bardzo udane Dziecko.
Druga refleksja była taka, że nie jestem w stanie rozwiązać dylematu torebkowego. Czy brać wersję mini telefon-klucze-karta, lekką, z którą łatwo podbiegnę, dam kręgosłupowi odpocząć? Czy raczej wersję full, w której będę mieć na przykład butelkę z wodą, chusteczki i kindla? Miałam czas nad tym dywagować, gdyż byłam z wersją mini. Bez książki.

środa, 12 czerwca 2013

Piszę bez sensu

Mówią że od nadmiaru głowa nie boli. Boli za to gardło. Mam swoje teorie, dlaczego boli i czego mam nadmiar... ale nie chcę nurkować dziś w trudnych tematach. W ogóle ostatnio jestem w bliskim kontakcie z samą sobą i odchorowuję na poziomie fizycznym zmiany metafizyczne. Więc jestem chora i zostałam w domu z zamiarem leżenia i spania. No i może czytania. Gdyż mam napoczętych z 7 książek w 3 językach i nie mogę nic skończyć.
Na sam początek mojego chorowania udałam się do kuchni w celu sporządzenia kubka herbaty. Przy okazji zauważyłam bałagan oraz fakt, że czajnik nie był odkamieniany od .. nigdy. Odkamieniłam. Starłam blaty, załadowałam zmywarkę, umyłam szafki, przeszłam się po odkurzacz po drodze potykając się o tenisówki Dziecka wymagające prania, więc nastawiłam pranie, zdjęłam poprzednie. Przejechałam ścierą po półkach, wywaliłam zawartość trzech szafek na podłogę, znajdując masę rzeczy, które mogę sobie bezkarnie wyrzucić i nikt po nich nie będzie płakał, co jest dość rzadkie na co dzień w moim domu.
W międzyczasie wyniosłam pościel do wietrzenia ... takim o to sposobem mam totalny bajzel w domu i ani kawałka stołu, żeby wypić tą zimną herbatę. Aż strach iść się wysikać, bo pewnie nie wyjdę z łazienki zanim nie wyszoruję fug... taki widać dzień.
W ramach sprzątania zawędrowałam w kąty mojego mieszkania nie odkurzane od pewnego czasu... Ścierając kurze z szafy przypomniałam sobie, że ostatnio robiłam to mniej więcej rok temu. Zapamiętałam, bo spotkałam tam ćmę, jedną z tych wielkości wróbla i z zębami. Sprzątałam wtedy po remoncie (jeny, to już rok bez remontu!!!) i myślałam, że wchodzę na nową drogę życia. Głupia. Znów sądziłam, że pozbieram wątki i splotę z nich warkocz przyszłości. Życie dało mi po łapkach i poplątało wszystko, co sobie naiwnie utkałam. Droga okazała się wyboista i bez drogowskazów, a mnie ubezpieczenie wygasło i nawigacja się rozładowała. Ciekawe, czy jestem teraz choć trochę mądrzejsza? Nie planuję, nie nazywam, nie organizuję. Chwytam każdą okazję, sprawdzam i oglądam z różnych stron. Obwąchuję i nadgryzam.  Kurze ścieram też pod blatami. Nie szukam, natrafiam. Nie proszę, bo jeszcze dostanę. Mówię prawdę i czekam co dalej. Na razie dorobiłam się ... nadmiaru i bólu gardła.

czwartek, 6 czerwca 2013

Dzień jak co dzień, wyjazd służbowy. Podróże kształcą, nieprawdaż. Podróż do Łodzi wykształciła we mnie pokorę, szewski język, wałeczki na biodrach i ogólnie nadwyrężyła moje zen, które mi się wydawało ostatnimi czasy całkiem twarde. Ale.
Po pierwsze, czy wiecie, że przy nowej autostradzie Warszawa Łódź nie ma ani jednej stacji benzynowej aż do Zgierza i że jest to poważna nisza na rynku? Do zagospodarowania. Fakt ten utrzymywał mnie dziś rano w większym napięciu niż setki pilates i Radek z jogi razem wzięci. Dojechałam na oparach paliwa i kawy z termosu, dymiąc z nerwów, nie spuszczając oka z wyświetlacza komputera pokładowego, na którym zasięg baku topniał i topniał. A była dopiero 8 rano i że się tak wyrażę, środek cywilizacji europejskiej.
Zatankowałam.
Dotarłam, załatwiłam sprawy najpilniejsze i postanowiłam odstawić samochód na mój parking hotelowy oddalony o 800 m w liniach łamanych od miejsca spotkania. GPS pokazał, żeby zawrócić, skręcić w prawo, potem w lewo i już. Znaki drogowe pokazały, że jest zakaz zawracania. Potem pokazały kilkanaście następujących po sobie zakazów skrętu w lewo (tego, co miał być tuż przed już) oraz w ogóle zakazów ruchu po ulicach, na które kierował mnie system. Zwróciłam się do Googla, bo ten zwykle wie i zresztą to on mnie namówił na podróż samochodem. Googiel wiedział więcej, bo orientował się, które ulice są jednokierunkowe i sugerował poruszanie się po mieście pętelkami prawoskrętnymi. Że niby 3 skręty w prawo równa się 1 skręt w lewo. Nie wiedział tylko biedaczek, że połowa ulic w Łodzi ma zdjęty bruk i jest zastawiona barierkami oraz koparkami. Czasem koloryzuję na tym blogu, ok., często koloryzuję na tym blogu (efekciarstwo), ale świętą prawdą jest, że pokonanie tych nieszczęsnych 800 m zajęło mi 1,5 godziny i wymagało nakręcenia 35 km. Trzy razy znalazłam się w stanie bliskim łez, użyłam wielu niecenzuralnych słów pod adresem innych uczestników ruchu drogowego oraz jednego acz dosadnego słowa niecenzuralnego pod adresem operatora koparki zasiębiorczej. Byłam bez śniadania.
Widzicie,dobrze, że zatankowałam.
Jeszcze lepiej, że dawali mi tu dzisiaj dużo czekolady. I masaż. Kawy nie potrzebowałam.


Girl power

sobota, 1 czerwca 2013

Ciąg dalszy

Mówiłam, że będzie tylko lepiej...
No więc o 9.20 zapadła jednomyślna decyzja, że dziś "Dziecko rządzi". W głosowaniu brała udział jedna osoba. Druga została pozbawiona prawa głosu. 100% głosów za.
Do 11 mieliśmy w związku z tym 1 litr świeżego soku wyciśniętego ze wszystkiego niemalże, co organiczne w naszym domostwie. A także bułeczki z tzw. odpadów w piekarniku. Natomiast w zlewie górę fidżi zbudowaną z brudnego sprzętu AGD, po której malowniczo spływał wodospad aż do sąsiadów. Oraz drugi mniejszy wodospad ze stłuczonego jajka. Ten spływał tylko do mojego kapcia i tam zastygał.
Dziecko w tym czasie skonstruowało tor dla hotwheelsów z crocsów i dwóch mat do jogi.
Przy okazji i dla potomnych: sok z ogórka i ananasa - ok, babeczki z ogórka - nie ok, tor z maty do jogi - bardzo ok, wodospad do sąsiadów - bardzo nie ok.

Dziecko: - Zrobię Ci niespodziankę i pójdę do pokoju w piżamie, a wyjdę ubrany.
- Ok - krzyczę spod wodospadu
- A gdzie są majtki?
- W szufladzie.
- W moim pokoju? W szafie? W tej szufladzie co zawsze? A mogę te niebieskie? A mam nakładać długie spodnie?
- Tak.
- To już mi się znudziło to ubieranie.

Dziecko się jednak ubrało. Wsiadło na rower i ruszyliśmy do Smyka odchudzić moje konto oraz na sushi odchudzić konto M. Ciotka też oberwała po oszczędnościach. Po drodze Dziecko najpierw wpadło w błoto, co było winą M, a potem w kałużę, co było moją winą. Ciotka też oberwała po sumieniu. Gdy ciągnęliśmy ubłocony rower, targając siaty z nowymi zabawkami, dowiedzieliśmy się, że jesteśmy nic nie warci, do niczego się nie nadajemy i że należy nas walnąć, aż nam oczy wypadną. Wszyscy oberwaliśmy równo po nerach i po ego. Czar dnia prysł.
M się obraził i poszedł. Dziecko poprosiło o bajki, aby szybciej zapomnieć o nieprzyjemnych wydarzeniach. Ja zrobiłam sobie kawę, żeby szybciej odpędzić głupią myśl, że prowadzę mediacje między M a Dzieckiem, identycznie jak matka M pomiędzy nim a jego ojcem.

Niemoc

Jest tyle spraw, rzeczy i uczuć, które chcą ze mnie wyjść. Nie puszczam ich, ze strachu przed nazwaniem. Rzecz nazwana staje się bardziej prawdziwa. Może taka rzecz, albo dajmy na to uczucie, dopóki się go nie nazwie, nie wyzna, jest mniej rzeczywiste, mniej moje, mniej mi grozi? Lepiej sobie bez niego daję radę. No. 
Wiem, że miałam żyć w prawdzie i tak dalej, ale prawda na dziś jest taka, że niektóre uczucia jestem gotowa zaakceptować, wyznać i żyć z nimi, a inne nie, mimo uprzednich pozytywnych doświadczeń z tym związanych. Za dobrze pamiętam, jak pachnie pod niebieskim łazienkowym dywanikiem. Dziękuję, nie.
Ale przecież jest dzień dziecka, a nie dzień życiowego smęta, więc, do rzeczy.
Dzień dziecka zaczyna się od sporządzenia kremu czekoladowego w wersji eko i bez cukru, a następnie skonstruowania namiotu nomadów pustynnych przy pomocy wentylatora, prześcieradła i pudła na zabawki, w którym to namiocie konsumuje się wyżej wspomniany krem, przy okazji zalepiając sobie w sercu trudne do wysłowienia uczucia oraz poduszkę z wełny wielbłądziej.
Dalej może być już tylko lepiej.

poniedziałek, 27 maja 2013

Dzień, który poszedł nie tak


To miał być mój wolny dzień, jaki zdarza się ludziom pracującym przy taśmie. Miałam się wyspać, a wstałam o 5.30, bo podobno jest lato.
Miałam mieć wolne, a pracowałam, mniej więcej od 7.30. Nie chodzi o tych kilka służbowych telefonów. Chodzi o to, że jest 21, a ja tworzę dokumenty dla ważnych instytucji, których to dokumentów miało być na 3 strony i do końca miesiąca, a potrzeba 12 stron na jutro. Chodzi o projekt, którym zajmuję się od 6 marca, a który w końcu ruszył w piątek. Dziś wszyscy się mnie pytają, o co w zasadzie chodzi? Dziś.
Chodzi o to, że zrobiłam Dziecku kolację z dwóch dań, a Dziecko chciało płatki z mlekiem. Z dokładką.
Chodzi o M, który chciał pomóc, więc uprał mój lniany żakiet w 60 stopniach oraz jedwabną spódnicę razem z czarnymi dresami Dziecka.
I o nową fryzurę, przez którą jedna osoba na przystanku powiedziała do mnie “przepraszam pana”. I o to, że Dziecko siadło na puzzlową Marilyn, nad którą pracuję od Wielkanocy.
Chodzi o to, że miałam iść na spacer, a spadł na mnie zimny deszcz, a miało być tak beztrosko.
I nowe buty mi przemokły.
Chodzi o to, że wszystko wiedziałam, a znowu nie wiem nic.

niedziela, 26 maja 2013

Trampolina

Nacieszam się Dzieckiem. Bardzo szybko się muszę nacieszać, bo Dziecko jest dzieckiem coraz mniej, co odnotowuję z zachwytem. I ze strachem. Jak Dziecko przestanie być dzieckiem, to kim ja będę?
Oddycham, jakoś to będzie. Kota sobie przysposobię i kaktusy ustawię na oknie. Dziecku się ksywę zmieni na jakąś dorosłą.
Martwienie się niewiele da, więc oddycham i się nacieszam.
Poszliśmy do zoo. Wiecie, że w naszej wsi jest zoo? Z wielbłądami i małpami. Tygrysa nie ma, ale jest trampolina do 160 kg. To ja się z Dzieckiem mieszczę w limicie.
Skaczemy sobie wysoko, a Dziecko woła:
- Jak ja robię moje sztuki, a ty skaczesz, to moje sztuki stają się jeszcze superowsze, taka jesteś ciężka.
Może, ale mieszczę się w limicie.
Skaczę i robię swoje sztuki, a Dziecka sztuki superowsze... a ja całkiem nie ciężka.
Czytamy sobie piktogramowy regulamin trampoliny.
- Przekreślony but oznacza, że nie wolno w jednym bucie. Trzeba w dwóch. Albo bez ... - objaśnia Dziecko.
- Grubym nie wolno - Dziecko czyta kolejny punkt.
- To nie gruby, to pani w ciąży...
- Dobrze że ja nie mam żadnych ciąży - Dziecko oddycha z ulgą, a po chwili się reflektuje - a czy przypadkiem nie mówi się ciężarów?
Leżymy na trampolinie i czekamy, aż zacznie padać albo aż ktoś nas przegoni w końcu.
W dzień matki czuję się nadal bardziej dzieckiem niż matką.

wtorek, 21 maja 2013

Mniej wina, więcej przecinków

Przeczytałam w ciągu dwóch dni mojego bloga. Od środka do teraz, a potem od początku do środka. Właśnie tak.
Powinnam zacząć stosować przecinki.
Kiedy piszę, to wydaje mi się, że spłycam. Oswajam myśl ironią i humorem, kryję jej prawdziwą intensywność za grą słów. Nie mniej jednak, spotkanie ze mną samą z nieodległych w końcu 3-4 lat temu, było spotkaniem z osobą bardzo smutną i szamoczącą się i wołającą o pomoc.
Powinnam pić mniej.
Sądziłam, że wybielam M. Nie opisuję wszystkich chwil porzucenia i samotności, tylko te ekstremalne. Jednocześnie wplatam go w posty, by oddać sprawiedliwość, bo przecież czasami był. Czytając, dotarło do mnie, że dopiero teraz go wybielam. Zostawiłam za sobą wszystkie ... hmm... większość negatywnych uczuć, skupiłam się na tym, co ja mogę zrobić i zmienić, i odpuściłam. Pewnie nie do końca, ale w dużej mierze tak. Z perspektywy widzę jednak, że miałam prawo czuć, co czułam.
Powinnam odpuścić z tym sprzątaniem.
Nie jestem gotowa odpowiedzieć dzisiaj, jakie braki rekompensują mi czyste podłogi. Dla porządku dodam, że dużo większą satysfakcję mam z podłóg samodzielnie wypastowanych, niż będących dziełem rąk wynajętych. Nie wynajmuję.
Powinnam być z siebie dumna.
Czytając, zobaczyłam jak długą drogę przeszłam od przywiązania do standardów narzucanych przez społeczeństwo i Kościół do ... własnych standardów. A wciąż mam wrażenie, że dopiero zaczynam się rozkręcać.

Aha i przydałby się nowy obrazek do nagłówka ...

niedziela, 19 maja 2013

Siostra

W mojej głowie przerabia się ostatnio temat rodziny i relacji w rodzinie. W tej rodzinie rodziców, a nie tej mojej, nowej. W ramach procesu zapoznaję się z opowieściami rodzinnymi każdego, kto chce gadać ze mną o tym i widzę, że to jest problem powszechny. Ludzie ze swoimi bliskimi nie utrzymują dobrych relacji. Żale do rodziców za stawiane wymagania, lęk przed związkiem ze względu na postawę ojca, zaborczość matki, knucia i rywalizacja pomiędzy rodzeństwem, tyranizująca babka i dziadek-komunista. Do tego trzy najpiękniejsze morgi na Mazowszu, oraz mieszkanie spółdzielcze, w którym zameldowanych jest 17 osób i rodzinny koktail mołotowa przyrządzony. W różnych konfiguracjach i odmianach występuje w każdej rodzinie. Nie wiem, jak Wy sobie z tym radzicie, bo nie wszystko można prosto od siebie odciąć i czasem trzeba zasiąść do wspólnego stołu i potaplać się w błotku rodzinnego podwórka.
Bardzo nie lubię się taplać w tym właśnie błotku i świadomie rezygnuję... wybrałam, że będę się starać o relację z niektórymi tylko, z tymi, których ceniłabym i zapraszała do swojego życia nawet pomimo więzów krwi. Służy mi to.
Nadal rozmawiam z moją siostrą, ba nawet ją do siebie zapraszam, a czasem to w ogóle się z nią wywlekę na cały dzień i całą noc na miasto, wypiję morze wina, objem egzotycznych potraw, zakupię kompulsywnie coś niepotrzebnego, zwiedzę kluby, wyznam wielką tajemnicę, doradzę we wstydliwej sprawie, obśmieję się, przytulę i wymoczę nogi we wspólnej miednicy. A teraz kawę jej zrobię. Jak przyjaciółce jakiejś, normalnie.

czwartek, 16 maja 2013

Chwaliłam się, że nie piszę już z laptopka blu, co nie wyrabia na zakrętach, tylko z ultramaszyny co ma siedem ... rdzeni? masztów? filarów? czegośtam ma siedem i nie musi się wyrabiać na zakrętach, bo to zakręty wyrabiają się dla niej! o!
Chwaliłam się, że mam porządek w sercu?
Chwaliłam się, że mam wypastowane podłogi?
Wspominałam coś, że wypoczęta jestem, choć noce zarywam?
A że wszystkie żarówki w łazience wymienione i to fachowo?
I że w ostrym świetle siedmiu ...  źródeł światła wcale nie mam zmarszczek, no chyba że się uśmiecham?
I znowu sukienki zakładam? tańczę przy Coltranie i piję drogie wina?
Ogólnie jakoś dobrze. Ale ciii, bo kruche to dobrze....
Czy jak Wam dobrze, to też zaczynacie się bać, że zaraz przestanie?

poniedziałek, 13 maja 2013

Prawda was wyzwoli

Usłyszałam niedawno, że znać prawdę, to nie to samo co wierzyć w prawdę lub żyć prawdą.
A ponieważ na wiosnę co nieco mi odbija, to zaczęłam mówić prawdę.
Najpierw powiedziałam ją sobie. Wtedy jeszcze się jej bardzo bałam, więc powiedziałam tylko w duchu.
Potem przyjaciółce. Przyjaciółka na to "no co ty, zawsze wiedziałam, że tak. Wszyscy to widzieli."
Potem powiedziałam jemu. Nadal się bałam, bo głos mi drżał, ale wiedziałam, że coby się nie stało, to przeżyję. On na to się cofną. Ale parę dni potem się przysuną, a potem to już w ogóle przytulił i wlazł na mnie. Pożyłam prawdą i też na niego wlazłam.
Potem kolejnej przyjaciółce. Co się trochę zdziwiła, ale po trzecim winie skwitowała "zawsze taka byłaś".
Potem jeszcze kolejnej, a potem to już całemu pokojowi przyjaznych kobiet. I jeszcze drugiemu.
W końcu matce nawet powiedziałam. I też dobrze. Niejako jej wszystko jedno, którędy idę, byle do celu. Swojego. Mówię prawdę, żyję prawdą, lekko mi.
Jutro też komuś powiem....

sobota, 11 maja 2013

Łańcuszek tylko dla blogerów

Zostałam nominowana w blogerskim łańcuszku Liebster Award. Bardzo dziękuję Kajzarom !
Wydaje mi się, że jakiś czas temu ktoś mnie już zapraszał do tej zabawy. Bardzo przepraszam DolceVitę, ale nie pamiętałam kto i kiedy, ani jakim kanałem, ponieważ mi to zupełnie umknęło. Teraz robiąc swoje nominacje, odkryłam że nominowałyśmy się nawzajem. Namieszałam... 


No to do dzieła.

Po pierwsze zasady (trzeba mieć, żeby mieć co łamać)
Nominację otrzymuje blogger od innego bloggera. Nagrody zazwyczaj otrzymują blogi o małej ilości obserwujących (do 200), co pozwala na ich dalsze promowanie. Blogger odpowiada na 11 pytań otrzymanych od osoby nominującej. Następnie ma za zadanie nominować 11 osób i podać nowe pytania.

Po drugie primo moje odpowiedzi na pytania Kajzarów. Uwaga, będą zaskakujące :)


  1. Kim jesteś?
Człowiekiem. Czasem bestią, ale zazwyczaj człowiekiem. Innym definicjom się nie poddaję :P


  1. Od kiedy piszesz bloga? Czy coś Cię skłoniło do tego, czy tak po prostu wyszło, sam / sama nie wiesz kiedy? 

No jak to, przecież w historii bloga to widać. Od dawna. Skłoniło mnie to, że mi się w środku przestało mieścić.

  1. Lubisz czytać? Co czytasz? Książki, artykuły, dowcipy, gazetkę z Tesco?
Wszystko, gazetkę z Tesco zawsze. Ale rossmanowa rządzi. Wierszy nie czytam. Etykiety lubię czytać, szczególnie na kosmetykach w cudzych łazienkach. No, to powiedziałam to w końcu.

  1. Chodzą mi po głowie pytania dot. szkoły i edukacji, więc i je podam: co myślisz, o studiach wyższych? Czy są w życiu potrzebne, jeśli tak, do czego, jeśli nie, dlaczego.
Bardzo są potrzebne, ale nie ważne co się studiuje tylko jak. Zabawa, kontakty, zajęcia z logiki. Tak, potrzebne.

  1. Pamiętasz jakieś ciekawe lekcje w szkole? Opisz najciekawszą, w której brałeś udział.
Lubiłam chodzić do szkoły, dużo było fajnych lekcji, a w zasadzie nauczycieli. Najciekawsza była ta, kiedy przyszli studenci nas oglądać, a ja zrobiłam "pokazowy" rozbiór wiersza i produkowałam się przez 20 minut, a potem się okazało, że tam, gdzie ja interpretowałam użycie w przenośni słowa "gniazda" było tak naprawdę napisane "gwiazda". No, rypnęła mi się ta analiza wówczas.

  1. Czy wiesz co to jest nauczanie domowe i dlaczego (na jakich zasadach) można dziecka nie puszczać do szkoły?
WIem, nie wiem. 

  1. Prawie każdy ma świra na jakimś punkcie. Ty jakiego karmisz?
Stosuję ocet jabłkowy prawie do wszystkiego. Piję go, myję się nim, moczę się w nim, nacieram, sprzątam, odplamiam, odkażam. Kocham ten zapach.

  1. Czego lubisz słuchać?
Historii.

  1. Co to jest polityka?
To jest mój blog, więc napiszę co to jest moja polityka. Moja polityka to szczerość, przygoda, przyjemność. Uprawiam tylko taką politykę.

  1. Kto w Twoim świecie jest najważniejszy?
Oczywiście, że ja!!

  1. Lubisz rosół? Ja uwielbiam ;)
To jedyna zupa, której nie lubię.  Ale gotuję dość często bo Dziecko lubi.

Po drugie secundo moje odpowiedzi na pytania DolceVitaPodróżnika:

1. Podróż marzeń? 
Indie

2. Wakacje życia?

Niekończące się w Hiszpanii. Ew. miesiąc na Barbados. 


3. Smaki, które kojarzą mi się z dzieciństwem?
Chleb ze smalcem i czereśnie

4. Książka, do której wracam?

Fuck It czyli jak osiągnąć spokój ducha.

5. Film/ serial, który oglądam w kółko a i tak mi się nie nudzi?;)

Nie ma takiego.

6. Nie lubię w ludziach...

Sknerstwa, cwaniactwa, kłamania, wścibstwa, plotkarstwa, zazdrości, marudzenia, narzekania, bałaganiarstwa, fałszywej skromności, fałszywego czegokolwiek, lizusostwa i wielu innych cech.

7. Co wywołuje u mnie uśmiech?

Sarkazm i łaskotki :)

8. Kiecka czy spodnie?? ;)

Kiecka!

9. Trampki czy obcasy?? ;)

Trampki

10. Kawa czy herbata?? ;)

Kawa

11. Kotlet z kurczaka czy cukini??? :)

Cukini

Po trzecie moje nominacje w kolejności przypadkowej. 



Po czwarte, moje pytania:

1. Czy słowa mają dla Ciebie kolory?
2. Białe czy czerwone?
3. Do kina czy na film?
4. Który błąd językowy najbardziej Cię wkurza?
5. Jakiego języka chcesz się nauczyć?  
6. Książka, która zmieniła Twoje życie.
7. Jak, oprócz pisania bloga, realizujesz potrzebę tworzenia? 
8. Ulubiony zapach.
9. Jak nauczyć dziecko porządku w pokoju?
10. Czego ciekawego się ostatnio nauczyłaś/nauczyłeś?
11. Czego się boisz?

Bawcie się dobrze!!  

Efekt kozy

Jako że znowu wiodę żywot bezdzietnego singla, co jest po prostu przezajebiste, szczególnie że w perspektywie mam powrót Dziecka na łono rodziny jakoś w tym miesiącu, oczywiście jak to ja, powzięłam postanowienie by używać życia i się wyszaleć. No ewentualnie jakiś film zobaczyć.
W związku z tym założyłam bardzo krótką letnią bawełnianą sukienkę w kwiaty i wyszorowałam na kolanach podłogi (tą w kuchni to nawet szczotką ryżową), a następnie je wypastowałam, gdyż nic absolutnie tak nie poprawia singlowi humoru jak lśniący parkiet.
Dnia następnego umyłam balkon trzy razy oraz zasadziłam szesnaście kwiatów doniczkowych w kompozycji “na dziko”.
Zmieniłam lakier na paznokciach stóp dwa razy.
Byłam w kinie.
Byłam na winie.
Miałam gości dwa razy.
Ugotowałam zupy dyniowej 10 litrów.
Przebiegłam 6 km.
Ćwiczyłam pilates.
Zdrowo się odżywiałam i chodziłam na spacery.
Przeczytałam pół książki po hiszpańsku (jest tak durna, że omajgad, ale skończę skoro po hiszpańsku. Może nawet poświęcę jej całą notkę?)
Przeczytałam 6 rozdziałów innej książki, która pewnie zmieni moje życie (skończę, i to już nie mogę się doczekać kiedy. Może nawet poświęcę jej całą notkę i resztę życia?)
Filmu nie obejrzałam.

wtorek, 7 maja 2013

Wolne


Majówka. Zaczęła się od mega wkurwu. To dość żałosne, że prawie zawsze mam wkurw z tego samego powodu, a więc, gówno prawda, że człowiek uczy się na błędach, a przynajmniej nie ja. Kretyńsko powtarzam nieudany eksperyment i dziwię się za każdym razem, że nie wyszedł. To tyle w sprawie M.
Ogólnie majówka się udała. Pojechałam na Mazury. Jacht okazał się motorowy, no ale przecież nie będę narzekać, bo był klimatyzowanie-ogrzewany i wyposażony w białą skórę oraz tak ryczący silnik, że aż żeglarze klęli po marynarsku. Dziecko się spisało, jako jedyne z wycieczki zaliczyło kąpiel w jeziorze, nie do końca w sposób zaplanowany. Dziecko twierdzi, że w ubraniu nie było tak zimno. Ognisk nie paliliśmy, mieliśmy wszak grilla elektrycznego, poza tym blask ognia odbija się od ekranu i meczu tak dobrze nie widać.
W drugiej części majówki sobie odreagowałam w innej części naszego pięknego kraju, dotknęłam trawy bosą stopą, dekolt bez filtra spiekłam na słońcu, spociłam się pod pachą, przesiąkłam dymem z ogniska i uprawiałam drzemki popołudniowe.
W ogóle to czemu długie weekendy są takie krótkie?