wtorek, 27 kwietnia 2010

Dziecko idzie do pracy

Wczoraj wydobyłam z czeluści piwnicznych rower. Jako że opony niczyje zostały zutylizowane zgodnie z założeniami (ha!), uzyskałam dostęp do mojego rumaka miejskiego.
Rumak został przyprowadzony na salony celem obmycia go z kurzu. Ku zaskoczeniu mojemu wielkiemu, dzieła dokonało Dziecko, radośnie wołając "Myję wielki rower mamy".
Cudownie. Wreszcie znalazłam dla Dziecka praktyczne zastosowanie. Szkoda, że ten talent nie objawił się podczas wielkiego sprzątania po imprezie, ale co tam, będą następne okazje.

Natomiast dzisiejszy poranek zaskoczył mnie dwoma nieplanowanymi korkami oraz deszczem. W drodze do żłoba Dziecko najpierw zawołało "Ja chcę na nóżki", wlazło do kałuży po czym zażądało "Ja chcę na rączki". Główna ofiara tej operacji - mój granatowy płaszczyk. Trasę parking-sklepik (gdzie zaopatruję się w dzienną porcję węglowodanów złożonych pod postacią batonika)-zakład pracy pokonałam w strugach deszczu, który dopełnił demolki mojego dzisiejszego emploi. Białe rajstopki mam w błotniste plamy, a włosy na mokrą włoszkę.

Jedyny sukces na dziś jak na razie - zbudowanie poprawnego zdania z emploi.

niedziela, 25 kwietnia 2010

2 lata po raz drugi

Obchodziliśmy drugie urodziny Dziecka po raz drugi. To tak jakby kończyło 4 lata, czy jak? A to nie koniec, ponieważ obchody w tym roku przyjęły kształt triduum. Dobrze, że sprzątanie czeka mnie tylko raz. Za to dziś.
Obserwację mam taką, że czwórka rozrabiających dzieci robi niewiele więcej bałaganu niż jedno. To jakaś myśl, warta zapisania na przyszłość. Tort w kształcie Zygzaka przetrwał pościg po autostradach tego kraju (pfff), mikroklimat bagażnika oraz noc poza lodówką i nadal jest pyszny.
Dziecko mimo postępów w rozwoju ogólnym, zdecydowanie ma braki w ogładzie towarzyskiej. Wszystko przeżywa po swojemu. Na przykład o 2 w nocy ze łzami w oczach recytuje listę gości oraz prezentów... dzielny człowieczek.
A na dniu ziemi było cudnie. Po raz nie wiadomo który zastanawia mnie, dlaczego ludzie, którzy notorycznie noszą swoje dzieci na ręku, drugim przepychając wózek przez tłum, nie skorzystają po prostu z chusty?
Jak widać, w ogóle nie mam pomysłu na tą notkę. Więc się po angielsku wycofam, ciao!

wtorek, 20 kwietnia 2010

2 lata



To oficjalne.
Dziecko zostało dwulatkiem. Dzień spędziliśmy godnie: skansen wsi białostockiej, kozy, dinozaury, kolejka, pizza, lizak, kluchy, lody. A pan policjant darował nam mandat.

Dziecko zdecydowanie jest w nowej fazie rozwoju, bo mówi:

- Mamo, ja chcę do Kalifornii!

albo

Opowiadam bajkę o brzydkim kaczątku, a Dziecko przygląda się rysunkowi:
- Mamo, a dlaczego ta kaczuszka nie ma telefonu?

I dużo innych pytań zaczynających się od dlaczego.

Nie za bardzo nadaje się do kościoła. Ksiądz dostał głupawki, a jakaś pani na mnie sykała, że tak nie wolno. Bo dziecko chowało się pod ołtarzem i skubało kwiatki.

Ogólnie było dużo stresu w weekend, ale to już przeszłość, więc hakuna matata.

Ja piszę dla pieniędzy, więc jestem mocno zajęta. Ale jeśli zacznę wstawać o 5, to dam radę i tutaj skrobnąć parę linijek.

piątek, 16 kwietnia 2010

Kryzys, czy co?

Dzisiejszych stresów z pracy nie będę komentować. Wystarczy powiedzieć, że próba koordynacji kampanii adwords, rehabilitacji, komunii, wesel i wyborów prezydenckich wprawiła mnie w nastrój turbo bojowy.
Potem przypaliłam sukienkę na jutro żelazkiem. Chyba jednak wystąpię w ślubnej, chrzanić. Dziecko raz zsikało się w gacie podczas mojej samotnej chwili na lekturę. Kolejny raz, na bezczela, na moich oczach utworzyło kształtną kałużę na środku dużego pokoju, a następnie z kamienną miną posoliło ją i popieprzyło przy użyciu młynków kuchennych. Przy okazji zasikało sobie nowe buty oraz książkę o Bobie! Dodatkowo zeżarło kawałek żelowego pociągu. Nie wiem, jak duży.
Zrobiony wczoraj własnoręcznie porządek zniknął. W fotel wgnieciony jest cały batonik muesli, który wcześniej pływał w wannie. Dziecko zidentyfikowało na blacie karton po mleku, z którego skrupulatnie wytrząsnęło ostatnie kropelki na swoją bluzkę, ale to pikuś, bo bluzka i tak cała w buraczkach.
Czuję intuicyjnie, że to wszystko wina M, ale nie potrafię tego udowodnić.
Chce mi się krzyczeć.
Czy jest jakieś sanatorium dla nerwowo chorych matek?

czwartek, 15 kwietnia 2010

W centrum handlowym

Jest nieźle. Wczoraj na ulicy usłyszałam komplement od nieznajomego. I to nie było gwizdnięcie :) M musiałby napisać ze 2 strofy heksametrem, żeby mnie tak uradować, jak to jedno zdanie na przejściu.
A wieczorem dokonałam przeglądu strojów wieczorowych i okazało się, że ubrania sprzed 5 lat są za duże, sprzed 3 dobre, sprzed roku też dobre. I nie wiem, co wybrać. Ale i tak się cieszę. Na fali dobrej passy przymierzyłam suknię ślubną i też dobra. Ha!
Znaczy, ekonomiczny ze mnie model, skoro mogę przez 5 lat wszystkie wesela obskakiwać w tej samej kiecce.
---
Jedno z popołudni w tym tygodniu spędziliśmy w sposób konsumpcyjny.
- Dziecko: ja chcę na zakupy!
- a co chcesz kupić?
- kluchy, lizaka i zieloną pompę!
No i pojechaliśmy na zakupy połączone z posiłkiem na mieście. Wszystko przy wtórze Ave Maria.
- Dziecko: o, wielka olbrzymia żółta literka M jak mama
We wskazanej placówce Dziecko spożyło posiłek warzywny, frytki z keczupem, a na deser otrzymało zielonego smoka.
Potem poszliśmy do zabawkowego.
M: Wybierz sobie zabawkę, tata ci kupi.
Dziecko wybrało zestaw do przewijania miniaturowej laleczki. M zaprotestował. W następnej kolejności, odkurzacz, potem jeździk jaki już ma, potem było kilka zabawek dla niemowląt. Delikatną perswazją słowną i fizyczną M kierował uwagę Dziecka na sterowane samochody, samoloty lub łodzie, ale bezskutecznie.
Po pół godzinie ja wybrałam sandały, a Dziecko z M wynegocjowali kompromis - Buzza Astrala.
Po rozpakowaniu Buzz okazał się niewypałem z inwestycyjnego punktu widzenia. Posiada tylko 2 ruchome elementy i 1 guziczek z durnymi dźwiękami. A gdzie odchylany hełm? A gdzie laser? A gdzie interkom? Bajki kłamią!
Wieczorem Dziecko zasnęło ściskając w rączce zielonego smoka.

wtorek, 13 kwietnia 2010

Przed kurami

Jest taka godzina przed wschodem słońca, kiedy koty już śpią, a kury śpią jeszcze. O tej godzinie pierwsze autobusy wyruszają z zajezdni. Dziś o tej godzinie moje Dziecko obudziło się i zawołało "Mamo, jedziemy na wycieczkę!"
Nie będę się rozpisywać, ale poranek był kryzysowy. Dominowały myśli o treści: nigdy więcej żadnych dzieci, jak dobrze pójdzie to już za 16 lat Dziecko się wyprowadzi z domu i się wyśpię.
M walnął tekstem przełomowym: Kochanie, weź ciężarówkę i pojeździj po mamie. Za co oberwał rzeczoną ciężarówką od naszego skarba.
Zwlekłam się zatem o tej nieprzyzwoitej porze i czem prędzej wyruszyłam z domu, żeby uniknąć dalszych spięć tego trudnego poranka.
I odebrałam nauczkę od życia, że kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje postać w korkach. Bo jak zwykle nasza podróż do żłoba trwa tyle co 2x Warszawski Sen, to dziś trwała 7x Pod Papugami. Dalej nie było lepiej. Dla zobrazowania dodam, że na samej Wawelskiej spędziłam dobre pół godziny i wykryłam tam 3 niezabezpieczone WiFi (dostępne na lewym pasie).
Do pracy dotarłam na 9.10, czyli dokładnie tak, jak docieram, gdy wychodzę z domu godzinę później.
Bez komentarza.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Przewiązane czarną wstążką

Plany weekendowe nie zostały zrealizowane. Spadł deszcz i spadł samolot. I nie wyrobiliśmy planu.
Było nadprogramowe sushi (to takie jedzenie przewiązane czarną wstążką) w wersji Teraz Polska, czyli z ogórem kiszonym, makrelą, żółtym serem i szczypiorkiem. M ma pomysł na wersję narodowo-wyzwoleńczą: z kiełbasą, bigosem i maczane w wódce.
Choć trochę ruszyłam z robotą, ale nie zupełnie.
A w ogóle to jak wygląda sprawa realizacji postanowień noworocznych? Statystki mówią, że o tej porze roku się już o nich nie pamięta.
Ja pamiętam, zbieram się na jakiś bilans kwartalny. Ale to za moment.
Teraz skorzystam z tego, że Dziecko śpi i sobie padnę bezwładnie na kanapę.

sobota, 10 kwietnia 2010

[']

Nie będę komentować dzisiejszej katastrofy, bo nie umiem. Wiem, że wszyscy komentują. A potem jeszcze komentują komentarze. A ja się powstrzymam, bo mam wrażenie, że można albo pogrążyć się w totalnym smutku i żałobie, albo popełnić nietakt, nie rozpaczając aż tak bardzo.
Trudne to dla mnie było. Straszne. Popłakałam sobie. Dziecko oczywiście trwa w zupełnej nieświadomości. Chce na rowerek. Chce na zakupy, nie chce siedzieć na nocniku, chce oglądać bajkę. Awanturuje się, rozkazuje, uderza głową o schody. Cóż, nie trudno się domyśleć, która tragedia pochłonęła mnie bardziej, ta narodowa czy ta dzieckowa.

piątek, 9 kwietnia 2010

Brukiew

Mimo wstrząsających wydarzeń, życie toczy się nadal, i choć to trochę nie wypada w tych okolicznościach, nadal stawia mnie w sytuacjach absurdalnych.
Oto właśnie skończyłam przygotowywać obiad dla rodziny. Spróbowałam. Co za syf. Analiza zawartości dania pod mikroskopem ujawniła, że brukiew została wzięta za pasternak, a brukiew smaczna nie jest. Ja tam tego jeść nie będę i już.
Ale ogólnie eko-warzywka mnie zaskoczyły soczystością i słodyczą. Mam tu na myśli warzywa smaczne z natury, jak marchewka, kapusta, pomidorki i dynia. Brukwi mówimy zdecydowane nigdy więcej.

A tak w ogóle to dziś zamieniłam się na życie z M. On rano wylazł do roboty pobierając uprzednio Dziecko do żłoba, a ja zostałam w domu i dzielnie klepię w dwa komputery już 7-mą godzinę. Robię do pracy coś czego zrobić nie umiem. Lekuchno się męczę. Dla odpoczynku poszłam się poganiać z niedźwiedziątkami Suzy, co to na wiosnę wyłażą z każdego zakamara. Lada moment M się zwiezie z roboty przytargując Dziecko (jeśli będzie pamiętał). Ciekawe co zrobi na obiad, hihihi. Bo jak było wcześniej napisane, mnie się obiad nie udał.

Na weekend plany ambitne aż strach. A to sprzątanie, zakupy, recycling tajemniczych opon, uzdatnianie rowerów do użytku i transportu nieletnich, wyprawa do zoo (Dziecko: zobaczymy tam psa Dolara?), gotowanie zupy z pasternaku (teraz to się już trochę boję), uzupełnienie wiedzy celem wykonania w poniedziałek zadania służbowego, sprzedaż mieszkania i wypoczynek. Ta! Jasne!

Kochani!

Kochani, to był wylew. Stan jest poważny. Dziś operacja.
Trudno mi to wszystko ogarnąć.
---
Jednak tętniak. Nie nadążam, słowo.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Mrożące krew w żyłach

Pani Ewa dziś padła na stanowisku. To nie śmieszne. To było straszne. Wezwałam pogotowie. Ułożyliśmy ją na kanapie. Pani Ewa powstała i porwała za odkurzacz. Wyrwałam jej odkurzacz, a M odciągnął ją w stronę kanapy. Znów powstała, napiła się wody i siadła. Powstała i zaczęła podnosić wiadro pełne wody. Odebrałam jej wiadro siłą. Poszła się ubrać i zaczęła wychodzić do domu. Przyjechało dwóch osiłków i jedna staruszka z pogotowia. Powalili ją na kanapę, coś wstrzyknęli, czym wywołali kolejny atak. Pani Ewa padła po raz drugi i ją wywieźli.
I tyle.
A ja mam trzęsące się ręce i bałagan w domu.
A gdyby była sama w domu?
A gdyby była z Dzieckiem?

Trwam w szoku.

środa, 7 kwietnia 2010

A potem była zmiana

Katar ropny, kaszel suchy, katar straszny. I tak mam od 5 tygodni. Cudownie. Jak nie urok to sraczka.
Jestem dziś tak umordowana tym katarem, że nie robię nic. Co znaczy, że w żłobku byłam 3 razy, zrobiłam 1 pranie i ugotowałam 2 gary kaszy. Poza tym to nic nie robię. Czekam aż łupy przywiezione ze świąt się zepsują i wtedy od nowa zacznie się stanie przy garach.
Kontrolnie poczytałam sobie, co można zrobić z pasternaku i okazało się, że jak z każdego warzywa - wszystko.
Dziecko dziś super szczęśliwe. Umie w połączyć Warszawski Sen i Strażak Sam w jedną piosenkę. Było na rowerku z ojcem biologicznym. Dobrze się bawili. Całe osiedle słyszało pomimo zamkniętych okien, jak Dziecko się darło "nie, nie, nie, tata nie dotyka".
Kąpiel zrealizowałam już jako matka samotna. Przy okazji lecząc katar metodą naturalną (sok z maliny + rum + nalewka z wiśni) znieczuliłam się na wybryki wanienne Dziecka. "Zrobię siedem plusk" nie wywarło na mnie wrażenia. Phi, nawet nie liczyłam tych plusków. Po prostu wiaderkiem zebrałam wodę z podłogi do wanny.

wtorek, 6 kwietnia 2010

Nie zrobiłam pisanek

Przez ten powrót do młodości oraz czas dla siebie w moim życiu zapanowała ogólna afirmacja i akceptacja, a ja poczułam się częścią kosmosu, boskiej układanki, mającej cel i sens. Czyli nuda.
Ale czas leczy rany i wszystko wraca do normy czyli do chaosu.
Nosz nie nie mogłam dziś uwierzyć, ile posiadam w majątku dorobkowym małżeńskim czarnych skarpet, drewnianych szpatułek kuchennych, resorków oraz gazet o Zygzaku.
Dzięki nowej miłości Dziecka, czyli słoniowi Dumbo, miałam niespotykany luksus zajmować się jedną rzeczą na raz, czyli sprzątaniem, a nie jak zwykle, sprzątaniem, gotowaniem i organizowaniem wyścigów. I ja po prostu nie ogarniam umysłem, jak funkcjonuje kobieta z gromadką dzieci i etatem, że jej dom lśni, na stole wykrochmalone serwetki, na obiad 2 dania z surówką i deserem, pisanki, pasztety, wyprasowane majtki, czerwone paznokcie i co środa drinki z koleżankami, a w piątki pilates. Jak sobie czasem o tym myślę i się nie daj Boże rozejrzę po moim mieszkaniu, to mnie autentycznie dopada poczucie niższości.
Dodatkowo mój poświąteczny rozmiar utrudnia kontynuację akceptacji samej siebie.
Jeszcze tylko M nie podpadł, ale to kwestia dni...

piątek, 2 kwietnia 2010

Moje małe NLP

Wczoraj był prima. Pomyślałam sobie, że pooszukuję troszkę siebie. Na przykład że wcale nie muszę, tylko chcę. Chcę iść do pracy, chcę zostawić Dziecko w żłobku, chcę strzelić raporcik, chcę, chcę, chcę.
I pod koniec dnia się okazało, że to wszystko prawda i że nikt mnie nie oszukał przez cały dzień.

Ale. Ogólnie zaliczamy teraz cofkę toaletową i regularne wpadki w gatki. Więc wpadłam do domu z dwiema siatami brudnych ubrań ze żłobka, z myślą "chcę nastawić pranie". Na wdechu umieściłam zawartość siat w pralce, dodałam detergent jeden i drugi i wybrałam program, temperaturę i tede.
Potem "chciałam iść na rowerek", a po rowerku "chciałam rozwiesić pranie". I rozwiesiłam już pół pralki, ciesząc się, że tak dobrze odwirowane. Świetnie odwirowane, tylko czemu tak śmierdzi... No. Po prostu nie nacisnęłam start w pralce. Bo ja tylko "chciałam zrobić pranie" a nie "zrobiłam prania". I w ten sposób zostałam oszukana przez programator w pralce. Ha.

Tak w ogóle, to nie muszem, ale chcem działa bardzo fajnie (na pewno fajniej niż wersja odwrotna), wszystko idzie szybciej i nawet zdążyłam przegonić niedźwiedzicę Suzy, co już wyłaziła z kniei. A się nie zapowiadało.