piątek, 16 kwietnia 2010

Kryzys, czy co?

Dzisiejszych stresów z pracy nie będę komentować. Wystarczy powiedzieć, że próba koordynacji kampanii adwords, rehabilitacji, komunii, wesel i wyborów prezydenckich wprawiła mnie w nastrój turbo bojowy.
Potem przypaliłam sukienkę na jutro żelazkiem. Chyba jednak wystąpię w ślubnej, chrzanić. Dziecko raz zsikało się w gacie podczas mojej samotnej chwili na lekturę. Kolejny raz, na bezczela, na moich oczach utworzyło kształtną kałużę na środku dużego pokoju, a następnie z kamienną miną posoliło ją i popieprzyło przy użyciu młynków kuchennych. Przy okazji zasikało sobie nowe buty oraz książkę o Bobie! Dodatkowo zeżarło kawałek żelowego pociągu. Nie wiem, jak duży.
Zrobiony wczoraj własnoręcznie porządek zniknął. W fotel wgnieciony jest cały batonik muesli, który wcześniej pływał w wannie. Dziecko zidentyfikowało na blacie karton po mleku, z którego skrupulatnie wytrząsnęło ostatnie kropelki na swoją bluzkę, ale to pikuś, bo bluzka i tak cała w buraczkach.
Czuję intuicyjnie, że to wszystko wina M, ale nie potrafię tego udowodnić.
Chce mi się krzyczeć.
Czy jest jakieś sanatorium dla nerwowo chorych matek?

1 komentarz:

  1. klasztor w Tyńcu! Polecam! To lepsze niż sanatorium, nie tylko dla znerwicowanych. I nie trzeba składać ślubów, aby się zrelaksować w tej niezwykłej oazie spokoju.

    OdpowiedzUsuń