W trzech chaotycznych punktach.
Napisałam, że smutkiem się nie dzielę, a potem się podzieliłam. Ja to jestem zgrywuska dopiero! Taka miszczyni konsekwencji. Widać że mam plan i się go trzymam, co?
No.
Ale tak w temacie.
Ten smutek teraz to pikuś. Taki normalny, oswojony, element życia. Bo to życie to zazwyczaj smutne jest. Ma momenty, oczywiście. Dla momentów się żyje. Ale pomiędzy tylko szara i smutna zaprawa cementowa.
I coś jeszcze tytułem wyjaśnienia. To wcale nie o M chodzi.
Nie myślcie sobie, że bym pisała bloga o M, niech sobie swojego pisze.
To jest taki szerszy smutek, egzystencjalny.
Po prostu jakoś mi trudno zapomnieć o tym, co mi w głowie siedziało gdy miałam powiedzmy te 23, 25 lat. Nie to żebym teraz miała dużo więcej... a jednak jakby przepaść. Znaczy, było cudownie, miałam możliwości, spodziewałam się, że krzywa cudowności będzie rosła w górę w tempie jak nasz dług narodowy brutto. Nagle bach, bach, bach, bum.
Nie, dramatu nie przeżyłam, nie daję sobie prawa do depresji. Po prostu wyciągnęłam rękę z nocnika i jeszcze się rozglądam o co by ją tu wytrzeć, gdzie umyć i czym pachnącym popryskać.
No i po trzecie (tam wyżej było po pierwsze i po drugie), wiem, że czyjegoś smutku się dobrze nie odbiera. W niektórych kulturach to w ogóle nie wypada się smucić, a mówić o tym to już w ogóle fo-pa. Yes, i'm fine, all is well. No ale my tu chyba ściemy sobie wciskać nie będziemy. Bynajmniej.
PS. Smutek jest twórczy, już czaję czemu Wicent sobie to ucho chlasną. Wczoraj to nawet komiks narysowałam, bez rozlewu krwi.
No.
Ale tak w temacie.
Ten smutek teraz to pikuś. Taki normalny, oswojony, element życia. Bo to życie to zazwyczaj smutne jest. Ma momenty, oczywiście. Dla momentów się żyje. Ale pomiędzy tylko szara i smutna zaprawa cementowa.
I coś jeszcze tytułem wyjaśnienia. To wcale nie o M chodzi.
Nie myślcie sobie, że bym pisała bloga o M, niech sobie swojego pisze.
To jest taki szerszy smutek, egzystencjalny.
Po prostu jakoś mi trudno zapomnieć o tym, co mi w głowie siedziało gdy miałam powiedzmy te 23, 25 lat. Nie to żebym teraz miała dużo więcej... a jednak jakby przepaść. Znaczy, było cudownie, miałam możliwości, spodziewałam się, że krzywa cudowności będzie rosła w górę w tempie jak nasz dług narodowy brutto. Nagle bach, bach, bach, bum.
Nie, dramatu nie przeżyłam, nie daję sobie prawa do depresji. Po prostu wyciągnęłam rękę z nocnika i jeszcze się rozglądam o co by ją tu wytrzeć, gdzie umyć i czym pachnącym popryskać.
No i po trzecie (tam wyżej było po pierwsze i po drugie), wiem, że czyjegoś smutku się dobrze nie odbiera. W niektórych kulturach to w ogóle nie wypada się smucić, a mówić o tym to już w ogóle fo-pa. Yes, i'm fine, all is well. No ale my tu chyba ściemy sobie wciskać nie będziemy. Bynajmniej.
PS. Smutek jest twórczy, już czaję czemu Wicent sobie to ucho chlasną. Wczoraj to nawet komiks narysowałam, bez rozlewu krwi.
Mieszkam w kraju, gdzie wszyscy są fine, ok, wonderful i wiesz, jak się tę formułkę wypowie ileś razy, to samemu zaczyna się w nią wierzyć, a potem jest już, jak w samospełniającym się proroctwie. Możliwe zresztą, że z wiekiem robię się coraz mniej analityczna (żeby nie rzec: płytsza). Ale to moje pachnidło po wyjściu z nocnika. No, bo kiedyś też miałam 23, 25 lat...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie !
OdpowiedzUsuń