sobota, 11 maja 2013

Efekt kozy

Jako że znowu wiodę żywot bezdzietnego singla, co jest po prostu przezajebiste, szczególnie że w perspektywie mam powrót Dziecka na łono rodziny jakoś w tym miesiącu, oczywiście jak to ja, powzięłam postanowienie by używać życia i się wyszaleć. No ewentualnie jakiś film zobaczyć.
W związku z tym założyłam bardzo krótką letnią bawełnianą sukienkę w kwiaty i wyszorowałam na kolanach podłogi (tą w kuchni to nawet szczotką ryżową), a następnie je wypastowałam, gdyż nic absolutnie tak nie poprawia singlowi humoru jak lśniący parkiet.
Dnia następnego umyłam balkon trzy razy oraz zasadziłam szesnaście kwiatów doniczkowych w kompozycji “na dziko”.
Zmieniłam lakier na paznokciach stóp dwa razy.
Byłam w kinie.
Byłam na winie.
Miałam gości dwa razy.
Ugotowałam zupy dyniowej 10 litrów.
Przebiegłam 6 km.
Ćwiczyłam pilates.
Zdrowo się odżywiałam i chodziłam na spacery.
Przeczytałam pół książki po hiszpańsku (jest tak durna, że omajgad, ale skończę skoro po hiszpańsku. Może nawet poświęcę jej całą notkę?)
Przeczytałam 6 rozdziałów innej książki, która pewnie zmieni moje życie (skończę, i to już nie mogę się doczekać kiedy. Może nawet poświęcę jej całą notkę i resztę życia?)
Filmu nie obejrzałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz