sobota, 12 czerwca 2010

Znowu nie mam na nic czasu. W takich momentach dobrze jest po prostu wszystko olać. To właśnie mam w planach na dziś :)
Mam w głowie gotową notkę o pokoju bez drzwi z historią dla fanów horrorów, ale słowo daję, że nie mam kiedy napisać.
No.
Ostatnio natomiast rozwiązywałam dylemat komunikacyjny. Jak dotrzeć najlepiej do centrum i przebywać tam przez dzień cały? Wybrałam rower. Pomimo spiekoty totalnej, to był dobry wybór. Normalnie cudownie jest tak jechać sobie w cieniu drzewek, wiaterek we włosach, omijać pieszych, samochody w korku, autobusy na przystankach. Koszmarek zaczyna się, gdy trzeba stanąć na chwilę, na przykład na światłach. Wtedy dopada tropik z nieba, a skóra zaczyna skwierczeć.
Dzień spędziłam w sali klimatyzowanej a przyjęta skala temperatur odpowiadała preferencjom Eskimosa na urlopie. Czyli jakieś 15 stopni plus. Po prośbach z sali i licznych interwencjach u personelu i kierownictwa, temperatura wzrosła do 17. Palce mi odsiniały, ale zęby nie przestały szczękać.
Tak więc po wyjściu z prawdziwą rozkoszą powitałam żar z nieba. Rozkosz trwała około 13 minut. Potem dopadł mnie wiatr. To był jakiś wiatr słoneczny, bo nie niósł ze sobą chłodu. Wiał mnie w twarz, panie, i nawet z górki trudno się było rozpędzić.
Mniejsza z tym. Pisząc notkę, wyprawiłam M za morze, a siebie i Dziecko spakowałam na weekend.
Mam nadzieję, że do południa woda w basenie się nagrzeje!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz