sobota, 9 kwietnia 2011

Lek na całe zło

Wieje. Nawet jak leżę pod dwiema kołdrami to nadal mi zawiewa. Chodzę w dwóch sweterkach i mi zimno. W nocy dach dudnił i aż mi się zdawało, że już lecimy. Nawet bym chciała żeby mnie porwało razem z tym dachem. I łóżkiem. I dwiema kołderkami, ofkors.
Nie da się Dziecka wygonić za drzwi w taką pogodę. Słowo.
Dziecko szuka sobie więc zabaw kreatywnych, co kończy się masakrą jaglano-sojową. Małe i duże żółte kuleczki, niektóre pomalowane farbą na czerwono, inne usmarowane klejem. Miejsce zdarzeń: kanapa, pod schodami, pod stołem, centralnie, wszędzie.
M włącza się w sprzątanie. Ani chybi czegoś chce.
Zgubiłam tablicę rejestracyjną i nie wiem co dalej. Znaczy wiem, co radzi googiel, ale to wszystko wygląda nieciekawie w sensie terminowym. Jak nic czeka mnie tydzień z ZTMem albo tydzień podwyższonej adrenaliny na widok każdego biało-niebieskiego samochodu.
No nie wiem.
Głowa mnie od tego wszystkiego rozbolała. Tak centralnie, tuż nad brwiami w tak zwanym trzecim oku. Trzecie oko nie może na to wszystko patrzeć.
A Dziecko się naoglądało bajek i teraz każdy mój problem chce rozwiązać prowadząc mnie do Mysiskładaka i wołając Hej Cosiek.
M wziął Dziecko do rur. Ani chybi czegoś chce.
To ja idę odkurzyć trzeci raz pod kanapą i jakąś zupkę trzasnę na rozgrzewkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz