niedziela, 20 grudnia 2009

Skrzypi co ma skrzypiec

Czyli śnieg, deski w podłodze i drzwi u sąsiadów.
A my sobie siedzimy w cieplutkim domeczku, śpimy w cieplutkim łóżeczku, pijemy cieplutką pinacoladę.
(M strzela do wroga, o, krew się rozbryzgała po ekranie!)
Trochę o tym spaniu. Spanie z Dzieckiem to niezły survival. Znaczy dla mnie, bo M śpi jak kawal drewna, a po łóżku w nocy przemieszcza się ruchem górotwórczym, nie znającym przeszkód i świętości.
Za to dla matki jest to wyzwanie, bo każda matka wie, ze jej dziecko w nocy narażone jest na liczne niebezpieczeństwa, począwszy od bezdechu samoistnego, a kończąc na bezdechu wywołanym przygnieceniem rodzicem, poprzez wychyniecie spod kołderki i zmarzniecie. Tak wiec stan i żywotność Dziecka sprawdzam co 10 minut. Jakby licząc, że tyle wytrzyma na tym bezdechu....
I to dlatego muszę chodzić spać o 21 i ledwo co wstaje o 7. Nie ma to nic absolutnie wspólnego z samodzielnie rozpracowaną butelczyną ajerkoniaku.
Dla usprawiedliwienia dodam, że ajerkoniak był prezentem i nie wypada po prostu go nie wypić.

Poza tym co? Dwa ataki histerii dwulatka. Jeden zakończył się w miarę pokojowo - po prostu nie poszliśmy na spacer. Natomiast drugi doprowadził Dziecko do takiego stanu niewyspania, że wsadziliśmy je w samochód i uśpili po amerykańsku, czyli jeżdżąc po mieście. Przejażdżce towarzyszyła próba odbycia spaceru po pięknie udekorowanych uliczkach Warszawy. Próba, jak można się spodziewać, nieudana. Mróz wpędził nas najpierw do klimatycznego HiMu (ochyda!!), a potem do równie klimatycznego KFC. W ten sposób w jeden wieczór zaliczyliśmy pięć literek:))
W KFC Dziecko poznało swoją prawdziwą miłość - junk food. I pomyśleć, że od jakiegoś roku wtłaczam w nie kaszę jaglaną, kiełki lucerny i wmawiam, że suszona żurawina to gumisie..... Po 3 minutach w KFC, Dziecko z pełną wprawą moczy frytki w keczupie heinza i popija icetea.

W drodze powrotnej Dziecko zasnęło tak skutecznie, że w domu zostało rozebrane z rękawic, czapki, szalika, kurtki, spodni i butów bez mrugnięcia okiem.

Na tym skończę, bo M właśnie oblał ścianę czerwonym winem. Drogim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz