wtorek, 29 października 2013

The world delivers

Tak mi się zdaje. Tak to widzę. Tak wyraźnie to widzę, że aż strach. Dostałam coś, o co nawet bałam się głośno prosić. Dostałam i mam. Nową pracę. Pracę z domu. Fajną pracę.
Po 16 latach w jednej i tej samej (bardzo fajnej zresztą) firmie, zmieniłam pracę! O matko, jak to strasznie wygląda po napisaniu. Ale wcale się nie boję. To znaczy, jak nie mogę spać, to wcale nie myślę, że to z tego powodu. Mam inne, straszniejsze, brrrr.
Ogólnie jest nieźle. No dobra, jest super!

Przez pierwsze tygodnie nie mogłam o tym mówić, bo sama nie wierzyłam. Potem nie miałam podpisu. Potem to już nie miałam czasu. A chciałam napisać o home office. Ale nie mam czasu. Jestem w pracy od 6 do 22 z przerwami. Zwykle do 11 w piżamie, chyba że gdzieś jadę, to od 5 w garniturku. Uważam, że jest nieźle.

Lubię nienormowane. Lubię home-working. Lubię co-working. Lubię multi-tasking. Nie lubię jechać nad morze i nie zobaczyć morza, ale taki lajf.

A teraz, kiedy opada pierwsza fala radości (i stresu, w końcu to nowa praca), robi się w moim życiu miejsce na coś innego ważnego. Na tą decyzję przez Duże D, która krąży wokół mnie od lat. Na razie ją testuję w myślach, medytacjach, rozmowach, zwierzeniach. Chucham na nią, bawię się nią i obracam jak foka piłeczkę. Sprawdzam, ile się utrzyma. Na razie Decyzja ma 4 dni i ładnie się rozwija. Czasem mnie wzrusza do łez, często mnie złości, innym razem jej nienawidzę. Czasem wzbudza nadzieję, a czasem wpędza w depresję. Może się dotrzemy. Świecie, dostarcz jeszcze trochę...


4 komentarze: