czwartek, 23 lutego 2012

Umiem ale nie chcę. I co dalej?


Tak do mnie dotarło zupełnie przy innej okazji, że jestem rozdarta pomiędzy akceptowaniem świata, a potrzebą zmieniania go. Pomiędzy akceptowaniem ludzi takimi jakimi są, jacy pojawili się w moim życiu, a zachęcaniem ich do rozwoju, pokonywania siebie. To tak zupełnie bez związku z wyjazdem z Dzieckiem na narty.
No bo tak. Dzień pierwszy, lekcja prywatna, przystojny instruktor, ośla łączka, nowe gogle na zachęte. I co? „Ja chcę do mamy, nie chcę na wyciąg, nie umiem, nie chcę, ja chcę do mamy”.
Ok. Nie ma sprawy, może za silny wiatr.
Dzień drugi. Szkółka narciarska, same maluchy z czego jeden to przyjaciel Dziecka, trzech profesjonalnych instruktorów z tak zwanym podejściem, jeden przebrany za wielkiego pluszaka, uśmiech, zabawa, ślizganie się, wymyślanie śmiesznych słów na pozycje narciarskie, profesjonalne, kolorowe pomoce, ode mnie talizman piłeczka na zachęte, słońce świeci, śnieg skrzy. I co? „ja chcę do mamy, nie chcę się uczyć, nie umiem, nie chcę, ja chcę do mamy”.
Uff. Ok, grzaniec, gorący prysznic, wieczorne przytulanie.
Dzień trzeci. Wypisujemy się ze szkółki, pluszowy miś zwraca kasę z pluszowym uśmiechem. Nie ma co zmuszać, nic na siłę. Razem zakładamy nartki, znaczy ja też. W pokojowej atmosferze ześlizgujemy się dwa razy z oślej łączki. Dziecko się nie boi prędkości, upaść się nie boi, pozycję ma prawie nie kiblową, natomiast odmawia zrobienia pługu.
„Nie bo ja nie umiem. Ty mi ustaw tak nogi. Nie wygodnie mi tak.” Ok. Wjeżdżamy orczykiem jeszcze raz, ześlizgujemy się z uśmiechem. „To możemy już iść? Już nie chce mi się jeździć.”
Troszkę naciskam, odrobineczka szantażu, tak na pół promila. Bo z basenem podziałoło i było git. Tym razem w reakcji dostaję atak histerii.
No i co ?? Tylko mi nie mówcie, że nie każdy musi być narciarzem.

Bo ja zjechałam dopiero trzy razy z Nosala, ale już to poczułam i chcę więcej! Szu szu szu szuuu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz