czwartek, 22 marca 2012

Bez pomysłu na tytuł

Zostałam sama w domu z całymi popołudniami do dyspozycji. Pierwszego z nich umyłam i odkurzyłam samochód, troszkę sprzątnęłam mieszkanie, posortowałam ubrania Dziecka, przebiegłam 13 km na orbitreku, obejrzałam film, zrobiłam pranie, poskładałam ręczniki, umyłam ekspres do kawy, zmieniłam pościel, poszłam na szybkiego drineczka do Sąsiadki, a to wszystko bez zarywania nocy.
Drugiego popołudnia poszłam na spacer, na obiad do knajpki, do kina i wyszorowałam kuchnię. Poczytałam książkę. Trzeciego i czwartego dnia było podobnie. Zakupy, gotowanie sprzątanie, czytanie, w sumie nic nazwyczajnego... a jednak trwam w samozadowoleniu.
I zaczęłam myśleć o tym jak to jest, że gdy zostałam sama to robię takie zwykłe rzeczy bez pośpiechu, z radością, zadowoleniem, smakując każdą minutę niemalże. Dlaczego w zasadzie nie mogę rozkoszować się moimi popołudniami gdy jest Dziecko? Przecież Dziecko jest super i fajnie z nim robić rzeczy, więc dlaczego przy Dziecku pojawia się spięcie, napięcie, konieczność, niedoczas?
Postanawiam sobie wiosennie luzowac zawiasy, kłaść dłonie na uda i rozmasowywać przeplanowanie i wymuszanie.
I wrzucać na luz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz