Dzień blogera
Dziś dzień blogera. Czy dzień blogów. Wyczytałam to na wallu Lidla, więc to na pewno prawda. Wszystkiego Wam najlepszego, Drodzy Blogerzy, żeby Wam klikali i komentowali, polecali i lajkowali, a nawet żeby Was linkowali i cytowali.
I wydali Was drukiem za parę lat. Albo nakręcili film na podstawie Waszych historii.
O mnie powstanie telenowela, akcja obowiązkowo dziać się będzie w Caracas. Dramat za dramatem. Radość i rozpacz, Od skrajności w skrajność. Będę się jako główna bohaterka przetaczać po atłasowych narzutach na wielkich łożach i łkać. Całować namiętnie, policzkować, trzaskać drzwiami i wchodzić do kolejnych pomieszczeń, gdzie wszyscy będą zamierać na mój widok. Koniec odcinka.
Albo raczej taka saga jak Dom nad rozlewiskiem. Tylko że w bloku, ale z ambicjami apartamentowca. Blok nad autostradą. Czas spędzony na przemian przy garach w kuchni, przy kieliszku z winem na balkonie, przy wózku w Lidlu, na zbieraniu klocków, na rozmyślaniach o samotności, na krótkich chwilach niesamotności. Czas z Dzieckiem, z rodziną, z przyjaciółmi. Czas dojrzewania. Układania sobie w głowie tylko po to, by życie mi to rozwaliło. I apiat od nowa.
Myślę sobie ostatnio, po co mi ten blog. Rodzina go czyta, znajomi, koledzy z pracy. W sumie
i tak nic nie mogę napisać, żeby ktoś w realu się nie zaczał dopytywać o co mi właściwie chodziło. Więcej komentek do bloga mam przez telefon niż pod notkami. Blog, jak cała
reszta, też wymknął mi się spod kontroli. Ciągle jest dla mnie czym innym, ale zawsze
ciekawą przygodą. Dzięki niemu poznałam siebie, ale poznałam też wielu ciekawych ludzi. Z prawdziwym talentem, obdarzonych prawdziwą głęboką mądrością. Dzięki niemu przeczytałam wiele blogów opowiadających historie wspanialsze niż powieści.
A ostatnio przeczytałam wpis, który przepisałam sobie do notesu i który wkleję też tutaj, mam nadzieję, że się, Czekoladko, nie pogniewasz. Trafność Twoich słów powaliła mnie wielokrotnie, a ten fragment szczególnie dobrze oddał stan mojego ducha:
Wiem co to samotność nad ranem w pustym łóżku. Wiem co to samotny sobotni wieczór. Wiem co to znaczy jechać 400 km sama samochodem w strugach deszczu gdzieś na wakacje... Poznałam smak samotnych nie-rodzinnych świąt.
A jednak wolę samotność niż doszukiwanie się czegoś, czego nie ma. Wolę być sama niż być z kimś, kto nie liczy się z moimi uczuciami. Kto nie liczy się ze mną. Nie ma zresztą takiego obowiązku - truizm może - ale skoro ja nie liczę się sama ze sobą - to jak mogę wymagać tego od innych. Nie muszę przeglądać się w niczyim spojrzeniu, by wiedzieć kim jestem i jakim jestem człowiekiem. Nie muszę nic na siłę...
To ja za Was drodzy blogerzy wypiję dziś co tam będą dawać wieczorem, na zdrowie!
I wydali Was drukiem za parę lat. Albo nakręcili film na podstawie Waszych historii.
O mnie powstanie telenowela, akcja obowiązkowo dziać się będzie w Caracas. Dramat za dramatem. Radość i rozpacz, Od skrajności w skrajność. Będę się jako główna bohaterka przetaczać po atłasowych narzutach na wielkich łożach i łkać. Całować namiętnie, policzkować, trzaskać drzwiami i wchodzić do kolejnych pomieszczeń, gdzie wszyscy będą zamierać na mój widok. Koniec odcinka.
Albo raczej taka saga jak Dom nad rozlewiskiem. Tylko że w bloku, ale z ambicjami apartamentowca. Blok nad autostradą. Czas spędzony na przemian przy garach w kuchni, przy kieliszku z winem na balkonie, przy wózku w Lidlu, na zbieraniu klocków, na rozmyślaniach o samotności, na krótkich chwilach niesamotności. Czas z Dzieckiem, z rodziną, z przyjaciółmi. Czas dojrzewania. Układania sobie w głowie tylko po to, by życie mi to rozwaliło. I apiat od nowa.
Myślę sobie ostatnio, po co mi ten blog. Rodzina go czyta, znajomi, koledzy z pracy. W sumie
i tak nic nie mogę napisać, żeby ktoś w realu się nie zaczał dopytywać o co mi właściwie chodziło. Więcej komentek do bloga mam przez telefon niż pod notkami. Blog, jak cała
reszta, też wymknął mi się spod kontroli. Ciągle jest dla mnie czym innym, ale zawsze
ciekawą przygodą. Dzięki niemu poznałam siebie, ale poznałam też wielu ciekawych ludzi. Z prawdziwym talentem, obdarzonych prawdziwą głęboką mądrością. Dzięki niemu przeczytałam wiele blogów opowiadających historie wspanialsze niż powieści.
A ostatnio przeczytałam wpis, który przepisałam sobie do notesu i który wkleję też tutaj, mam nadzieję, że się, Czekoladko, nie pogniewasz. Trafność Twoich słów powaliła mnie wielokrotnie, a ten fragment szczególnie dobrze oddał stan mojego ducha:
Wiem co to samotność nad ranem w pustym łóżku. Wiem co to samotny sobotni wieczór. Wiem co to znaczy jechać 400 km sama samochodem w strugach deszczu gdzieś na wakacje... Poznałam smak samotnych nie-rodzinnych świąt.
A jednak wolę samotność niż doszukiwanie się czegoś, czego nie ma. Wolę być sama niż być z kimś, kto nie liczy się z moimi uczuciami. Kto nie liczy się ze mną. Nie ma zresztą takiego obowiązku - truizm może - ale skoro ja nie liczę się sama ze sobą - to jak mogę wymagać tego od innych. Nie muszę przeglądać się w niczyim spojrzeniu, by wiedzieć kim jestem i jakim jestem człowiekiem. Nie muszę nic na siłę...
To ja za Was drodzy blogerzy wypiję dziś co tam będą dawać wieczorem, na zdrowie!
Witaj! To nie byłam osamotniona z tym Dniem blog(era/erki/a)* ! Również z najlepszymi życzeniami spieszę i zostawiam komenta(rz). Niech Ci się wydłuża miejsce pod notkami, niech Ci serwery padają wskutek ruchu sieciowego. Niech (Inspi)racja :) będzie z Tobą. Ufff :)
OdpowiedzUsuńDzięki;)
UsuńWszystkiego dobrego związanego z blogiem i Twoim "blogowym" życiem w tym dniu! Niech pisanie Ci lekkim będzie ;)
OdpowiedzUsuńDzięki!! I Tobie rownież, chociaż Ty pewnie już dzień dziennikarza obchodzisz;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam ciepło jeszcze z wakacji :-) a w przyszłym tygodniu odezwę się do Ciebie. Buziaczki :-*
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak czekam na ciąg dalszy;)
UsuńDodam coś od siebie o samotności: najgorszą samotność jaką przeżyłam to samotność w związku. Teraz jestem już sama, ale nie samotna. Nikt mi nie mydli oczu, że jest ze mną to i mam więcej miejsca na prawdziwe, choć sporadyczne relacje. Tak jest dużo lepiej. pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń