czwartek, 12 grudnia 2013
Home office
Jak brałam tą moją obecną fuchę, to myślałam tak: dość stania przy taśmie, będę panią swojego czasu, będę najsuperowiej zorganizowaną czasowo managerką pod słońcem, a mój dzień będzie wyglądał mniej więcej tak:
5.30 medytacja -20 powitań słońca - wstawienie prania - prysznic - układanie fryzury - wybór stroju prostego wygodnego eleganckiego z dobrych tkanin, takiego do mycia okien i na randkę i na sesję foto do Twojego Stylu
6.00 praca przy pierwszej kawie, z home-made maseczką na twarzy - notka na bloga - przyrządzenie organicznego makrobiotycznego ekologicznego śniadania z produktów sezonowych i lokalnych
8.00 śniadanie z Dzieckiem przy rozwijającej lekkiej konwersacji - spacer do przedszkola ze zbieraniem liści/kamieni - w drodze do domu minimalistyczne zakupy
9.00 praca przy drugiej kawie - rozwieszanie prania - szybkie odkurzenie - t-confy, skype calle, webinary, czaty, coworking, cloudworking, crowdsourcing i takie tam nowoczesne i przyjemne formy kontaktów międzyludzkich
13.00 lunch na mieście z biznes-partnerem/koleżanką ewentualnie szybka randka (szybka, pfff) - w międzyczasie paznokcie u kosmetyczki, drobne zakupy, fryzjer
14.00 praca przy zielonej eko organicznej herbacie fair trade w poczuciu zajebistości własnego życia i satysfakcji, że chociaż home-working to z klasą, a nie w piżamie, podczas gdy w kuchni dochodzi zupa wegańska rozgrzewająca odśluzowująca antyalergiczna obniżająca pociąg do słodyczy podnosząca libido i oczyszczająca szyszynkę z fluoru
16.00 step czy inne MTB w pobliskim klubie fit
17.00 odbieram Dziecko z przedszkola i zaczynam się realizować jako najlepsza matka NVC, DIY, AP, EC, BLW i tak dalej
Miesiąc drugi - reality check.
6.00 w piżamie zasiadam do kompa i odgrzebuję się z maili, odgrzebuję biurko z papierów i zabawek, podłączam urządzenia biurowe, które dzień wcześniej Dziecko mi wypięło bo budowało "bazę" pod moim biurkiem,
8.00 nadal przed pierwszą kawą, ale nie mam czasu/ochoty odgrzebywać kuchni
8.20 Dziecko się budzi, w piżamie wsuwa jogurt danone tfu, podczas gdy ja się myję (tj. zęby)
8.28 ubieramy się oboje w cokolwiek, bo trzeba już wychodzić, jedziemy do przedszkola samochodem bo jest późno, chociaż to tylko 600 m.
9.00 siadam do kompa, ale przypominam sobie że jestem głodna i nie piłam kawy, więc jednak odgrzebuję kuchnię
9.15 w końcu z kawą, praca, komputer się zawiesza, łącze mi rwie, brakuje mi danych, nic ode mnie nie zależy, robię rzeczy których nie umiem, albo które są mało ważne dla kogokolwiek
11.00 przerwa na siusiu i dolewkę kawy, wstawiam pranie, postanawiam jednak wziąć drugi tym razem porządny prysznic (porządny=cała powierzchnia skóry została zmoczona) i ubrać się jak człowiek, ale nie wiem dla kogo
12.00 pracuję, jestem głodna, nie mogę sobie zaplanować pracy, bo ciągle wpada coś nowego i pilnego, nie mam nic gotowego do zjedzenia bo nadal robię zakupy jakbym żyła wg scenariusza powyżej, więc żuję pestki dyni
16.00 przychodzi nie wiadomo kiedy, orientuję się podpisując kwitek kurierowi, że powinnam kończyć i zbierać się po Dziecko, a tu tyle do zrobienia.
17.00 odbieram Dziecko. Dziecko się pyta co mam taki dziwny głos. Wtedy sobie uświadamiam, że nie odezwałam się do nikogo przez ostatnie 8 godzin (nie licząc czatu).
Tak, dziękuję za uwagę, prawda leży jak zwykle po środku, bliżej lewej...
Jest prawie 16, a dziś dodatkowo jasełka, uch.
.
poniedziałek, 25 listopada 2013
Zagadka
Duże Dziecko
*Post powstał dwa lub trzy tygodnie temu.
wtorek, 29 października 2013
The world delivers
Po 16 latach w jednej i tej samej (bardzo fajnej zresztą) firmie, zmieniłam pracę! O matko, jak to strasznie wygląda po napisaniu. Ale wcale się nie boję. To znaczy, jak nie mogę spać, to wcale nie myślę, że to z tego powodu. Mam inne, straszniejsze, brrrr.
Ogólnie jest nieźle. No dobra, jest super!
Przez pierwsze tygodnie nie mogłam o tym mówić, bo sama nie wierzyłam. Potem nie miałam podpisu. Potem to już nie miałam czasu. A chciałam napisać o home office. Ale nie mam czasu. Jestem w pracy od 6 do 22 z przerwami. Zwykle do 11 w piżamie, chyba że gdzieś jadę, to od 5 w garniturku. Uważam, że jest nieźle.
Lubię nienormowane. Lubię home-working. Lubię co-working. Lubię multi-tasking. Nie lubię jechać nad morze i nie zobaczyć morza, ale taki lajf.
A teraz, kiedy opada pierwsza fala radości (i stresu, w końcu to nowa praca), robi się w moim życiu miejsce na coś innego ważnego. Na tą decyzję przez Duże D, która krąży wokół mnie od lat. Na razie ją testuję w myślach, medytacjach, rozmowach, zwierzeniach. Chucham na nią, bawię się nią i obracam jak foka piłeczkę. Sprawdzam, ile się utrzyma. Na razie Decyzja ma 4 dni i ładnie się rozwija. Czasem mnie wzrusza do łez, często mnie złości, innym razem jej nienawidzę. Czasem wzbudza nadzieję, a czasem wpędza w depresję. Może się dotrzemy. Świecie, dostarcz jeszcze trochę...
czwartek, 17 października 2013
Fryzjer
Dałam się namówić, do trudnych nie należę. Fryzjer okazał się fajny nad wyraz. Fryzura również. Strzygł brzytwą. Dziecko, Siostrę, M, koleżanki Siostry, prawie jak lekarz rodzinny. Odważnie ciął, nie za bardzo słuchał wskazówek, ale wychodziło dobrze, wcale się mnie nie bał, następnego dnia po drastycznych zabiegach dzwonił i pytał co i jak się układa po myciu. No naprawdę fajny fryzjer. Do tego sensowny cenowo.
Jak większość fajnych facetów, dnia pewnego przestał odbierać telefon. Ani rano, ani wieczorem, ani w porze lanczu, ani nawet w łikend. Przeżyłam to ciężko, przestałam się strzyc, na równanie chodziłam gdzie popadnie. Ale ileż można się użalać nad sobą i nad utraconym fryzjerem? Dwa tygodnie minęły i rozpoczęłam poszukiwania godnego następcy. Otrzymałam od przyjaciółek i znajomych długą listę polecanych fachowców i rozpoczęłam akcję call center. Null, zero, jajo, zgniły pomidor. ANI jeden telefon nie został odebrany. ANI jeden fachowiec nie oddzwonił. Pełna porażka już na etapie cold callingu. Wysnułam teorię, że mój zaginiony fryzjer, jak pies ogrodnika, mnie nie chce, ale się nie podzieli. W związku z tym na tajnym fryzjerskim forum w wątku dla wybranych "tych klientów nie obsługujemy" opublikował mój numer telefonu, a nawet oba moje numery, wraz z jakimiś przykrymi detalami naszej znajomości (choć nie kojarzę w tej chwili co to by mogło być).
Z tej desperacji poszłam do Stylisty. Stylista był cały bardzo Tommy Hilfiger i "nie mam ani jednego włosa na klacie co widać nawet bez zdejmowania koszuli TH, gdyż ją noszę rozpiętą do pępka, za to skarpetki TH mi wystają, bo tenisówek w tym sezonie się nie sznuruje we wnętrzach". A fryzurę, ą pardą, styl miał na Johnnego Bravo. Też mi taki zaproponował. Strzygł po jednym włosie, użalał się, że "z moją linią" to nic "odważnego nie wyjdzie". Zapowiedział, że włosy będą "opadać w objętość", oraz że należy im poświęcać czas. Czyli że mam się starać bardziej. Że ewentualnie on je może "wyprowadzić", ale musiałby się "z nimi zobaczyć" za sześć tygodni. Nie wiem, czy ja w sześć tygodni uzbieram stosowną kwotę wynagrodzenia, by moje włosy mogły zobaczyć się ze stylistą i uzyskać wreszcie właściwą linię "eleganckiego trójkątnego czuba", a nie na "czeskiego piłkarza". Na koniec stylista zaaplikował kosmetyk o zapachu wyrazistym i kontrowersyjnym jak Jakub Wojewódzki, a zapytany, czy to z werbeną, odrzekł, iż nie sądzi, aby zawierał wyciągi naturalne. Jak Jakub Wojewódzki. Fryzurę mam fajną w sumie, ale ilość stylizacji we fryzjerstwie była odwrotnie proporcjonalna do ilości wyciągów naturalnych w kosmetykach, co mi zupełnie nie odpowiada.
Tu bym się zasromotała srogo nad swoją niedolą, gdyby nagle ni stąd ni zowąd, nie odezwał się mój fryzjer zza parawanu! Dzwoni, bo tęskni i się niepokoi milczeniem i skąd ja w ogóle mam do niego taki dziwny numer, przecież on od zawsze ma na 514! Więc się umówiliśmy na za sześć tygodni, ślubując sobie regularne kontakty oraz regularną aktualizację kontaktów.
Historia może nie jest bardzo mądra ani zajmująca, ale miałam dziś tak okropny i realistyczny sen pełen poczucia beznadziei, bezsilności, naruszania moich granic, gwałtowności i krzyku, że musiałam napisać coś lekkiego w celach terapeutycznych.
środa, 16 października 2013
Pączek w maśle
sobota, 12 października 2013
Przebimbane
Co oznacza, że ja znów na fali wznoszącej, dlatego nie piszę.
Gdyż mam posprzątane, za wyjątkiem okien. Gdyż mi się układa i to fajnie i doprawdy planuję podzielić się tą radością z całym światem, jak tylko będę mieć odpowiednie podpisy, uchwały i dyrektywy sankcjonujące ów stan rzeczy. Na ten moment stoję w akrobatycznym rozkroku i być może mnie majtnie na jedną nóżkę, być może na drugą, a również być może spadnę w czarną dziurę pomiędzy.
Szampana jeszcze nie chłodzę, błękitny dywanik w pogotowiu.
Bezsenność również grana, w końcu jest jesień. Jesienią nie wierzę we własne szczęście. Jest jak ostatnie promienie słońca przed długą zimą - każdy może być ostatni, więc lepiej się nie nakręcać i zawsze mieć przy sobie szalik i czapkę.
Natomiast obecnie to ja tą bezsenność zaprzęgam do roboty. Nie ma już tak, że leżę i się biję z myślami, o nie. Ja wstaję, odpalam mopa, pralkę, audiobuka, siekam warzywa i w ten sposób już o 6 rano ze świeżo wydepilowanymi łydkami mogę zasiąść do komputera. O 8, jak Dziecko się budzi, jestem w zasadzie gotowa na przerwę na lunch, a normę mam wyrobioną jak do 14 przy taśmie.
I tak oto jest sobota, a ja mam posprzątane (za wyjątkiem okien) i mogę sobie bezkarnie przebimbać cały dzień, co niniejszym udaję się czynić.
środa, 2 października 2013
Napisałam w sobotę, zapomniałam opublikować
Myśl ta zastała mnie o 6.22 przy biurku pomiędzy dwoma laptopami, trzema ekranami, myszami i dwoma dyskami zewnętrznymi, gdy całe to tałatajstwo odmówiło współpracy ze mną, a co gorsza ze sobą nawzajem.
W związku z tym, znowu o związkach. Boszszsz, czemu to musi być takie skomplikowane. Wciąż się ktoś obraża, uraża, unosi, ukrywa.
Związek mój z M oparty jest na nierozmawianiu i w ogóle. Podobno wtedy funkcjonuje rewelacyjnie, lepiej niż kiedykolwiek no i "czyż tak nie jest lepiej". Związek mojego laptopa służbowego z jego własnym monitorem również oparty jest na "nie gadam z Tobą", podobnie jak związek tegoż laptopa z dyskiem zewnętrznym. Może by się ten laptop z M dogadał. Może i by nie pogadali, ale by sobie tak wespół potrwali w wyparciu.
Natomiast związki oparte na rozmawianiu i otwartości również mają swoje ciemne strony, bo ileż można się dzielić i gdzie jest ta granica, że może już wystarczy. Jeszcze nie dotarłam. Aczkolwiek zauważam, że nie wszystkim odpowiada, a w zasadzie ja nie wszystkim odpowiadam, kiedy tak naopowiadam. A z drugiej strony, kiedy tak się uzewnętrznię i mój interlokutor nie zagrzmi świętym oburzeniem ani nie przestanie odbierać telefonu, to czuję się doprawdy rewelacyjnie zaakceptowana. Co jest dość miłe, trzeba przyznać.
sobota, 14 września 2013
Faza analna
No na kim zupełnie nie robi wrażenia, że dziecko (wzrost 1,22, stopa 31) w eleganckiej restauracji rechocze i woła "mamusiu, chcę zrobić kupę do wanny" i stara się prowadzić pomimo to normalną lekko flirtującą konwersację stłumionym restauracyjnym tonem?
Kto martwi się o makijaż i fryzurę i o swoje zdrowie psychiczne, a także relacje międzyludzkie, gdy dziecko woła "mamusiu" i ciągnie go za policzek, żeby na pewno skupić 100% uwagi na własnie wymyślanym dowcipie o dwóch pierdzących wiewiórkach.
Mamusia się ubrała w minióweczkę, pantofelki i nawet usta pomalowała, a dziecko włazi pod stół i drze się "mamusiu, ciemno tu pod twoim dupskiem".
Czyje dziecko wypluwa na wpół przeżutą krewetkę w tempurze na talerz i z radością krzyczy "mamusiu, mogę się wyrzygać na krzesło"?
Czyje dziecko śpiewa "ja sobie sikam, ja sobie sikam" na jakąś melodię przypominającą kolędę?
Kto umie wyluzować, kiedy dziecko o wymiarach jak wyżej, włazi na niego z butami i woła "wystaw język, chcę cię pocałować"?
I jessu, w tych japońskich restauracjach obsługa wolno się rusza.
No ja. Moje dziecko (użycie małej litery jest zamierzone).
Jestem pewna, że u osób siedzących przy sąsiednich stolikach wczorajszy wieczór skutecznie zabił instynkt rozrodczy i macierzyński, a u niektórych zapewne także odruchy opiekuńcze wobec małych i słabych istot, przez niektórych omyłkowo nazywanych dziećmi.
Rozważam stłumienie fazy analnej przemocą. Ewentualnie przerzucam się z sushi na makdonalda. Ewentualnie następnym razem dziecko zostaje w bagażniku.
Uporządkuj mój świat
Coś się szykuje, coś jest nie tak. Jest jesień (deszcz + zimno + żółte liście = jesień, niezależnie od kalendarza), a ja jestem szczęśliwa! No ocokaman??
Mam za sobą przepiękny tydzień, mówię to z pełną odpowiedzialnością, choć zostały jeszcze dwa dni, bo na nie też mam piękne plany. Mam za sobą tydzień ciekawych doświadczeń, obfity, bogaty, różnorodny, że zdaje mi się, że to miesiąc a nie tydzień.
Jakoś z rok temu pisałam, że latam. Wtedy to ja o lataniu nic nie wiedziałam, kochanieńka. Tego lata odleciałam na dobre, w siebie, poza siebie, poza rozsądek i na dodatek właśnie szykuję się do skoku ze skały bez asekuracji.
Rok temu wierzyłam, że gdy lecę, to znaczy, że kiedyś spadnę. Teraz upadek jest tylko jedną z opcji. I wcale nie jest powiedziane, że na dnie nie będzie ciekawie.
Mam z tego tygodnia dwie myśli mocno rezonujące. Pierwsza to taka, że warto puścić i zaufać, pomimo wszystkiemu. Ważna dla mnie sprawa, wbrew moim oczekiwaniom, planom, założeniom i wynikom analiz porównawczych, toczy się tak pięknie, że zaraz rozsadzi mi serce z radości i chyba się utopię...
A druga, uważaj o co prosisz... Chciałam wolności, a otrzymałam możliwość skoku ze skały.
I jeszcze tajemnice... otaczają mnie. Nie wiem która mocniej mnie dławi, ta już mi wyjawiona, czy ta wciąż przede mną skrywana. Jedna mnie pęta jak knebel wciśnięty w gardło, chcę charczeć i wymiotować, ale zamiast tego oddycham przez nos i sama dopycham duszący mnie pęk szmat, w imię sama nie wiem teraz czego. Druga mnie drażni, pobudza, wkurza i przeraża jednocześnie.
A w ogóle to jadę do skalistej Grecji na wakacje.
I o boszsz sama nie mogę czytać tego bełkotu.
poniedziałek, 2 września 2013
Przetwory
Mniej więcej od tygodnia upycham lato w mentalne słoiki. Mam całą półkę przecieru z nagiej opalonej i spoconej skóry. 20 litrów soku z pływającego Dziecka na wodzie jeziornej pół na pół z basenową. Dżemy z przytuleń, konfitury ze wschodów słońca w vinho verde, frużelina z salsy i twista przyprawiona pocałunkami w bramie. Kilka bardzo słodkich słoiczków ze spacerami po parku z kapiącym sokiem lipowym.
Mimo wszystko nie czuję się gotowa.
Dodatkowo zasuszyłam szum wody z fontanny, bilet na bal, stukot kół pociągu i plusk fal.
Zblanszowałam nieprzespane noce. Niektóre posolone łzami, inne doprawione ostrym pieprzem.
Lato było obfite i chcę je pamiętać, a już drżę od chłodnego porannego powietrza i na widok żółcących się liści.
wtorek, 20 sierpnia 2013
Pod księżycem
piątek, 9 sierpnia 2013
Zazdrość cd.
wtorek, 6 sierpnia 2013
Zazdrość
Shit, nawet nie sprawdziłam u Rosenberga, czy zazdrość figuruje na oficjalnej liście uczuć. Natomiast wypiłam ostatnio trzy butelki wina omawiając zjawisko z praktykami i teoretykami tematu. Na mojej liście obecnie panujących emocji zajmuje zaszczytnie obsrane miejsce numer jeden. Miejmy nadzieję, że przejściowo. Nie dość że czuję się zazdrosna, to jeszcze mnie to wkurza, gdyż zazdrość jest wyrazem mojej niedojrzałości emocjonalnej i nie dawania sobie rady. A tak być nie może.
Zazdrość nie jest dowodem na monogamiczność. Mocno w to wierzę. Poprze mnie każdy, kto zaznał uroków ... hmmm obfitości. Zazdrość jest mechanizmem obronnym mojego ego, które władczym tonem domaga się, by wszyscy ustawili się za moim progiem w równym rządku i tam cierpliwie przebywali (z dala od stopy) okazując szczere, wyrafinowane acz nienarzucające się zainteresowanie moją osobą.
No sami widzicie, jakie mam niedojrzałe ego i zboczoną wyobraźnię.
Zazdrość nie dowodzi również miłości (chyba że własnej, a tej dowodzić nie trzeba), choć jej również nie wyklucza. A z pewnością nie stanowi warunku koniecznego. Bynajmniej, pfff.
Moja zazdrość wynika z obniżonego zupełnie bez powodu poczucia własnej wartości.
Zespół mam czy coś.
Idę sobie kupić coś ładnego.
poniedziałek, 5 sierpnia 2013
Mega Dziecko
Nie mogę wprost przestać zachwycać się i puszyć z dumy, że to moje. I swoje własne. Ale moje!
Dziecka się zmusić nie da. Można przekupić, ale to niskie. Można namawiać i czasem się namówić da. Jak namówić Dziecko do wizyty u fryzjera - oto kilka moich wypowiedzi, które nie zadziałały:
- będziesz elegancko wyglądać
- będzie ci chłodniej i wygodniej
- będziesz mieć ładne zdjęcie w paszporcie
- będziesz mieć fryzurę jak tata
- pójdziemy potem na sushi.
Oraz jedna wypowiedź, która zadziałała:
- Ok, jak chcesz. To twoje włosy i ty decydujesz.
Wtedy Dziecko powiedziało i tu cytat dosłowny: Ok, namówiłaś mnie.
Tadam.
Inna sprawa, że trzech fryzjerów nie miało dla nas czasu, więc wizyta nadal tylko w planach i w zasadzie decyzja Dziecka może ulec zmianie.
****
Inna sytuacja. Ja na mega wkurwie na telefonie z M. Dziecko daje mi znaki rączkami, więc kończę i pytam, o co chodzi.
- Wysyłam ci z mojego serca do twojego serca spokój. Żebyś nie krzyczała na tatę.
Chyba już nigdy nie nakrzyczę po tym tekście.
****
Idziemy do znajomych.
- Mamo, mógłbym zostać w samochodzie i poczekać. Bo ja będę się wstydzić tego, że oni zobaczą, że się wstydzę i trzymam Cię za rękę.
*****
Jedziemy rowerem.
- Mamo, stój, no weźże stań w końcu, no stój!
Staję.
- Bo ja w zasadzie nie wiem jeszcze wszystkiego o słowie dupa.
- Na przykład czego?
- Wiem, że znaczy pupa. Ale czy to Bóg je wymyślił?
piątek, 2 sierpnia 2013
Przechył
Jak żyć chwilą, panie premierze? To takie piękne hasło! Ale proszę mi powiedzieć, jak to się robi w praktyce. Jak to się robi np. w kerfurze jeżdżąc koszykiem pomiędzy regałami? Jak to się robi, gdy sypią się plany? Gdy drzwi do własnego mieszkania zamknięte, klucz mi wiezie taksówkarz poprzez centrum i godzinę W, a frustracja kipi we mnie na osiedlowej ławeczce? Jak to się robi w bezsenną letnią noc? Czy w dni, kiedy bawię się z M w rodzinę? Czy w noce, gdy bawię się z nim w męża i żonę, a nasze telefony leżą obok siebie na kuchennym blacie, wpięte w ładowarki i położone wyświetlaczem do dołu, aby na pewno żaden okruch z naszych osobnych żyć nie przeniknął do naszego wspólnego życia.
czwartek, 25 lipca 2013
Świadomość
D: Babciu, co mi kupiłaś?
B: Mleczko ryżowe.
D. Ale mama mi już kupiła mleko ryżowe.
B: Nie, mama kupiła ci sojowe, a ja wolę żebyś pił ryżowe.
D: Dlaczego soja nie jest zdrowa?
B: To bardzo skomplikowane, chyba jesteś za mały żeby to zrozumieć.
D. Nie jestem za mały! Wytłumacz mi.
B: tłumaczy podstawy rolnictwa i genetyki (jak to z jednego nasionka wyrasta nowa roślina z wieloma nasionami, cechy powtarzalne i takie tam) i kończy : No i naukowcy wyprodukowali taką soję, żeby było jej dużo i wystarczyło dla wszystkich. Ale ta soja nie jest do końca dla nas zdrowa.
D: Przecież ludzie mogą jeść też inne rzeczy, nie tylko soję, np. paprykę, mięso.
B: No tak. Ta soja jest też potrzebna do wykarmienia zwierząt, z których potem mamy mięso. Niestety zwierzęta karmione modyfikowaną soją nie są potem zdrowym mięsem.
D: Babciu, czy po śmierci człowiek nadal może mówić?
B: Nie
D: Ale z Panem Bogiem może porozmawiać?
B: Tak.
D: No to ja, jak spotkam się z Panem Bogiem po śmierci to mu powiem, żeby stworzył mięso. Po co nam każe zabijać i zjadać zwierzęta? Jak jest taki wszechmocny, to niech stworzy po prostu mięso, bez zabijania.
wtorek, 23 lipca 2013
Plecy
poniedziałek, 22 lipca 2013
Niesamotność
środa, 17 lipca 2013
Przerwa w filozofowaniu
Dziecko na wakacjach trzeci tydzień. Wracać nie chce. Z matką swoją biologiczną rozmawiać nie może, bo nie ma czasu. Matka, znaczy ja (naprawdę jestem matką???) nie bierze tego do siebie, wzdycha, liczy do dziesięciu od tyłu i wypiera odrzucenie tłumacząc je paranaukowo ciekawym programem nadawanym przez telewizję kablową. Napełnia kieliszek winem.
Matka moja biologiczna z kolei donosi, iż Dziecko wyżywione w końcu na kotletach, a nie na sałacie z kiełkami, rośnie i już wymaga kolejnej zmiany obuwia. Zaznaczę, iż przezornie zakupiłam w kwietniu obuwie o dwa numery za duże. Ale nie przewidziałam tych kotletów z GMO czy innym spulchniaczem stóp dziecięcych. Odnotowuję ROI z Ecco na poziomie 0,8%.
Ocet jabłkowy mi się skończył i to jest akurat poważny problem. Odkryłam bowiem ostatnimi czasy kolejne właściwości tego cudownego płynu. W skutek prawie nałogowego przyjmowania octu doustnie, przez skórę oraz wziewnie osiągnęłam nadzwyczajny stan odkwaszenia organizmu, a co za tym idzie stałam się zupełnie nieatrakcyjna dla komarów. Dla jasności, przez zupełnie, rozumie się prawie, czyli gryzą mnie dopiero wtedy, gdy w okolicy nie ma innego jadalnego obiektu. Jak na przykład teraz.
Dodatkowo, mimochodem (mimooctem) stałam się ekspertem od niespożywczych zastosowań octu jabłkowego i spirytusowego też. Mogę mówić o tym przez godzinę nie powtarzając się.
Wczoraj podlałam rośliny balkonowe roztworem octu z zamiarem wytrzebienia mszyc.
Nauczycielka hiszpańskiego powróciła na łono ojczyzny, bo zmarzła u nas. Alternatywne źródła konwersacji hiszpańskich chwilowo niedostępne. Zresztą nie mam czasu.
Nie sądziłam, że do tego dojdzie, ale w końcu stało się i rozpoczęłam jakże modną działalność rękodzielniczą o specjalizacji biżuteria. Rodzina i znajomi zostają stopniowo wyposażeni w bransoletki typu shamballa tyle że z prawdziwnymi kamieniami.
Masażysta-sadysta mnie zepsuł. Miał mnie zrelaksować, ale zrozumiał mnie zupełnie opatrznie i po prostu wymasował mi odcinek lędźwiowy. Tyle nieporozumień w ciągu jednej godziny! Przy kolejnej wizycie sytuacja się powtórzyła. W mękach cierpiałam ugniatanie pośladków, a na deser zaserwowano mi 3 minutowy masaż łuku brwiowego, odczuwalny jak wbijanie szpikulca do lodu w zatoki. Dzięki tym pieszczotom od tygodnia cierpię w podstawowej pozycji człowieka pracy, tj. siedzącej. Chyba się przebranżowię i pójdę układać coś na półkach w Biedronce. Przynajmniej mój odcinek lędźwiowy będzie zadowolony.
Poza tym życie moje usłane jest różami przeplatanymi ironią i sarkazmem. Na przykład siedzę sobię z winkiem, splatam sznurki na onyksach i nagle dostaję smsa o treści "nic się nie martw, wszystko będzie ok". Oczywiście natychmiast się wyluzowuję, szczególnie że w ogóle nie wiem o co chodzi. Czyli wszytko stoi na głowie, dokładnie tak jak powinno, abym przypadkiem nie miała czasu zastanowić się, w jakim kontekście mogłabym użyć słowa "nuda".
sobota, 13 lipca 2013
Nie wiem
Wiem, że mnóstwo przeżyłam
Przyjaźnie przypieczętowane paktem krwi
Miłość i totalne zjednoczenie
Małżeństwo, macierzyństwo, rozstanie
Samotność i kilku kochanków
Uwielbienie i odrzucenie
Samodzielność i bezradność
Wiem, że mnóstwo osiągnęłam
Dom, rodzinę, karierę
Inwestycje trafione i chybione
Stanowisko i uznanie
Wiem, że mnóstwo umiem
Przeczytałam setki książek
Skończyłam studia
Prowadziłam badania i poszukiwania
Odbyłam godziny szkoleń i warsztatów
Praktykowałam prosto z serca na żywej tkance moich bliskich
Wiem, że mnóstwo widziałam
Byłam na 4 kontynentach
Pływałam w 2 oceanach i dziesiątkach mórz
Byłam na wyspach, pustyniach i w dżungli
Widziałam roje wielkich miast i pustkowia
Wiem, że mnóstwa doświadczyłam
Zrozumienia i niezrozumienia
Oświecenia i ciemnoty
Miłości i nienawiści
Obfitości i ubóstwa
Otwartości i zamknięcia
Wszystko to brałam i dawałam
Im wyżej się wspinam, tym szerszy jest horyzont
Gdziekolwiek nie pójdę, tam docieram do rozstania kolejnych dróg
Każda przeczytana książka zawiera bibliografię z dziesiątkami pozycji
Im więcej ludzi poznaję, tym więcej mam pytań
Im więcej mam odpowiedzi, tym więcej zastosowań dla nich
Im głębiej wchodzę w siebie, tym ciemniej wokół mnie
Im więcej wiem, tym więcej nie wiem
Nie wiem, czego nie wiem
Nie wiem, ile nie wiem
Wiem, że nie wiem
Nie wiem.
czwartek, 4 lipca 2013
Ciesz się szybko
Walczyłam z tym i tego się bałam, ale stało się. Zgorzkniałam. Mam w sobie w środku małą pestkę goryczy i to ona nie pozwala mi się tak do końca zanurzyć w chwili i dać ponieść falom błogości, upału. Mała twarda kuleczka nawet wtedy, gdy cała jestem z waty, z powietrza, z westchnienia. Mówi coś w rodzaju "ciesz się, szybko, bo to też przeminie", ta pesteczka tak mi gada. Po pięknej nocy, głębokich rozmowach, wspólnym czasie bliskości, budzę się, a mała kuleczka jest całkiem wielką gulą strachu w moim gardle. Ta gula sprawia, że cały czas trzymam na dnie szafy równiutko złożony błękitny dywanik łazienkowy, z pełnym przekonaniem, bo kiedyś się przyda, jeszcze kiedyś pod niego wpełznę.
Kiedy przyjaciółka opowiada mi o swojej nowej wielkiej miłości, o planach, szczęściu, po prostu nie mogę wypędzić z głowy tej ohydnej myśli "ciesz się tym szybko....".
Jak wtedy, gdy zasypiasz, odliczając godziny i minuty do budzika...
Jadę na wakacje. Na warsztaty. Nie wiem dokładnie, co tam będę robić, ale w mojej głowie widzę wysokie trawy, gorące słońce, ciała błyszczące od olejku, słyszę brzęczenie much i czuję zapach rozgrzanych słońcem drewnianych bali. W tych okolicznościach przyrody zamierzam oswoić swoją gorzką pesteczkę. Polubić, wymasować, rozwirować w tańcu, zaakceptować jako część mnie. Ewentualnie wydrylować. Czy coś w tym stylu.
wtorek, 2 lipca 2013
Następny przystanek ... nigdy
sobota, 29 czerwca 2013
poniedziałek, 17 czerwca 2013
niedziela, 16 czerwca 2013
Nauka
Po mniej więcej 45 minutach zaczyna się nauka. Plecak już dawno ja niosę, bo Dziecko się wspinało.
- To twoja wina! Mogłaś mnie dłużej namawiać...
- Czemu nie wzięłaś i tak innego ubrania?
- Kup mi koszulkę!!
- Nieś mnie.
Hm. W tej części dnia nauczyłam się, że bardziej by mi się opłaciło być bardziej upartą od Dziecka... Dziecko z kolei potwierdziło znaną sobie od dawna regułę, iż jeśli jęczy się w jakiejś sprawie dostatecznie długo, najlepiej podskakując jednocześnie po różowych baletkach mamusi, to osiągnie się cel: nową koszulkę oraz transport na wielbłądzie dwunożnym.
Przy okazji zakupów mnie tak tknęło, że Dziecku trzeba kapci przedszkolnych i domowych. A że byliśmy już i tak w centrum handlowym (tak przy okazji, dzięki pięknej pogodzie było tam wyjątkowo pusto, WSZYSCY, absolutnie wszyscy byli na Stadionie Narodowym!). Wykorzystałam naukę zdobytą w pierwszej części dnia i się uparłam. Na letni fason, na naturalne materiały, miękką podeszwę i właściwy rozmiar. Odparłam plastikowe adidaski z odblaskowym Zygzakiem oraz kalosze ze Spidermanem, odparłam wszystkie "na jak mi urośnie noga".
Nauczyłam się, że warto się uprzeć. Ekhem. Znaczy, to się jeszcze okaże, bo gugiel prezentuje markę zakupionych butów jako barachło, więc...
Dziecko się nauczyło, że jak mama się uprze, to za chwilę ulegnie przy czymś innym. Na przykład przy super kolorowych breloczkach do kluczy. Mniej więcej o to chodzi, nie?
piątek, 14 czerwca 2013
Dzień Dobrego Humoru
środa, 12 czerwca 2013
Piszę bez sensu
Na sam początek mojego chorowania udałam się do kuchni w celu sporządzenia kubka herbaty. Przy okazji zauważyłam bałagan oraz fakt, że czajnik nie był odkamieniany od .. nigdy. Odkamieniłam. Starłam blaty, załadowałam zmywarkę, umyłam szafki, przeszłam się po odkurzacz po drodze potykając się o tenisówki Dziecka wymagające prania, więc nastawiłam pranie, zdjęłam poprzednie. Przejechałam ścierą po półkach, wywaliłam zawartość trzech szafek na podłogę, znajdując masę rzeczy, które mogę sobie bezkarnie wyrzucić i nikt po nich nie będzie płakał, co jest dość rzadkie na co dzień w moim domu.
W międzyczasie wyniosłam pościel do wietrzenia ... takim o to sposobem mam totalny bajzel w domu i ani kawałka stołu, żeby wypić tą zimną herbatę. Aż strach iść się wysikać, bo pewnie nie wyjdę z łazienki zanim nie wyszoruję fug... taki widać dzień.
W ramach sprzątania zawędrowałam w kąty mojego mieszkania nie odkurzane od pewnego czasu... Ścierając kurze z szafy przypomniałam sobie, że ostatnio robiłam to mniej więcej rok temu. Zapamiętałam, bo spotkałam tam ćmę, jedną z tych wielkości wróbla i z zębami. Sprzątałam wtedy po remoncie (jeny, to już rok bez remontu!!!) i myślałam, że wchodzę na nową drogę życia. Głupia. Znów sądziłam, że pozbieram wątki i splotę z nich warkocz przyszłości. Życie dało mi po łapkach i poplątało wszystko, co sobie naiwnie utkałam. Droga okazała się wyboista i bez drogowskazów, a mnie ubezpieczenie wygasło i nawigacja się rozładowała. Ciekawe, czy jestem teraz choć trochę mądrzejsza? Nie planuję, nie nazywam, nie organizuję. Chwytam każdą okazję, sprawdzam i oglądam z różnych stron. Obwąchuję i nadgryzam. Kurze ścieram też pod blatami. Nie szukam, natrafiam. Nie proszę, bo jeszcze dostanę. Mówię prawdę i czekam co dalej. Na razie dorobiłam się ... nadmiaru i bólu gardła.
czwartek, 6 czerwca 2013
Uć
sobota, 1 czerwca 2013
Ciąg dalszy
No więc o 9.20 zapadła jednomyślna decyzja, że dziś "Dziecko rządzi". W głosowaniu brała udział jedna osoba. Druga została pozbawiona prawa głosu. 100% głosów za.
Do 11 mieliśmy w związku z tym 1 litr świeżego soku wyciśniętego ze wszystkiego niemalże, co organiczne w naszym domostwie. A także bułeczki z tzw. odpadów w piekarniku. Natomiast w zlewie górę fidżi zbudowaną z brudnego sprzętu AGD, po której malowniczo spływał wodospad aż do sąsiadów. Oraz drugi mniejszy wodospad ze stłuczonego jajka. Ten spływał tylko do mojego kapcia i tam zastygał.
Dziecko w tym czasie skonstruowało tor dla hotwheelsów z crocsów i dwóch mat do jogi.
Przy okazji i dla potomnych: sok z ogórka i ananasa - ok, babeczki z ogórka - nie ok, tor z maty do jogi - bardzo ok, wodospad do sąsiadów - bardzo nie ok.
Dziecko: - Zrobię Ci niespodziankę i pójdę do pokoju w piżamie, a wyjdę ubrany.
- Ok - krzyczę spod wodospadu
- A gdzie są majtki?
- W szufladzie.
- W moim pokoju? W szafie? W tej szufladzie co zawsze? A mogę te niebieskie? A mam nakładać długie spodnie?
- Tak.
- To już mi się znudziło to ubieranie.
Dziecko się jednak ubrało. Wsiadło na rower i ruszyliśmy do Smyka odchudzić moje konto oraz na sushi odchudzić konto M. Ciotka też oberwała po oszczędnościach. Po drodze Dziecko najpierw wpadło w błoto, co było winą M, a potem w kałużę, co było moją winą. Ciotka też oberwała po sumieniu. Gdy ciągnęliśmy ubłocony rower, targając siaty z nowymi zabawkami, dowiedzieliśmy się, że jesteśmy nic nie warci, do niczego się nie nadajemy i że należy nas walnąć, aż nam oczy wypadną. Wszyscy oberwaliśmy równo po nerach i po ego. Czar dnia prysł.
M się obraził i poszedł. Dziecko poprosiło o bajki, aby szybciej zapomnieć o nieprzyjemnych wydarzeniach. Ja zrobiłam sobie kawę, żeby szybciej odpędzić głupią myśl, że prowadzę mediacje między M a Dzieckiem, identycznie jak matka M pomiędzy nim a jego ojcem.
Niemoc
poniedziałek, 27 maja 2013
Dzień, który poszedł nie tak
niedziela, 26 maja 2013
Trampolina
Oddycham, jakoś to będzie. Kota sobie przysposobię i kaktusy ustawię na oknie. Dziecku się ksywę zmieni na jakąś dorosłą.
Martwienie się niewiele da, więc oddycham i się nacieszam.
Poszliśmy do zoo. Wiecie, że w naszej wsi jest zoo? Z wielbłądami i małpami. Tygrysa nie ma, ale jest trampolina do 160 kg. To ja się z Dzieckiem mieszczę w limicie.
Skaczemy sobie wysoko, a Dziecko woła:
- Jak ja robię moje sztuki, a ty skaczesz, to moje sztuki stają się jeszcze superowsze, taka jesteś ciężka.
Może, ale mieszczę się w limicie.
Skaczę i robię swoje sztuki, a Dziecka sztuki superowsze... a ja całkiem nie ciężka.
Czytamy sobie piktogramowy regulamin trampoliny.
- Przekreślony but oznacza, że nie wolno w jednym bucie. Trzeba w dwóch. Albo bez ... - objaśnia Dziecko.
- Grubym nie wolno - Dziecko czyta kolejny punkt.
- To nie gruby, to pani w ciąży...
- Dobrze że ja nie mam żadnych ciąży - Dziecko oddycha z ulgą, a po chwili się reflektuje - a czy przypadkiem nie mówi się ciężarów?
Leżymy na trampolinie i czekamy, aż zacznie padać albo aż ktoś nas przegoni w końcu.
W dzień matki czuję się nadal bardziej dzieckiem niż matką.
wtorek, 21 maja 2013
Mniej wina, więcej przecinków
Powinnam zacząć stosować przecinki.
Kiedy piszę, to wydaje mi się, że spłycam. Oswajam myśl ironią i humorem, kryję jej prawdziwą intensywność za grą słów. Nie mniej jednak, spotkanie ze mną samą z nieodległych w końcu 3-4 lat temu, było spotkaniem z osobą bardzo smutną i szamoczącą się i wołającą o pomoc.
Powinnam pić mniej.
Sądziłam, że wybielam M. Nie opisuję wszystkich chwil porzucenia i samotności, tylko te ekstremalne. Jednocześnie wplatam go w posty, by oddać sprawiedliwość, bo przecież czasami był. Czytając, dotarło do mnie, że dopiero teraz go wybielam. Zostawiłam za sobą wszystkie ... hmm... większość negatywnych uczuć, skupiłam się na tym, co ja mogę zrobić i zmienić, i odpuściłam. Pewnie nie do końca, ale w dużej mierze tak. Z perspektywy widzę jednak, że miałam prawo czuć, co czułam.
Powinnam odpuścić z tym sprzątaniem.
Nie jestem gotowa odpowiedzieć dzisiaj, jakie braki rekompensują mi czyste podłogi. Dla porządku dodam, że dużo większą satysfakcję mam z podłóg samodzielnie wypastowanych, niż będących dziełem rąk wynajętych. Nie wynajmuję.
Powinnam być z siebie dumna.
Czytając, zobaczyłam jak długą drogę przeszłam od przywiązania do standardów narzucanych przez społeczeństwo i Kościół do ... własnych standardów. A wciąż mam wrażenie, że dopiero zaczynam się rozkręcać.
Aha i przydałby się nowy obrazek do nagłówka ...
niedziela, 19 maja 2013
Siostra
Bardzo nie lubię się taplać w tym właśnie błotku i świadomie rezygnuję... wybrałam, że będę się starać o relację z niektórymi tylko, z tymi, których ceniłabym i zapraszała do swojego życia nawet pomimo więzów krwi. Służy mi to.
Nadal rozmawiam z moją siostrą, ba nawet ją do siebie zapraszam, a czasem to w ogóle się z nią wywlekę na cały dzień i całą noc na miasto, wypiję morze wina, objem egzotycznych potraw, zakupię kompulsywnie coś niepotrzebnego, zwiedzę kluby, wyznam wielką tajemnicę, doradzę we wstydliwej sprawie, obśmieję się, przytulę i wymoczę nogi we wspólnej miednicy. A teraz kawę jej zrobię. Jak przyjaciółce jakiejś, normalnie.
czwartek, 16 maja 2013
Chwaliłam się, że mam porządek w sercu?
Chwaliłam się, że mam wypastowane podłogi?
Wspominałam coś, że wypoczęta jestem, choć noce zarywam?
A że wszystkie żarówki w łazience wymienione i to fachowo?
I że w ostrym świetle siedmiu ... źródeł światła wcale nie mam zmarszczek, no chyba że się uśmiecham?
I znowu sukienki zakładam? tańczę przy Coltranie i piję drogie wina?
Ogólnie jakoś dobrze. Ale ciii, bo kruche to dobrze....
Czy jak Wam dobrze, to też zaczynacie się bać, że zaraz przestanie?
poniedziałek, 13 maja 2013
Prawda was wyzwoli
A ponieważ na wiosnę co nieco mi odbija, to zaczęłam mówić prawdę.
Najpierw powiedziałam ją sobie. Wtedy jeszcze się jej bardzo bałam, więc powiedziałam tylko w duchu.
Potem przyjaciółce. Przyjaciółka na to "no co ty, zawsze wiedziałam, że tak. Wszyscy to widzieli."
Potem powiedziałam jemu. Nadal się bałam, bo głos mi drżał, ale wiedziałam, że coby się nie stało, to przeżyję. On na to się cofną. Ale parę dni potem się przysuną, a potem to już w ogóle przytulił i wlazł na mnie. Pożyłam prawdą i też na niego wlazłam.
Potem kolejnej przyjaciółce. Co się trochę zdziwiła, ale po trzecim winie skwitowała "zawsze taka byłaś".
Potem jeszcze kolejnej, a potem to już całemu pokojowi przyjaznych kobiet. I jeszcze drugiemu.
W końcu matce nawet powiedziałam. I też dobrze. Niejako jej wszystko jedno, którędy idę, byle do celu. Swojego. Mówię prawdę, żyję prawdą, lekko mi.
Jutro też komuś powiem....
sobota, 11 maja 2013
Łańcuszek tylko dla blogerów
Wydaje mi się, że jakiś czas temu ktoś mnie już zapraszał do tej zabawy. Bardzo przepraszam DolceVitę, ale nie pamiętałam kto i kiedy, ani jakim kanałem, ponieważ mi to zupełnie umknęło. Teraz robiąc swoje nominacje, odkryłam że nominowałyśmy się nawzajem. Namieszałam...
No to do dzieła.
Po pierwsze zasady (trzeba mieć, żeby mieć co łamać)
Nominację otrzymuje blogger od innego bloggera. Nagrody zazwyczaj otrzymują blogi o małej ilości obserwujących (do 200), co pozwala na ich dalsze promowanie. Blogger odpowiada na 11 pytań otrzymanych od osoby nominującej. Następnie ma za zadanie nominować 11 osób i podać nowe pytania.
Po drugie primo moje odpowiedzi na pytania Kajzarów. Uwaga, będą zaskakujące :)
- Kim jesteś?
- Od kiedy piszesz bloga? Czy coś Cię skłoniło do tego, czy tak po prostu wyszło, sam / sama nie wiesz kiedy?
- Lubisz czytać? Co czytasz? Książki, artykuły, dowcipy, gazetkę z Tesco?
- Chodzą mi po głowie pytania dot. szkoły i edukacji, więc i je podam: co myślisz, o studiach wyższych? Czy są w życiu potrzebne, jeśli tak, do czego, jeśli nie, dlaczego.
- Pamiętasz jakieś ciekawe lekcje w szkole? Opisz najciekawszą, w której brałeś udział.
- Czy wiesz co to jest nauczanie domowe i dlaczego (na jakich zasadach) można dziecka nie puszczać do szkoły?
- Prawie każdy ma świra na jakimś punkcie. Ty jakiego karmisz?
- Czego lubisz słuchać?
- Co to jest polityka?
- Kto w Twoim świecie jest najważniejszy?
- Lubisz rosół? Ja uwielbiam
1. Podróż marzeń?
Indie
2. Wakacje życia?
Niekończące się w Hiszpanii. Ew. miesiąc na Barbados.
3. Smaki, które kojarzą mi się z dzieciństwem?
Chleb ze smalcem i czereśnie
4. Książka, do której wracam?
Fuck It czyli jak osiągnąć spokój ducha.
5. Film/ serial, który oglądam w kółko a i tak mi się nie nudzi?;)
Nie ma takiego.
6. Nie lubię w ludziach...
Sknerstwa, cwaniactwa, kłamania, wścibstwa, plotkarstwa, zazdrości, marudzenia, narzekania, bałaganiarstwa, fałszywej skromności, fałszywego czegokolwiek, lizusostwa i wielu innych cech.
7. Co wywołuje u mnie uśmiech?
Sarkazm i łaskotki :)
8. Kiecka czy spodnie?? ;)
Kiecka!
9. Trampki czy obcasy?? ;)
Trampki
10. Kawa czy herbata?? ;)
Kawa
11. Kotlet z kurczaka czy cukini??? :)
Cukini
Efekt kozy
Jako że znowu wiodę żywot bezdzietnego singla, co jest po prostu przezajebiste, szczególnie że w perspektywie mam powrót Dziecka na łono rodziny jakoś w tym miesiącu, oczywiście jak to ja, powzięłam postanowienie by używać życia i się wyszaleć. No ewentualnie jakiś film zobaczyć.
W związku z tym założyłam bardzo krótką letnią bawełnianą sukienkę w kwiaty i wyszorowałam na kolanach podłogi (tą w kuchni to nawet szczotką ryżową), a następnie je wypastowałam, gdyż nic absolutnie tak nie poprawia singlowi humoru jak lśniący parkiet.
Dnia następnego umyłam balkon trzy razy oraz zasadziłam szesnaście kwiatów doniczkowych w kompozycji “na dziko”.
Zmieniłam lakier na paznokciach stóp dwa razy.
Byłam w kinie.
Byłam na winie.
Miałam gości dwa razy.
Ugotowałam zupy dyniowej 10 litrów.
Przebiegłam 6 km.
Ćwiczyłam pilates.
Zdrowo się odżywiałam i chodziłam na spacery.
Przeczytałam pół książki po hiszpańsku (jest tak durna, że omajgad, ale skończę skoro po hiszpańsku. Może nawet poświęcę jej całą notkę?)
Przeczytałam 6 rozdziałów innej książki, która pewnie zmieni moje życie (skończę, i to już nie mogę się doczekać kiedy. Może nawet poświęcę jej całą notkę i resztę życia?)
Filmu nie obejrzałam.
wtorek, 7 maja 2013
Wolne
Majówka. Zaczęła się od mega wkurwu. To dość żałosne, że prawie zawsze mam wkurw z tego samego powodu, a więc, gówno prawda, że człowiek uczy się na błędach, a przynajmniej nie ja. Kretyńsko powtarzam nieudany eksperyment i dziwię się za każdym razem, że nie wyszedł. To tyle w sprawie M.
Ogólnie majówka się udała. Pojechałam na Mazury. Jacht okazał się motorowy, no ale przecież nie będę narzekać, bo był klimatyzowanie-ogrzewany i wyposażony w białą skórę oraz tak ryczący silnik, że aż żeglarze klęli po marynarsku. Dziecko się spisało, jako jedyne z wycieczki zaliczyło kąpiel w jeziorze, nie do końca w sposób zaplanowany. Dziecko twierdzi, że w ubraniu nie było tak zimno. Ognisk nie paliliśmy, mieliśmy wszak grilla elektrycznego, poza tym blask ognia odbija się od ekranu i meczu tak dobrze nie widać.
W drugiej części majówki sobie odreagowałam w innej części naszego pięknego kraju, dotknęłam trawy bosą stopą, dekolt bez filtra spiekłam na słońcu, spociłam się pod pachą, przesiąkłam dymem z ogniska i uprawiałam drzemki popołudniowe.
W ogóle to czemu długie weekendy są takie krótkie?