sobota, 26 lutego 2011

O taki sobie dzień

Wyszliśmy z Dzieckiem z domu naprawdę wcześnie jak na sobotę. Z wściekłości na M oczywiście. Fakt że jest niedostatecznym mężem oraz dysfunkcyjnym rodzicem nie robi już na mnie większego wrażenia, ale kiedy zawodzi jako przyjaciel, to no cóż, nie pozostaje nic innego jak zabrać Dziecko i trzasnąć drzwiami. Co właśnie uczyniłam dziś o 10.12 z rana po tak sobie przespanej nocy.
Dziecko jak to dziecko, wyczuwa klimat. Po prostu bosko zrekompensowało mi braki na polu pożycia rodzinnego i zapewniło cudowny dzień, pełen uśmiechu, komunikacji i spokoju. Chyba był to pierwszy dzień bez NIE odkąd Dziecko nauczyło się mówić. A przepraszam, w kąpieli było NIE w związku z myciem włosów, ale to szczegół.
Do tej pory znałam tylko z opowieści dzieci, które umieją spać w każdych warunkach i nic ich nie obudzi. Sądziłam że mój egzemplarz nie ma tego genu czy cóś, w każdym razie, że mnie ominęło takie błogosławieństwo. Tymczasem Dziecko przegonione przez trzy sklepy (ale nie Lidla!) zasnęło w samochodzie na pięć minut przed dotarciem na umówiony lunch. Nie obudziło się niesione przez parking oraz całą Arkadię, a także przez półtorej godziny lunchu w restauracji. Przespało wtulone we mnie i swoją kurtkę....
Słodko...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz