niedziela, 21 kwietnia 2013

10 kilometrów

Niby nie tak dużo. Ale. Weźmy proszę pod uwagę, że ja nie biegam, w zasadzie. Ćwiczę na orbitreku, ale wolę lampkę czy dwie wina niż pół godziny potu. Do tego kanapeczkę z majonezem.
Pobiegłam dwa razy za rowerkiem Dziecka. Oraz raz pilnie z Dzieckiem do publicznej toalety.
A tak na poważnie, to chciałam się zmierzyć z takim dystansem. Fajnie było. Dobrze przynależeć do takiej dużej grupy. Strasznie podobało mi się, że w zasadzie nikt się tam nie ścigał. Każdy biegł w swojej sprawie. Niektórzy w wielkich, globalnych (Tybet, czyste powietrze, pokój na świecie), inni w wielkich własnych (chore dziecko, schronisko, wyniki sprzedażowe), a jeszcze inni w małych własnych (odchudzanie, próżność, nuda, źle pojęta ambicja, zakład ze szwagrem). Chyba jest oczywiste, w której kategorii startowałam :)
Ale tak na serio na poważnie, to biegłam dla swojego serca. Żeby zdrowe było. Z wdzięcznością, że jest silne, że umie się zamknąć i bronić i że umie się też czasem otworzyć, mimo strachu, złych doświadczeń. Biegłam przeciwko "nie chcę mi się" oraz równocześnie odrzucając "muszę". Biegłam, bo chciałam.*
Przy okazji okazało się, że jestem silna jak nasza szkapa i gdyby nie ciążące mi oponki, to pewnie bym dała radę półmaraton albo i całomaraton...

*) Jakbym biegła, bo muszę, to miałabym lepszy wynik...

2 komentarze: