czwartek, 6 września 2012

Czas przeleciał między palcami...

Koniec czwartku, to prawie weekend, to wie każdy, kto zasuwa przy taśmie.
Po weekendzie czeka mnie maleńka delegacja i uwaga: WAKACJE! Czwarte w tym roku, a
taka jestem zmęczona, jakbym od pięciu lat z kamieniołomu nie wychodziła. O właśnie, Howard Roark mi się ostatnio przypomniał. Chyba sobie poczytam jakoś niedługo i umocnię w moim zdrowym egoizmie i uwielbieniu dla kapitalizmu.
Ale ja nie o tym. Bo ten tydzień to mi z bicza strzelił. Miałam ambitne plany oraz konkretne zadania do realizacji pod nieobecność Dziecka. Ćwiczyć miałam. Sprawy załatwiać.
Samochód umyć. Podtrzymywać kontakty towarzyskie. Podtrzymywać interes żeby się kręcił. Podtrzymywać stan porządku w domu. Podtrzymywać żywot moich kwiatów doniczkowych. Nic nie podtrzymałam.... jak tak pomyślę, co osiągnęłam w tym tygodniu, to jedyne co przychodzi mi do głowy to ... święty spokój.
I to w sumie jest duży sukces proszę państwa, bo mi świętego spokoju brakowało.
Aha, no i te nowe jeansy osiągnęłam.
Czyli brawo.
Ukłony.
PS wiem, że tydzień się de facto nie skończył. Ale już się poumawiałam na przesiadywanie w knajpach na kolejne dni, więc wpis będzie jak najbardziej aktualny w niedzielne popołudnie :-)

1 komentarz:

  1. Ja za to mam tydzień poślizgu, dobrze, że na wszystko biorę duży zapas czasowy... Do tego piętrzą mi się książki do preczytania. Np taka co ma 1308 stron. A to dopiero jest jedna. W ramach dobrze pojętego relaksu. Chyba nie będę czytać jej w środkach komunikacji miejskiej.

    OdpowiedzUsuń