Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2012

Lęki

Naprawdę jest ciężko, gdy notka praktycznie ułożyła się już w głowie, a blogger się ładuje i ładuje... a czas leci, bo jest rano i trzeba biec na zakład wypełniać tabelki przy taśmie. Ale ja nie o tym. Dziecko ma lęki. Big time. - Mamo, a jak pójdę do przedszkola i nikt nie będzie chciał się ze mną bawić, a panie będą tylko siedzieć na małych krzesełkach? - A jak w przedszkolu nie będę mógł zasnąć bez mojej przytulanki? - Weź mnie ze sobą do pracy. Zobaczysz jak będę cichutko siedział. Zapytam czy możemy iść do domu, a ty powiesz że jeszcze dwie godzinki i ja będę siedział cichutko przez dwie godzinki. - Dlaczego panie mogą być cały dzień w przedszkolu a ty nie? - Jak to muszę chodzić do przedszkola? po prostu mnie wypisz. - Mamo, ja nie chcę iść do tego nieba? - Ubieraj mnie elegancko i dbaj o mnie tak, żebym nie umarł. - Zadzwoń do pracy i powiedz, że nie będziesz pracować, bo musisz zajmować się swoim małym synkiem. Oprócz tego od kilku nocy sprawdzamy regularnie, czy są...

Trzecia kawa

Niedzielny poranek. Przed chwilą. Leżę w wannie z kawą i czytam gazetę. Do łazienki wchodzi Dziecko. - Mamo, co ty robisz? - Czytam... - odpowiadam niepewnie. - No co ty, oddaj tą gazetę, bo ją zmoczysz - mówi Dziecko i zabiera mi gazetę. - Ale ja mam suche ręce. - Może ci wpaść do wanny i się zniszczy. - Będę uważać - próbuję się wytłumaczyć, ale mi nie idzie, bo nie wierzę że to się dzieje. - Lepiej, żeby ta gazeta leżała na stole, na tym przy którym jedliśmy naleśniki. Położę ci ją tam. - No weź, ja chcę czytać gazetę w wannie, oddaj mi ją. - Nie - Dziecko położyło gazetę na stole od naleśników i stoi w drzwiach łazienki. Minę ma stanowczą. - To zrobimy tak, ta gazeta będzie czekać na stole, a ty w nagrodę będziesz mogła pobawić się Maurycym. To jak? Co wybierasz, gazetę czy Maurycego? - Gazetę! - wołam z desperacją. I nadzieją. - Nie lubisz Maurycego? - Maurycy to pluszowy kot, a w zasadzie sprana ruda pluszowa ściera, która kiedyś miała kształt kota. Ostatnio jest owini...

Jesień, panie, jesień

Gdzie się nie obejrzę tam ktoś ma doła. Bliscy mi ludzie, najbliżsi. Praca nie taka, za mało dzieci, za dużo lat, życie za prozaiczne, sukcesów za mało. Znaczy, jesień przyszła. Czas użalania się nad sobą, poczucia, że czas mija, a wszyscy kiedyś i tak umrzemy. Dziecko się pyta o niebo dość często. Gdzie tam się robi kupę? Jak się mówi, gdy nie ma się ciała? Gdzie się mieszka? i czy na pewno się spotkamy? Czy chodzi się boso? Jak pozna mojego dziadka? Mnie tym czasem mocno na ziemi trzymają problemy bardzo doczesne. Znowu mam siedem nie rozpakowanych walizek. Pranie jeszcze ogarniam, ale co robić z resztą rzeczy - tymi nie noszonymi na wyjeździe? skrzydełkami ze spajdermenem i pistoletami na wodę? kosmetyczką pełną miniaturowych kremów z krótkiego służbowego wyjazdu? torbą z materiałami konferencyjnymi? Nie ogarniam... a przede mną dwa kolejne wyjazdy. Na wpół rozpakowane torby ustawiam pod ścianą w sypialni. Przedawkowuję kawę. Znowu mnie ludzie zawodzą, a tak chciałabym móc kom...

Czas przeleciał między palcami...

Koniec czwartku, to prawie weekend, to wie każdy, kto zasuwa przy taśmie. Po weekendzie czeka mnie maleńka delegacja i uwaga: WAKACJE! Czwarte w tym roku, a taka jestem zmęczona, jakbym od pięciu lat z kamieniołomu nie wychodziła. O właśnie, Howard Roark mi się ostatnio przypomniał. Chyba sobie poczytam jakoś niedługo i umocnię w moim zdrowym egoizmie i uwielbieniu dla kapitalizmu. Ale ja nie o tym. Bo ten tydzień to mi z bicza strzelił. Miałam ambitne plany oraz konkretne zadania do realizacji pod nieobecność Dziecka. Ćwiczyć miałam. Sprawy załatwiać. Samochód umyć. Podtrzymywać kontakty towarzyskie. Podtrzymywać interes żeby się kręcił. Podtrzymywać stan porządku w domu. Podtrzymywać żywot moich kwiatów doniczkowych. Nic nie podtrzymałam.... jak tak pomyślę, co osiągnęłam w tym tygodniu, to jedyne co przychodzi mi do głowy to ... święty spokój. I to w sumie jest duży sukces proszę państwa, bo mi świętego spokoju brakowało. Aha, no i te now...

Staczam się

Staczam się. Już dawno nie spędziłam weekendu w pozycji horyzontalnej. Tym razem owszem, tak. Zaczęło się od zarwanej piątkowej nocy (sorry za durne wpisy na fejsie, powinni mi odbierać komórkę po 4 piwie...), której nie zdołałam odespać, bo moje słodkie Dzieciątko o 7.20 rozpoczęło weekend od zaspokajania swojej potrzeby skakania po mnie i zadawania 300 milionów pytań dlaczego. Dobrze, że ukochana Siostra zadbała o moją dietę i dostarczyła mi potasu w postaci smażonych ziemniaczków (+1 kg), a następnie wywiozła na działkę, żebym wietrzyła się na trawie, a nie zionęła w zamkniętym pomieszczeniu. I autentycznie przeleżałam całą sobotę, najpierw w aucie, potem na leżaczku, pod kocykiem, pojadając paluszki z dipem serowym (+1 kg). Następnego dnia też leżałam i trochę czytałam. W ramach podnoszenia adrenaliny upiekłam ciasteczka dyniowe (+0,5kg). Tydzień zaczęłam w związku z tym od odchudzania i od kupienia sobie na zachętę nowych jeansów. Tak, wiem, to nie ma sensu. Najpierw chudniesz,...