piątek, 9 kwietnia 2010

Brukiew

Mimo wstrząsających wydarzeń, życie toczy się nadal, i choć to trochę nie wypada w tych okolicznościach, nadal stawia mnie w sytuacjach absurdalnych.
Oto właśnie skończyłam przygotowywać obiad dla rodziny. Spróbowałam. Co za syf. Analiza zawartości dania pod mikroskopem ujawniła, że brukiew została wzięta za pasternak, a brukiew smaczna nie jest. Ja tam tego jeść nie będę i już.
Ale ogólnie eko-warzywka mnie zaskoczyły soczystością i słodyczą. Mam tu na myśli warzywa smaczne z natury, jak marchewka, kapusta, pomidorki i dynia. Brukwi mówimy zdecydowane nigdy więcej.

A tak w ogóle to dziś zamieniłam się na życie z M. On rano wylazł do roboty pobierając uprzednio Dziecko do żłoba, a ja zostałam w domu i dzielnie klepię w dwa komputery już 7-mą godzinę. Robię do pracy coś czego zrobić nie umiem. Lekuchno się męczę. Dla odpoczynku poszłam się poganiać z niedźwiedziątkami Suzy, co to na wiosnę wyłażą z każdego zakamara. Lada moment M się zwiezie z roboty przytargując Dziecko (jeśli będzie pamiętał). Ciekawe co zrobi na obiad, hihihi. Bo jak było wcześniej napisane, mnie się obiad nie udał.

Na weekend plany ambitne aż strach. A to sprzątanie, zakupy, recycling tajemniczych opon, uzdatnianie rowerów do użytku i transportu nieletnich, wyprawa do zoo (Dziecko: zobaczymy tam psa Dolara?), gotowanie zupy z pasternaku (teraz to się już trochę boję), uzupełnienie wiedzy celem wykonania w poniedziałek zadania służbowego, sprzedaż mieszkania i wypoczynek. Ta! Jasne!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz