poniedziałek, 5 listopada 2012

Byle do wiosny

Boże jaka jesień. Z deszczem i łysymi drzewami. Niezłota.
Wejść pod kocyk, wsadzić słuchawki w uszy, przymknąć oczy i nie ruszyć się do połowy marca. Ale niestety, tak dobrze nie ma, trzeba pchać ten wózek, krasnoludki tego za mnie nie zrobią. Zapadły w sen zimowy, cholery jedne.
Więc próbuję samodzielnie kopnąć się w tyłek. Nadal. Ale kondycja nie ta i jakaś nierozciągnięta jestem. I wałek na boczku przeszkadza. I ślizgam się na brudnej podłodze.
No nijak mi nie wychodzi.
Chociaż codziennie następuje mała mobilizacja, zwarcie szyków, planowanie strategiczne i powstaje lista rzeczy do zrobienia. Plan ambitny acz realny, pełen smart. Pozytywny, oparty na radosnej afirmacji i silnie umotywowany wewnętrzną potrzebą radości życia.
Tyle że jesień to nie jest dla mnie dobry moment na działanie. To moment konsumpcji. Pamiętacie, że narobiłam sobie weków? Niestety, wszystkie już zeżarłam i teraz muszę się odchudzać.
I robić nowe.
Czuję, że gdzieś głęboko dojrzewają we mnie różne decyzje. Prawda, z która nie chcę stanąć oko w oko, staje się coraz bardziej częścią mojej świadomości. Będę musiała ją zdusić i zgorzknieć oraz pozwolić jej mnie zakłamać. Albo się z nią zmierzyć, bleed it out cutting deeper just to throw it away, jak mówił klasyk.
Na razie popracuję nad kondycją.

2 komentarze:

  1. "Byle do wiosny"...też tak myślałam tydzień temu sadząc w ogrodzie cebulki tulipanów.
    Chyba tylko ciekawość, czym mnie zachwycą w maju, będzie mnie trzymać przy życiu przez te najbliższe miesiące ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi sie podoba Twój sposób na przeczekanie zimy. Tez liczę ze do maja coś pięknego mi wykielkuje;)

      Usuń