sobota, 30 października 2010

Urlop

Okazuje się, że nie ma jednak jak urlop. No dobra, L4, ale jak urlop, bo nie musiałam leżeć w wyrku. Spacery, blogi, książki, seriale... i tak przez 4 dni.
Normalnie sobie odkurzyłam mieszkanie ze 3 razy bez pośpiechu, łazienkę umyłam, kuchnię sprzątałam codziennie - żyć nie umierać.
Więc jak dziś z rana Dziecko do mnie przemówiło "poprzytulaj się do mnie" to poczułam, że tak, właśnie to chcę robić i nic innego, bo nic innego nie MUSZĘ. I poczułam się zrelaksowana.
Wczoraj to się z dwie godziny ścigałam autkami, ja byłam Maruchą, a Dziecko Zygzakiem, ofkors. Marucha jako znany łobuz i awanturnik był stawiany co parę minut do kąta, a potem musiał przepraszać. Było to mocno poniżające, ale ogólnie niezłe mam relacje z Dzieckiem ostatnio.

Dzień Bez Zakupów obeszłam natomiast jak ostatnia sierota. To znaczy w różnych sklepach online pododawałam do koszyka i grzecznie wyszłam, a w ciuchu przy przedszkolu odłożyłam spódnicę Sisley do dziś. Dziś rano wstałam, popłaciłam co trzeba było, polazłam do tego ciucha (zamknięty był, dziad jeden), a potem doczytałam, że Dzień Bez Zakupów wypada w ostatnią SOBOTĘ października, czyli dziś. No sierota. Ale wypoczęta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz