poniedziałek, 29 września 2014

Kawa przed wschodem słońca

Sporo już napisałam o bezsenności.
A może wcale nie pisałam, tylko chciałam napisać? Fakty mi się dziś będą mieszać, to pewne.
Dziś lubię moją bezsenność. Dzięki niej mam świeżo ugotowane dwie różne zupy, curry z ciecierzycą i obejrzanego Hannibala.
Siedzę właśnie przy drugiej kawie i czekam na pobudkę Syna.
I lubię dziś tą bezsenność, bo te godziny między północą a świtem, między jarzynami, między odcinkami, były magiczne. Ja siekam marchewkę, Hannibal kolegę po fachu i tak sobie powitaliśmy słońce każdy w swojej kuchni, a jednak w jakiejśtam jedności...

Podobno bezsenność nasila się jesienią. Spodziewam się pracowitej jesieni. Zaczynam kilka projektów na raz i wiem, że nie będzie lekko.
Praca wchodzi w wymagający okres.
A w moim życiu tak wiele się dzieje i choć staram się wchodzić w to świadomie, niespiesznie, dać się nieść wydarzeniom, to przecież jestem aktorem, a nie widzem i nie mogę nie działać. Mam emocje. Tęsknię, pragnę, chcę więcej i bardziej i bliżej, mam pokusę, by przyspieszyć pewne sprawy. Niech stanie się przyszłość, którą planujemy. Innych się boję, unikam niewygody psychicznej z nimi związanej, więc prokrastynuję, przerzucam na innych, odsuwam, mimo pełnej świadomości, że dłużej tak się nie da.

Między północą a wschodem słońca jest ciemno, ale to wszystko co mną targa, co mnie budzi, jest bardzo jasne i wyraźne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz