piątek, 21 września 2012

Jesień, panie, jesień

Gdzie się nie obejrzę tam ktoś ma doła. Bliscy mi ludzie, najbliżsi. Praca nie taka, za mało dzieci, za dużo lat, życie za prozaiczne, sukcesów za mało. Znaczy, jesień przyszła. Czas użalania się nad sobą, poczucia, że czas mija, a wszyscy kiedyś i tak umrzemy.
Dziecko się pyta o niebo dość często. Gdzie tam się robi kupę? Jak się mówi, gdy nie ma się ciała? Gdzie się mieszka? i czy na pewno się spotkamy? Czy chodzi się boso? Jak pozna mojego dziadka?
Mnie tym czasem mocno na ziemi trzymają problemy bardzo doczesne.
Znowu mam siedem nie rozpakowanych walizek.
Pranie jeszcze ogarniam, ale co robić z resztą rzeczy - tymi nie noszonymi na wyjeździe? skrzydełkami ze spajdermenem i pistoletami na wodę? kosmetyczką pełną miniaturowych kremów z krótkiego służbowego wyjazdu? torbą z materiałami konferencyjnymi? Nie ogarniam... a przede mną dwa kolejne wyjazdy. Na wpół rozpakowane torby ustawiam pod ścianą w sypialni.
Przedawkowuję kawę.
Znowu mnie ludzie zawodzą, a tak chciałabym móc komuś zaufać...
W pracy nie miałam dziś czasu zjeść lunchu, zrobić sobie kawy, wysikać się. A zapowiada się jeszcze więcej pracy.
Myję podłogę w łazience - w jednej ręce kanapka z pesto, w drugiej ściera, bo jeszcze tyle rzeczy do zrobienia, a chciałabym na moment siąść przed wieczorem, może odpocząć.
Czy to możliwe, że przedwczoraj wróciłam z urlopu?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz