wtorek, 6 kwietnia 2010

Nie zrobiłam pisanek

Przez ten powrót do młodości oraz czas dla siebie w moim życiu zapanowała ogólna afirmacja i akceptacja, a ja poczułam się częścią kosmosu, boskiej układanki, mającej cel i sens. Czyli nuda.
Ale czas leczy rany i wszystko wraca do normy czyli do chaosu.
Nosz nie nie mogłam dziś uwierzyć, ile posiadam w majątku dorobkowym małżeńskim czarnych skarpet, drewnianych szpatułek kuchennych, resorków oraz gazet o Zygzaku.
Dzięki nowej miłości Dziecka, czyli słoniowi Dumbo, miałam niespotykany luksus zajmować się jedną rzeczą na raz, czyli sprzątaniem, a nie jak zwykle, sprzątaniem, gotowaniem i organizowaniem wyścigów. I ja po prostu nie ogarniam umysłem, jak funkcjonuje kobieta z gromadką dzieci i etatem, że jej dom lśni, na stole wykrochmalone serwetki, na obiad 2 dania z surówką i deserem, pisanki, pasztety, wyprasowane majtki, czerwone paznokcie i co środa drinki z koleżankami, a w piątki pilates. Jak sobie czasem o tym myślę i się nie daj Boże rozejrzę po moim mieszkaniu, to mnie autentycznie dopada poczucie niższości.
Dodatkowo mój poświąteczny rozmiar utrudnia kontynuację akceptacji samej siebie.
Jeszcze tylko M nie podpadł, ale to kwestia dni...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz