Potrzeba odpowiedzi
Kiedy urodziło się Dziecko uznałam, że potrzebuję się dokształcić w zakresie komunikacji z osobą nie mówiącą i nie rozumiejącą podstawowych pojęć i uczuć. W trakcie edukacji okazało się, że ja sama nie rozumiem... no może nie pojęć, ale na pewno większości uczuć. Czytałam więc dalej. Rozwój mózgu w życiu płodowym, związek z matką, historia ludzkości w genach i takie tam siły tradycji oraz szkody płynące z medykalizacji macierzyństwa, dzieciństwa i tak dalej. W międzyczasie wyszło mi, że medycyna szkodzi na wszystko w zasadzie i uwierzyłam w wyższość znachora nad lekarzem, księdzem i matką razem wziętymi.
Wracając do tej komunikacji, to okazało się po drodze, że nie umiem się komunikować nie tylko z Dzieckiem, ale także z M oraz resztą świata i że w sumie nie chodzi o komunikację tylko o bycie razem i wyrozumiałość dla uczuć. Jak już opanowałam długą listę słów nazywających uczucia (wespół z Dzieckiem, które teraz bywa na mnie "złe, wściekłe, rozczarowane, smutne...") to nagle dotarłam do punktu w którym uczucia to pikuś, a w rzeczywistości chodzi o potrzeby...
Rzeczywiście Szrek miał rację, świat jest jak cebula, co zdejmę i pojmę jedną warstwę, to docieram do następnej...
Na początku sobie myślałam, jakie potrzeby może mieć takie Dziecko? Jeść, spać, zobaczyć coś nowego, poprzytulać się, poruszać. I tyle.
Z czasem i kolejnymi warstwami, obok pokaźnej listy uczuć, pojawiła się długa cętkowana i kręta lista potrzeb, z takimi pozycjami jak na przykład potrzeba całości, celowości, przygody, śmiechu, intymności, wspólnoty... często się wykluczającymi, żeby nie było za łatwo.
I w zasadzie zaczęłam się już godzić z faktem, że moje Dziecko ma skomplikowaną instrukcję obsługi napisaną niejako w języku mi nieznanym i z wieloma wykresami, kiedy nagle wszystko znowu się rypnęło, gdy w jednej książce wyczytałam, że Dziecko to potem, bo najpierw moje potrzeby.
No i jestem teraz na egzystencjalnym początku długiej drogi do odkrycia jakie są moje potrzeby?
A jednocześnie już wiem o tej cebuli, więc mam świadomość że po nauce rozpoznawania i nazywania moich potrzeb będzie kolejna błyszcząca słodko-śmierdząca pełna witaminy C warstwa.
Wracając do tej komunikacji, to okazało się po drodze, że nie umiem się komunikować nie tylko z Dzieckiem, ale także z M oraz resztą świata i że w sumie nie chodzi o komunikację tylko o bycie razem i wyrozumiałość dla uczuć. Jak już opanowałam długą listę słów nazywających uczucia (wespół z Dzieckiem, które teraz bywa na mnie "złe, wściekłe, rozczarowane, smutne...") to nagle dotarłam do punktu w którym uczucia to pikuś, a w rzeczywistości chodzi o potrzeby...
Rzeczywiście Szrek miał rację, świat jest jak cebula, co zdejmę i pojmę jedną warstwę, to docieram do następnej...
Na początku sobie myślałam, jakie potrzeby może mieć takie Dziecko? Jeść, spać, zobaczyć coś nowego, poprzytulać się, poruszać. I tyle.
Z czasem i kolejnymi warstwami, obok pokaźnej listy uczuć, pojawiła się długa cętkowana i kręta lista potrzeb, z takimi pozycjami jak na przykład potrzeba całości, celowości, przygody, śmiechu, intymności, wspólnoty... często się wykluczającymi, żeby nie było za łatwo.
I w zasadzie zaczęłam się już godzić z faktem, że moje Dziecko ma skomplikowaną instrukcję obsługi napisaną niejako w języku mi nieznanym i z wieloma wykresami, kiedy nagle wszystko znowu się rypnęło, gdy w jednej książce wyczytałam, że Dziecko to potem, bo najpierw moje potrzeby.
No i jestem teraz na egzystencjalnym początku długiej drogi do odkrycia jakie są moje potrzeby?
A jednocześnie już wiem o tej cebuli, więc mam świadomość że po nauce rozpoznawania i nazywania moich potrzeb będzie kolejna błyszcząca słodko-śmierdząca pełna witaminy C warstwa.
Też kiedyś zaczęłam o tym czytać i w końcu doszłam do wniosku, że będę się opierać na własnej intuicji i najlepiej na tym wychodzę. A o własnych potrzebach i uczuciach... czytałaś może "Sztukę miłości" Fromma? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJestem nerwus, podejmuję decyzje szybko i jeszcze chciałabym żeby były idealne. Słuchać własnej intuicji... mam nadzieję że do tego dojdę... kiedyś :) O Frommie już słyszałam, na razie brnę w Rozenberga. Dzięki.
OdpowiedzUsuń